Z Rzymu - Piotr Kowalczuk

Obrazek użytkownika Jadwiga Chmielowska
Historia

Italia 25 kwietnia znów świętowała Dzień Wyzwolenia od faszyzmu. Powiewały czerwone flagi z sierpem i młotem. Po raz kolejny z mównic i łamów gazet padły słowa o patriotycznych i demokratycznych tradycjach komunistycznej partyzantki. Ale trudna i do cna już zakłamana prawda wyglądała zupełnie inaczej. Jednym z jej tragicznych symboli jest Porzus koło Udine, gdzie włoskie komunistyczne komando wymordowało partyzancki oddział swoich rodaków tylko dlatego, że chciał walczyć o wolne Włochy, a nie o komunistyczny raj Stalina i Tito.

Rano 7 lutego 1945 r. nieco rozproszona, bezładna grupa zdrożonych piechurów - w sumie nie więcej niż 100 mężczyzn - górskimi ścieżkami, dróżkami, lasem, pięła się na Topli Vrh (Ciepły Wierch po słoweńsku), gdzie w szopach alpejskiego pogórza w Porzus stacjonowało dowództwo jednego z partyzanckich oddziałów brygady Osoppo. Jako że przytłaczająca część partyzantów była na zimowych urlopach, cały oddział wraz z dowództwem liczył zaledwie 20 osób. Część przybyszy podała się czujkom Osoppo za cywili, którzy uciekli ze zbombardowanego przez aliantów pociągu wywożącego ich do Niemiec. Inni - za eskortujących ich w bezpieczne miejsce partyzantów spod Udine. Był wśród nich dobrze znany paryzantom Osoppo komunistyczny bojowiec, więc warty przepuściły niespodziewanych gości bez przeszkód kierując do dowództwa, żeby tam odpoczęli, przękąsili, wypili kubek kawy, a jak trzeba, przenocowali. Strudzeni uciekinierzy i ich eskorta w rzeczywistości byli świetnie zorganizowanym szwadronem śmierci komunistycznych brygad im. Garibaldiego pod dowództwem Mario Toffanina. Po przybyciu na miejsce natychmiast wyjęli ukrytą broń i aresztowali wszystkich partyzantów Osoppo. Od razu zamordowali trzy osoby. Pałkami, żeby nie było hałasu. Dowódcy Francesco De Gregoriemu, pseudo "Bolla" (35 l.) wyłupili przedtem oczy. Wraz z nim oprawcy zatłukli oficera politycznego oddziału i 21-letnią dziewczynę Eldę Turchetti. Tylko jednemu, kapitanowi Aldo Bricco, który miał zluzować "Bollę" na stanowisku dowódcy, udało się zbiec, choć go dosięgło aż sześć kul. Te strzały kosztowały życie dwóch innych partyzantów Osoppo, w tym 19-letniego Guido Pasoliniego, młodszego brata znanego później poety i reżysera Pier Paolo. Byli o kilkaset metrów dalej w pasterskiej szopie. Na odgłos palby za uciekającym Bricco pobiegli z odsieczą i tak wpadli w ręce swoich katów. Wszystkich aresztowanych czekały potem tortury, trwająca kilkanaście minut farsa "sądu ludowego" i wyrok śmierci. W ten sposób między 8 a 18 lutego z życiem w okolicznych lasach pożegnało się 17 dalszych partyzantów Ossopo.

