Zamachowcy informują nas, że to wypadek
Najważniejsze dla osób, które 10 Kwietnia brały udział w ataku na polską delegację (bez względu na to, czy był to udział bezpośredni, czy pośredni), było wytworzenie „właściwego” obrazu wydarzenia. Należało więc już w punkcie wyjścia, tj. w momencie „przekazywania informacji” (zarówno na poziomie „dyplomatycznym”, jak i „społecznym” tudzież „międzynarodowym”) dopilnować, by to, co się zdarzyło, przedstawić za pomocą dokładnie dobranych słów i starannie wyselekcjonowanych obrazów. Precyzja miała dotyczyć ukrycia prawdy, a nie jej odsłonięcia, rzecz jasna, stąd też 10 Kwietnia mamy z jednej strony ekspresowe ustalenie tego, co się stało („wypadek z winy pilotów, „wsie pogibli”, "akcja poszukiwawczo-ratownicza nie miała sensu”) i wpuszczenie tej dezy w dyplomatyczny i szeptankowy (jeszcze nie oficjalny) obieg – z drugiej zaś, dość ślimacze tempo w upublicznianiu tej dezy.
Gdy na drodze wydarzy się śmiertelny wypadek, to zwykle nie tylko w ciągu kilku minut zawiadamiane są (najczęściej przez kierowców lub świadków) policja i pogotowie, ale i w takim samym błyskawicznym tempie informacja przekazana jest do mediów (ktoś dzwoni i treść jego telefonicznego komunikatu podawana jest jako ostrzeżenie dla osób podróżujących w okolicy wypadku; że za chwilę będzie zamknięta pewnie droga i zorganizowane objazdy etc.), a dziennikarze uzyskują zaraz potwierdzenie ze strony tej czy innej komendy o zajściu zdarzenia. W przypadku 10 Kwietnia sprawy przebiegają zupełnie inaczej – niby wiadomo „od razu”, co się stało (niektórzy, jak choćby W. Bater, mają newsa najszybciej na świecie, bo jeszcze sprzed „godziny wypadku”), tylko że pierwsza oficjalna informacja ukazuje się w mediach blisko 40 minut PO tymże „wypadku”, o godz. 9.23, podawana przez MSZ i Reutersa. R. Sikorski ma już wiadomość o, jak twierdzi, 8.48, ale rządowa telewizja TVN nie może się dodzwonić do rzecznika MSZ-u i pierwsze połączenie na antenie będzie dopiero jakiś czas PO oficjalnym komunikacie tego rzecznika.
Na tym jednak wcale nie koniec, gdyż – co już wielokrotnie było opisywane, lecz co wciąż warto powtarzać – pierwsze zdjęcia z okolic „miejsca zdarzenia”, a więc migawki R. Sępa w TVP Info pojawią się dopiero o godz. 10.17, tj. blisko godzinę i czterdzieści minut PO „chwili lotniczego wypadku” – wcześniej, tzn. między 8.41 a 10.17 w polskich mediach NIE MA ŻADNEGO WIZUALNEGO PRZEKAZU dotyczącego tego „wypadku”. Nie widać żadnego wypadku, choć do Smoleńska na uroczystości wybrały się całe telewizyjne „brygady tygrysa”, a więc reporterów, kamer, fotoaparatów, komórek jest tam od groma i choć „wypadek” miał się wydarzyć na lotnisku w dużym i stosunkowo nieodległym ruskim mieście, nie zaś nad oceanem, do którego dopiero musiałyby dotrzeć specjalne poszukiwawcze ekipy. Pierwsze migawki z samego pobojowiska pojawiają się na antenach od godz. 10.27, ale filmowo-księżycowa wędrówka S. Wiśniewskiego (który nadludzkim wysiłkiem woli zobaczył ze swego hotelowego okna pług w mgielnej rozwiewce, a następnie pobiegł z kamerą) pokazuje wyłącznie nieliczne szczątki lotnicze oraz mnóstwo śmieci, nie zaś ciała ofiar, fotele, bagaże, pożar wraku etc. W rezultacie więc NIE MA w rzeczywistości OBRAZU zdarzenia, gdyż to, co najistotniejsze pozostaje „poza kadrem” (jakimkolwiek), pozostaje zatem „ubranie” tego zdarzenia w odpowiednie „słowa”, a dopiero po jakimś czasie WYTWORZENIE lub ZNALEZIENIE jakiegoś obrazu. Jak wiemy, te obrazy się z czasem będą 10-go znajdować w postaci migawek z trumnami, a parę dni później w postaci kadrów z filmiku Koli.
