Odpowiedzialność
Historia kataryny nie jest przygnębiająca. Przeciwnie – budująca. Pokazuje, że jak wielkich i skomplikowanych środków musi użyć machina propagandy i kłamstwa, by zwalczać wypowiadającego się gdzieś w Sieci, wolnego obywatela, wolnego człowieka. To doprawdy niesamowita lekcja na temat siły wolnego słowa. Dokładnie w taki zawzięty sposób zwalczali je nasi niemieccy i rosyjscy okupanci w czasie II wojny i po jej zakończeniu wszyscy sowieciarze. Kataryna powinna być więc dumna, że aż tylu ludzi trzeba było zatrudnić i aż takie instrumentarium wykorzystać, by dokonać spektakularnej próby zastraszenia, zaszantażowania i jednocześnie zaszczucia w iście esbeckim stylu – podkreślam – swobodnie wypowiadającego się, zwykłego człowieka. Dołączam się oczywiście w tym miejscu do głosu tych wszystkich przyzwoitych osób, którzy namawiają katarynę do dalszego publikowania, gdyż jej zamilknięcie uznane byłoby przez ludzi sięgających po esbeckie metody za zwycięstwo nad nią. Zapewniam jednocześnie katarynę, że tak naprawdę NIC nie mogą jej oni zrobić od strony prawnej – jeśli zaś spróbują, skrzykniemy takich prawników, że się nie pozbierają i nawet skierujemy sprawę do Trybunały Strasburskiego. Niewykluczone jednak, że będą chcieli katarynę nękać, np. wysyłając papparazzich (czy jakichś przekupnych urzędników skarbowych), ale wtedy tym bardziej trzeba będzie podać ich (a być może i firmę Axel Springer) do sądu, uczynić sprawę skandalem na poziomie międzynarodowym (nie tylko ze względu na walkę z prawem do swobodnej wypowiedzi, ale i za naruszanie prywatności przez prasę).
Należy jednak pamiętać, że tu nie chodzi wyłącznie o katarynę. Sam C. Michalski przyznaje, zresztą „ta linia” obowiązywała od samego początku tej akcji, że chodzi o „podobnych jej anonimowych rycerzy polskiego internetu”. Dobrze, że Michalski dodaje od razu „polskiego”, bo widać od razu, jaki region monitoruje. Podejrzewam zresztą, że na temat anonimowych rycerzy niemieckiego internetu nie miałby wiele do powiedzenia w wydawnictwie Axel Springer. Akcja z kataryną ma skutecznie odstraszyć innych od publikowania ostrych komentarzy na temat dziennikarzy i polityków, ponieważ tajemnicą poliszynela jest to, że blogerzy nie tylko zyskali sobie olbrzymią popularność u czytelników, ale i niejednokrotnie zdominowali sferę debaty publicznej, wypierając zawodowych publicystów pracujących dla przeróżnych mainstreamowych mediów. To oczywiście typowe dla naszego kraju, a dla korporacji zawodowej związanej z mediami (nieliczni doprawdy jej przedstawiciele prezentują uczciwą postawę), że w sytuacji wyrastania konkurenta na rynku medialnym, robi się wszystko, by tego konkurenta zniszczyć, a nie podnosi się jakości własnych usług. Na marginesie dodam, że akcja ta wymierzona jest także w I. Jankego oraz salon24, jako – powiedzmy – siedlisko „anonimowych rycerzy”, ale nie wiem, czy sam Janke już to zrozumiał, czy jeszcze nie, bo już wiele razy starałem się tłumaczyć mu te sprawy, co kwitował głuchym milczeniem. Pocieszające jest na razie to, że wyraził ubolewanie z powodu tego, co redakcja „Dziennika” uczyniła katarynie i przyznał się do wstydu z tego względu, że uprawia zawód „co ci, którzy zdecydowali o tej publikacji”.