Używając wielkich słów, oddali życie za wolne Włochy i żołnierski honor, bo prawie wszyscy mogli się uratować. Wystarczyło złożyć przysięgę wierności i przejść do komunistycznej partyzantki, walczącej we Friuli pod dowództwem słoweńskiego IX Korpusu Jugosłowiańskiej Ludowej Armii Wyzwolenia Josipa Broz Tito. W ten sposób uniknęło śmierci dwóch partyzantów Osoppo. Jeden z nich, Geatano Valente, natychmiast potem zbiegł, a przed zemstą komunistów szukał schronienia najpierw w Udine, potem w Rzymie, a znalazł dopiero w Somalii w Mogadiszu. Pozostali zginęli z rąk swoich rodaków głównie dlatego, że nie godzili się, by region Wenecji Julijskiej z należącym doń Friuli, wszedł po wojnie w skład zbolszewizowanej Jugosławii, jak to sobie uplanowali komuniści. Haniebnej zbrodni w Porzus poświęcono kilka książek, setki zażartych polemik, a nawet film. W ten sposób urosła do rangi symbolu. Ale był to zaledwie drobny epizod zażartej walki włoskich towarzyszy o komunistyczną Italię ze stolicą w Moskwie.

Nie sposób w pełni pojąć skomplikowanej dynamiki tych tragicznych wydarzeń, ludzkich postaw i wyborów, bez odwołania się do szerszego kontekstu historycznego. Przychodzi przy tym burzyć do cna zakłamaną lewicową wersję historii, która dzięki uporczywej propagandzie w literaturze i filmie zamieszkała w zbiorowej pamięci Europy, a co szczególnie kompromitujące dla zideologizowanych ludzi włoskiej nauki - zdominowała katedry uniwersyteckie, prace naukowe i podręczniki szkolne. Zgodnie z tą pleniącą się wszędzie do dziś lewicową wulgatą, gdy 8 września 1943 r. włoski rząd marszałka Pietro Badoglio podpisał zawieszenie broni z aliantami, cały naród, oczywiście pod przywództwem partii komunistycznej, chwycił gremialnie za broń wyzwalając kraj od faszystów i hitlerowskich najeźdźców, by zaraz potem zająć się grzecznie budową włoskiej demokracji. I właśnie na demokratycznych i patriotycznych wartościach wyznawanych przez komunistycznych partyzantów, jak co roku 25 kwietnia słychać z wiecowych trybun, pobudowano Republikę Włoską.

W rzeczywistości na jesieni 1943 r. rozpoczynała się we Włoszech krwawa wojna domowa. Alianci byli jeszcze daleko. Opanowali już Sycylię, ale dopiero zaczynali inwazję na obcas włoskiego buta. Tymczasem niemieccy komandosi pod wodzą Otto Skorzenny'ego uwolnili 12 września w górskim hotelu w Apeninach więzionego od lipca Mussoliniego i ten już trzy dni później proklamował Republikę Salo'. Marionetkowe państwo, faktycznie całkowicie poporządkowane Niemcom, rozciągało się wówczas od Bari po Alpy i miało pod bronią 800 tys. ludzi. O zalążkach włoskiego ruchu oporu można mówić dopiero na początku 1944 r. Powstał Komitet Wyzwolenia Narodowego, w skład którego weszli przedstawiciele wszystkich antyfaszystowskich sił politycznych, również komunistów. Antyfaszystowska partyzantka w apogeum, wczesną wiosną 1945 r., liczyła maksymalnie 70 tys. żołnierzy, ale gdy kończyła się wojna, gdy wybory stały się tanie i łatwe, liczba bojowców, spośród których większość nie powąchała prochu, urosła do 200 tys., a kiedy zaczęto wydawać świadectwa lojalności, okazało się, że w ruchu oporu brało czynny udział aż pół miliona Włochów! Naturalnie na wyzwolonych przez aliantów terenach to właśnie partyzanci wchodzili w struktury władz lokalnych i tworzyli oddziały policji, a partyzancka legitymacja była przepustką do wszelkich przywilejów, co dość dokładnie wyjaśnia przyczyny cudownego rozmnożenia bojowców pod sam koniec wojny. Wśród 70 tys. "prawdziwych" partyzantów blisko 70 proc. walczyło w szeregach oddziałów komunistycznych. Zorganizowali je włoscy komuniści walczący przedtem licznie w oddziałach Tito, który rzeczywiście już wtedy dowodził świetnie zorganizowaną armią. Na pozostałe 30 proc. sił zbrojnych włoskiego ruchu oporu składał się melanż siłą rzeczy słabiej zorganizowanych i gorzej uzbrojonych grup reprezentujących monarchistów, katolików, radykałów i socjalistów. Młodzi ludzie po części ze szlachetnych, patriotycznych pobudek, po części uciekając przed powołaniem do wojska Republiki Salo', szli w góry, do partyzantów, nie zdając sobie sprawy z coraz ostrzej rysujących się podziałów między oddziałami. Naturalnie najczęściej natykali się na oddziały komunistyczne, gdzie natychmiast oddawano ochotników pod opiekę politrukom.

