Rocznica nocnej zmiany.

Obrazek użytkownika Gawrion
Kraj

Jutro rocznica tzw "Nocnej zmiany". Rząd Jana Olszewskiego w obliczu katastrofy grożącej układowi okrągłego stołu z Wałęsą na czele został obalony przez koalicję wątpliwych ludzi. Wszystko dzialo się w strasznym pośpiechu. Dobitne są slowa:

'Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli, dlatego trzeba ich błyskawicznie. Natychmiast, dzisiaj."

L. Wałęsa

Osoby biorące udział w tym skandalicznym wydarzeniu dziś znów są na świecznikach - wybrane w demokratycznych wyborach przez nas Polaków!

Dla uczczenia tamtych wydarzeń publikuję przemówienie Jana Olszewskiego sprzed głosowania z tamtych dni.

"Gdybym przemawiał dzisiaj rano, to przemówienie byłoby inne. Byłoby
pewnie dłuższe, do innych odwołałoby się argumentów, pewnie bym mówił o
tym, jaki był start tego rządu, jakie napotykaliśmy trudności, aby
choćby ocenić zastany stan rzeczy; ile trudności kosztowało
zdyscyplinowanie finansów publicznych na elementarnym choćby poziomie.
Ile włożyliśmy wysiłku w przywrócenie normalnych funkcji podstawowym
gałęziom tego aparatu. Jaka była linia polityczna rządu i co robiliśmy,
aby przygotować całościową reformę - reformę administracji ogólnej i
gospodarczej. Jakie zostały przygotowane akty i dlaczego one nie
zostały wniesione przed budżetem.

Mówiłbym pewno o tym, że ten rząd, o którym tu tyle mówiono, że żadnego
programu nie ma, jeden tylko potrafił sformułować wieloletnie założenia
polityki społeczno-gospodarczej, przez ten Sejm nie przyjęte, ale i
jedyne, jakie zostały sformułowane i jakie są realizowane, i na których
oparty jest budżet, który wy państwo jutro przyjmiecie, bo żadnego
innego budżetu, opartego o inne założenia, pod groźbą katastrofy tego
państwa i gospodarki nie można skonstruować. I chociaż tego rządu nie
będzie, to będzie jego budżet. I przez wiele miesięcy będziecie musieli
testament tego rządu wykonywać, bo nie ma innej możliwości. I
przekonacie się o tym.

Ale to wszystko powiedziałbym dzisiaj rano. Teraz mówić o tym nie
warto, bo nie o to teraz tu chodzi. Bo nie dlatego debatuje się nad
tym, aby odwołać rząd natychmiast, zaraz, zanim jeszcze rozpocznie się
następny dzień, żeby już go nie było - nie dlatego, że był zły, bo nie
dawał sobie rady z gospodarką, nie dlatego, że miał złą linię
polityczną, nie dlatego, że nie miał polityki informacyjnej - o czym
bardzo dużo mówiono, w czym może i źdźbło prawdy jest. I nie dla stu
innych powodów, które tutaj można by było i pewnie byłyby przytaczane,
gdyby dyskusja toczyła się w normalnym trybie i w normalny sposób.
Tylko dla zupełnie innej przyczyny, przyczyny leżącej w istocie poza
rządem.

Kiedy obejmowałem moją funkcję i wcześniej, po wielokroć wcześniej,
wiele miesięcy, może lat, wiedziałem, że przyjdzie nam budować nowy
system władzy demokratycznej w Polsce, nowy ustrój, nową III naszą
Polską Rzeczpospolitą. W sytuacji, kiedy będziemy obciążeni potwornym
spadkiem pozostawionym przez tę dziedzinę, ten sektor komunistycznego
reżimu, który był jego istotą. A jego istotą był aparat przemocy, był
aparat policyjnej przemocy, był aparat policji politycznej. Jak ten
aparat pracował, jakie były jego zasady działania - mało kto wie na tej
sali tak dobrze, jak ja. Latami mogłem na to patrzeć, występując w
obronie ludzi przez ten aparat ściganych. Wielu z nich jest tu dziś na
tej sali.

Wiedziałem, jak tragiczne bywają przypadki, losy, fakty. Nikt nie wie
tego lepiej ode mnie. Ale też nikt lepiej ode mnie nie wie, jak
straszliwy jest ten spadek, jak rozległy, jak wielki, jak straszne może
pociągać skutki dla losów jednostek w niego wplątanych, wtedy, kiedy te
jednostki biorą udział w kierowaniu życiem politycznym. W warunkach, w
których my działamy - jak tragiczne może mieć to skutki dla interesu
już nie publicznego, dla interesu narodowego.

