Polacy w Moskwie czyli "Samozwaniec" Jacka Komudy

Obrazek użytkownika Akiko
Kultura
"– Cóżeś przeskrobał, że żywcem zamknęli cię w trumnie, w niedźwiedziej masce? – Jestem Dymitr z rodu Ruryka, carewicz moskiewski – wycharczał nieznajomy. – Najjaśniejszy, przesławny i niezwyciężony z Bożej miłości Wielikij Kniaź Dymitr Iwanowicz. Wsieja Rusi samodzierżca... Wołodomierski, moskiewski, nowogrodzki, car kazański, astrachański, hospodar pskowski. Tudzież innych mnogich ziem obładitiel." To fragment pierszego rozdziału nowej powieści Komudy. Rok 1605. Polscy rycerze wkraczają do Moskwy.To wyprawa po koronę carów Moskwy,zwanej Trzecim Rzymem. Komuda W swoich powieściach przedstawia dziki, awanturniczy i brutalny świat dawnej Rzeczypospolitej. Tak samo przedstawił ten świat w "Orłach na Kremlu" w pierwszym tomie nowej swej powieści "Samozwaniec". To cykl w którym autor ani nie miłuje Rosję ani nie jest jej wrogiem.Jednak autor odrzucając polityczną poprawność, nie błaga na kolanach o przebaczenie za spalenie więtej Moskwy w 1611 roku, ani nie prezentuje dawnych Polaków jako rycerzy bez skazy. Polacy żrą się między sobą, najeżdżają, płodzą bękarty dziewczynom ze wsi, toczą często bratobójcze walki. A branie jeńców na polu walki? Zanim zabił, zapytał, czy wróg ma pieniądze na wykup. Jeśli miał, to przeżył. Jeśli nie to wiadomo. Główna postać kobieca zabezpiecza sobie tyły na wypadek, gdyby jednak została tą carową, a więc intryguje, szpieguje, kłamie. Za poparcie podsyła bohaterowi służkę i to nie do ocieplecia łoża ..tylko. Komuda jako przedstawiciel nowego pokolenia, które nie było zsyłane na Sybir, a zamiast wielkiej i jedynowładnej Rosji widziało jej głód, nędzę i klęski wojskowe po rozpadzie ZSRR, jest w stanie pisać o konfliktach polsko-moskiewskich z XVII stulecia bez żadnych historycznych zbytecznych kompleksów. Nie obawiając się cienia ponurego Wschodu, ani nie popadając w narodowo-patriotyczne skrajności. Wartka akcja, wspaniałe opisy, ciekawe charaktery postaci, intrygi, polityka. Zachwyciły mnie zwłaszcza opisy detali, dbałość o szczegóły i prawdę obyczajową tamtych czasów. Wspaniała lektura.
Brak głosów

Komentarze

Fragment:

"Kuźnia była pode wsią, kawałek drogi od gościńca. Z daleka, między łanami pszenicy poprzerastanej ostami i kąkolem, mokrej od wieczornej rosy, widzieli pełgający, czerwony ognik - odblask dalekiego paleniska, czerwieńszy od wieczornej zorzy. Kiedy na chwilę przystanęli, doszedł do nich niosący się daleko po łąkach i polach dźwięk kowalskiego młota.
- Są - rzekł Nieborski, który wzrok miał jak sokół, a słuch jak nietoperz. - Widzę jakiś wóz pod karczmą. - Stary wasąg i starzy znajomi.
- Brać pistolety! - zakomenderował Dydyński. - Panie Nieborski, przekłułeś zapał? - zerknął na skałkowy pistolet pocztowego. - Bo albo słaby proch masz, albo dziurkę wąską jak u wiecznej dziewicy, przy panewce tego dziwadła.
- Przechędożyłem szpilą!
- Ruszamy!