Brygady Osoppo, do których trafił w wieku 18 lat Guido Pasolini, zawiązały się z inicjatywy katolickich duchownych i świeckich, demokratów i socjalistów w seminarium arcybiskupstwa w Udine w grudniu 1943 r. Nazwa "Osoppo" pochodzi od miejscowości, której mieszkańcy podczas powstania w 1848 r. dzielnie stawiali czoła austro-węgierskiej armi marszałka Radetzkiego. Brygady Osoppo zaczęły działać zbrojnie w okolicznych górach od marca 1944 r. Liczyły ca 2 tys. żołnierzy. We Friuli walczyły również o wiele silniejsze i liczniejsze oddziały włoskich komunistów Brygad Garibaldiego i słoweński IX Korpus armii wyzwoleńczej Tity. Zgodnie z umową w Komitecie Wyzwolenia Narodowego wszystkie te ugrupowania miały ze sobą ściśle współpracować, ale nie mogły, bo walczyły o różne, diametralnie sprzeczne ze sobą cele i ideały. To, co się działo we Friuli obnaża łgarstwo włoskiej lewicy o patriotyzmie włoskich komunistów, bo w rzeczywistości walczyli głównie o to, by wszystkie te tereny, a najlepiej cały region Wenecji, weszły po wojnie w skład komunistycznej Jugosławii, a nie państwa włoskiego.

Tragiczny świadek tej hańby Guido Pasolini 27 listopada 1944 r. pisał do brata, że "sytuacja staje się coraz trudniejsza, a atmosfera coraz cięższa". Opisuje jak najpierw w lipcu słoweńscy partyzanci Tito zamiast zgodnie z umową trzymać w ogniu krzyżowym drogę, którą posuwali się Niemcy, opuściła swoje stanowiska bez strzału, w dodatku nie informując o tym Osoppo, co naraziło oddział na bolesne straty. Sytuacja powtórzyła się we wrześniu. Słoweńcy opuścili stanowisko ogniowe na wzgórzu i "zamiast osłaniać nam plecy, wycofali się bez strzału". Podobnie pojęte braterstwo broni demonstrowali partyzantom Osoppo ich rodacy z brygad Garibaldiego. We wrześniu, jak pisze Guido, słoweńscy komuniści zażądali, by brygada Osoppo przeszła pod ich dowództwo, "na co odpowiedzieliśmy, że jesteśmy Włochami, walczymy pod włoską flagą, a nie czerwoną szmatą". Odnotowuje, że 7 listopada, w rocznicę rewolucji bolszewickiej, włoskie brygady Garibaldiego z wielką pompą świętowały włączenie ich do oddziałów słoweńskich. Ale nie wszyscy z komunistycznych odziałów godzili się na zastąpienie włoskiego trójkoloru czerwoną gwiazdą. Niektórzy przeszli do Osoppo opowiadając, że komisarze polityczni rozpoczęli kampanię zastraszania wszystkich, którzy chcieliby pójść w ich ślady. Informowali też, że zgodnie z umową między włoskim a słoweńskimi komunistami, wszyscy włoscy ochotnicy zgłaszający się do paryzantki we Friuli i okolicach mieli być automatycznie wcielani do oddziałów słoweńskich. Co więcej, komisarze Garibaldczyków rozpoczęli akcję uświadamiającą wśród włoskiej ludności, tłumacząc mieszkańcom, że o wiele lepiej niż w Italii będzie im w jugosłowiańskim komunistycznym raju. Zaraz potem czytamy: "Włoski oficer polityczny Vanni zażądał od naszego dowódcy, by na rozkaz marszałka Tito nasza brygada opuściła ten teren, bo jest on strefą słoweńskich wpływów", a dalej: "Byłbym zapomniał: oficerowie polityczni Garibaldczyków mówią, że Friuli będzie Republiką Radziecką i przyczółkiem, z którego ruszy bolszewizacja całej Italii". Guido kończy list prośbą do matki, by przysłała mu chustę w narodowych barwach włoskich. Miał ją na sobie, gdy 12 lutego 1945 r. zginął w Navacuzzi rozstrzelany przez opętanych komunistycznym obłędem rodakow.