Warto do tej kwestii poruszonej przez Jankego nawiązać. Słowa „dziennikarze” oraz – jak najbardziej - „odpowiedzialność”, odmieniane są przez wszystkie przypadki przez organizatorów akcji „kataryna”. Tymczasem podstawowe pytanie brzmi – a jakimże to dziennikarzem jest Michalski? Jakimiż to dziennikarzami są S. Czubkowska i R. Zieliński? Te pytania zresztą można postawić, rozpisując długą listę ludzi pracujących w rozmaitych ośrodkach propagandy w Polsce, nazywanych eufemistycznie gazetami, stacjami radiowymi czy telewizyjnymi etc. Amerykańska dziennikarka R. Blood w swoim tekście „Weblogs and Journalism: Do They Connect?” (w: Nieman Reports. The Nieman Foundation for Journalism of Harvard University, Vol. 57, no. 3, Fall 2003) podkreśla, że niczyja reputacja, niczyje zatrudnienie w środkach przekazu nie jest jeszcze powodem do nazywania kogoś dziennikarzem – o tym decyduje wierność pewnym zasadom i standardom związanym z tymże zawodem. Jeśli więc ktoś fabrykuje relacje (jak choćby swego czasu J. Blair z „New Yor Timesa”, choć takich historii było więcej – nawiasem mówiąc – także wytropionych i nagłośnionych przez amerykańskich blogerów), posługuje się kłamstwem, zwodzi, dezinformuje czytelników, to w żadnym wypadku nie zasługuje na miano dziennikarza, choćby przepracował w mediach całe życie. Z taką zresztą sytuacją mieliśmy do czynienia w czasach komunistycznej indoktrynacji, kiedy to – jak złośliwie mawiano o ówczesnych mediach – prawdziwe były jedynie nekrologi i wyniki zawodów sportowych.
Odwołuję się do wzorców amerykańskich z tego prostego powodu, że profesjonalizm dziennikarstwa za oceanem jest niedościgniony dla naszych „ludzi mediów”, a jeśli uczyć się czegoś, to przecież od osób od nas w czymś lepszych niż od amatorów. Oczywiście taka nauka miałaby sens, gdyby środowiska dziennikarskie w Polsce chciały się czegoś nauczyć i nie działały na zlecenie, a na to się na razie nie zanosi. Sprawą rudymentarną dla standardów amerykańskich jest nie tylko (konstytucyjnie zagwarantowana) kwestia nienaruszalności wolności słowa, ale i kwestia służby publicznej. Z jednej strony znaczy to patrzenie na ręce politykom i niezależność od establishmentu (z tym oczywiście różnie bywa, ale nie ma takiego zjawiska fraternizacji dziennikarzy z politykami, jak u nas, a sytuacje robienia czegoś w mediach mainstreamowych na zlecenie polityków, są bezlitośnie tępione zarówno przez blogerów, jak i dziennikarzy (jak choćby afera Rathergate/Memogate)) – z drugiej zaś, podległość obywatelom i ich krytycznym ocenom. Amerykańskie media mają fioła na punkcie wiarygodności, toteż w chwili, gdy okazuje się, iż jakiś dziennikarz kłamie czy przeinacza coś w swoich relacjach, wywalają go na zbitą twarz w obawie przed utratą zaufania czytelników/słuchaczy/widzów, która błyskawicznie się przekłada na spadek oglądalności stacji czy sprzedaży danego tytułu na rynku, paniczne wycofywanie się reklamodawców - i tym samym spadek zysków dla właściciela danego środka przekazu.
Ta ostatnia kwestia zresztą podpowiada nam, gdzie jest oko Goliata. Niczego innego tak się nie boją media na naszym rynku, jak katastrofy finansowej. Nikt dopłacać do interesu nie chce, bo nie po to się zakłada tu media (co innego w przypadku działań okupacyjnych, kiedy się przeinwestowuje pewne działania, licząc na długofalowe skutki indoktrynacyjne). Można więc – i ja ze swej strony to proponuję – zastosować całkowity bojkot gazety „Dziennik” za urządzoną przez tę gazetę akcję. Bojkot, czyli niekupowanie, nielinkowanie się ze stroną tej gazety, a nawet niekomentowanie jej – ta jak nie kupuje się gadzinówki Urbana i na ogół nie odwołuje do jakichkolwiek jej tekstów (chyba że dla pokazania patologii związanej z mediami w Polsce). Decyzję w tej sprawie każdy może podjąć sam na własny rachunek, ale ja osobiście, jako bloger, palę „Dziennik” i odtąd uważam go za gazetę całkowicie skompromitowaną i niewiarygodną, posługującą się esbeckimi metodami zastraszania i szantażu, czego dowiodła właśnie na przykładzie kataryny.
