Triarius mówi o wrestlingu politycznym.
Szanowny bloger Triarius, w komentarzu do mojego wpisu, pt. Wybory wygra inteligencja emocjonalna, napisał był:
Swoją drogą, to oni odnieśli wielki sukces, mordując nam Prezydenta i połowę PiS, a potem pakując nas w kanał mało w sumie istotnych wyborów prezydenckich, którymi się jak głupki będziemy zajmować przez 2 miesiące (w sumie znacznie dłużej), i przez ten czas nic im naprawdę poważnego nie grozi.
Nawet jak JK zostanie tym Prezydentem – co się istotnie zmieni?
Jedyne co moim zdaniem ma tu realne znaczenie to pewne budzenie się tego nieszczęsnego, ogłupionego i skurwionego ludu. Zobaczymy, czy z TEGO cokolwiek będzie.
I o czym mówi jego komentarz? Ano o wrestlingu politycznym, który scharakteryzowałem następująco.
Ha, fajne, nie? No, kto by pomyślał? Pana się chyba jakieś żarty trzymają, że Pan w ten sposób. Nooooooo nieeeeee, to już przesada. Ludzie, czy on zwariował? Czyż nie mam racji, że niejeden tak zareagował, gdy przeczytał tytuł poniższego wpisu? Noooooo, oczywizda, że mam. Już widzę na swojej plazmie kwaśne miny Wytrawnych Analityków Politycznych. Grymasy konfuzji sympatyków tego lub owego. Szyderczy wykrzyw co łebskich gości. I osłupienie zdezorientowanych. No widziała Pani, czego ten Moherowy Fighter nie wymyśli!? A ja tak sobie siedzę w ciepłym domku przed plazmą, i coraz bardziej widzę, że ten trwający już dwadzieścia lat polityczny kociokwik jest swego rodzaju mieszaniną klimatów kafkowskich i przygód Dobrego Wojaka Szwejka. Z tego jest taki pure nonsense, że nasi krajanie, im bardziej…, tym bardziej… A im bardziej się starają, tym bardziej im coś nie wychodzi. Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że znakomita ich część jest pasjonatami jedynej w swoim rodzaju grze, którą określam jako „wrestling polityczny”. Dlaczego wrestling i dlaczego polityczny?
Co to jest wrestling? Pewnie wielu z Państwa o tym wie, ja jednak przypomnę. To jest taki rodzaj zapasów amerykańskich, w których dwóch zawodników na ringu używa „morderczych” ciosów, kopnięć, bloków i chwytów, by pokonać przeciwnika. Jest to przeważnie efekciarskie, kiczowate, tandetne i zadowalające poślednie gusta tłuszczy, która kibicując jednemu bądź drugiemu zawodnikowi reaguje nieomal atawistycznie. Różni się to jednak od starożytnych igrzysk tym, że o ile wtedy zwycięzca musiał rzeczywiście zabić pokonanego, to w tym przypadku pokonany jest co najwyżej sprowadzany na noszach, by za jakiś czas znowu stanąć do „walki”. Nie mówię, rzecz jasna, że wypadki się nie zdarzają, i są przy tym ofiary śmiertelne, lecz mimo to są to wyjątki. Napisałem „walki” w cudzysłowie, bo też i na tym polega sedno tej gry. Mianowicie, mimo że owe ciosy, kopnięcia, bloki i chwyty wyglądają na mrożące krew w żyłach, to są one perfekcyjnie markowane przez zawodników. Tysiące godzin ćwiczeń, by móc tak naturalistycznie wyprowadzić i przyjąć cios, kopnięcie, zastosować blok bądź trzymanie, pozwalają na to, by laik nie dostrzegł tego, że jest to wszystko dla picu. Że jest oszukiwany. Eksperci się zbytnio nie kwapią do tego, by temu laikowi wyjaśnić, gdzie jest robiony w bambuko, bo też nie zamierzają podcinać gałęzi, na której siedzą. A są nią krociowe kontrakty, w których sztabom takich lub owych zawodników doradzają jak zainscenizować najlepiej sprzedające się „mordercze” sceny. To jest całe misterium obrazu, dźwięku i ruchu, w którym każdy element jest precyzyjnie planowany, rozpisane jest to na różne scenariusze, zaś sędzia pilnuje wiernego tego trzymania się. Owe wypadki śmiertelne są właśnie rezultatem nie dopilnowania przestrzegania scenariusza. Powiedzmy, że są to błędy systemowe. Zapewne, gdy się chce obejrzeć stan terminalny jakiegoś zawodnika, to wybiera się pełno kontaktowy boks, kick-boxing bądź jakąś inną z wschodnich sztuk walki, gdzie reguły dopuszczają unicestwienie przeciwnika, a nie wrestling, który jest w swoim sednie kuglarski i hochsztaplerski.