Ten wyłaniący się z listu specyficzny "patriotyzm" włoskiej komunistycznej brygady nie był wcale lokalną dewiacją, a oficjalną polityką Włoskiej Partii Komunistycznej. Jej przywódca Palmiro Togliatti, zasiadający przez lata we władzach Kominternu w Moskwie, pisał do towarzyszy tuż po powrocie do kraju pod koniec 1943 r.: "Należy z całych sił wspierać okupację regionu Wenecji Julijskiej przez siły marszałka Tito, bo to przyśpieszy wyzwolenie ojczyzny i ukonstytuowanie we Włoszech, podobnie jak w Jugosławii, władzy ludowej. Włoscy komuniści powinni wystąpić przeciw wszystkim tym włoskim elementom, które znajdują się na tym terenie i działają na rzecz imperializmu i włoskiego nacjonalizmu podżegając do nienawiści między narodami". Wynika z tego jasno, że zbrodnia w Porzus nie była niczym innym, jak przekuciem w czyn instrukcji samego szefa WłPK. Togliatti z kolei działał na zlecenie swoich moskiewskich mocodawców. Już 3 lipca 1942 r., jeszcze w Moskwie, gdy nikomu nie śniło się, że Mussolini będzie aresztowany w lipcu 1943 r. aresztowany decyzją Wielkiej Rady Faszystowskiej, sekretarz Kominternu Georgi Dymitrow poinformował Togiliattiego w liście, że wszelkie ewentulane działania militarne i polityczne włoskich komunistów na terenie całej Wenecji Julijskiej mają być podporządkowane Słoweńskiej Partii Komunistycznej i jej siłom, czyli de facto Josipowi Broz Tito. Ponad dwa lata później, 9 września 1944 r., w miesiąc po wyzwoleniu Rzymu przez aliantów, prawa ręka Tito w Słowenii Edvard Kardelj wyjaśnił dokładnie Togliattiemu w liście, co należy zrobić: "Nie wolno pozwolić, by na tym terytorium pozostało choć jedno włoskie ugrupowanie partyzanckie, które pod płaszczykiem demokracji realizuje cele włoskiego imperializmu. Cały ten region ma wejść w skład nowej Jugosławii". Zgodnie z tymi dezyderatami Garibaldczycy w Wenecji Julijskiej nie tylko " z wielkim entuzjazmem", jak pisał Togliatti w okolicznościowym komunikacie, przeszli pod dowództwo słoweńskiego IX Korpusu, ale pod koniec 1944 r. wycofali z tego terenu trzon swoich sił i przenieśli je wgłąb Słowenii oddając Friuli we władanie partyzantom Tito. Naturalnie włoscy komuniści podjęli tę decyzję wbrew ustaleniom Komitetu Wyzwolenia Narodowego, za to zgodnie z interesem światowej proletariackiej rewolucji.