Wczoraj, gdy (po raz ostatni – chyba że redakcja oficjalnie przeprosi katarynę za swoje działania i spróbuje dokonać zadośćuczynienia) kupiłem tę gazetę, nasunęło mi się skojarzenie ze słynnym zdjęciem młodego Chińczyka (pewnie studenta) stojącego przed kawalkadą czołgów wjeżdżających na Plac Niebiańskiego Pokoju w Pekinie. To słynne zdjęcie wisiało zresztą u mnie na ścianach przez długie lata od czerwca 1989 jako pewna ilustracja naszej (ludzkiej) współczesnej historii, potem gdzieś mi przepadło przy przeprowadzkach, ale w Sieci jest ono dostępne. Nie wiem, czy i tego śmiałka rozjechali potem „dzielni czołgiści”, pacyfikując studenckie demonstracje, czy udało mu się jakoś przeżyć. Jeśli ktoś widział migawki z ową sceną, tu ten młody człowiek nawet zagradzał drogę jednemu z czołgów, nie pozwalając mu podjechać. Scena wybitnie symboliczna – bezbronny człowiek (wielkiego ducha, trzeba przyznać) wobec miażdżącej przewagi wroga, a jednak nasze serca są po stronie tego właśnie śmiałka, nie zaś komunistycznych wojaków wysłanych do zabijania lub zamykania w więzieniach ludzi, co ośmielili się zaprotestować przeciw władzy.
Ta symbolika daje się przenieść do sytuacji kataryny i polskich blogerów, z którymi bezpardonową, bezpieczniacką walkę rozpoczęli niektórzy dziennikarze (już nie jest nawet istotne na czyje polityczne zlecenie). Na zdrowy rozum głos kataryny wydaje się nieporównywalny z siłą jaką dysponują koncerny medialne ze swoim zapleczem finansowym, lokalowym, sprzętowym etc. Na zdrowy rozum sprawa wydaje się tragikomiczna – wielkie firmy oraz osoby dostające poważną kasę za codzienne publikowanie, nie mogą znieść jakichś publikujących za darmo gdzieśtam on-line komentarzy zwykłych ludzi! A jakby tego było mało, to jakimś myślicielom roi się, że tego typu komentowanie można jakoś ukrócić.
Pisałem o pretekście w przypadku kataryny, dlatego, że sama autorka przecież ostatnimi miesiącami pisywała i publikowała rzadko, nie kryjąc swojego rosnącego rozczarowania mediami, a nawet politykami, do których kiedyś czuła sympatię. Nawet przytyk (bo przecież nawet nie ostra krytyka!) pod adresem min. A. Czumy trudno uznać za poważny powód do wytoczenia aż takich armat przeciwko skromnej blogerce i takiej zawziętości w jej zwalczaniu. Nie mogła mieć bowiem najmniejszych wątpliwości redakcja „Dziennika”, że sprawa zastraszania i demaskowania kataryny odbije się szerokim echem właśnie w środkach przekazu, a w blogosferze szczególnie. Obrano zarazem na cel osobę, która tak Bogiem a prawdą – po prostu przenikliwie piętnuje nieprawidłowości w mediach i polityce – kataryna wszak nie sięga nawet po jakieś brutalne środki stylistyczne, nie mówiąc o posługiwaniu się epitetami czy wulgaryzmami. Ktoś, kto kieruje się w życiu rozsądkiem przyznałby, że w rzeczy samej, nie ma się do czego przyczepić w przypadku kataryny.
Co w tej sytuacji pisze nieoceniony i niezastąpiony Michalski? Oczywiście o „braku jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo”. Świadczy to o tym, że tego typu ludziom mediów w Polsce (nie okłamujmy się, Michalski żadnym dziennikarzem nie jest) po prostu nie mieści się w głowie idea właśnie służy publicznej, a więc podległości ocenom (nawet surowym, nawet cholernie krytycznym) zwykłych, wolnych obywateli. Michalskiemu być może marzy się wystawianie certyfikatów tym, którzy łaskawie mogliby krytykować dziennikarzy, ale pomyliły mu się epoki. Wolność słowa nie jest przywilejem, z którego korzystać mogą wyłącznie ludzie pracujący w środkach przekazu, a monopol na tworzenie opinii i przemawianie o sprawach publicznych mają na forum publicznym już nie tylko ci, którym redakcja wydrukowała legitymację prasową.