Ważne jest co innego. Mianowicie, by widz oglądający walkę miał uczucie grozy, dramatu, heroizmu oraz trwogi. Bo też weźmy sobie to, że taki widz domyśla się tego, co by się z nim działo, gdyby to on był na ringu, i na tą myśl skóra jemu cierpnie. Więc woli ten swój strach przenieść na któregoś z zawodników, by jeden z nich za niego „zbierał baty”. Za to ten widz płaci i tego wymaga. Wrestling działa zatem terapeutycznie w ten sposób, że obserwator może zlikwidować swoje napięcie poprzez uczestnictwo w kontrolowanym starciu dwóch osobników, z których jeden zostaje pozornie pokonany. Z punktu widzenia obserwatora takie odreagowanie jest bardzo ważne, gdyż siedząc na widowni ma doskonałą okazję do skanalizowania swojej agresji, furii, wściekłości, napięcia, frustracji i gniewu, zamiast na członkach swojej rodziny, sąsiadach, znajomych, kolegach z pracy czy innych członkach społeczności… np. psach i kotach. Nie ma to rzecz jasna żadnego później znaczenia, że po starciu obaj osobnicy mogą się razem gdzieś spotkać, i razem opić udane widowisko. Obserwator jest zaspokojony, i to jest wliczone w cenę biletu.
Podobnie ma się rzecz z, tzw. demokracją parlamentarną (zaś w moim ujęciu wrestlingiem politycznym), którą ktoś wykoncypował po to, by cała masa ludzi, mających do siebie wąty, miast na ulicach naparzać się „na zabój”, wyłaniała z siebie takich „wrestlerów”, którzy w eleganckim świecie dostojnego parlamentaryzmu mają ze sobą się ścierać, zaś to nazywa się „debatą publiczną”. Kiedyś w czasach przedtelewizyjnych areną takiej „walki” był gmach parlamentu, zaś po wynalezieniu telewizji ów „ring” zaczął coraz bardziej przesuwać się w to miejsce. W dalszym jednak ciągu ów gmach parlamentu ma służyć odbywaniu takowych widowisk lecz coraz bardziej mają one charakter pewnej „rozgrzewki” przed tym, co tłuszcza ma dostać na ekrany telewizorów, jako turnieje główne.
Według tego paradygmatu, przed kolejną zmianą parlamentarnego „sezonu” wyznaczani są zawodnik pozytywny (tzw. „face”) i negatywny (tzw. „heel”). Wokół jednego i drugiego coraz bardziej narasta wrzawa, rozkręca się „publicity” w formie tysięcy artykułów prasowych, setek wywiadów telewizyjnych i radiowych samych zawodników i ich otoczenia, wydawana jest o nich literatura (zarówno poważna jak i nieco swobodniejsza), błyskawicznie powstają ich fankluby, organizowane są spotkania z kibicami…, no generalnie cały ten polityczny parlamentarno-medialny „szoł biznes” ma zapewnioną prosperity i żniwa. A są tego olbrzymie kadry – redaktorzy, dziennikarze i publicyści; zapewniający cały „know-how” politolodzy, psycholodzy społeczni, socjolodzy, prawnicy, ekonomiści i historycy; spece od reklamy politycznej, mowy ciała, wizażyści, logopedzi i psychoterapeuci; fachowcy od finansów, organizacji, zarządzania i doboru kadr; właściciele i wydawcy mediów wszelakich; kadry partyjne i ich pomocnicy… No całe bataliony pracujące na rzecz jednego zawodnika lub drugiego. Z tym, że nimi mogą być większe zbiorowości, tzn. zorganizowane formacje partyjne, a niekoniecznie pojedynczy ludzie. Zaś na zapleczu obaj zawodnicy są bezustannie trenowani. Ćwiczona są ich gestykulacja, postawa, wysławianie się, spojrzenie, dobieranie argumentów, umiejętność logicznego wypowiadania się w warunkach stresu, kontrargumentowania, znajdowania lub tworzenia bon motów, przejmowania inicjatywy, opanowywania się, prowokowania, znajdowania słabych i mocnych stron przeciwnika, żartowania, znajdowania się i poruszania się w różnych środowiskach…. Całe długie godziny treningu. Od czasu do czasu następuje wyjście jednego i drugiego zawodnika do kibiców, by permanentnie podtrzymywać u nich do siebie sympatie.
