Przestroga
Chciałbym przestrzec dr. M. Migalskiego przed niebezpieczeństwem, w które dość łatwo może wpaść, jeśli bowiem sądzi, że może sobie zaskarbić mediokrację, to się myli.
Możliwe, że wyjście z ciasnego kręgu środowiska naukowego nie tyle „dodało mu skrzydeł”, co dostarczyło mu takich wrażeń, jakby z akwarium dostał się do oceanu, po którym hulać można na całego. Powinien jednak uważać, by nie doszło do sytuacji, w której będzie się mu (Migalskiemu) wydawać, że pływa, wywija koziołki, parska wodą, a tak naprawdę siedzi już połknięty we wnętrzu wieloryba i zanurzony jest wyłącznie w jego sokach trawiennych.
Jak zapewne Państwo niejednokrotnie mieli szansę dostrzec, karierę w polskim szołbiznesie robi się poprzez skandalizowanie, sypanie przekleństwami, wystawianie tylnej części ciała w odpowiednim momencie przed odpowiednimi politykami itd. Zwykle tego rodzaju kontestatorzy inkasują potem za kontestację sowite wynagrodzenie, stają się gwiazdami, mają porządny lans (nawet w mediach publicznych) i interes się kręci. W podobny sposób robią karierę niektórzy „ludzie polityki”, jak pewna charakterystyczna (nie tylko pod względem specyficznej urody) reprezentantka starego pokolenia komunistów i pewien bogaty pan od świńskiego ryja.
W języku politologii i języku mediów zresztą ukuto całą masę frazeologizmów, które zamianę polityki w szołbiznes starają się na gorąco uchwycić. Mamy więc „aktorów politycznych”, „scenę polityczną” i tym podobne uczone banialuki wypowiadane z pełną powagą przez ekspertów, ale które można odczytać tak, że spora część ludzi na stanowiskach państwowych zwyczajnie udaje polityków, nie będąc nimi naprawdę. Skalę teatralizacji naszego życia politycznego trudno oszacować, ponieważ nie wiemy, gdzie się kończy tragifarsa (vide Gleb Chlebowski i jego nieocenione występy), a gdzie zaczyna tragedia (vide min. Rostowski). Z drugiej jednak strony mamy drugoplanowy świat realnie rządzących osób, które są w stanie sprawić, że nie tylko ktoś sam się wiesza w całodobowo strzeżonej celi, nie tylko giną dokumenty, które były świetnie zabezpieczone, ale i przepływają we właściwe miejsca transfery pieniędzy w postaci rekietu pobieranego od tych osób, co chcą jako tako się utrzymać w „polskiej strefie ekonomicznej”. Z pozoru mamy mediokrację i nieustający szoł, w którym media koncentrują się wokół skandalicznych zachowań i prowokacyjnych wypowiedzi, ale gdzieś w tle uprawia się nadal starą politykę osadzoną w nieformalnych układach/sitwach dawnej, no i nowej nomenklatury.
Powstaje pytanie, jak się zachować w takim „świecie polityki”? Na serio czy też dobrze się bawić, występując „na deskach teatru politycznego”? To pytanie zaczynam sobie zadawać po przeczytaniu wywiadu z Migalskim. Wiem, bo pisała o tym wczoraj wieczorem samaslodycz w swoim poście, że Migalski zwalił z nóg Palikota na ringu medialnym, ale ostatnią rzeczą, jakiej powinien dokonać Migalski, to zmienić się w „młota na Palikota”, jak to kiedyś powiedział mój dobry kumpel. Czy takie zagrożenie istnieje? Nie ma najmniejszych wątpliwości, wszak w wywiadzie z „Rz” Migalski otwarcie przyznaje, że dopiero w atmosferze słownej połajanki i obyczajowej prowokacji „przeniknął” do świata mediów:
„Jak się w kogoś walnie, kogoś podrapie, to człowiek staje się „poważnym politykiem“ cytowanym przez media. (…) Z jednej strony człowiek chce być absolutnie merytoryczny, zadziwiać świat swoimi kompetencjami... (…) Z drugiej strony widzi jednak, że w mediach można się przebić tylko happeningami, brutalnością, odpowiedziami chamstwem na chamstwo.”
