Skandal
Nabiedzili się bracia Moskale nad przekładaniem rozmów z kokpitu tupolewa, ale chyba translatorów mieli z licencjatem z polskiego albo takich, co w Sieci tłumaczą teksty mechanicznie, gdyż jedna trzecia wypowiedzi jest niezrozumiała. Pojawiają się wypowiedzi porwane lub brzmiące nie po polsku. Przeczytałem ten „dokument” parę razy i uważam, że nadaje się on jedynie do kosza – w związku z tym skandalem jest nie tylko to, że taki śmieć został przekazany Polsce jako efekt „analiz fonoskopijnych” rosyjskiej komisji, ale i że ten śmieć z pełną powagą został upubliczniony przez tzw. Radę Bezpieczeństwa Narodowego jako coś mogące stanowić jakąkolwiek wartość w badaniu przyczyn smoleńskiej tragedii.
Jak pamiętamy z relacji ludzi, którzy ponoć usłyszeli od ludzi, co słuchali zawartości skrzynek, piloci mieli wołać „Jezu, Jezu”, a wołają coś zupełnie innego. Miały być „treści intymne”, a ja nie widzę żadnych, chyba że chodzi o uwagę, iż ktoś „zapierdala, bo musi jeszcze nalatać 40 godzin”. Ktoś z tych znakomicie poinformowanych w naszym kraju słyszał ponoć krzyki pasażerów – tu zaś mamy odgłosy łamanego drzewa (musiały być potężniejsze niż ryk silników, jak się domyślamy). Tak to jednak jest zawsze z głuchym sowieckim telefonem, że co innego wchodzi na początku „linii”, a co innego wychodzi na jej końcu, tylko zasada dezinformacji jest święta i niewzruszona.
Ludzie sowieccy wyspecjalizowani w preparowaniu „materiałów dowodowych” muszą jednak zachować jakieś pozory wiarygodności, więc nie są w stanie zakłamać wszystkiego i dają nam przekaz zaszumiony (szumami typu: „wkurzy się, jeśli jeszcze...” (10:38)), jak na starosowiecką tradycję przystało, sądząc zarazem, że odszumić tego nie damy rady, tylko, jak „dziennikarze” i „eksperci” na jawnych lub ukrytych stażach w wojskówce lub Bezpiece, będziemy ten szum rozpowszechniać i rozlewać kłamstwa na coraz większe obszary polskiej przestrzeni społecznej.
Widzimy już tymczasem, że bracia Moskale nie poszli na całość, czyli nie zastosowali stalinowskiej zasady tworzenia spreparowanych „dokumentów” od początku do końca (vide komisja Burdenki), tylko tworzą „meta-dokumenty”, korzystając z jakichś elementów tego, co działo się faktycznie i dodając coś od siebie (jednoznaczne „komentarze” w rosyjskiej i polskojęzycznej prasie) lub zacierając to, co z punktu widzenia rosyjskiej dezinformacji powinno zostać zatarte. Wbrew temu, co sugerowali niektórzy blogerzy (ze mną włącznie) pół żartem/pół serio - brak jest spreparowanych wyrazistych „komend” nakazujących pilotom lądowanie – komend zmajstrowanych z zapisów głosu gen. Błasika lub Prezydenta. Tak daleko się bracia Moskale nie posunęli. Jest (na ile wiarygodne, to nas na razie nie interesuje) hasło Kazany, który stwierdza „no to mamy problem”, ale akurat Kazana to nie ten człowiek, który wedle promoskiewskich ekspertów mógł/miał naciskać. Inną oficjalną wersję wydarzeń wszak znamy już od 10 kwietnia.
Na tym nie koniec. „Kontroler ruchu lotniczego” (czy to jedyna osoba, która się kontaktowała z załogą?, czy to głosy różnych osób?) ze Smoleńska nie zakazuje tupolewowi lądowania, ustala tylko z załogą, że w ramach próbnego podejścia zejdą do wysokości 100 metrów, a następnie odlecą na zapasowe lotnisko. Kapitan Protasiuk mówi do Kazany: „nie damy rady usiąść”, „... zrobimy jedno podejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie” i po chwili: „Możemy pół godziny powisieć i odlecieć na zapasowe” (10:26). Te wypowiedzi świadczą, że nie ma żadnej decyzji o lądowaniu. Załoga Jaka zapewnia z kolei nieco wcześniej, że można spróbować lądowania, ale też dodaje, że ruski Ił „dwa razy odchodził i chyba gdzieś odlecieli”.