Jak zwykle w przypadku komunistycznych zbrodni, do dziś nie wiadomo, kto konkretnie wydał rozkaz wymordowania partyzantów Osoppo w Porzus. W dokumentach brygady Osoppo istnieje notatka ze spotkania w Uccea 1 stycznia 1945 r. między komendantem II Brygady Osoppo Romano Zoffo a oficerem politycznym słoweńskiego batalionu Rezianska, który wyjaśnił, że "Wasza obecność na tym terytorium przeszkadza naszej propagandzie. Nie wykluczamy, że pewnego dnia otrzymamy rozkaz rozbrojenia was. Z pewnością Brytyjczycy, w których pokładacie tyle nadziei, nie pomogą wam. Wielka Brytania będzie jutro naszym wrogiem. Ten kraj i jego kapitalistyczny system muszą zginąć". Można się jedynie domyślać, że z praktycznych względów morderczą misję w Porzus powierzono w końcu włoskim towarzyszom. 28 stycznia 1945 r. zastępca sekretarza jaczejki WłPK w Udine Alfio Tambosso wydał działającym w okolicy włoskim oddziałom komunistycznym następujący rozkaz: "Drodzy towarzysze, przekazuję wam tajny rozkaz naczelnego dowództwa. Przygotujcie w tajemnicy oddział 140-150 ludzi. Mają być uzbrojeni i wyekwipowani, z prowiantem na 4 dni. Działajcie z najwyższą dyskrecją. Ten odział należy oddać do dyspozycji brygad Garibaldiego działących pod rozkazami marszałka Tito. O szczegółach niesłychanie dla nas istotnej misji powiadomię później. Bohaterska Armia Czerwona kontynuuje zwycięski marsz! Czas nagli!". Właśnie na podstawie tego rozkazu sformowano szwadron śmierci Toffanina.

Równocześnie "w terenie" i wśród swoich oddziałów włoscy komuniści rozpoczęli oszczerczą kampanię oskarżając brygady Osoppo o zdradę, czyli współpracę z Niemcami i faszystami Republiki Salo'. Nie brakło zarzutów o "stanie z bronią u nogi", sabotaż i odmowę przekazania należnej komunistycznym oddziałom broni ze zrzutów. Mowa była o "reakcyjnych maminsynkach, którzy walczyć nie chcą, ale świetnie bawią się w górach jak na wycieczce". Propaganda musiała być skuteczna, skoro jak wspominają świadkowie, komunistyczni partyzanci na politycznym zebraniu w Circhina w połowie lutego 1945 r. wiadomość o tym, że oddział Osoppo został wymordowany przez Niemców i włoskich faszystów przyjęli gromkimi brawami. Zarzuty o kolaborację Osoppo z Niemcami uwiarygodniać miała perfidna i uszyta przez komunistów bardzo grubymi nićmi intryga z nieszczęsną Eldą Turchetti, jedną z trzech pierwszych ofiar mordu w Porzus. Ktoś, może odrzucony adorator, może zazdrosna o powodzenie wśród mężczyzn sąsiadka, a może szykujący już wtedy prowokację komuniści, w 1944 r. bezpodstawnie oskarżył 21-letnią dziewczynę o szpiegostwo na rzecz Niemców. Rzekomo widziano ją w towarzystwie żołnierzy Wehrmachtu. Plotka rozeszła się lotem błyskawicy i powtórzono ją na falach radia Londyn. Przerażona dziewczyna natychmiast potem zgłosiła się do Garibaldczyków, by udowodnić swoją niewinność. Dowódcą tego oddziału był właśnie Toffanin, który niedługo potem poprowadził swój szwadron śmierci na Porzus. Nie wiedzieć czemu przekazał dziewczynę partyzantom Osoppo. Gdy ruszał z morderczą misją, wiedział, że ją w Porzus znajdzie i na tej podstawie będzie mógł oskarżyć osoppczyków o konszachty ze szpiegiem, a co za tym idzie, z Niemcami i faszystami.

