Świadek Bater
W rocznicowych przekazach po 10 Kwietnia nie mogło zabraknąć relacji W. Batera, który jako pierwszy w świat mediów miał wypuścić wieść o „wypadku”. Nie tylko relacja jest ważna i nie tylko postać wieloletniego ruskiego korespondenta jest wyjątkowa, ale i sama ta relacja warta jest zacytowania przynajmniej we fragmentach. Pamiętamy, że w PolsatNews o 9.04 podany jest najpierw news o „awarii prezydenckiego samolotu” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/godz-903-czy-913.html), zaś ok. 10 minut później „rajdowe doniesienie” o tym, że na lotnisku „nie ma co zbierać”. Warte podkreślenia jest to, że Bater obie te „wiadomości” przekazuje, zanim dotrze na „miejsce katastrofy” (a żeby było śmieszniej, oba te „newsy” otrzymuje z tego samego, jedynego źródła). Pierwszą „informację” podaje jeszcze z Lasu Katyńskiego, drugą zaś, jadąc do Smoleńska (wedle jego słów: 200 km na godzinę). Nie ma więc mowy (przy tak wielkiej rangi wydarzeniu przecież) o jakiejkolwiek ich weryfikacji – nie tylko dziennikarskiej. Jak to wyglądało od kuchni? Tak to:
„Gdy dochodziliśmy do herbatki, zadzwonił mój telefon. Była mniej więcej 8.45. Usłyszałem w słuchawce głos serdecznego przyjaciela – polskiego dyplomaty pracującego kiedyś w Moskwie, a teraz włączonego w delegację MSZ, która oczekiwała prezydenta na lotnisku „Siewiernyj”.
„Nie macie co czekać na prezydenta, prezydent nie przyjedzie. Coś stało się z samolotem”, mówił zdenerwowany.
„Co się stało, coś przy lądowaniu?”, dopytywałem.
„Nie wiem dokładnie. Biegnę się dowiedzieć. Zdaje się, że samolot się rozbił” – odparł i rozłączył się.”
http://www.fakt.pl/Bater-Wiedzialem-pierwszy,artykuly,100785,1.html
„Zdaje się”, zauważmy (pominę w tej chwili podawaną przez ruskiego korespondenta godzinę otrzymania „newsa”, bo wiemy, że z biegiem czasu zaczęła się ona Baterowi przesuwać w pamięci (http://www.youtube.com/watch?v=_96X6s2eRvI) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/lotnisko-2.html)). Z tego telefonicznego „zdaje się”, jak widać, zrobiła się pierwsza, wstępna „relacja medialna” PolsatNews na temat „wypadku”. Stacja ta nie miała jeszcze żadnych podstaw do informowania o zdarzeniu, a mimo to, „podpustiła diezu”, mówiąc z ruska. Bater zresztą w krótkiej rozmowie z osobami mu towarzyszącymi jeszcze w Lesie Katyńskim dochodzi do wniosku, że informator na pewno mówił prawdę, bo: „Wiedzieliśmy, że to nie jest osoba, której imają się żarty. Zwłaszcza w takiej chwili i na taki temat”.
I co się dzieje dalej po tym niesamowitym wnioskowaniu? Zachodzą następne. Bater dopytuje w Lesie Katyńskim jakiegoś dyplomatę (niestety w swej relacji, nie wymienia przezornie nazwisk), lecz ten nic nie wie. Niewiele też wie inny dyplomata (tym razem ktoś z polskiej ambasady w Moskwie przebywający na smoleńskim Siewiernym), z którym łączy się Bater:
„Wiktor nie dzwoń teraz do mnie, Wiktor nie mogę rozmawiać – tylko tyle zdołałem usłyszeć wśród steku przekleństw.
W tym momencie nabrałem pewności, że stało się coś nieodwracalnego. Przecież ten poważny człowiek nigdy tak się przez telefon nie zachowywał, nigdy tak nie przeklinał, a już zwłaszcza rozmawiając z dziennikarzem.”