O 10:32 Protasiuk ponownie oznajmia, że w przypadku nieudanego podejścia odchodzą. O 10:35 „kontroler” mówi: „i od 100 metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg”. Nie wchodząc w dalsze szczegóły, które są dostępne w „stenogramie”, zwracam uwagę na to, że „kontroler” zapewnia załogę wielokrotnie, że prawidłowo podchodzą („na kursie i ścieżce”), a o godz. 10:39 mówi: „lądowanie dodatkowo 120 – 3 metry”. Gdy schodzą poniżej 250 m odzywa się po raz pierwszy TAWS. Na ustalonej z wieżą wysokości 100 m TAWS reaguje już komendą „PULL UP”, a na wysokości 80 m drugi pilot mówi: „Odchodzimy”, w tym jednak momencie maszyna nie przestaje schodzić, co dzieje się przy... całkowitym milczeniu załogi. Poniżej 50 m (nie wchodzę tu w kwestię prawidłowości tych danych) „kontroler” posyła załodze komendę „horyzont”, a potem kiedy są poniżej 30 m. Gdy zaś zgniatane są drzewa, „kontroler” radzi, by Polacy odlecieli.
Czy możliwe, by piloci nie odkryli, iż są błędnie naprowadzani i nie skomentowali tego w kabinie na zasadzie (trzymając się stylistyki, o jaką zadbała rosyjska komisja): „skurwiel dał złe dane”? Czy możliwe, by po decyzji „odchodzimy” piloci lądowali jakby nigdy nic? Czy raczej to katastrofalne opadanie jest po prostu przesłanką do mówienia o blokadzie sterów? I czy odkrycia, że stery są zablokowane nikt by nie wypowiedział na głos? Na razie, jak to elegancko określił Ścios, jesteśmy w kinie Putina. Albo na jego wysypisku.
http://rzeczpospolita.pl/pliki/var/Transkrypcja_rozmow_zalogi_samolotu_Tu-154_M.pdf
http://cogito.salon24.pl/189083,kino-pulkownika-putina
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 8302 odsłony
Komentarze
Równy poziom śledztwa
1 Czerwca, 2010 - 21:23
"Nabiedzili się bracia Moskale nad przekładaniem rozmów z kokpitu tupolewa, ale chyba translatorów mieli z licencjatem z polskiego albo takich, co w Sieci tłumaczą teksty mechanicznie"
Nie ma co się dziwić Drogi Fymie . Poziom analizyt ten sam co przy dokładnej penetracji miejsca zdarzenia. Przesiewanie ziemi na głębokość jednego metra sitem o oczku mniejszym niż 3 mikrony.
o 10 IV inaczej
A w ścieku wałkują teraz te zapisy na okrągło!
1 Czerwca, 2010 - 21:42
A wrak ktoś bada a polscy specjaliści i prokuratorzy mogą zadawać pytania? Bo to że tam są jeszcze nic nie znaczy. I jeżeli firmują tą kopie jako oryginał to powinni już wracać. Te pieniądze lepiej przeznaczyć na odkupienie nasłuchów od amerykanów!
pzdr
FYM! ten samolot musiał spaść! Wysłali go na zatracenie
1 Czerwca, 2010 - 21:38
pzdr
antysalon
W dodatku całe półtora miesiąca im to zajęło!!!
1 Czerwca, 2010 - 21:41
Biedacy! Skoro to dla nich tak ciężka praca (jak i z tymi sitami), to chyba zgodzi się Pan ze mną, że w takiej sytuacji każdy normalny człowiek zgłasza chęć pomocy - całe to śledztwo, to by chyba lepiej wyglądało, gdyby je przeprowadzili przeciętni, rozgarnięci i myślący internauci.
Moje refleksje po przeczytaniu wersji pierwszej (z tego by wynikało, że dla dobra śledztwa oraz pojednania będą następne) są takie:
- ciekawe, co by pokazało nałożenie wskazań przyrządów pokładowych na te rozmowy... No, ale tego to się akurat NIE dowiemy (stawiam dolary przeciw orzechom, poperając tym samym Pańskie tezy),
- I czemu tu coś nie klapuje - no bo piloci podejmują decyzję o poderwaniu samolotu a on spada...
- Piloci robią standardową procedurę podejścia do lądowania (przekonani, że i przyrządy, i wieża podają prawdziwe dane) a są gdzieś tak dwa razy niżej niż myślą (i niż powinni być)...
- Wygląda na to, że są przekonani, iż są już NAD PASEM a tym czasem są nad LASEM.