Pomknęli przez pola, rozdzielili się na trzy części; a potem wpadli na plac przed budowlą niczym tatarski zagon. Stolnikowic i Świrski od strony polnej dróżki, Nieborski i Borek od zagonów, zmuszając konie do skoku nad żerdziami i chruścianym płotem.
Zakotłowało się na podwórzu; w tętent kopyt wdarło się rżenie wierzchowców, krzyk ludzi, gdakanie spłoszonych kur. Trzeba przyznać, że widząc nadciągających zbrojnych, rzekomi słudzy Bolestraszyckich nie wpadli w panikę. Skoczyli do wozu, zbili się w grupę najeżoną ostrzami szabel, popatrującą spode łbów na konnych, mierzących do nich z pistoletów.
- Napad? - zapytał ochryple dowódca. - Nieboszczyka chcecie ograbić?! On już swoje wycierpiał!
Dydyński podjechał bliżej, stanął o krok z szablą dobytą z pochwy.
- Dziwny to nieboszczyk, co złotem brząka po śmierci. A jeszcze dziwniejszy syn ojca, który się samych córek dochował. Piękną piosnkę zaśpiewaliście pod Bachorzkiem; prawie w nią uwierzyłem. Szkoda, że rymy ubogie, a w koligacjach błądziliście jak pijanica w borze. Zabiliście i ograbiliście Wojcieszka Jaksmanickiego, mego sąsiada i kompana! Chcieliście ciała zgubić, ale koń wam uciekł, a potem do pana wrócił. Dość już gadaniny! Kładę na was areszt, jako schwytanych in recenti na mężobójstwie!
- Jakie ciała? Jakie mężobójstwo? - zarośnięty strzyknął śliną w piach, taktownie odwracając głowę. - Nas mospanie nie obchodzą żadne koligacje, ani jakieś tam perturbacje. Wynajął nas pan Bolestraszycki, abyśmy przywieźli ciało nieboszczyka z Wenecji, a nie dla załatwiania prywatnych porachunków. Schowajcie broń, bo nie chcemy żadnej zwady, ani nikogo nie zabiliśmy. Gdzie są dowody? Gdzie protestacja wniesiona przez rodziny zabitych?
- Dowody są w trumnie. Pokażcie, co tam macie!
- Chcesz waszmość upewnić się, że naprawdę wieziemy nieboszczyka?
- Chcę się przekonać, że rana zadana waścinym rapierem, którą widziałem na piersi Wojcieszka, to tylko sen.
- Moim rapierem? - czarny wzrok zarośniętego był nieodgadniony, ale postać tchnęła spokojem. - Alboż to ja tylko jeden na ziemi ruskiej rapier noszę?
- Jeśli się mylę - przeproszę waszmości za podejrzenie.
- Dobrze. Ja tylko apeluję o rozwagę. Nie chcemy żadnej zwady, prawda mości panowie?
- Otwierajcie!
Zarośnięty uniósł w górę otwarte dłonie, jakby pokazując wszem i wobec, że jedyną bronią, którą szermuje, jest prawda. Wskoczył na wasąg, aż wóz, który stał bez jednego koła i wciąż nie był naprawiony, zakołysał się. Chwycił za róg płóciennej płachty zakrywającej wnętrze, odrzucił ją odsłaniając podłużny kształt okryty wypłowiałym aksamitem.

I wtedy rozpętała się burza.
Dydyński nagle zmrużył oczy i ścisnął mocniej rękojeść szabli. Przytrzymał uzdę i w jednej chwili obrócił konia, wokół przedniej prawej nogi, dał ostróg, aż Hetmanka skoczyła, a raczej pofrunęła do przodu, jakby przyprawiono jej skrzydła. Już wcześniej przeczuł, co się święci. Kątem oka wychwycił ruch ręki krępego brodacza w futrzanej czapie i porwanej huni. Widział jak tamten wyrywa z zanadrza pistolet, zawadza kurkiem o lewą połę opończy, szarpie się z opornym materiałem, podnosi broń do strzału...
Nie zdążył pociągnąć za spust! Koń wpadł na niego z impetem, a jeździec chlasnął szablą z góry, na odlew - po ręku, nieco powyżej łokcia. Brodacz ryknął, cisnął broń w piasek, zręcznie umknął spod kopyt klaczy. Mając za sobą jeźdźca na koniu nie wdawał się w przepychanki - śmignął jak zając prosto pod wasąg, wygramolił się po drugiej stronie, już z szablą w ręku.
Dwa suche odgłosy wystrzałów, zabrzmiały niemal jednocześnie. Świrski wypalił z półhaka do grubawego Niżowca. Impet wystrzału obalił Kozaka wstecz, na burtę wozu; ranny chciał jeszcze chwycić się jej lewą ręką - nie zdołał, osunął się na bok, szorując głową po łozowej plecionce i zostawiając na niej wąski ślad krwi.
Borek wygarnął z bandoletu do drugiego mołojca. Trafił w lewy bark, aż impet kuli szarpnął przeciwnika w tył. Starszy sługa odrzucił za plecy broń uczepioną do bandoliera, porwał za szablę by dobić rannego. Nieborski miał mniej szczęścia. Ostatni z grasantów skoczył nań z chłopskimi, drewnianymi widłami w ręku, szarżował od strony wozu w desperackiej furii, zapewne chcąc przebić się poza krąg pocztowych bigosujących jego kompanów, aż wióry leciały.

