Awatary wybierają przyszłość

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Jeszcze chwila, a urzędujący wicepremier Pawlak, rekordzista, jeśli chodzi o bycie premierem w III RP, zostanie najpopularniejszym blogerem nie tylko s24, ale i całej Polski. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się cieszyć, zwłaszcza że to właśnie premier Pawlak przed paroma laty upowszechnił formułę „bloga politycznego”, komentowanego przez rozmaitych znających się na tym, „co piszczy w Sieci”, dziennikarzy, którzy nie mogli się nadziwić, jakimż to zdolnym politykiem nie jest Pawlak, skoro tak świetnie radzi sobie z cyberprzestrzenią. To że Pawlak blogował na wiele tematów, ale akurat nie na tematy związane z „gangsterskim chwytem” czy choćby ze swoim wstąpieniem w II połowie lat 80. do ZSL, świadczyło o futurologicznym piórze autora i nieoglądaniu się wstecz na rzeczy, których nie było, a zarazem pozwalało samym komentującym blog dziennikarzom nie oglądać się wstecz na jakieś zamierzchłe epoki prób dekomunizacji (1992) czy też jaruzelszczyzny (złote lata 80.).

Każdy, kto choć trochę wie o polskim „życiu politycznym”, zdaje sobie sprawę, iż olbrzymia większość polityków to tak naprawdę byty wirtualne, awatary, których kreacji towarzyszą sztaby specjalistów od marketingu politycznego, czyli mówiąc po polsku, od manipulacji nastrojami społecznymi i opinią publiczną. Polityk ma więc przy sobie doradców od wizerunku, od kontaktów z mediami, ma analityków ekonomicznych i prawnych, ma ghostwriterów zajmujących się konstruowaniem „przemów” (zwłaszcza tych przełomowych) – w związku z tym, jak słusznie podejrzewa nadmiernie podejrzliwy Aleksander Ścios, któremu, nie wiedzieć czemu, III RP się zupełnie nie podoba – można sądzić, że nawet „blogi polityczne” danego polityka konstruowane są przez grono speców od „kreowania wizażu”. Taka gra w ciuciu-babkę z obywatelami podejmowana przez polityków jest dowodem wyrafinowania, do jakiego doszedł establishment na przestrzeni lat konstruowania nowej, udoskonalonej potiomkinowskiej wsi zwanej III RP. Niby politycy siedzą sobie w zaciszach luksusowych gabinetów i zastanawiają się jak np. nieoceniony Radek Sikorski, jakimi unikalnymi meblami je wyposażyć – ale przecież zarazem tęskno tymże politykom do tego ciemnego ludu, który wrzucając kartki wyborcze żywi złudzenie, że ma na coś wpływ. Z jednej strony żyje się w luksusach i zarabia nieziemskie pieniądze, z drugiej wypadałoby tak, jak Albin Siwak w ostatniej, ale jakże ważnej dekadzie peerelu, zejść do dołów robotniczych i z tym chłopem pogawędkę przy płocie uciąć o cenach skupu żywca, z tym górnikiem podumać nad trudami pracy pod ziemią, a z tamtym inżynierem się na budowie poprzekomarzać, dokładnie tak jak w czasach „kraju węgla i stali”, gdy szefowie KW czy KC zjawiali się z „niezapowiedzianą wizytą”, a lud w pocie czoła malował trawniki.

Jest to oczywiście perwersja, która świadczy o tym, że ludzie ci się nudzą. Z nudów człowiek różne rzeczy wyczynia, a im większym jest artystą, tym większe – jak choćby nasze wielkie autorytety moralne, w obronie których od jakiegoś czasu stają inne autorytety moralne wśród nich wiecznie młody K. Kłopotowski. Tak się jednak składa, że na blogu Pawlaka pojawiają się od bardzo niedawna pewne reminiscencje dotyczące choćby „gangsterskiego chwytu” – ktoś więc może powiedzieć, że nie jest więc tak, jak złośliwie sugeruję, czyli że ów premier widzi głównie to, co dopiero będzie (vide „Strategia na 2010”), w czym podobny jest do innego słynnego premiera D. Tuska, który od paru lat wpatruje się w siną dal. Widzi też jednak Pawlak i to, co kiedyś było. Ja tylko mam wrażenie, że jest z nim trochę tak, jak z krótkowidzem, co sobie okularów nie wziął, stanął z tyłu kościoła i usiłuje wyczytać z wyświetlanego tekstu na ekranie, jak to lecą słowa rzadko śpiewanej kolędy. A jak ktoś niewiele jest w stanie dostrzec, to sobie dośpiewuje brakujące elementy. W związku z tym, premier Pawlak niby robi wędrówkę po przeszłości, a tak naprawdę prezentuje nam to, jak się w polskiej polityce czasy dzisiaj mają, powiada bowiem:

„Patrząc z dzisiejszej perspektywy niewykluczone, że sprawa archiwum MSW była reakcją na informacje o możliwości zmiany rządu.”

Wniosek z tego jest taki, że rząd J. Olszewskiego czepił się „sprawy teczek” (ten frazeologizm znakomicie oddaje specyfikę nowomowy III RP), bo już i tak szykowało się jego odwołanie. Problem tylko w tym, że sprawa rozliczenia przeszłości - w związku z całkiem uzasadnioną konstatacją, iż polskie państwo jest zagrożone od wewnątrz - została poruszona już w expose Olszewskiego (grudzień 1991 r.), stanowiła więc jeden z elementów programu powstającego rządu. Oczywiście wszystko to się toczyło w piekielnym chaosie, który był kumulacją celowych zaniedbań polityczno-społecznych związanych z „historycznym kompromisem” okrągłostołowym, tak więc „na scenie politycznej” działała sobie w najlepsze partia komunistyczna, choć w normalnym, wolnym i niepodległym kraju spora część jej przedstawicieli spędzałaby już czas w więzieniu lub na salach sądowych za zbrodnie komunistyczne, złodziejstwo i doprowadzenie kraju do cywilizacyjnej zapaści – nie zmienia to jednak faktu, że rząd Olszewskiego był pierwszym, który ostro i wyraźnie postawił sprawę radykalnej zmiany sytuacji społeczno-politycznej w Polsce.

Pawlak wprawdzie nie chce się odnieść do słynnego filmu J. Kurskiego, ale w zamian za to nie opowiada nam ze szczegółami, jak to się odbywały owe gorące Polaków rozmowy z ówczesnym prezydentem i stojącym za nim jak cień Mieciem. Jeśli film Kurskiego jest manipulacją, to niech Pawlak pokaże jakieś nowe oblicze całej sprawy – może jakieś osobiste zapiski z tamtych dni? A może jakieś inne ciekawe negocjacje? Tymczasem Pawlak powiada nam w finale swoich wspomnień:

„Obecna koalicja Platformy i PSL jest pierwszą koalicją rządową przekraczającą rubikon podziałów historycznych. Wychodząc poza schemat, zachowuje różnice a umożliwia współpracę.”

Wszystkie drogi prowadzą więc do złotych czasów współczesnych. Po czym Pawlak dodaje nieco sentencjonalnie:

„Może ta opowieść zmniejsza nieco mistykę tamtych wydarzeń ale prawdziwe życie jest zwykle bardziej złożone niż scenariusze niejednego filmu.”

Święta racja, wszak to PSL rządził z komunistami przez długie lata III RP, naprawdę nieźle na tym wychodząc. Może kiedyś i do mistyki owych dni czerwono-zielonej koalicji premier Pawlak powróci. Chociaż, wiedząc, że ani SLD nie miało i nie ma nic wspólnego z komunizmem, ani też wcześniej ZSL (Pawlak pisze o 115-letniej tradycji PSL-u, co można traktować jako niezły żart, zważywszy choćby na lata tużpowojenne i to, co wtedy z przedstawicielami PSL-u czerwoni robili), to może oczekuję zbyt wiele.

http://pawlak.salon24.pl/147214,zmiana-po-olszewskim
http://pawlak.salon24.pl/147338,czy-olszewski-mial-szanse-na-monopol

Brak głosów