- Stenogram zaprzecza rosyjskim tezom o tym, że piloci nie znali rosyjskiego, że były problemy z komunikacją z nimi. Ale oczywiście nie ma problemu, nikt konfrontacji robił nie będzie;
- Wieża (widzi ich na radarze) nie podaje im, że są za nisko;
- W ogóle, to ponoć wieża ich ostrzegała (jak twierdzili Rosjanie) - ja tu nic takiego nie widzę w tym stenogramie .
- No i gdzie to „drugi, dawaj drugi”, którym przed dwoma tygodniami raczył nas min. Klich/Miller? Oraz inne brakujące w tym stenogramie teksty?
- Podsumowując: też jakoś nie wierzę, by za sterami najwazniejszego samolotu w kraju posadzono idiotów, w dodatku samobójców. Ot, Tomaszyca taka niewierna ze mnie.
Nie, nie sieję teorii spiskowych - podobnie jak Pan ja TYLKO zadaję pytania. Logiczne pytania... Retoryczne, jak się wydaje... :(
Już wszystko jasne!
1 Czerwca, 2010 - 22:10
Przed chwilą zakończyła się "audycja" u Rymanowskiego w Tefałenie 24. Już wszystko jasne!!! Halicki PoOsisoł sprecyzował nowy przekaz jakim będą nas karmić w najbliższym czasie. Nazywa się on PROCES PODEJMOWANIA DECYZJI. Bo przecież każdy wie jak wyglada samolot i co się dzieje jak pasażerowie z częći pasażerskiej przechodzą do kokpitu .... po derodze jest salonka!!!!! Zapamiętajcie sobie, polska prokuratura musi zbadać proces podejmowania decyzji, z której to głębokiej analizy oczyswiście będzie wynikać, że wszystkie wcześniejsze tezy GóWna o tym, że wienien swojej śmierci i 95 niewinnych ofiar był śp. Prezydent, były jak najbardziej usadnione!!! Szykujmy się na nawałnicę w jutrzejszych organach.
A tak nawiasem mówiąc: zaproszenie brata śp Prezydenta do tego żeby w obecności Tusków, Komorków, Sikorków i innych "kochajacych" Prezydenta indywidułów zapoznawał z zapisem jego ostatnich chwil to niezłe sk...wysyństwo! Pewnie liczyli, że będą świadkami jakiegoś załamania.....
Serwują nam ochłapy. Zauważcie, że jest to 1. wersja, a wersji
1 Czerwca, 2010 - 23:15
jest - według tefałenowskich mistrzów słowa - podobno więcej [sic!]. Zawierających dodatkowe informacje. Ciekawe, czy w tych innych rosyjskich kopiach luki są szczelniej wypełnione jakimiś słowami, dziś przemilczanymi???
Przerażające jest to, że Tusk - jak zaczarowany - patrzy na to z wiarą. Z ufnością w dobre intencje ludzi, którzy TYLE RAZY W PRZESZŁOSCI mataczyli i szczerość udawali. Przykro na to patrzeć.
Nurtuje mnie coś, co było na początku tej tragedii:
Zastanawia mnie, kto kompletował listę pasażerów, która hulała w sieci, w redakcjach i była znana praktycznie każdemu? Kto, jeśli tą osobą był pan prezydent, zasugerował mu taki, a nie inny komplet podróżników? Bo nie wierzę, by pan prezydent, w gruncie rzeczy odnoszący się z rezerwą do braci Moskali, znając fatalne początki swojej podróży do Katynia (zaproszenie tylko dla Tuska - wskutek zastosowania przez Rosjan zasady: "dziel i rządź" ) nie zlecił utajnienia listy pasażerów i tak na chybił trafił nałapał VIPów na pokład.
Kim był ten qasi-sojusznik? Bo na pewno nie szczerym doradcą...
szkoda
2 Czerwca, 2010 - 01:23
Współczuję rodzinom pilotów.Boję się gawiedzi. Takie oskarżenia są karygodne.
ale przekopiowałam ten wywiad, z nadzieją że ktos to przeczyta.
Rosyjskie śledztwo budzi wątpliwości
Jacek Przybylski 27-05-2010, ostatnia aktualizacja 27-05-2010 20:47
Obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy pod Smoleńskiem: błąd pilota - przekonuje Andriej Iłłarionow, były doradca Władimira Putina w rozmowie z Jackiem Przybylskim
źródło: AP
Donald Tusk i Władimir Putin na miejscu katastrofy prezydenckiego Tu-154, 10 kwietnia 2010 r.
+zobacz więcej
• Katastrofa Tu-154: pytania do Rosjan
Był pan jednym z pięciu sygnatariuszy listu rosyjskich dysydentów wyrażającego zaniepokojenie przebiegiem śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dlaczego go państwo napisali?