Nieborski porwał za pistolet, strzelił w lewo, przekładając rękę przez przedni łęk kulbaki. Kurek z krzemieniem spadł na panewkę, skrzesał iskry, zapalił proch i... wystrzał nie padł.
Hajduk krzyknął w furii, wbił widły w bok jeźdźca, przytrzymał. Nieborski był bez zbroi, w samym przeszywanym żupanie; zawył z bólu, jego koń szarpnął się, postąpił w bok. Pocztowy chciał porwać za szablę, ale wróg miał go jak na widelcu; drewniane zęby przeszyły ciało szlachcica, przechodząc między jelcem, a kabłąkiem i przyszpilając rękojeść zygmuntówki do ciała!
Przeciwnik popchnął z całej siły, zwalił jeźdźca z kulbaki. Cisnął widły i skoczył w stronę uchodzącego podjezdka, chcąc pewnie na jego grzbiecie wydostać się z matni. Świrski wyrósł na jego drodze jak spod ziemi, ciął szablą raz, drugi, trzeci...
Szlachcic na wozie nie przyszedł z pomocą kompanom. Pochwycił lejce w lewą rękę, a prawą dobył wąskiego, graniastego rapiera. Nie bawił się w popędzanie woźników - po prostu chlasnął ostrzem po zadzie lewego dyszlowego. Koń zakwiczał, rzucił się w przód, pociągając za sobą prawego kompana, poniósł na dróżkę wiodącą w stronę gościńca.
Dydyński pomknął za wozem, pozostawiając pocztowym rozprawienie się z resztą swawolników. Wasąg popędził z turkotem, przechylony na prawą stronę. Zawadził osią o drewnianą barierkę ogrodzenia kuźni, oderwał ją z trzaskiem od pionowych bali, powlókł za sobą...
Stolnikowic zrównał się z wozem, ciął z prawej, w pierś, poprawił wbrew - z góry, z zamachu. Przeciwnik zasłonił się, chlasnął płasko, ale ostrze przeszyło tylko puste powietrze.
- Naści! Za Wojcieszka! - zakrzyknął Dydyński podjeżdżając do samej burty wasągu. Ciął z góry, w całym pędzie - zarośnięty ledwie dał radę zasłonić się ostrzem; nie mógł trzymać lejc i jednocześnie walczyć, skulił się więc za burtą, zasłonił rapierem z góry, byle tylko przetrwać furię konnego przeciwnika.
Nie uszedł daleko.

Rozpędzony, pozbawiony tylnego koła wóz wpadł w pędzie w płytkie, podmokłe trzęsawisko, w miejscu, gdzie mały strumyk przedzierał się leniwie przez łany bujnie rozrośniętej pszenicy. Wasąg, zahaczający prawą tylną osią o kamienie, pochylił się na lewo, a potem wywrócił. Dyszel pękł w jednej chwili, woźniki pociągnęły go za sobą żłobiąc tylnym końcem szeroką bruzdę w wyjeżdżonym trakcie.
Trumna spadła na bok, wprost na wysoką miedzę, przetoczyła się z łoskotem i znieruchomiała, wplątana w żyto i wysokie trawy.
Dydyński podjechał tam, gdzie spod przewróconego wasągu wypełzł tyłem zarośnięty szlachcic, zabłocony i umorusany jak swawolna dziewka wywieziona ze wsi na wozie pełnym gnoju. Na wpół siedząc, odpychał się w tył i wlókł za sobą bezwładną - pewnie przetrąconą nogę. Nagi rapier trzymał w prawym ręku, a jego oblicze wykrzywiał grymas bólu.
- Stój! - krzyknął donośnie stolnikowic. - Rzuć broń i zdaj się po dobroci!
Kędzierzawy cofał się tyłem, żłobiąc własnym siedzeniem głęboki rów w wyschniętym błocie. Hetmanka parsknęła cicho, wyrywała do przodu, wstrzymywana na munsztuku.
- Rzuć broń, a gardło będziesz miał całe!
Zarośnięty szlachetka jęknął. Splunął w stronę pana Jacka.
- Chodź tu, psi synu! - wycharczał. - Kończ ze mną! Oszczędź męki.
- Kat z tobą skończy! Rzuć rapier!
Powoli, nie spuszczając wzroku ze stolnikowica, czarniawy odłożył broń.
- Rzuć dalej! W pole!
- Nie mogę...
- Wyrzuć, albo kopyta dodadzą ci skrzydeł!
Krzywiąc się z bólu i jęcząc, zabójca Wojcieszka spełnił polecenie. Odrzucił rapier o dobre dwie stopy od siebie.
- Teraz wstawaj!
- Nie wydolę, panie.
- Nie wydolisz, to zginiesz!
- Pomóżcie... Błagam, panie. Łaski!
Te słowa nie pasowały do człeka, którego miał przed sobą. Nikt o tak zwinnych ruchach i oczach zmienionych w wąskie szparki nie zdobyłby się na żałosne skomlenie o litość.
- Wyjmij kindżał z rękawa i odrzuć precz! Albo zobaczysz, jak chadza się z dziurą we łbie - Dydyński porwał lewą ręką za rękojeść kołowego puffera.
Czarniawy skoczył. W jednej chwili zerwał się na nogi jak dziki zwierz. Lewą ręką cisnął w oblicze stolnikowica garść piachu; prawa w mgnieniu oka dobyła z rękawa żupana krótki sztylet......"