W czasie po zmianie parlamentarnego „sezonu” obaj zawodnicy trafiają na ów „ring” parlamentarny, by ze sobą toczyć „zażartą” walkę, jakby była ona „na śmierć i życie”. Całe te bataliony zaplecza wiedzą doskonale o tym, jakie „ciosy”, „chwyty”, „bloki”, „uniki” i „kopnięcia” będą stosowane. Że będą „kwity” i inne brudy jako swego rodzaju „ciosy” i „kopnięcia”. Że będzie obstrukcja jako swego rodzaju „bloki” i „chwyty”. Że będą konferencje, briefingi i szybkie wypowiedzi dawane w przelocie do kamer i mikrofonów jako swego rodzaju „uniki”. Jednakże to wszystko odbywać się musi w scenerii gmachu parlamentarnego, w której „rundy” takiej walki służą zasadniczej rozgrzewce przed starciem głównym, mającym miejsce w studiach telewizyjnych i radiowych oraz redakcjach prasowych. Wszelako właśnie to w tym miejscu „face” i „heel” mają swoją zasadniczą „arenę” walki, gdzie odbywać się mają “zakontraktowane” pojedynki przed pałającą morderczą żądzą widownią. Nie wiem z czego to wynika, lecz mogę się domyślać, iż stoją za tym jakieś racje, z których być może polityczne nie muszą należeć do najważniejszych. Jakieś może to są „przenikania” pomiędzy zapleczem jednym a drugim, nie wyjawiona wiedza, wpływy jakichś sponsorów….? A może zwyczajny narcyzm, próżność i pycha? Nie wiem. Wiem natomiast, że ani jeden polityczny zawodnik ani drugi nie może zrezygnować z tego, by codziennie nie odbyć telewizyjnego (rzadziej radiowego bądź prasowego) starcia na oczach (bądź uszach) milionów. Ich werdykt jest ogłaszany w formie cotygodniowych (lub coraz częściej, codziennych) wyników sondażowych, z których zaplecze obu wyciąga stosowne wnioski i pod ich kątem modyfikuje taktykę oraz strategię.
Mimo, iż permanentnie na oczach i uszach milionów widzów i słuchaczy dochodzi do medialnej „jatki”, to jednak obaj zawodnicy wyglądają jakby nawet nie poczynili większego wysiłku, dalej wykazują żywotność i realizują swoje interesy, prowadzą życie prywatne i wyglądają na niezagrożonych. Rzecz jasna, ktoś tam z ich otoczenia może zostać znaleziony w dramatycznych okolicznościach, jednak takie sytuacje są bardzo szybko przez zaplecze wyciszane i nie znajdują wyjaśnienia. Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku zapasów amerykańskich. Sami zaś „face” i „heel” starają się od takich zdarzeń uciekać.
I teraz, tak się nad tym wszystkim zastanawiając, to czy nas, obserwatorów tego tandetnego widowiska owego wrestlingu politycznego, nie zaczyna mdlić ów pozór „zażartej walki” jednej i drugiej strony, z której to „walki” dosłownie nic nie wynika, scenariusz jest oklepany, facjaty się opatrzyły, wszystkie chwyty zostały po wielokroć pokazane, zaś ogłuszający ryk megafonów i kibiców do złudzenia przypomina pandemonium. Szanowni Państwo, ci zawodnicy, to już dawno zakasowali sutą gażę, a po wyjściu z „hall” spotykają się gdzieś, by opić kolejny sukces w postaci zrobienia w bambuko wszystkich na widowni. Całość natomiast jest tylko medialną i wirtualną naparzanką.