Andriej Iłłarionow: To zaszczyt być nazwanym dysydentem, ale ja formalnie nim nie jestem. Wiele lat pracowałem w rosyjskim rządzie. Byłem m.in. doradcą ówczesnego prezydenta, a obecnego premiera Władimira Putina. W niektórych sprawach popieram politykę rosyjskich władz, a w innych – jak stosunek do praw człowieka, demokracji i wolnych mediów – przyjmuję postawę krytyczną.
Jeśli zaś chodzi o list otwarty, to napisaliśmy go, bo katastrofa w Smoleńsku była wielką tragedią, zarówno dla Polski, jak i Rosji. Sam byłem jednym z tych wielu Rosjan, którzy zapalili świeczki przed polskimi konsulatami i kładli kwiaty przed ambasadami.Katastrofa ta zdarzyła się przy okazji uroczystości upamiętniających ofiary Katynia. Historia zaś zna wiele przypadków tajemniczej śmierci osób, które próbowały się dowiedzieć, co się stało w Katyniu, i przekazać tę wiedzę światu. Katastrofa samolotu z Władysławem Sikorskim na pokładzie wydarzyła się wkrótce po tym, gdy poprosił on Międzynarodowy Czerwony Krzyż o śledztwo w sprawie Katynia. W 1946 roku podczas procesów norymberskich jeden z polskich prokuratorów, Roman Martini, został zamordowany, gdy przekonywał, że zbrodnia była dziełem NKWD. W maju 1946 jeden z członków rosyjskiej delegacji w Norymberdze – Nikołaj Zoria – wyrażał wątpliwości co do tego, że Niemcy byli sprawcami tej zbrodni. Następnego ranka znaleziono go martwego w pokoju hotelowym.
Sugeruje pan, że na polskiego prezydenta dokonano zamachu?
Tego nie wiemy. Wbrew obietnicom śledztwo w sprawie katastrofy nie jest ani transparentne, ani dynamiczne. Polska strona nie ma pełnego i swobodnego dostępu do dokumentów i zgromadzonych dowodów. Polakom późno udostępnia się czarne skrzynki, choć niemal od razu było wiadomo, że są one w dobrym stanie i można odczytać ich zapis. Obawiamy się więc, że śledztwo nie jest prowadzone we właściwy sposób i dlatego napisaliśmy list otwarty, który wysłaliśmy do "Rzeczpospolitej", "Gazety Wyborczej" i dziennika "Polska The Times".
A jak według pana powinno wyglądać śledztwo?
Spójrzmy, jak badano sprawę katastrofy nad Lockerbie w 1988 roku. Nikt nie przeżył, a samolot rozpadł się na ogromną liczbę malutkich kawałków. Pozbieranie wszystkich dowodów, stwierdzenie, że na pokładzie doszło do eksplozji, ustalenie, gdzie umieszczona była bomba i kto ją tam umieścił, zajęło śledczym trzy lata. Gdy ginie tak wiele osób, trzeba dokładnie przeanalizować wszelkie możliwe hipotezy. Oczywiście, pod koniec może się okazać, że przyczyna była prozaiczna. Nie można jednak lekceważyć żadnego scenariusza. Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości.
Po 11 września w USA nie badano jednak hipotezy zakładającej, że za atakiem na WTC stała tajna grupa amerykańskich oficjeli, choć niektórzy Amerykanie w taki spisek wierzą. Czy śledztwo, o którym pan mówi, nie tworzyłoby niepotrzebnie teorii spiskowych?
Staram się unikać teorii spiskowych. I chciałbym myśleć, że to nie był spisek. Proszę mi jednak pozwolić przypomnieć śmierć Aleksandra Litwinienki w Londynie. Wiele osób myślało, że to był przypadek, a pracownicy brytyjskiego Scotland Yardu – choć mają opinię najlepszych na świecie – przez ponad 20 dni nie byli w stanie dojść do prawdy. Sprawę udało się wyjaśnić dzięki próbce moczu, którą pobrano na krótko przed śmiercią Litwinienki. To wtedy się dowiedziano, że otruto go przy użyciu materiałów radioaktywnych. Gdyby nie pobrano tamtej próbki, do dziś nie wiedzielibyśmy, iż było to morderstwo wykonane z zimną krwią i przy dużym udziale środków rządowych. Chciałbym być absolutnie pewny, że przy wyjaśnieniu katastrofy prezydenckiego samolotu zostaną użyte przynajmniej takie środki jak w przypadku sprawy Litwinienki.