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
2
Vote down!
0

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#36500

Limuzyna zatrzymała się na chwilę.
Odwołany premier Tusk musi na chwile oddalic się w ustronne miejsce.
Raptem wrzucają mu worek używany do przewozu gotówki z banku na głowę!
Tusk błaga na kolanach o przebaczenie!
Przeprasza za wszelkie łotrostwa Polsce i Polakom wyrządzone!
Obiecuje, że zniknie z polityki, zaszyje się w kaszubskie chaszcze pod Wdzydzami.
Nie wróci już nigdy do polityki!
Ale ci co go pojmali mówią!
Nie ma zmiłuj!
Wyrokiem Trybunału IV Najjaśniejszej Rzeczpospolitej zostałeś wypędzony z terytorium Polski za wszelakie wyrządzone bezeceństwa!
Jedynym krajem który się zgodził na przyjęcie jest Rosja, gdzie w tej chwili szaleje kurza ślepota, grypa niedżwiedzia oraz hiv, kiła-syfilis!
Odstawiamy cię na punkt graniczny za Braniewem!
Rosjanie przygotowali w Kaliningradzie były atomowy okręt wycofany-niezdolny do pływania jako miejsce pobytu dla wydalonych z Polski szubrawców!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#36523

A toć Waść przednią dekteryję obwieścił..hihi......

Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
1
Vote down!
-1

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#36525

A com uklecił, to i na naszym forum obwieścił!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#36529

Husaria... ...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński
Vote up!
1
Vote down!
0

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#36526

To może namieszać w głowach, a pycha nie tylko nas Polaków zgubiła

Vote up!
0
Vote down!
0
#36542

żeć insze narody dyjabeł ogonem też nakrył..

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
0

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#36543

Wcale nie!
Demokracja ginie w niedemokratycznym otoczeniu!
10 % ówczesnego społeczeństwa miał pełnię praw.
Porównywalnie Anglia ok 2%, Francja niecałe 3%!
10 % pełnoprawnych obywateli z ważnym głosem w sprawach państwowych!
10 % populacji zobowiązanej do służenia państwu!
Gotowych tak do obrony jak i do ataku!
Sprawneg, bitnego wojska
Z czasem, po setkach lat z bogactwa, wygody, dobrobytu nastała gnuśność.
A rozleniwiona szlachta nie dość, że nie pozwoliła królowi z obawy i wzrost jego roli w państwie stworzyć potężnej zaciężnej armii/poza królewszczyznami/, na którą Polskę ówczesna było stać to nie była gotowa ani zdolna do takich poświęceń jak kiedyś!
GNUŚNOŚĆ zgubiła I rzeczpospolitą Obojga Narodów!
Demokracja szlachecka nawet tak zasobna w otoczeniu niedemokratycznym nie miała szans.
Tak jak"S" z l. 1980-81 w prl, otoczona blokiem tzw demoludów!
W niedemokratycznym otoczeniu....
Oczywiście to duże uproszczenie!
pzdr

Vote up!
1
Vote down!
0

antysalon

#36544

Święte słowa, święte słowa. Dlatego mówię z całą odpowiedzialnością. Czas zakończyć demokratyczny eksperyment w Polszcze. Czas wysłać husarię do boju. Tylko silna władza prezydencka i Silny Prezydent jest w stanie uratować ten kraj. W innym przypadku......... Miejsce gdzie była Polska zaorają i posieją kukurydzę. A Polacy? Ano będą siedzieli w tej kukurydzy, i będą się bali oddychać.
____________________________________
"Strzeżcie się Wilki, strzeżcie się przynęty..."

Vote up!
0
Vote down!
0

"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

#36567