Niedobrze, panie, niedobrze
Podoba mi się fraza rzucona przez J. Rokitę, że zła polityka rodzi jeszcze gorszą - warto wszak zadać sobie pytanie, co to jest dobra polityka i czy w ogóle w naszych warunkach mamy z nią do czynienia?
Odpowiedź, jaka od razu się nasuwa, raczej jest negatywna. Wprawdzie Rokita, znany publicysta "Dziennika", stawia swoją tezę w kontekście beznadziejnego, jego zdaniem, orędzia prezydentna, na które histerycznie (znowu, zdaniem znanego publicysty "Dziennika") zareagował premier, ale przecież mądrości narodów mają charakter ponadczasowy. Biorąc zaś pod uwagę to, że znany publicysta "Dziennika" należy do wyjątkowych skarbów intelektualnych naszej kultury, to cenna fraza przez niego nam podsunięta może mieć charakter ponadczasowy i tak też ją ja, zwykły buc, odczytuję.
Tedy, skąd się bierze zła polityka? Nu, jak na mój gust, od złych polityków. A któż to jest zły polityk? Nu, taki, który źle zarządza sprawami i dobrami, które mu powierzono. A szto eto z tym złym zarządzaniem? Nu, tak, żeby termin "dobro wspólne" rozumieć w specyficzny famililijny lub mafijny sposób. W tym rozumowaniu, jakie każdy buc może sobie na własny rachunek przeprowadzić, brakuje jednej istotnej przesłanki. Skąd się bierze to złe zarządzanie? Wot, albo ze złej woli, albo z - nie bójmy się tego słowa - głupoty. Tertium non datur. Albo dany polityk nie chce działać dla dobra ludzi, którym ma służyć (określenie "ludzie" nie rozumiem jako "rodzina i przyjaciele" ani "wyborcy mojej partii"), albo nie potrafi tego robić.
No to jak sobie pewne rzeczy wyjaśniliśmy, możemy wrócić do artykułu znanego publicysty "Dziennika". Otóż stwierdza on (znany publicysta), że orędzie prezydenta jest bez znaczenia, ponieważ nie może on (prezydent) i tak rozpisać referendum, więc owo orędzie można potraktować jak, że tak powiem, gadkę szmatkę w ogrodzie w maju. (Czemu akurat w maju, nie poniał ja.) Stwierdziwszy to jednak już w pierwszych zdaniach, znany publicysta nie kończy swojego felietonu, lecz zabiera się za analizę orędzia. Ki diabeł? Otóż jest w tym metoda taka, drodzy Państwo, że znany publicysta stwierdza w końcu, że orędzie było błahe i nierzetelne. Szkoda, że nam od razu o tym nie powiedział, ale i w tymże działaniu jest sens, ponieważ, zdaniem znanego publicysty, mamy już do czynienia z kampanią prezydencką.
"Nie trzeba być wielkim analitykiem, by dostrzec, iż tworzona jest dziś nowa wersja ideologicznego paliwa pod wybory prezydenckie. A orędzie jest tylko - jak w teatrze - jedną z pierwszych prób przed właściwym występem."
No dobra, ale skoro prezydent nic nie ma do powiedzenia (zatem nic nie zrobi i nic nie robi), to skąd posądzenie o złą politykę? Ha, tu właśnie jest pies pogrzebany:
"to, że mocno złapany w ten sposób za prezydenturę szef rządu zaczyna się natychmiast kląć na rodzone dzieci, że nie sprywatyzuje szpitali, jest już wymierną stratą dla kraju."
Zbierzmy więc dane, bośmy ciemni są: najpierw prezydent wygłasza ogrodowe przemówienie pozbawione znaczenia, błahe i nierzetelne, stanowiące tak naprawdę teatralną próbę przed występem w kampanii. Następnie na to "gadanie od rzeczy" reaguje premier, zaklinając się, że nie sprywatyzuje szpitali.
Kiz dziadzi?, jak mawiał Witkacy, przywołując w "Jedynym wyjściu" język starych górali. Może znanemu publicyście w określeniu "zła polityka rodzi gorszą" chodzi o działania premiera? Skądinąd wszak wiemy już przecie, że prezydent nie tylko nic nie robi, ale wypowiada jakieś orędzia bez znaczenia. No nie, oczywiście, że idzie o to, jakoby ze złej polityki uprawianej przez prezydenta rodziła się (w formie reakcji) jeszcze gorsza polityka premiera. Ciężko jest mi to wprawdzie zrozumieć, zważywszy na fakt, że - jak wiemy z felietonu znanego publicysty - prezydent uprawia czczą gadaninę.
Zachodzę w um, no i tak się zastanawiam, a może premier (i minister Kopacz, i wielu innych, co się tak zaklinają, łącznie ze znanym publicystą, wspominającym w swym felietonie przy tej okazji o... relacji między mułem a ogierem), mówiąc, że za żadne skarby pod słońcem nie chodzi (ani nawet przez myśl żadną nie przejdzie) o żadną na litość boską prywatyzację - wyznał to, co jemu (i innym) naprawdę leży na wątrobie? A że powiedział to w dyplomatycznym języku wielokrotnych zaprzeczeń, to zrozumiałe, wszak przyzwyczailiśmy się już za komuny do tego, że tzw. mowa do ludu (kłaniają się badania prof. M. Głowińskiego) charakteryzuje się stosowaniem specyficznych konstrukcji składniowych i frazeologii, którą muszą dekodować rozmaici gramotni deszyfranci. (Kiedyś takim otwartym tekstem przemówiła w chwili słabości, rozkochana do nieprzytomności w jednym agencie, posłanka Sawicka.)
Daaa, ale jeśli premier powiedział prawdę (oczywiście w opakowaniu rozmaitych dementi), to może i prezydent nie tak majowo i ogrodowo zagadał, tedy może coś jest na rzeczy? Takiej wersji akurat znany publicysta "Dziennika" nie uwzględnił.
No tak, ale pojawia się pytanie - czy w takim razie znany publicysta "Dziennika" napisał felieton nie na temat? Wprost przeciwnie. Napisał. Na swój i swoich politycznych kolegów temat. W języku biblijnym mówi się w takiej sytuacji o złym drzewie i jego owocach.
http://www.dziennik.pl/opinie/article248966/Zla_polityka_rodzi_jeszcze_gorsza.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2415 odsłon