Z kolei Lidia Kelly z Reutersa będąca w towarzystwie Batera dopytuje w Lesie Katyńskim któregoś z borowców, ale i ten nic nie wie. „Za moment zobaczyła, jak biegnie w stronę borowskiego busa. Nic nie mówił, tylko pokazał kciuk skierowany w dół.
To był dla nas sygnał, że trzeba natychmiast gnać po sprzęt, wsiadać do samochodu i jechać na „Siewiernyj”.”
No więc dziennikarska ekipa pakuje się do auta:
„Mieliśmy wynajęty w Moskwie samochód, pięcioosobowy. Razem ze mną, Krzysztofem i Lidią, weszło do niego chyba ośmiu dziennikarzy (kto? - przyp. F.Y.M.). Gdy wskakiwałem do auta, było jeszcze przed dziewiątą, zadzwoniłem do swego szefa, dyrektora programów informacyjnych Polsat News, Radka Kietlińskiego. Zapytał mnie tylko, czy jestem pewien źródła swojej informacji. „Tak, jestem pewien”, odpowiedziałem.
„Dobra, wrzucamy to natychmiast, wchodzisz z relacją”, usłyszałem.
W telefonicznym połączeniu ze studiem powiedziałem, że prawdopodobnie samolot prezydenta się rozbił. Że na razie są to nieoficjalne informacje. Że będę próbował dostać się na lotnisko. Kilka minut później jeszcze raz zadzwonił do mnie z lotniska mój przyjaciel dyplomata. Prowadziłem samochód, więc przekazałem słuchawkę Lidii. Powiedział, że dobiegł na miejsce katastrofy. „Wszystko się rozwaliło, samolot się rozbił, praktycznie nie ma szans, by ktokolwiek przeżył, nie ma co zbierać – opowiadał.”
Bater nie kryje w swej rocznicowej relacji ani tego, że wszystkie przekazywane przez niego „prawdopodobne” rewelacje (dotyczące takiej rangi wydarzenia, powtarzam) pochodzą z tego samego źródła, ani tego, iż przekazuje te „newsy”, nie będąc na miejscu tego, co faktycznie zaszło!
„Przekazałem taką relację w kolejnym połączeniu ze studiem w Warszawie. Jedną ręką trzymałem kierownicę, a drugą telefon. Mój operator zmieniał biegi, a ja tylko wciskałem sprzęgło. Przekraczaliśmy wszelkie ograniczenia prędkości. Gdy zatrzymywali nas milicjanci, mówiliśmy gorączkowo, że rozbił się samolot prezydenta i musimy jak najprędzej być na lotnisku „Siewiernyj”. – Jak tam dojechać? – krzyczeliśmy.”
Milicjanci na szczęście pokazali im drogę (o zbawiennej - dla polskich dziennikarzy - roli ruskiej milicji już kiedyś wspominałem: http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/red-moon-2.html). I teraz znowu ciekawostka:
„Zobaczyliśmy główną bramę na lotnisko. Była otwarta. Właśnie wyjeżdżały przez nią karetki. Nie namyślając się, wtargnęliśmy do środka. Wszyscy zwróciliśmy uwagę, że te karetki nie jechały na sygnale. Ktoś z nas rzucił: „Chyba rzeczywiście nie ma co zbierać, nie ma rannych”.
Na lotnisku była mgła jak mleko. Nie widzieliśmy niczego na odległość 50 metrów, nawet pasa startowego (czy jest jakaś relacja Batera z tej mlecznej mgły? Przecież był z kamerzystą – przyp. F.Y.M.).
Podbiegli do nas oficerowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. „Kto was tu wpuścił, natychmiast stąd wypier…!”, wrzeszczeli. Wdałem się z nimi w dyskusję i trochę uspokoiłem. Powiedzieli: „Powiemy wam, jak dojechać na miejsce katastrofy, ale natychmiast stąd spadajcie.
Mój operator wyskoczył za teren lotniska i złapał taksówkę, która go tam zawiozła. My dojechaliśmy kilka minut później.”
Od głównej bramy operator musiał jechać taksówką na „miejsce katastrofy”? Na które zatem lotnisko zajechali? Albo inaczej: pod którą bramę?