Mówiłem to po wielokroć. Wtedy, kiedy mówiłem w roku
dziewięćdziesiątym, dziewięćdziesiątym pierwszym, w ruchu obywatelskim,
kandydując do Sejmu. Kiedy mówiłem o dekomunizacji, kiedy polemizowałem
z teorią "grubej kreski" miałem zawsze w pamięci ten problem. I kiedy
objąłem funkcję premiera wiedziałem, że mój rząd musi się z nim
zmierzyć. Przyjąłem pewne założenia, wiedząc, jak bardzo jest to
problem ważny, jak zarazem trudny, jak ogromnie tragiczny dla wielu
ludzi. Więc szukałem, starałem się szukać najlepszego z tego wyjścia. W
takich sprawach, w moim przekonaniu, spieszyć się nie należy. Ale byłem
w błędzie. Są sytuacje, kiedy trzeba się spieszyć.

Wydałem instrukcje, polecenia kierownictwu resortu spraw wewnętrznych,
aby przygotowało akt, który będzie pozwalał bez zakreślenia pewnego
czasu, bezboleśnie, możliwie jak najbardziej humanitarnie - wycofać się
z życia publicznego ludziom obciążonym tym tragicznym spadkiem
przeszłości, bez wystawiania kogokolwiek pod pręgierz opinii
publicznej, z zachowaniem wszystkich zasad humanitaryzmu. I z
zachowaniem jednocześnie i w tych przypadkach, gdzie sama osobista
własna wola, czy własna decyzja zainteresowanych by nie nastąpiła lub
była niewystarczająca, stworzenia rzeczywistego, gwarantującego
obiektywne rozpoznanie sprawy organu i procedur, które by takie
ostateczne rozliczenie zamykające tamten trudny czas i otwierające
możliwości normalnego działania w życiu publicznym III Rzeczypospolitej
zakończyły.

Nie doszło do tego, chociaż prace nad tym były - jak mnie informowano -
zaawansowane. I ja sam muszę się przyznać tu przed Wysoką Izbą, że w
natłoku zajęć, których premierowi tego rządu, żadnego zresztą rządu w
Polsce, na pewno nie brakuje i nie będzie brakowało, uważałem, że nie
warto tracić czasu na czytanie akt zgromadzonych przez dawne służby
bezpieczeństwa. I po niczyje akta ani własne, ani moich ministrów nie
sięgałem. Jeżeli byłaby sprawa, wychodziłem z takiego założenia, która
wymagałaby ostatecznego rozliczenia i zakończenia, odkładałem to do
momentu stworzenia takiego właśnie racjonalnego mechanizmu.

To tu, na tej sali padł wniosek, zobowiązujący do zobowiązania resortu
spraw wewnętrznych przedstawienia - jak ujmował ten wniosek - listy
agentów. To tutaj, na tej sali został on uchwalony. I jego wykonanie,
wolą tego Sejmu, obciążyło ministra spraw wewnętrznych. Mógłbym
pozostać poza tym. Mnie tam nie fatygowano. Uważałem jednak, że w tej
trudnej, prawie beznadziejnej sytuacji, nie mogę uchylić się od
współodpowiedzialności. Prosiłem min. Macierewicza o to, aby zostało
dokonane nie zestawienie agentów - bo takiego zrobić nikt w resorcie
spraw wewnętrznych nie jest władny - tylko zestawienie informacji.
Takich, jakie w archiwach można znaleźć.

Wszystko jest zawsze wybiórcze i wszystko może być pomówieniem. Ja o
tym doskonale wiem. Dlatego, dlatego podkreślam: po pierwsze -
uważałem, że do momentu, dopóki sam Sejm nie zdecyduje, co z tym
zrobić, nie można uchylić tajemnicy tych faktów. A po drugie - teraz ja
rozumiem ten wesoły śmiech, bo są przecież ludzie, dla których fakt, że
coś jest tajemnicą, jest w ogóle niezrozumiały. Ale ja zakładam -
zakładałem, miałem prawo zakładać, że w tej Izbie, która gromadzi
najwyższe przedstawicielstwo narodowe, takich ludzi nie ma.