Tak patrząc na ten skandal na zimno, to oczekiwałbym, że Axel Springer zwolni wszystkie te ponure persony, które zajęły się rozpracowywaniem kataryny, gdyż sprawa ta jest przejawem całkowitego pogwałcenia nie tylko prawa do wolności słowa i zarazem prawa do prywatności, ale i standardów związanych z normalną (!) prasą, a zatem kłóci się bezwzględnie z ideą rzetelności dziennikarskiej. Ja przy okazji zwolniłbym samego Michalskiego, który już dosłużył się wieku emerytalnego w sferze publicznej i mentalnie jest na poziomie zmarłego niedawno M. F. Rakowskiego, skoro nie dostrzega tak prostych rzeczy jak prawda, uczciwość i dobro. Cóż bowiem złego uczyniła kataryna, że ostrzelano ją armatami? W czymże była nieuczciwa? Co było nieprawdziwego w tym co pisała? Okazuje się bowiem, że już nie tylko sama krytyka dziennikarzy czy polityków jest „nieodpowiedzialna”, lecz i stawianie trudnych pytań, w czym właśnie kataryna się specjalizowała. W jej tekstach zawsze było więcej pytań niż stwierdzeń, więcej wątpliwości niż konkluzji – te ostatnie zwykle pozostawiała czytelnikowi do wyciągnięcia. Można by sobie życzyć, by tak pisali publicyści w Polsce, ale oczywiście od Michalskiego takiego naśladownictwa nie oczekuję, gdyż on musiałby wszystkiego uczyć się od początku, a to nie przy skostnieniu umysłu tego „intelektualisty” jest łatwe.
Powiedzmy sobie jasno – jeśli komuś nie zależy na prawdzie, to nie powinien się wypowiadać publicznie. O kim jak o kim, ale o katarynie można rzec, że w jej tekstach to wyczulenie na prawdę było i jest szczególnie wyraziste. W sytuacji zaś, w której tutejsze media w swej większości młócą treści propagandowe, a czasami wprost kłamliwe, to głos ludzi takich jak kataryna jest jedyną odtrutką na polskie środki przekazu. Jeżeli więc kategoria odpowiedzialności miałaby być w tej całej awanturze użyteczna, do wyłącznie w odniesieniu do tychże ludzi, którzy z pełną świadomością z oddaniem wprost zdumiewającym i za niemałe pieniądze pracują w różnych departamentach Ministerstwa Prawdy i robią wszystko, by wolność słowa ograniczać, nie zaś poszerzać.
Krytyka kataryny, nawet jeśli bywała ostrzejsza, zawsze była uzasadniona, poparta cytatami i konkretnymi źródłami. To jest właśnie pełna odpowiedzialność za blogowanie. Jeśli krytyka broni się swoją racjonalną konstrukcją – zasługuje na pełne uznanie, a nigdy na potępienie, a już na pewno nie na zwalczanie za pomocą esbeckich metod. Blogerowi nie potrzeba protez w postaci „życiorysu zawodowego”, „dotychczasowych publikacji w porządku chronologicznym”, „referencji”, „legitymacji”, „tytułów” i „stażu pracy”. Jest to zresztą jego, blogera, świadomy wybór. Bloger wystawia swoje teksty i myśli pod osąd publiczny, wiedząc, że jeśli pisze ciekawie, intrygująco, uczciwie, mądrze i dobrze – to znajdzie uznanie czytelników, jeśli zaś pisze nieciekawie, banalnie, nieuczciwie, głupio i źle – to nie. I niczego więcej nie trzeba do zaistnienia on-line, jeśli chodzi o blogosferę. Jeśli ktoś ma coś ważnego do powiedzenia, to znajdzie odbiorców, jeśli nie ma – to ktoś go posłucha raz, a potem machnie ręką. Taki zresztą los wieszczę Michalskiemu, który wnet jedynie z lustrem gadał będzie przy goleniu, czego mu szczerze życzę, rzecz jasna.
Poważne blogowanie należy odróżniać od bluzgania czy pomawiania. Nic takiego jednak nie miało miejsca w przypadku kataryny, podkreślam, nikt więc nie miał prawa jej zastraszać, szantażować i demaskować. Kataryna, na co zresztą już wcześniej zwracali jej uwagę blogerzy, popełniła kardynalny błąd, obdarzając środowisko, które przez tyle lat krytycznie opisywała, zaufaniem. Być może zdawało jej się, że jeśli „podejdzie grzecznie” do owych dziennikarzy, to oni nie zechcą jej zdemaskować i zaszczuć, czyli nie zechcą jej narazić na śmierć cywilną. Wykazała się w ten sposób wielką naiwnością. Odrobina wyobraźni wystarczy, by stwierdzić, że do pracy w machinie propagandy i kłamstwa najmują się ludzie o zafałszowanym sumieniu, a czasami tego sumienia kompletnie pozbawieni, cyniczni i bezwzględni i – co też warto dodać – silni jedynie w tłumie takich jak oni. Z takimi ludźmi nie da się ani „flirtować”, ani negocjować. Od takich ludzi należy się trzymać jak najdalej. Wiemy doskonale, że ludzi uczciwych, rzetelnych, samokrytycznych i zwyczajnie sumiennych w środowisku dziennikarskim jest niewiele (cieszy mnie otwarte poparcie z ich strony wyrażone pod ostatnim postem kataryny), wobec tego jedynie z nimi można podejmować ewentualny dialog.