Wracamy jednak do „polskiego przekazu”. W dokumentalnym filmie „Poranek” pokazującym krzątaninę w medialnej kuchni jednej z agend Ministerstwa Prawdy, mówi się wprost o tym, że nie tylko „nie spieszono się” z informowaniem o „katastrofie”, lecz i zrazu tak dobierano słownictwo, by o pewnych rzeczach „nie przesądzać”. Niby bowiem wiedziano z „różnych źródeł”, iż do tragedii doszło i że „wsie pogibli” (pierwsze newsy od reporterów dochodzą już o 8.51 i 8.53), ale jakby obawiano się, by z dramatycznym przekazem nie wyjść zbyt wcześnie. J. Kuźniar nawet tłumaczy nam, jak chłop koniowi pod górkę, że ciężko byłoby się wycofać potem z informacji, która okazałaby się nieprawdziwa (http://www.youtube.com/watch?v=6Ck9RvqrU7E).
J. Mróz w tym filmie przypomina (1'33''), że na warszawskim lotnisku był „planowo, o czwartej, z tymże wylot nie odbył się o piątej, dlatego że samolot, w którym siedzieliśmy, ten pierwszy jak-40 uległ awarii, musieliśmy zmienić na płycie lotniska samolot, wsiedliśmy do stojącego obok, już przygotowanego do lotu, jaka-40, drugiego egzemplarza” - ale już nie dodaje, że wielu dziennikarzy było przekonanych, że lecą tupolewem i dopiero na lotnisku ze zdziwieniem przyjęło przesiadkę do pierwszego jaka-40. Mróz nie dodaje też, jak wiele osób z prezydenckiej delegacji było „planowo, o czwartej”. Jasno jednak wynika z jego przekazu, że na Okęciu czekały już od razu dwa jaki i tupolew.
Z relacji P. Świądra i paru jeszcze innych dziennikarzy natomiast, wiemy, że do wykorzystania był też „zapasowy” trzeci jak-40 (http://www.rmf24.pl/opinie/komentarze/pawel-swiader/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706): „Nasz samolot miał odlecieć o 5 rano. Rzadko mam okazję towarzyszyć Prezydentowi w czasie oficjalnych wizyt, tym razem, na wyjazd do Katynia zgłosiłem się na ochotnika. Dopiero na Okęciu okazało się, że dziennikarze mają lecieć Jakiem, a dopiero godzinę po nas wystartuje Tupolew. OK - pomyślałem, widocznie zabrakło dla nas miejsca w "Tutce". Gdy wszyscy siedzieliśmy już wewnątrz Jaka okazało się, że jeden z silników nie chce się uruchomić. Pilot grzecznie przeprosił mówiąc, że musimy przenieść się do drugiego Jaka, który stoi obok. Ktoś zażartował: "Jest jeszcze trzeci?" "Tak" - odparł pilot. "Czeka w hangarze".” Świąder zarazem zaznacza w tym fragmencie, że „godzinę po” dziennikarzach miał wystartować tupolew – taka informacja musiała więc wtedy podawana być na Okęciu. Skądinąd wiemy, że „dziennikarski” jak-40 wyleciał mniej więcej o 5.20, więc start tupolewa byłby o ca. 6.20. O której wystartowałaby trzecia maszyna z dowódcami i jeszcze jakąś częścią prezydenckiej delegacji, zupełnie nie wiemy. Gdyby ją pilotował śp. A. Błasik, to mógłby to być jak-40, ale jeśli np. była to CASA?