Wrestling polityczny – (wpis zarchiwizowany z S24)
Wrestling polityczny – (wpis na Niepoprawnych.pl)
Tylko, czy to naprawdę o to chodzi, Szanowny Triariusie?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2113 odsłon
Komentarze
Re: Triarius mówi o wrestlingu politycznym.
20 Maja, 2010 - 20:09
Jeśli ilustracja wzbudzi kontrowersje, proszę szybko pisać.
Zdejmę (ilustrację!).
Pozdrawiam;).
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Danz,
20 Maja, 2010 - 21:16
Może być. A nie mógłbyś jej może zmniejszyć?
A ta dyszka, to
20 Maja, 2010 - 22:20
za tekst czy fotkę? :o
wiesz, ja tam politykę widzę nieco...
20 Maja, 2010 - 23:49
... inaczej - jako całość znaczy - nawet tę parlamentarną. W końcu parlamentaryzm to jedynie forma, a prawdziwa walka toczy się i toczyć będzie... Przynajmniej dopóki nie ruszą w końcu z posad tej nieszczęsnej bryły świata i nie zapanuje powszechna szczęśliwość, ach!
JK i cały PiS z pewnością do tej ich wrestlingowej federacji nie należy - co do tego chyba się zgadzamy? Czasem, choć naprawdę MA BYĆ tak jak mówisz, po prostu im coś nie wychodzi i ktoś taki jak JK im bruździ.
Można by o tym długo, ale to chyba nie jest miejsce, bo w zarysie chyba wszyscy to w miarę wiedzą, a na głębokie analizy nie ma tu miejsca.
Co powiedziawszy, zgodzę się z Tobą, że zorganizowano nam taki właśnie sezon politycznego wrestlingu - w dodatku po czymś, co dla mnie tak czy tak jest ewidentną zbrodnią i zdradą na skalę rzadką w historii - i zamiast np. wyjść na ulice i palić to i owo, my się grzecznie zabawiamy namawianiem drug druga do głosowania na JK. I w dodatku boimy się coś ostrzej powiedzieć, bo wtedy "będą mieli rację", że my agresywni. (Paranoja - oni naszych mordują, opluwają, zawłaszczają wszystkie ważne stanowiska, a my boimy się pisnąć, żeby nie być "agresywni"!)
Nie wyjdziemy na ulice, tylko będziemy przez następnych wiele tygodni (zapewne znacznie dłużej niż do ogłoszenia wyników wyborów) cisi i pokorni. A oni i tak, jeśli uznają to za korzystne, sfałszują wyniki, ogłoszą stan wyjątkowy, albo zamordują kandydata. Nie mam co do tego wątpliwości - jeśli im dostatecznie zależy i inaczej się nie uda, to to zrobią. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć i B, a oni A z pewnością powiedzieli.
Czy ja mówię, że na ulicach by oni sobie z nami nie poradzili? Czy ja mówię, że wyjście na ulice setkami tysięcy, bez pytania o zgodę, bez nieśmiałości i przebierania w słowach, byłoby dla nas dobre, a dla nich złe? Nie, niestety wcale nie mogę tego stwierdzić. Wyjście na ulice mogłoby dać im pretekst i okazję do represji na naprawdę poważną skalę, prawdopodobnie po odpowiedniej prowokacji...
I tak dalej. A historia uczy, że każde pokolenie ma w sobie tylko jeden poważny zryw, więc warto tymi zrywami rozsądnie gospodarować. Na razie oni mają wszystko, a my nic. Lud się jakby zaczął budzić, ale nie możemy być pewni, ani skali tego zjawiska, ani jego trwałości czy głębi.
Jednak faktem jest, że dla nich burzliwe demonstracje, rozruchy i konieczność stosowania brutalnych metod też są zagrożeniem, bo takie coś zawsze może im się wymknąć z rąk i skończy się to kolejnym powstaniem narodowym. (Z prawdopodobną bratnią pomocą, ale to też wielu może nie całkiem obecnie pasować.)
Róbmy co robimy - czyli starajmy się wesprzeć i wypromować JK, a przy okazji sami się budźmy i budźmy innych. A potem idźmy za ciosem!