I ponadto, starałem się o stworzenie pewnych procedur kontrolnych, w
imię czego zwróciłem się do pierwszego prezesa Sądu Najwyższego prof.
Adama Strzembosza o podjęcie się funkcji osoby powołującej, tak się
mogło wydawać, najbliższy tym sprawom organ, który mógłby dokonać
choćby wstępnej pewnego rodzaju weryfikacji. Nic więcej bez woli Sejmu,
we własnym zakresie rząd ani premier zrobić nie mogli. Tylko tyle.

Dzisiaj, tutaj, na tej sali, dotarł do mnie dokument, który został
doręczony klubom poselskim i udostępniony posłom i senatorom. Dotarł do
mnie równocześnie, a raczej o godzinę później niż do was. Z przyczyn,
jak zwykle u nas pewnych niedowładów technicznych. Przeczytałem go po
zakończeniu rannej sesji. Tak, to jest lektura porażająca. Teraz wiem,
dlaczego temu wszystkiemu, co się tutaj dzieje nie mam prawa się dziwić
- ponieważ ta lektura była porażająca, jak sądzę, nie tylko dla mnie.
Myślę, że czas, który nadchodzi, da odpowiedź na wiele pytań. Rzekłbym,
że w tym, co przeczytałem, jest ogromny ładunek ludzkich nieszczęść.
Wiem także, że jest w tym ogromny ładunek niebezpieczeństwa dla Polski.
Trzeba te dwie sprawy, dwie wartości bilansować, w bardzo trudnym
wyważeniu stawiać.

Sądzę, że nie warto tutaj mówić o tym, w jakich warunkach ten rząd
działał. Sądzę, że nie warto tutaj mówić o tym, ile jego premier i
ministrowie spokojnie znosili potwarzy, pomówień, pogardliwych aluzji -
nie ze zwykłej tam prasy brukowej w rodzaju tygodnika "Nie", tylko z
takich pozycji i od takich osób, od których naprawdę było to ciężko
znieść, a trudno było takie wypowiedzi zlekceważyć.

Ale służba publiczna to nie jest przyjemność. Jeżeli ktoś się jej
podejmuje, musi być na wiele gotowy. I nie może to mnie wyprowadzić z
równowagi. Jeżeli dzisiaj mówię, że nie składam w tym momencie
rezygnacji - mimo że mam tych doświadczeń w ciągu ostatnich miesięcy, a
zwłaszcza tygodni serdecznie dosyć - to oświadczam, że nie składam
rezygnacji. I z pełną świadomością stawiam przed wami posłowie to
zadanie, abyście według własnego sumienia głosowali za lub przeciw
odwołaniu tego rządu. Czynię tak w przekonaniu, że od dzisiaj stawką w
tej grze jest coś innego niż tylko kwestia, jaki rząd będzie w Polsce
wykonywał ten budżet do końca roku.

Że w grze jest coś więcej, że w grze jest pewien obraz Polski, jaka ona
ma być. Może inaczej - czyja ona ma być. Jest Polska, była Polska przez
czterdzieści parę lat - bo to jednak była Polska - własnością pewnej
grupy. Własnością z dzierżawy, może nawet raczej przez kogoś nadanej.
Po tym myśmy w imię racji, własnych racji politycznych, zgodzili się na
pewien stan przejściowy. Na kompromis, na to, że ta Polska jeszcze
przez jakiś czas będzie i nasza i nie całkiem nasza.

I zdawało się, że ten czas się skończył. Skończył się wtedy, powinien
się skończyć, kiedy uzyskaliśmy władzę pochodzącą z demokratycznego,
prawdziwie demokratycznego, wyboru. A dzisiaj widzę, że nie wszystko
się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to - czyja będzie
Polska - to się dopiero musi rozstrzygnąć. To się będzie rozstrzygało
także w jakiejś mierze, w jakiejś cząstce dziś - tutaj, na tej sali.

Ja chciałbym stąd wyjść tylko z jednym osiągnięciem. I jak do tej
chwili mam przekonanie, że z nim wychodzę. Chciałbym mianowicie, wtedy
kiedy ten gmach opuszczę, kiedy skończy się dla mnie ten - nie ukrywam
- strasznie dolegliwy czas, kiedy po ulicach mojego miasta mogę się
poruszać tylko samochodem albo w towarzystwie torującej mi drogę i
chroniącej mnie od kontaktu z ludźmi eskorty, że wtedy kiedy się to
wreszcie skończy - będę mógł wyjść na ulice tego miasta, wyjść i
popatrzeć ludziom w oczy.

I tego wam - Panie Posłanki i Panowie Posłowie życzę po tym głosowaniu."

Jan Olszewski

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)