Ale nawet, co do startu dziennikarskiego jaka-40 zachodzą rozbieżności, jak bowiem 10-go wieczorem opowiadał W. Cegielski: „Myśmy, mówię tu o grupie dziennikarzy, mieli lecieć tym samym samolotem (co delegacja prezydencka – przyp. F.Y.M.), ale ponieważ kancelaria prezydenta otrzymała bardzo dużo zgłoszeń od Rodzin Katyńskich, które chciały również polecieć samolotem, nie tylko pojechać tym pociągiem specjalnym (…). Kancelaria prezydenta podjęła decyzję, że wszystkich dziennikarzy, całą trzynastkę dziennikarzy, którzy byli w składzie delegacji z prezydentem Kaczyńskim, zostanie ta trzynastka przeniesiona do innego samolotu. Koniec końców dzisiaj o 5 rano, o piątej wystartowaliśmy z lotniska Okęcie samolotem jak-40. Wtedy, kiedy wchodziliśmy do tego samolotu tu 154m już, jak mówią piloci, grzało silniki. (...)” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/ukadanka.html). Pomijam teraz jednak tę rozbieżność między Cegielskim a innymi dziennikarzami (chyba że przyjęlibyśmy, iż lecieli dwoma jakami-40 – co też oczywiście nie jest wykluczone; przy czym drugi wiózłby ze sobą jakąś „utajnioną” potem część delegacji prezydenckiej, co z kolei sugerowałaby relacja P. Wudarczyka (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html)). Zwróciłbym uwagę na to przygotowywanie tupolewa (do wylotu) o godz. 5 rano. Legenda powiada, że samolot „prezydencki” wystartować miał dopiero o 7.23-7.27, ponieważ 1) Prezydent się spóźnił i 2) był... wyciek pod jednym z silników. O ile godzinę startu tupolewa oraz kłamstwa o spóźnieniu śp. L. Kaczyńskiego możemy w tym momencie odłożyć na bok, o tyle informacja o drugiej już awarii na Okęciu 10-go Kwietnia wydaje się bardzo ciekawa.
Pierwsza awaria, przypomnę, jaka-40, do którego wsiedli dziennikarze, druga zaś tupolewa, którym ma lecieć prezydencka delegacja. Tych awarii zresztą było więcej, wiemy też, że w tupolewie nie działała klimatyzacja (http://www.wprost.pl/ar/215756/Zapis-smierci/). Zauważmy, że po stwierdzeniu awarii silnika jaka-40 zaleca się dziennikarzom przesiadkę, zaś po stwierdzeniu awarii tupolewa „mechanicy” stwierdzają, że to nic groźnego, choć zdawałoby się, iż jakikolwiek cień podejrzenia, co do bezpiecznego przelotu tak ważnej delegacji nakazywałby natychmiastową zmianę maszyny. Chyba że do takiej zmiany na Okęciu doszło, ale my o niej jak dotąd zupełnie nic nie wiemy. Wprost przeciwnie, mamy jakieś chochole (bo mu się skojarzenia z „Weselem” Wyspiańskiego nasunęły) relacje A. Klarkowskiego, który do końca (tj. do startu) wytrwał przy tupolewie, a następnie pojechał do domu, by położyć się spać (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/okecie-10-kwietnia.html). Z Klarkowskim zresztą, jak już pisałem właśnie w poście „Okęcie 10 Kwietnia”, jest jeszcze ten problem, że miał niby przybyć o 6.10 (skąd wiedział, że nie ma wylotu o 5-tej?), a mówi, że „były dwa wyloty”. Co innego bowiem, gdyby był na Okęciu o 4.10 – wtedy ta wymiana zdań inaczej by brzmiała: (Prowadzący program TV Trwam pyta):
„Rozumiem, pan był jedną z pierwszych osób na lotnisku?”
„Nie, paradoksalnie nie, ponieważ to były dwa wyloty.”
No i wtedy zrozumiałe byłoby, że po powrocie z lotniska Klarkowski kładzie się spać, bo jest jeszcze wcześnie, jak na kwietniową sobotę. Zostawmy jednak Klarkowskiego czy nawet T. Szczegielniaka, a wróćmy do siedziby rządowej telewizji, od czego zaczęliśmy dzisiejsze rozważania. Ludzie z tejże telewizji zachowują się zgoła przedziwacznie, jak na powagę sytuacji. Tłumaczą to na różne sposoby, wywracają oczami, patrzą gdzieś w bok, ale generalnie, jak to mówi moja żona, mając na myśli kogoś, kto kłamie: „aż kurzy się za nimi”. Zaklinają się na wszystkie świętości, że chodzi im o zweryfikowanie newsa „na 500%”, a nie jakieś przedwczesne wyjście z niesprawdzonymi wiadomościami, ale przecież, jak sygnalizowałem w komentarzach do tego (http://freeyourmind.salon24.pl/324972,plug#comment_4686839) (http://freeyourmind.salon24.pl/324972,plug#comment_4686856), co pisał nocą A-Tem o „stanie wojennym w wersji soft” (http://freeyourmind.salon24.pl/324972,plug#comment_4686804), startują oni właśnie z powtarzaną przez Kuźniara informacją o „problemach z lądowaniem prezydenckiego jaka-40” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html)! Nie mogą się dodzwonić do MSZ-u, OK, w MSZ-ie sami „zajęci” i „orobieni po łokcie” ludzie pracowali. Czy jednak dziennikarze TVN-u nie mogli też się dodzwonić na Okęcie i ustalić, co się działo, jak przebiegały wyloty, ile maszyn wyleciało, kto był na pokładach, jak wyglądała łączność z delegacją, monitoring lotów etc., zanim uruchomili przekaz informacyjny dot. „wypadku”?