Moonwalker S. Wiśniewski w swym sejmowym wystąpieniu przed zespołem min. A. Macierewicza, wspomina, gdy dopytywany jest o to, że nie było dziennikarzy oczekujących na lotnisku na przybycie polskiego Prezydenta:
„Byli dziennikarze przecież, którzy STALI PRZY TYM SZLABANIE, który tam na lotnisku był. Skąd wiem, że byli? Może wcześniej ich nie było, ale w tym momencie, gdy tam mnie zawieziono, zostałem zatrzymany, to widziałem przecież red. np. Batera, kolegę z TVN-u, który chciał ten materiał (nakręcony przez moonwalkera na ruskim Księżycu – przyp. F.Y.M.) kupić, kilka osób chyba z portali internetowych (? - przyp. F.Y.M.). Tak więc dziennikarzy jako takich było co najmniej 10 osób. Na pewno ludzie mieli i mikrofony, mieli kamery, bo próbowali wbiec na to lotnisko i dowiedzieć się, o co chodzi. Nawet dlatego wiem, że byli dziennikarze, bo funkcjonariusz FSB, który w pewnym sensie opiekował się moją torbą i mną, po prostu, nie pozwalał mi się komunikować z innymi, wymieniać jakiekolwiek informacje (...)” (od 0h41'02'' http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related).
Wyglądałoby więc na to, że Bater ze swoją grupą (o ile przypadkiem na początku nie dotarł na Jużnyj i o ile znowu nie powstanie jakaś nowa wersja zdarzeń) zajechał zrazu od strony „pomnika miga” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/brama-wjazdowa-z-mgy.html), czyli tej „bramy”, gdzie mieli czekać dyplomaci i ruscy funkcjonariusze, nie zaś od „bramy głównej”. To by tłumaczyło w takiej sytuacji i wzięcie ruskiej taksówki przez operatora (swoją drogą ciekawe, że tam zapobiegliwie czekała, skoro żaden samolot nie wylądował), bo stamtąd był kawałek drogi do „miejsca wypadku” i owo opisywane przez Batera „wtargnięcie na lotnisko”. No i pasowałoby do pory „mlecznej mgły”.
Bater zresztą wcale nie wspomina o nieprzyjemnej rozmowie (właśnie „przez bramę”) z zatrzymanym przez ruską bezpiekę moonwalkerem, a przecież taka, wedle relacji Wiśniewskiego, rozmowa się odbyła:
„I później po jakimś czasie – nie powiem, czy to było po 10 czy 15 min. w międzyczasie miałem możliwość krótką, krótkie spotkanie, rozmowy z red. Baterem, który tam był na miejscu. I powiedziałem mu, jaka jest sytuacja... Była taka mało grzeczna wymiana słów. On to dość niezbyt sympatycznie skomentował: „Co ty, człowieku, opowiadasz?” Ja mówię: „No, człowieku, przecież byłem, widziałem. Tam jest moja torba, tam są moje zdjęcia”.””
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/dark-side-of-moon.html
Jeśli mamy w pamięci zeznania polskiego montażysty (a zwłaszcza relacje na gorąco o „małym, wojskowym samolocie”, „takiej sobie katastrofie”, braku ciał, bagaży, foteli i pożaru), to wiemy doskonale, że nie pasowała ona zbytnio do tej relacji, którą przekazał Baterowi telefonicznie „serdeczny przyjaciel dyplomata pracujący kiedyś w Moskwie”. Nic dziwnego, że ruski korespondent zareagował oburzeniem na... było nie było opowieść naocznego świadka, który przeszedł się po ruskiej zonie, w której przecież Batera ani przez chwilę nie było. Bater wszak wiedział lepiej, co i jak się stało 10 Kwietnia. I gdzie.
Z tego choćby powodu warto byłoby posłuchać jego wspomnień przed zespołem Macierewicza.
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/komorki-milcza.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/dark-side-of-moon-2.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/oko-zaby-4.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/fotosynteza.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2809 odsłon