Po katastrofie rosyjskie władze wykonały wiele przyjaznych gestów, które mogą świadczyć, że im też zależy na wyjaśnieniu sprawy.
Szczerze powiedziawszy, miałem i mam wrażenie, że podejście członków rosyjskich władz do tej kwestii jest tylko formalne.
Współczucie wyrażane przez Dmitrija Miedwiediewa czy Władimira Putina nie było szczere?
Nie chcę mówić o konkretnych osobach. Przechodząc do samego śledztwa, to po pierwsze uważam, że sposób jego prowadzenia nie spełnia standardów badania tego typu katastrof. Po drugie przez ostatnie 45 dni nie spełniono obietnic dotyczących dostarczenia materiałów ze śledztwa i ujawnienia części z nich opinii publicznej. Po trzecie wreszcie obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy – błąd pilota.
Bo takiego błędu nie można wykluczyć.
I ja go nie wykluczam. Ale tego typu wnioski powinny być ogłaszane dopiero po zakończeniu śledztwa, przeanalizowaniu oraz odrzuceniu innych hipotez na podstawie jasnych dowodów. W przeciwnym razie twierdzenia o błędzie pilota są czystą spekulacją. W tym wypadku wygląda jednak na to, że nie mamy do czynienia ze spekulacją, lecz konsekwentną kampanią prowadzoną bez przerwy od 45 dni.
Bardzo dużo uwagi poświęcono analizie czarnych skrzynek, co oczywiście jest postępowaniem właściwym i potrzebnym. Dotąd nie mamy za to wiarygodnych przekazów dotyczących informacji, jakie kontrolerzy lotów przekazywali pilotom. Wiemy, że pogoda zepsuła się tak bardzo, że żaden samolot nie mógł wylądować co najmniej 40 minut przed zaplanowanym czasem lądowania samolotu prezydenckiego. Jak ta informacja została przekazana? Jaka była reakcja załogi? Najważniejszą rzeczą jednak jest sprawa położenia samolotu. Dlaczego, gdy zaczął kosić czubki drzew, znajdował się co najmniej 100 metrów niżej, niż powinien? Dlaczego zboczył o 40 metrów na lewo od kursu, który powinien był przyjąć? Czy kontrolerzy lotów nie widzieli na radarach jego pozycji? A jeśli widzieli, to dlaczego nie ostrzegli pilotów? Dlaczego po prostu nie zabronili lądowania, do czego mieli prawo?
Takie pytania padały już wiele razy. Wiemy, że kontroler lotu nie zachowywał się ściśle zgodnie z procedurami, a trzy dni po katastrofie odszedł na emeryturę. Dlaczego tak szybko? Zamiast rozwinięcia tego wątku słyszymy długie dyskusje na temat tego, kto poza załogą był w kokpicie. Początkowo miała to być kobieta, potem się okazało, że to jednak mężczyzna.
Sugeruje pan, że polski rząd daje zbyt dużą wiarę w zapewnienia rosyjskich władz? Premier Donald Tusk wielokrotnie zapewniał, że ma zaufanie do rosyjskich śledczych.
Jeżeli premier Tusk rzeczywiście tak mówił, to popełnił ogromny błąd. Niezależnie od osobistych relacji ostatnia rzecz, jaką może zrobić szef rządu, to zaufać komukolwiek spoza swojego kraju. To podstawy dyplomacji, które mają zastosowanie nawet do najbliższych sojuszników. Sam spędziłem trochę lat w rządzie i wiem, że w polityce zagranicznej nie można postępować w ten sposób. Jako osoba prywatna może pan wierzyć, komu chce, bo jeśli się pan pomyli, to tylko pan poniesie odpowiedzialność za swój błąd. Ale urzędnik państwowy, premier, prezydent, nie mają do tego prawa. Stosunki międzynarodowe to branża, w której nie można poprzestać na zaufaniu. W Rosji mamy takie powiedzenie: "ufaj, ale sprawdzaj".
W Polsce też mamy. Władze w Warszawie szybko wykluczyły jednak hipotezę, że za katastrofą mogły stać władze rosyjskie.
Każdy śledczy wie, że dopóki ostatecznie nie wyjaśni się danej sprawy, nie może wykluczać żadnej hipotezy. Historia zna wiele przykładów śledztw, w których scenariusz, choć początkowo wydawał się absolutnie niemożliwy i niewyobrażalny, ostatecznie okazywał się prawdziwy. Niedaleko miejsca, w którym rozmawiamy, mieści się Muzeum Szpiegostwa. Umieszczono w nim slogan: "nic nie jest takie, jakie się wydaje". To ważne hasło, gdy ma się do czynienia z tego typu katastrofami. Wraz ze znajomymi zebraliśmy 44 pytania, na które mimo publikacji raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wciąż nie znamy odpowiedzi. Zaczęliśmy również gromadzić przypadki jawnych kłamstw. I mamy już 27 przykładów kłamstw, które trafiły do mediów i przez jakiś czas obowiązywały.