Jak się wydaje, powierzenie zadania likwidacji partyzantów Osoppo Toffaninowi nie było przypadkowe. Ideowy komunista, który do WłPKwstąpił w 1933 r. w wieku 22 lat był poza tym pospolitym, groźnym przestępcą. Za morderstwa, napady, uprowadzenia i kradzieże nie mające nic wspólnego z akcjami zbrojnymi czy polityką włoskie sądy skazały go zaocznie na 30 lat więzienia. Zresztą jeden z oficerów politycznych Garibaldczyków Giovanni Padoan przyznał po latach, że Tofannin sprawiał wrażenie agresywnego, brutalnego psychopaty. W Porzus musiał mieć godnych siebie kompanów. Wszystkie ofiary przed śmiercią poddawane były brutalnym torturom, a po wykonaniu wyroków pastwili się nad zwłokami. W relacji złożonej przez Tofannina i jego dwóch zastępców komitetowi WłPK w Udine i dowództwu słoweńskiego IX Korpusu można przeczytać, że zadanie wykonane zostało zgodnie z otrzymanymi rozkazami, a dowódca De Gregori, partyzant Gastone Valente i Elda Turchetti "przed śmiercią wznosili okrzyki na cześć międzynarodowego faszyzmu".

Towarzysze broni i rodziny ofiar już pod koniec czerwca 1945 r. oskarżyli Garibaldczyków o potworny mord. Proces rozpoczął się dopiero w 1950 r. Wówczas główni sprawcy dzięki pomocy partyjnych towarzyszy już od czterech lat przebywali zaganicą. Tofannin schronił się najpierw w Jugosławii, gdzie otrzymał najwyższe odznaczenia pańśtwowe. W 1949 r. , gdy Jugosławia została wyrzucona z Kominternu, pojechał do Czechosłowacji. Na samotność nie mógł narzekać. W Pradze WłPK ulokowała blisko 500 ściganych przez włoski wymiar sprawiedliwości towarzyszy z krwią rodaków na rękach. Potem Tofannin wrócił do słoweńskiej Sesany, gdzie zmarł w 1999 r. Wielokrotnie udzielał wywiadów włoskiej prasie, w których podawał sprzeczne ze sobą wersje wydarzeń. Raz twierdził, że wykonywał rozkazy, innym razem chełpił się, że cała akcja była jego prywatną inicjatywą. Zawsze podkreślał, że gdyby można cofnąć czas, zrobiłby dokładnie to samo, bo "w czasie wojny za zdradę była tylko jedna kara". Włoski sąd w trzech instancjach skazał zaocznie Toffanina i jego dwóch zastępców na dożywocie. Inni, choć skazani na długoletnie więzienie, dzięki nakładającym się na siebie amnestiom nie spędzili za kratkami ani jednego dnia, jeśli pominąc areszt śledczy.

WłPK zawsze stała murem za swymi mordercami. Najwyżsi partyjni dostojnicy, Luigi Longo i Gian Carlo Pajetta odwiedzali ich w więzieniu. Dziennik "l'Unita" jeszcze w latach 60-tych prowadził haniebną kampanię oskarżając brygady Osoppo i jej dowódców o kolaborację z Niemcami i Republiką Salo'. Dopiero w 1975 r. wyszła pierwsza naukowa i obiektywna publikacja poświęcona zbrodni w Porzus. Jej autora Marco Cessellego natychmiast dotknął bojkot włoskich intelektualnych elit i oskarżenia o próbę zdyskredytowania antyfaszystowskiej partyzantki.