Wyglądałoby więc na to, że Migalski odkrył, na czym polega specyfika mainstreamowych mediów w naszym kraju – czy jednak sądzi on, iż przyjmując warunki gry narzucane przez (jednoznacznie politycznie ukierunkowane) środki przekazu, może w swojej „mission impossible” zwyciężyć? Migalski dodaje:
„My, politycy, musimy żyć w jakiejś symbiozie z mediami. Palikot pokazał, jaką potęgą jest granie mediami. W tym kontekście przyjmuję oskarżenie, że chcę być Palikotem PiS. Ale do trzech czwartych rzeczy, do których Palikot się posunął, ja bym się nie posunął nigdy.”
I co gorsza, sam przyznaje, że czuje się elementem szołbiznesu:
„Będąc teraz aktywnym politykiem, czuję się jak osoba, która dostarcza rozrywki. Duża część mediów korzysta z nas dlatego, żeby rozerwać swoich odbiorców. Rola, którą niektórzy politycy odgrywają, by zainteresować odbiorców, tacy jak Marcinkiewicz czy nawet Kwaśniewski wpisuje się w te oczekiwania.”
Nasuwa się więc taka refleksja, iż Migalski z ornitologa mającego latać może zamienić się w egzotycznego ptaka, który fruwa wyłącznie w obrębie pudła telewizora. A długo się tak nie polata, ponieważ o ile bez trudu można trafić na ławę z błaznami polskiej polityki, to zejść z niej już wcale nie jest tak łatwo. Myślę też, że wiele osób poparło Migalskiego w wyborach do „europarlamentu” z tego powodu, że w swoich analizach politologicznych błaznem nigdy nie był i nie chciał być. Owszem, bywał złośliwy, dowcipny, błyskotliwy – nie schodził jednak na poziom wyznaczony przez Palikota czy Niesiołowskiego. Skoro zaś w polskiej polityce akurat błaznów mamy nadpodaż, zaś rozsądnych, głoszących jakąś sensowną wizję zmian kraju, inteligentnych ludzi - niewielu, to Migalski powinien mieć świadomość tego, że media celowo nadają debacie publicznej taką właśnie, błazeńsko-knajacką, formę. Nie chodzi wyłącznie o to, że błazenada się świetnie sprzedaje, lecz o to, że pozwala ona odwrócić uwagę od permanentnego braku jakichkolwiek poważnych wizji zmian politycznych i gospodarczych. Poza tym w tym kulcie błazenady i chamstwa ludzie mediów wykazują się ewidentną pogardą dla widza, skoro uznają, że temu właśnie widzowi można bez żadnych wyrzutów sumienia pokazywać relacje z „happeningów” Palikota.
W polityce absolutnie nie chodzi o to, by „zainteresować” ani tym bardziej „rozerwać” odbiorców środków masowego przekazu. I dziwię się, że takie tezy Migalski stawia. Można je traktować jako chwyty do pogrywania z mediami, tylko – jak wspomniałem wyżej – żeby Migalski nie przeoczył momentu, w którym media zaczną sobie nim pogrywać. W polityce, zwłaszcza w naszym kraju, chodzi o realne działania na rzecz dobra wspólnego, o budowanie sprawiedliwego ładu, o praworządność, o poprawę stopy życiowej i bezpieczeństwa obywateli itd., ale nie o szoł. Jeśli polityka zamienia się w szoł, to tylko w takim celu, by zasłonić prawdziwe działania za kulisami przedstawienia. Chciałbym więc, by Migalski, fruwając, koncentrował uwagę nie na wróblach czy wronach, lecz na tych drapieżnikach, które żerują od lat, jakby żadnego myśliwego nie było.
http://www.rp.pl/artykul/2,359482_Marek_Migalski__Uderzenie_w_Palikota__sie_oplaca_.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 498 odsłon
Komentarze
To byłaby tragedia, gdyby Migalski zmienił się w Palikota-bis.
7 Września, 2009 - 13:40
I bez błazenady jest bardzo medialny. Wystarczy, że będzie szlifował wizerunek, jaki już ma - wykształconego i inteligentnego analityka. W polityce, szczególnie przed mediami jakiś bon-mot, a nawet dowcip, czy cienka złośliwostka nie zawadzą, ale na Boga, nie pałą przez łeb.
Tacy ludzie jak on są na wagę złota, bo udowadniają, że PiS ma także "wyjściowe" kadry. To facet, który Może stawić czoła Olechowskiemu, jest lepszy niż Kaziu Marcinkiewicz, a załatwia w przedbiegach Olejniczaków czy samego Kwasa (dawanego często za wzór przez idiotów).
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"