A-Tem, nawiązując do tego, co pisałem o „ukrywaniu się” moonwalkera (przypomnę: tuż po 9-tej SW nie chce, by Mróz podawał jego personalia jako naocznego świadka, dopiero jakiś czas po 10.30 moonwalker się „ujawni” w pełnej krasie z relacją spod drugiej bramy), zwraca jeszcze uwagę na to, że TVN ma założoną jakąś blokadę na otrzymywanie depesz on-line i dodaje: „Przez około godzinę (tę samą, przez którą Wiśnia się nie ujawniał) trwała panika, czy nie wyjdzie na jaw coś, co dałoby asumpt do przypuszczeń, że dokonano zamachu. Odcięto więc studio TVN-owskie, myślę że inne przekaziory również zostały odcięte "od depesz", od dopływu danych agencyjnych innych niż przesyłane telex-em (który widocznie można łatwo śledzić).
W ten sposób dziennikarze w mediach pierwszego kontaktu byli głusi i ślepi - no chyba że im ktoś z zaplecza kartkę doniósł, albo przypadkiem obecny rosyjski historyk swą szeroką słowiańską duszę otworzył - aż do około wpół do dziesiątej. Po tej godzinie okazało się że "już można" i zaczął się ten cudaczny kontredans, kiedy to Paszkowski powołuje się na doniesienia agencyjne, a agencje na doniesienia rzecznika polskiego MSZ-tu.” (por. też komenarz http://freeyourmind.salon24.pl/324972,plug#comment_4687187)
Paszkowski zresztą plótł trzy po trzy, opowiadając niedługo po wpół do dziesiątej np. o wydobywaniu ciał pasażerów z wraku po ugaszeniu pożaru („Akcja gaszenia samolotu została zakończona. Natomiast w tej chwili ekipy przystąpiły, no, do próby wydobycia pasażerów z pokładu samolotu” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html) – tak że jego wiedza była tak wielka, jak dziennikarzy w Siewiernym kornie wsłuchanych w głos „pani matki” ruskiej milicji.
Myślę, że barwne opowieści o rozterkach duchowych pracowników Ministerstwa Prawdy można włożyć między ruskie bajki. Istota rzeczy sprowadzała się do jednego: za żadne skarby nie przedstawiać zdarzenia jako zamach. Nie muszę chyba dodawać, że zamach na polską delegację prezydencką, w której udział brali i Prezydent, i członkowie sztabu generalnego, i marszałkowie, itd. byłby równoznaczny z zaatakowaniem polskiego państwa, a więc stanem wojny, po prostu. Sytuacja byłaby więc diametralnie odmienna od stanu „po nieszczęśliwym wypadku spowodowanym we mgle przez polskich pilotów” - diametralnie odmienna też byłaby reakcja polskich obywateli. I to o to w ostateczności chodziło w tych długich dziesiątkach minut „weryfikowania” wiadomości o „katastrofie”, a ściślej deliberowania, jak „przedstawić zdarzenie”, jak „mówić o nim” - chodziło wyłącznie o ukrycie prawdy, że polska delegacja została zaatakowana, czyli że Polska została zaatakowana. Jak to ukrycie prawdy było możliwe? Tak, jak widzieliśmy, tj. poprzez umiejętne sterowanie przekazem medialnym i dozowanie kłamstw. Dlaczego jednak to ukrywanie prawdy było tak ważne? Dlatego że część osób współpracujących z ruskimi zamachowcami mieszka nad Wisłą.
Zacytuję na koniec symptomatyczną wymianę zdań Kuźniara i „głuchego telefonu”, czyli wspomnianego Paszkowskiego, wyglądającą jak gadanina przysłowiowego dziada do obrazu (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html):
K: „Będę czekał, tylko nie chcę powielać informacji niesprawdzonych (…) Czy planowane jest wzmocnienie tej służby konsularnej, ambasadorskiej? Czy wysyłacie tam z Warszawy kogoś?”
Paszkowski (jakby znowu nie słyszał lub udawał, że nie rozumie): „Halo?”
K: „Czy wysyłacie z Warszawy kogoś, kto będzie wspierał tych ludzi tam na miejscu, naszego ambasadora?”
Paszkowski: „Analizujemy całą akcję.”