Niby jakie?
Tuż po katastrofie usłyszeliśmy, że pilot cztery razy podchodził do lądowania. Wszyscy na lotnisku wiedzieli, że była tylko jedna próba lądowania. Przez wiele dni powtarzano jednak kłamstwo o czterech próbach. Potem zaczęto rozpowszechniać dezinformację, że polski pilot był niedoświadczony. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że miał wystarczające doświadczenie. Mówiono, że nie znał rosyjskiego i nie mógł się porozumieć z wieżą. To też było kłamstwo. Wreszcie nieprawdziwy okazał się czas katastrofy. W kabinie pilotów nie było też żadnej kobiety.
Ponad 50 tysięcy Polaków żąda od premiera Tuska utworzenia międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy. Czy zdaniem pana jej powoływanie miałoby jeszcze jakiś sens?
Międzynarodowa komisja powinna powstać tuż po katastrofie. Mówiło o tym wiele osób. Nienaciskanie w tej sprawie na rosyjskie władze było błędem polskiego rządu. Obecnie nie wiemy, jakie dowody zniszczono, a które przetworzono tak, by nic nie dało się już wykryć. Warto przy okazji przypomnieć inne śledztwo, prowadzone w 1944 roku pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki przez Radziecką Komisję Specjalną w Katyniu. Jego wyniki były jawną manipulacją, ale kłamstwo o niemieckiej odpowiedzialności obowiązywało przez 50 lat. Mimo że niszczono wiele dowodów, międzynarodowej komisji udało się jednak ustalić prawdę. Nie ulega więc wątpliwości, że prędzej czy później międzynarodowa komisja badająca katastrofę pod Smoleńskiem powinna powstać.
Może ona jednak dojść do tych samych wniosków, co autorzy raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Byłaby to dobra wiadomość. Wszyscy mieliby wówczas pewność, że dla wyjaśnienia tej sprawy zrobiono wszystko, co było można.
Jak rosyjskie władze zareagowałyby na próbę stworzenia takiej komisji?
Nie można wykluczyć negatywnej reakcji. Najpierw musielibyśmy jednak widzieć zainteresowanie tą kwestią polskiego rządu. Tymczasem w sprawie śledztwa zajmuje on bierną postawę. Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wrażenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę też u Bronisława Komorowskiego.
Po katastrofie władze Rosji wykonały wiele propolskich gestów. Polscy politycy mogli je wziąć za dobrą monetę.
O tym właśnie pisaliśmy w liście otwartym. Wydaje się, że dla polskiego rządu udawanie zbliżenia z obecnymi władzami Rosji jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Tymczasem powołania międzynarodowej komisji z udziałem Czerwonego Krzyża domagał się w Moskwie Władysław Sikorski, choć zdawał sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji dla siebie i dla jego rządu na uchodźstwie. W 1943 roku toczyła się krwawa wojna, a istnienie Polski stało pod znakiem zapytania. Mimo to Sikorski uznał, że nie może zignorować losu polskich oficerów, i zażądał prawdy. Dobrych relacji – nieważne, jak piękne słowa i deklaracje padają – nie da się zbudować na kłamstwach.
Dlaczego rosyjskim władzom miałoby zależeć na śmierci Lecha Kaczyńskiego?
Chcę myśleć, że rosyjski rząd nie maczał palców w tej katastrofie. Nie można jednak zapominać o wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że Lech Kaczyński poleciał do Katynia 10 kwietnia, a nie 7. Najpierw prezydenckie zaproszenie do Auschwitz w upokarzający sposób odrzucił Dmitrij Miedwiediew. A po zaproszeniu przez Władimira Putina na uroczystości do Katynia Donalda Tuska robiono wszystko, by nie przyleciał na nie Lech Kaczyński. Te okoliczności pokazują, że w najlepszym razie toczono z Polską grę, która miała upokorzyć jedną część polskiego społeczeństwa i ustanowić dobre, specjalne relacje z drugą. Działania rosyjskich władz można uznać za ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski. Taką politykę rosyjskie władze uprawiały od kilku lat, nie traktując polskiego prezydenta z szacunkiem, który należy się każdej głowie państwa.
Czym naraził się Kaczyński?