Jednak zdecydowanie uważam, że cała ta sytuacja - "katastrofa" i ta kampania wyborcza, a także wiele z tego, co było przedtem i co się dzieje obok kampanii - wygląda na całość bardzo misternego planu. W tym sensie Autor ma racje i w tym sensie z całą mocą podtrzymuję moją opinię, że oni nas wpuścili w kanał i walczymy o mało istotne trofeum. (W dodatku JK po prostu nieco szkoda na takie stanowisko, choć z drugiej strony sukces z pewnością nam się przyda. Walczmy więc!)
Pzdrwm
triarius
- - - - - - - - - - - - - - - -
http://bez-owijania.blogspot.com - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
Pzdrwm
triarius
-----------------------------------------------------
]]>http://bez-owijania.blogspot.com/]]> - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
zgoda, ale do tego trza mieć ludzi...
21 Maja, 2010 - 14:05
... sporo, zdeterminowanych, odważnych, świadomych, zdyscyplinowanych i zgranych.
Przydają się też środki propagandy, kontakty za granicą, jakieś wpływy w wojsku i siłach "porządkowych", wtyczki w aparacie władzy i wśród wrogów.
A co my mamy? Wirtalne czysto kontakty, nie wiadomo ilu i jak zdeterminowanych ludzi...
Z tymi wyborami to faktycznie swego rodzaju kanał, ale naszą odpowiedzią nie powinny teraz być nieskoordynowane rozpaczliwe ruchy, ino to co ostatnio robimy, tylko lepiej, więcej...
Unia się zaczyna sypać, świadomość ludu zdaje się powoli budzić, przestają trzymać Polaków za to medialne kółko w nosie... Może i Rassija wpadnie na jakieś rafy, a dobry Bóg da nam jeszcze jedną szansę i my jej - wbrew naszym odwiecznym zwyczajom - tym razem NIE ZMARNUJEMY.
Z tym wpuszczeniem w kanał uważam, że warto to wiedzieć, w ramach podnoszenia własnej politycznej wiedzy i intuicji. Jednak bez rozpaczliwych ruchów, bo to tylko zaszkodzi.
Co do "podwiązania się" - nie ma cienia problemu, proszę częściej!
Pzdrwm
triarius
- - - - - - - - - - - - - - - -
http://bez-owijania.blogspot.com - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
Pzdrwm
triarius
-----------------------------------------------------
]]>http://bez-owijania.blogspot.com/]]> - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
Ani się waż!
21 Maja, 2010 - 15:35
"... sporo, zdeterminowanych, odważnych, świadomych, zdyscyplinowanych i zgranych.
Przydają się też środki propagandy, kontakty za granicą, jakieś wpływy w wojsku i siłach "porządkowych", wtyczki w aparacie władzy i wśród wrogów."
Fatomasa, Bonda się naoglądałeś? Zanim się zorganizujecie już będziecie namierzeni, zanim coś zrobicie to was zamkną (paragraf się znajdzie) albo po prostu nieznani sprawcy połamią kolana (dla przykładu). W najlepszym przypadku pod górkę do końca życia (wilcze bilety dalej rozdają).
Środki zawsze są po drugiej stronie.
"prawda przeciw wszystkim"
"prawda przeciw wszystkim"
czemu się jakoś mało...
21 Maja, 2010 - 15:55
... boję? I to od niemal 40 już lat?
;-)
Pzdrwm
triarius
- - - - - - - - - - - - - - - -
http://bez-owijania.blogspot.com - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
Pzdrwm
triarius
-----------------------------------------------------
]]>http://bez-owijania.blogspot.com/]]> - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
Nie mówiłem o strachu.
21 Maja, 2010 - 16:52
Zresztą strach to przejaw zdrowego instynktu. Też się „bawię” prawie 40 lat, ale niektórzy bawią się dużo krócej i nie sugerował bym im rzeczy, które mogą ich drogo kosztować a nie zdziałają.
"prawda przeciw wszystkim"
"prawda przeciw wszystkim"
Re: Triarius mówi o wrestlingu politycznym.
21 Maja, 2010 - 03:45
Uważam, że po stronie PiS, a dokładniej w samej partii, sa tacy fighterzy-pozoranci. Paru zmieniło barwy (pytanie o rzeczywiste, a nie medialne powody), ale też niektórzy pozostali. Jednak w żadnym razie nie można całego PiS tak zaszufladkować.