W 1997 r. Renzo Martinelli nakręcił poświęcony tragedii film "Porzus". Gdy przystąpił do pracy, lewica rozpętała taką nagonkę oskarżając reżysera o rewizjonizm, a nawet faszystowskie sympatie, że kilku burmistrzów w okolicach Udine nie zgodziło się, by kręcił na ich terenie. Wielu krytyków odsądziło film od czci i wiary zanim mieli okazję obraz obejrzeć. Ówczesny lewicowy minister kultury Walter Veltroni uczciwie przyznał: "Towarzysze bardzo mocno naciskali, żebym uniemożliwił prezentację filmu na Festiwalu w Wenecji". W końcu film został pokazany, ale poza konkursem.

W tym względzie do dziś niewiele się zmieniło. Jakakolwiek próba przypomnienia czy nawiązania do masowych zbrodni włoskich i jugosłowiańskich komunistów uważana jest na ogół przez włoskie elity za niegodny akt rewizjonizmu, działanie ramię w ramię z neofaszystami albo w politycznym interesie prawicy czyli potwora Berlusconiego. Do dziś dla sporej części włoskiej lewicy komunistyczni zbrodniarze tych lat, podobnie jak lewaccy terroryści Czerwonych Brydag to "towarzysze, którzy pobłądzili", bo przecież chcieli dobrze. Do dziś na oficjalnej stronie internetowej od zawsze związanego z lewicą Narodowego Związku Partyzantów Włoskich można wyczytać, że "De Gregori zginął w Porzus w starciu między paryzantami". Natomiast mocno zideologizowana pani historyk Alessandra Keversen, częsty gość włoskich telewizji, w swoich licznych pracach dowodzi, że za mordami w Porzus stał imperialistyczny amerykańsko-brytyjski spisek, a rzekome zbrodnie Tito na Włochach były w rzeczywistości dziełem faszystowskich prowokatorów.

20 partyzantów Osoppo to zaledwie kropla w morzu 30 - 40 tys. "wrogów klasowych", których włoscy komuniści, najczęściej skrycie i bez sądu, wymordowali w północnych Włoszech walce o zwycięstwo światowej proletariackiej rewolucji. Na jej ołtarzu w ofierze bez wahania położyli własną ojczyznę i życie tysiący rodaków. Szef WłPK Palmiro Togliatti chwalił się potem Stalinowi, że udało mu się zabić 50 tys. "faszystów". Za te zbrodnie nikt nigdy nie odpowiedział. We Włoszech do dziś nie mówi się o tym głośno, a poza Italią mało kto o tym słyszał.

Z Rzymu Piotr Kowalczuk

PS Niestety nie znam miejsca publikacji tekstu. Dostałam mailem. Jest ważny więc opublikowałam.

Brak głosów

Komentarze

To jest bardzo cenny tekst, mimo pewnych poprawek i uzupełnień, które mu się należą.

Takie teksty, naświetlające epizody historii najnowszej, które są niemal nieznane polskiej opinii publicznej, pozwalają lepiej zrozumieć dzisiejszą rzeczywistość krajów UE...

Pozdrawiam

PS. Podziękowania dla nieznanego mi bliżej Autora.

Vote up!
0
Vote down!
0
#312373

Autor jest znany tylko nie wiem gdzie to zostało pierwotnie publikowane.
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#312393

To ja nie znam tego Autora ;-).

Vote up!
0
Vote down!
0
#312396

Trzeba wsadzić rękę by być obdarzonym darem
Poznania tego zła rozlewającego się z piekła
Skąd rasa wściekłej dziczy na Świat wyciekła
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#312470

Dostałam list od autora. Okazało się, że tekst został opublikowany na łamach "UWAŻAM RZE Historia".

Wyjaśniam, że autor Piotr Kowalczuk od 12 lat jest w Rzymie. Najpierw jako korespondent Polskiej Sekcji BBC, a potem, po jej rozwiązaniu w 2005 r. związał się z “Rzeczpospolitą”. Współpracuje też z szeregiem innych polskich mediów. Przedtem przez lata pracował w BBC w Londynie.

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#314248