Ani Michalski, ani nikt inny, który zaciera ręce z powodu ustrzelenia kataryny, nie powinien chwalić dnia przed zachodem słońca. Mam nadzieję, że kataryna się nie wycofa, a to starcie z machiną propagandy i kłamstwa wzmocni tę cenną, przenikliwą i uczciwą komentatorkę naszego życia publicznego. Jeśliby jednak zamilkła, to po niej będą otwarcie i szczerze mówić dziesiątki innych, jeszcze ostrzejszych i jeszcze krytyczniejszych blogerów, od których głosów i złośliwości, nie tylko Michalski posiwieje i wyłysieje. Nie należy się bać żadnych koncernów, esbeckich metod, ministrów ani innych możnych tego świata. Bać się należy jedynie Boga i wstąpienia na ścieżkę nieprawości, jak zaś mówi Pismo: Pan Bóg szańcem otacza bogobojnych. Nie jesteśmy sami.
Cała ta bezprecedensowa historia jednak jest bardzo ważna nie tylko dla ludzi zajmujących się blogowaniem, ale i dla tych nielicznych uczciwych przedstawicieli środowiska dziennikarskiego, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z metodami zastosowanymi przez niesławną reprezentację „Dziennika”. Myślę, że należałoby wywołać medialny nacisk na koncern Axel Springer w związku z tą sprawą i domagać się wyjaśnień, jak to możliwe, by w taki sposób potraktowano w Polsce swobodnie wypowiadającego się, wolnego obywatela. Na naszych oczach dokonuje się więc polaryzacja tego środowiska i sprawa kataryny będzie takim probierzem, kto ostatecznie jest po której stronie.
http://jankepost.salon24.pl/106493,wstyd-mi-za-dziennik
http://kataryna.salon24.pl/106346,jak-to-sie-robi-w-dzienniku
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 589 odsłon
Komentarze
FYM-ie
23 Maja, 2009 - 18:04
Ogłaszamy bojkot "der dziennika" na niepoprawnych. Nie będziemy linkować, odnosić się do artykułów w tym kłamliwym pisemku, także odnosić się do "dziennikarzy", którzy tam się "drukują".
Starożytni Egipcjanie uznawali śmierć na wymazanie imion w sarkofagach, podobnie działo się w wielu kulturach, gdzie ostateczną karą była kara "zamilczenia".
Taką karę należy wymierzyć całej redakcji tego pisemka.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Re: FYM-ie
23 Maja, 2009 - 18:06
W pełni popieram ten apel.
----------------------------------------------------------- "Polska Niepodległa to Polska niebezpieczna" Lenin
tylko kataryna
23 Maja, 2009 - 21:06
może zadecydować jak postąpić z Dziennikiem - może nawet dojść do porozumienia i będziemy czytali prawego dziennikarza.
a to moje zdanie: wyjaśnienia i przeprosin wymagają przede wszystkim kłamstwa Dziennika. przypisywanie blogerce hipokryzji i dwulicowości na podstawie fałszywych dowodów (wierzę katarynie, a nie "dziennikarzom") to podłość. dziesiątki tysięcy ludzi przeczytało te brednie. wpłynęły one na ich stosunek do blogosfery i do samej kataryny. to wojna Michalskiego z blogosferą - prawda go w oczy kole?
uważam, że do momentu wyjaśnienia tej sprawy, opublikowania sprostowania i przeprosin lub jakieś decyzji kataryny rozwiązującej konflikt - Dziennik należy bojkotować -
Kuki
23 Maja, 2009 - 21:51
Można powiedzieć, że cała blogosfera nawołuje do bojkotu "Dziennika". Michalski zapłaci dużą cenę za wywołanie wojny pomiędzy swoim pisemkiem i blogerami.
Bo to jest wojna, chyba nikt nie ma wątpliwości.
Pozdro.
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".