Wojna o polskie mięso, opóźnienie porozumienia między Rosją a UE czy fakt, że był on głównym sprawcą tego, iż Rosja nie zwyciężyła podczas ataku na Gruzję. Jeszcze ważniejszy był jednak jego udział w czyszczeniu wojskowych służb wywiadowczych z ludzi, którzy byli związani z rosyjskimi służbami. To była największa wina Kaczyńskiego i nie ma wątpliwości, że w Rosji dla niektórych osób było to niewybaczalne.
Czy chce pan powiedzieć, że służby specjalne podjęłyby ryzyko organizacji zamachu na prezydenta? Nie brzmi to wiarygodnie.
Toteż ja wcale nie myślę, że tak było. Ale gdy w 2004 roku w Katarze został zamordowany Zelimchan Jandarbijew (były prezydent Czeczenii – red.), wiele osób też nie mogło uwierzyć, że stały za tym rosyjskie władze. Również w 2004 roku mało kto myślał, że kandydat na prezydenta Ukrainy Wiktor Juszczenko może zostać otruty. A w 2006 roku nikt sobie nie wyobrażał, że ktoś mógłby zorganizować morderstwo w centrum Londynu z użyciem radioaktywnego polonu. Dwa lata później nikt się nie spodziewał, że rosyjskie wojska przekroczą uznawaną na całym świecie granicę niepodległego państwa, że będą okupować znaczną część gruzińskiego terytorium i zdecydują się na bombardowania, w których zginęły setki ludzi. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać.
Lech Kaczyński był jednak głową państwa, które jest członkiem NATO!
No i? A co NATO mogłoby zrobić? Przecież NATO wznowiło pełne stosunki z Moskwą zaledwie kilka miesięcy po agresji na Gruzję. Dlatego co najmniej dwa razy bym się zastanowił, zanim powiedziałbym, kto w tej grze jest twardszy.
Z rosyjskimi władzami trzeba grać twardo?
Nie mogę dawać rad rządom innych państw. Polska sama musi zdecydować, jaka polityka będzie dla niej najkorzystniejsza. A jeśli chodzi o dobro świata, to już lata 30. XX wieku pokazały nam, że jeśli agresor nie zostanie powstrzymany na samym początku, to rośnie w siłę tak bardzo, że potem trudno go powstrzymać.
W liście pojawiła się pozytywna ocena odezwy do Rosjan, jaką wygłosił Jarosław Kaczyński. Rzeczywiście mu pan uwierzył? Przecież Jarosław i Lech Kaczyńscy uchodzili za rusofobów. A tu nagle apel do "przyjaciół Rosjan".
Rzeczywiście, rosyjskie media nazywały ich rusofobami. Ale trzeba odróżniać rzeczywistość od propagandy. Przeczytałem wystąpienia obu polityków i nie znalazłem w nich nic, co świadczyłoby o rusofobii. Apel Jarosława Kaczyńskiego do narodu rosyjskiego brzmiał dla mnie szczerze. Gdyby Donald Tusk czy Bronisław Komorowski wygłosili podobne lub jeszcze lepsze apele do narodu rosyjskiego, to o nich też wspomnielibyśmy w liście. Niestety, żaden z nich tego nie zrobił.
A o co chodzi w państwa apelu wzywającym do obrony polskiej niepodległości? Pana zdaniem jest ona zagrożona?
Patrząc na to, jak przebiega śledztwo w sprawie katastrofy, nie widzę żadnych prób ratowania polskich interesów. Nie mówię, że Polska nie powinna mieć przyjaznych stosunków z innymi krajami, w tym z Rosją. W przeciwieństwie do rosyjskich władz nie wskazuję, na kogo powinni głosować Polacy. Uważam tylko, że niezależnie od tego, kto będzie u władzy, nie powinien rezygnować z obrony polskiego interesu narodowego. Wówczas relacje polsko-rosyjskie będą mogły być oparte na wzajemnym szacunku. Niestety, wygląda na to, że polskiemu rządowi bardziej zależy na udawaniu, że ma dobre relacje z rosyjskimi władzami, niż na odkryciu prawdy. Tymczasem dobre stosunki można zbudować na prawdzie, nie na kłamstwie.