Kuźniar najwyraźniej jeszcze wtedy nie ma dokładnych wytycznych, o co pytać, a o co nie pytać „panów władza”, a przecież właśnie w tym kierunku natychmiast powinny były uderzyć wszystkie polskie media: jak, do cholery, wygląda udział polskich instytucji w akcji poszukiwawczo-ratowniczej, kogo wysyła rząd z medyków i ratowników, kiedy zacznie się ewakuacja (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/ewakuacja.html) etc.
A tu nic. „Nie ma i nie będzie”. „Wsie pogibli”, nikogo z Polski z żadnych ekip nie trzeba nigdzie wysyłać, nawet medyków sądowych (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/natychmiast-wszczac-sledztwo.html) na „miejsce katastrofy” i jedyne, co, to teraz „szanujmy wspomnienia” i „pojednanie” kremlowsko-ciemniackie.
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/gdzie-jest-dyrygent-z-okecia.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3076 odsłon
Komentarze
1.Czym lecieli 07-04-2010 i z jakiego kierunku lądowali ?
18 Lipca, 2011 - 11:01
2.Z jakiego kierunku lądował JAK40 10-04-2010 i kto był na pokładzie ?
Czyli osiągnęli co chcieli:
18 Lipca, 2011 - 12:25
chaos informacyjny, ciągnący się ponad rok. Chaos ma to do siebie, że nie ma informacji którą można jako pewną przyjąć za podstawę działania. Analogia do Orwella: obywatele Angsoc-u nie mieli szans na działanie bo nie wiedzieli co jest prawdą. Analogicznie jak Katyń: Sowieci dbali o to żeby nie było jednej wersji wydarzeń lecz wiele. A po wielu latach nie miało to już dla relacji światowych znaczenia podstawowego...
Chcę zwrócic uwagę na
18 Lipca, 2011 - 23:14
Chcę zwrócic uwagę na jeden szczegół. Jest chyba zasadą, że samoloty lądują i startują w danych warunkach w tą samą stronę, co powiązane jest z kierunkiem wiatru, ale pewnie i sprawnością i bezpieczeństwem. Dwa - jest chyba istotne, dlaczego Tu-154 lądował od gorszej strony, nad wąwozem, i czy faktycznie wszystkie samoloty poruszały się zawsze w tym samym kierunku. No więc przeczy chyba temu wypowiedź dziennikarza J>Mroza, który na końcu swojej wypowiedzi opowiada o takim przejmującym zdarzeniu, kiedy to startujący samolot ze Smoleńska zamachał skrzydłami, kiedy przelatywał nad miejscem katastrofy. A przecież skoro Tu-154 do lotniska nie doleciał, ale podchodził od jednej ze stron, to start innego samolotu winien przebiegac w przeciwną stronę, a więc nie leciał by nad szczątkami i nie machał by skrzydłami. Albo więc J.Mróz popłynął, chociaż dla mnie wyglądała jego wypowiedź na szczerą (mówię o całości), albo zmieniono kierunek ruchu samolotów na przeciwny, ten bezpieczny. W tym kontekście ciekawe, od której strony lądował samolot 7.04.
muszę powtórzyć!!!! co wy na to?
25 Lipca, 2011 - 08:19
Znam położenie lotniska Wojskowego , z którego startował? TU-154 oraz położenie cywilnego Lotniska na Okęciu.
To co różni te lotniska to to ,że na tzw. wojskowe lotnisko , jest inny wjazd z bramą i wartą wojskową , zas w odległości ok 300 m znajdują się budynki cywilnego Portu Lotniczego .
Oba lotniska lączą wspólne pasy do startu i lądowania .
Ponieważ od kilku lat na lotnisku Chopina , jest bardzo duży ruch , od wczesnych godzin rannych (4-5 rano ) do póżnych wieczornych a nawet nocnych , co kilka minut samoloty startuja i ląduja z całego świata. Nie jest wiec trudno moim zdaniem nieeksperta zauważyć ,że taki start Tu 154 musiał być również odnotowany, a powiem więcej, ujęty w grafiku lotów ze wspólnych pasów startowych lotniska , gdy w przeciwnym przypadku mogłoby dojść do kolizji.
Zatem godzin wylotu i jakich samolotów w dniu 10 kwietnia należy szukać na cywilnym lotnisku Chopina .Pracuje tam mnóstwo ludzi, a kamery lotniskowe pracuja bez przerwy w wielu miejscach.
Samo kołowanie i start powinno być widoczne na niejednym rejestratorze.
Dziwię sie ,że nikt do tej pory tego nie sprawdzał?