CVR PLF 101 - historia ukryta

Obrazek użytkownika Free Your Mind

19 kwietnia 2010 na łamach Czerskiej Prawdy ukazuje się artykuł B. Wróblewskiego zawierający postulat ujawnienia zawartości czarnych skrzynek z zapisami rozmów w kokpicie „prezydenckiego tupolewa”. Ton artykułu jest przynaglający i zarazem zdumiewający, skoro to raptem 9 dzień od tragedii i trudno powiedzieć, by śledztwo na dobre w ogóle ruszyło – co więcej, jest to czas niedługo po zakończeniu tygodnia żałoby, jak też przed przywiezieniem do Polski wszystkich ciał ofiar. Skąd ten pośpiech? Zdaniem Wróblewskiego, ma to uciąć spekulacje i pomóc w znalezieniu odpowiedzi na pytania o „przyczyny katastrofy”. Jednakże sam jego artykuł obfituje w dezy:Nieoficjalnie wiemy też, że kanałami dyplomatycznymi przekazano polskim władzom informację: ujawnienie prawdy należy do was. Jednak ze źródeł rosyjskich dowiadywaliśmy się kolejno, że: - przed lądowaniem tupolewa lotnisko w Smoleńsku nie dało zgody na lądowanie Iła-76 z żołnierzami Rosyjskiej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u); - na lotnisku panowała gęsta mgła, widoczność ograniczona była do 150-200 m; - lotnisko nie ma automatycznego systemu naprowadzania; - przyczyną katastrofy "mógł być błąd załogi"; - kontroler lotów odradzał lądowanie i kierował maszynę na lotnisku w Mińsku, pilot nie posłuchał, "odlecę, jeśli nie usiądę" - odpowiedział; - i najważniejsze: "rejestrator rozmów nie zanotował żadnego nacisku na pilotów".http://wyborcza.pl/1,76842,7786172,Otworzcie_czarne_skrzynki.htmlO ile bowiem można sobie wyobrazić, iż Ruscy jakimiś bocznymi kanałami naciskaliby już wtedy, tj. półtora tygodnia po, na ujawnienie „zapisów” obciążających polską załogę i w ten sposób „załatwiających problem badań” (pod koniec maja te naciski były formułowane całkiem otwarcie: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,7951491,Kosaczow__jak_najszybciej_opublikowac_zapisy_z_czarnych.html), o tyle – co wiemy właśnie z późniejszych lektur różnych wersji „zapisów”, a wbrew temu, co podawał Wróblewski w swym tekście – „kontroler lotów” wcale nie „kierował maszyny na lotnisko w Mińsku” 10 Kwietnia. To nie koniec zagadek z Wróblewskim, w jego artykule bowiem pojawiało się jeszcze coś takiego:Prezydencki Tu-154 wyleciał z Warszawy z półgodzinnym opóźnieniem. W Smoleńsku był o 8.56, czyli pół godziny przed zaplanowanymi uroczystościami w Katyniu. Delegacja zdążyłaby dojechać. Ale gdyby samolot lądował w odległym o 300 km Mińsku, spóźnienie sięgnęłoby kilku godzin.Jest to 19-04-2010, przypominam, kiedy kto jak kto, ale mający tyle informacji z pierwszej ręki, a więc ze sfer rządowych (a nie tylko z własnego środowiska), dziennikarze już od dawna muszą wiedzieć, iż owa 8.56 jest zupełnie fałszywą godziną katastrofy, jak też wiedzieć o tym, że Ruscy w ciągu paru dni „sprzątnęli miejsce katastrofy” w Smoleńsku. Co więcej, Wróblewski – tak zresztą jak i wielu innych ówczesnych komentatorów – w swej „rekonstrukcji zdarzeń” nie wspomina o lotnisku w Witebsku ani też nawet o takiej możliwości, iż załoga PLF 101 przeczekuje złą pogodę w powietrzu lub dokonuje międzylądowania na jakimś lotnisku (nawet niechby to był Mińsk) i po jakimś czasie leci znów na XUBS. Taki bowiem manewr wcale nie pociągałby za sobą „kilkugodzinnego spóźnienia” na katyńskie uroczystości. Wraca natomiast (w tekście Wróblewskiego) ze zdwojoną siłą kwestia „nacisku na załogę”:Naturalne w tej sytuacji jest pytanie, czy któryś z pasażerów wywierał presję na pilotów, żeby wylądowali w Smoleńsku? Albo może mieli ją tylko z tyłu głowy? Czy rozmawiali o tym? Wśród dziennikarzy krążą różne, niepotwierdzone wersje.Nietrudno się więc domyśleć, że to ponaglanie władz (kierowane szczególnie pod adresem prok. A. Seremeta) wiązało się z tym, iż w „zapisach” miały się „ukazać” owe chwile „nacisku” czy też „presji z tyłu głowy”. Bez względu jednak na to, co się potem, tj. 1 czerwca 2010, „ukazało” w trakcie „pierwszego czytania” słynnych „stenogramów” (http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-gras-jeszcze-dzisiaj-ujawnimy-zapisy-czarnych-skrzynek,nId,281167), to i tak był to akt działania, którego nie sposób ująć w jakiekolwiek kategorie prawne. I to z wielu względów. Po pierwsze: <b>publikowano materiały w trakcie trwającego śledztwa i w istotny sposób wpływające na przebieg tego śledztwa</b>. Po drugie: publikowano je mimo wcześniejszych zapowiedzi (także Seremeta i prok. K. Parulskiego), iż <b>zostaną te zapisy poddane najpierw specjalistycznej analizie fonoskopijnej</b>. Po trzecie: <b>nie dysponowano oryginałami taśm z rejestratorów</b>. Po czwarte: <b>wiele fraz okazało się „niezrozumiałych”</b>. Po piąte: <b>wiele fraz okazało się </b><b>błędnie</b><b>odczytanych </b>(jak to wyszło podczas następnych odczytów, czy to na potrzeby KBWL LP, czy na potrzeby NPW). Po szóste: <b>część fraz została </b><b>błędnie </b><b>przypisana jakimś osobom</b>(jak choćby gen. A. Błasikowi). Mówiąc krótko, „stenogramy” te to był humbug.„Akredytowany” płk dr E. Klich w swojej wspomnieniowej książce (Moja czarna skrzynka) opowiada, że Ruscy mieli być wściekli na Polaków, iż ci decydują się na tę bezprecedensową publikację. Ta opowieść jednak wygląda na typową już dla oficjalnej smoleńskiej narracji ściemę, skoro to nie kto inny, a właśnie Ruscy od samego początku „uchylali rąbka tajemnicy”, co do zawartości zapisów (http://wyborcza.pl/1,105743,7752603,Odradzano_ladowanie.html), a poza tym w tzw. „wstępnym raporcie”, ogłoszonym 19 maja 2010, takim piorunem bowiem szły radzieckie badania, moskiewscy eksperci wprost odwoływali się np. do rozmów między załogą PLF 101 a PLF 031, czyli „Wosztylem” (http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/rosja-wstepny-raport-ws-przyczyn-katastrofy,1480802,6911). Ruskom więc polska publikacja „stenogramów” w niczym nie mogła zaszkodzić, skoro „stenogramy” tak były skonstruowane, iż wynikało z nich, że załoga PLF 101 nie przejmując się specjalnie ani fatalnymi warunkami pogodowymi, ani alarmującymi sygnałami przyrządów, leci na przepadłe na XUBS, jakby odczuwała „presję z tyłu głowy”, że się posłużę formułą Wróblewskiego. Zauważmy jednak, że o ile publikowano „stenogramy”, to nie publikowano wtedy „zapisu audio” CVR, który służyć miał za podstawę owej głośnej publikacji, mimo że 1 czerwca 2010 także taką zapowiedź czyniono: Materiały mają być zamieszczone na stronach internetowych kancelarii premiera i MSWiA. Rzecznik rządu zapowiedział, że opublikowane zostaną pełne wersje stenogramów otrzymanych wczoraj od Rosjan. Oprócz wersji polskiej zapisów rozmów pilotów będzie to więc także wersja rosyjska. Zapis rejestratora dźwięku zostanie ujawniony bez żadnych ingerencji, przepisywania czy usuwania jakichkolwiek części tekstu. Jak wyjaśnił Graś, chodzi o to, by nie dawać podstaw do jakichkolwiek podejrzeń o manipulacje.<b>Jeśli chodzi o samo nagranie - ono również zostanie opublikowane, ale dopiero po tak zwanym odszumieniu, czyli usunięciu zanieczyszczeń dźwięku, które utrudniają jego zrozumienie. Ma to nastąpić mniej więcej za dwa tygodnie</b>(http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-gras-jeszcze-dzisiaj-ujawnimy-zapisy-czarnych-skrzynek,nId,281167; podkr. F.Y.M.).Nie opublikowano nie tylko „mniej więcej za dwa tygodnie” po 1. czerwca 2010, ale i do dziś. Oczywiście dźwięki z „taśmy prezydenckiego tupolewa” zaprezentowali nam Ruscy podczas „finałowej konferencji MAK” wraz z ruskim lektorem (http://wyborcza.pl/1,107448,10048604,Konferencja_MAK_minuta_po_minucie.html) – jednakże nigdzie nie zamieszczono całego materiału w takiej odszumionej wersji, by np. można było dokonać fonoskopijnej ekspertyzy CVR bez pośrednictwa tych czy innych politycznych gremiów. Podobnie zresztą stało się z „zapisami” audio z wieży szympansów. To się nazywa dobrze ukryć jakąś historię.

Brak głosów