Andriej Iłłarionow
Urodził się w 1961 roku w Leningradzie (obecnie Petersburg). Jest jednym z najbardziej znanych na świecie rosyjskich ekonomistów i krytyków polityki Kremla. W latach 2000 – 2005 był doradcą gospodarczym ówczesnego prezydenta Rosji Władimira Putina. Do dymisji podał się na znak protestu przeciwko prowadzonej przez niego polityce. Publicznie oznajmił wówczas, że Rosja przestaje być krajem demokratycznym i że dochodzi w niej do nagminnego ograniczania swobód politycznych. Twierdził, że kraj jest rządzony przez wielkie korporacje kierujące się własnymi interesami. Krytykował też między innymi decyzję o uwięzieniu i skazaniu Michaiła Chodorkowskiego oraz faktycznej "nacjonalizacji" należącego do oligarchy koncernu naftowego Jukos. Był jednym z 34 sygnatariuszy opublikowanego 10 marca 2010 roku w Internecie manifestu "Putin musi odejść". Obecnie pracuje w waszyngtońskim liberalnym think tanku – instytucie CATO.
Rzeczpospolita
podaję link do strony
7 Czerwca, 2010 - 23:33
http://www.rp.pl/artykul/486145_Rosyjskie_sledztwo_budzi_watpliwosci.html
Śmieć o nazwie "stenogram mk. I"
2 Czerwca, 2010 - 16:05
To samo mi się nasunęło po pierwszym przeczytaniu śmiecia o nazwie "stenogram mk. I".
Brak komentarza pilota o skonstatowaniu złych danych jest tak samo istotny jak i brak komentarza dotyczącego ew. problemów ze sterowaniem maszyną. Wręcz nie wyobrażam sobie żeby człowiek, który podczas najtrudniejszego z manewrów - lądowania - nie poświęcił ułamka sekundy na refleksję choć jedną kurwą faktu, że zepsuł mu się... s t e r.
Pozostają jedynie dwie hipotezy:
1. Pilot postanowił skończyć ze swoim życiem
2. Całe prowadzenie samolotu od strony elektronicznej (dane przekazywane z ziemi) było obarczone błędem (zamierzonym czy nie, na razie nieistotne).
Numer 1 wykluczam, chyba że niebawem pojawią się "wrzutki" o jakichś problemach osobistych majora Protasiuka, świadczące o tym, że ktoś próbuje uszyć bajeczkę w stylu - młody werter ukąszony weltschmerzem wziął się i targnął.
Wytężam wzrok w kierunku dziennikarskiego klubu płatnych cyngli ale na razie niczego takiego nie widzę.
Jakiś kolega-szwagier, lekarz z historią choroby, pułkowy psycholog, jakaś eks ?
Nikt ?
Halo ?
Numer 2 jest najbardziej prawdopodobny.
Cały zapis świadczy o tym, że piloci byli w 100% pewni gdzie się znajdują, a zejście poniżej decyzyjnej oznaczało, że kierowani informacjami z Jaka postanowili zobaczyć ziemię spod podstawy chmur, o której wiedzieli, że znajduje się na około 50 metrach.
Pewnie taki manewr można nazwać ryzykownym ale nie wydaje mi się on absurdalny czy samobójczy - na coś takiego prawdopodobnie może pozwolić sobie tylko doświadczony pilot, a takim raczej major Protasiuk był. Oznaczałoby to, że lecieli na pewniaka choć na ślepo do spodziewanego momentu zobaczenia ziemi. Schodzili do podjęcia błyskawicznej i mistrzowskiej decyzji o dokończeniu lądowania.
To samo zrobili kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt minut wcześniej piloci IŁa-76 linii FSB Airline. I to przynajmniej dwukrotnie.
Po co to zrobili ? Bo zapewne to było i w codziennej praktyce jest... zupełnie normalne.
Wszystko czego zabrakło to ta nieszczęsna odległość od progu pasa ale to już leży po stronie naziemnych urządzeń naprowadzających lub obsługi lotniska.
Dzisiaj każdy zawodowy pilot, szczególnie z wojskowym stażem, który "nie rozumie", głowi się, ekscytuje i egzaltuje jest zwyczajnym skurwysynem, który doskonale wie co jest grane. Mają dość jaj żeby latać ale nie dość żeby powiedzieć prawdę ?
To dlatego LOT założył swoim pilotom kaganiec na pysk tuż po katastrofie ?
Ale to się prędzej czy później "wysypie".
Istotna rzecz, której dodatkowo brakuje to nałożone (zsynchronizowane) na zapis rozmów elementy manewrów i pełny opis urządzeń sygnalizacyjnych. Nadal coś mi tu nie gra z funkcjonowaniem GPWS - wystarczy obejrzeć byle film o lądowaniu z kokpitu na YouTube żeby się kapnąć, że czegoś w tych informacjach brakuje.
No i na koniec najlepsze.
Okazuje się, że są jeszcze dodatkowe stenogramy z rozmów z "wieżą kontroli" - jakim cudem ?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart