Władcy kretów i inna zwierzyna (erratum)

Obrazek użytkownika rosemann
Kraj

Do filmów o naszych, i nie tylko naszych, dziejach najnowszych zniechęca mnie to, że niemal zawsze usiłują przemycić jakąś tezę. Tak było nawet z najbardziej wedle mnie neutralnym z oglądanych filmów o takiej tematyce- „Krwawą niedzielą” Paula Greengrassa, gdzie, mimo reportażowej wręcz konwencji, wyraźnie zachwiana jest symetria w prezentowaniu racji obu stron.

Może więc dobrze, że reżyserem najnowszego filmu rozliczającego nas z naszej historii jest człowiek, który z racji pochodzenia miał zdecydowanie większe predyspozycje do tego, by uniknąć pokusy angażowania się w wybór „ładniejszej strony barykady”.

„Kret” to kolejny po „Rewersie”, „Rysie” czy „Różyczce” film dotykający problemu życia wkręconego w imadło dawnych czasów i pilnujących ich stosownych służb. Z tą różnicą, że nawet jeśli próbuje narzucić nam jakiś stosunek do bohaterów to ta intencja wynika ze współczucia dla ludzkiej słabości. Jaka by ta słabość nie była. A jaką jest, mówi nam wprost i bez ogródek.

Problem z „Kretem” jest inny. I trudno dziwić się Rafaelowi Lewandowskiemu że akurat tego nie dostrzegł. Uczciwie rozłożył winę między opresanta i będącego w opresji. To dwa różne rodzaje winy. Nazwę je winą nieosądzona i winą naiwną. I ta druga nazwa wyjaśnić musi o co czepiam się tej całkiem wiarygodnie pokazanej opowieści. Nie jej twórcy bo na ten niuans my sami często bywamy ślepi.

Winą granego przez Dziędziela bohatera, „ikony” oporu przeciw komunistom i przywódcy zakończonego krwawą pacyfikacją strajku było oczywiście to, że się dał złamać. Ale to tak naprawdę jest najmniejsza część winy. Dalej na tę winą składa się to wszystko, co w ramach „kontraktu z diabłem” czynił. Ale i to nie wszystko. Dalej jest jeszcze naiwność. Popełniona dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy zawarł z tym samym „diabłem”, u zarania wolnej od SB Polski kolejny kontrakt, przewidujący zachowanie tych najistotniejszych składowych winy w tajemnicy. Dotąd filmowa historia Mariana Kowala (Dziędziel) nie daje powodów by się jej czepiać. Tylko, że…

Tylko, że akcja filmu dzieje się mniej więcej współcześnie i budzi pytanie o to, co było pomiędzy filmowym „dziś” a tym 1989, w którym Kowal kupił sobie u SB-ka milczenie. I tu dochodzę do tej części winy, którą pozwolę sobie nazwać „przemilczaną”. I obciążającą już kogoś zupełnie innego niż ten SB-k i jego ofiara.

Historię tego grzechu na naszej pamięci, który był źródłem kolejnej naiwności bohatera filmu (i wielu postaci żyjących realnie) symbolicznie i mocno umownie zamknę w ramy czasowe między 1992 i 2008 rokiem. Między sławetnym „panowie policzmy głosy” – prostym rachunkiem, który równocześnie zdawał się być górą betonu wylaną na najwstydliwszą część pamięci o „złych” czasach i emisją filmu „Trzech kumpli”, po której nawet Michnik przyznał się (na chwilę zapewne), że popełni w kwestii lustracji błąd.

Rzecz w tym, że naiwność niegdyś złamanego bohatera walki ze złem totalnym nie była aż tak wielka, by opierać się wyłącznie na słowie SB-ka. W zasadzie w taką naiwność wierzę umiarkowanie. Myślę, że w ogromnej przewadze za wiarę złamanego niegdyś człowieka w to, iż nikt się o tym ni dowie, odpowiadają ci, co ich w tytule nazwałem „królami kretów”. Chodzi mi o dość uniwersalnych w przekonaniu o swej nieomylności uzurpatorów, którzy usiłowali przez lata narzucić całemu społeczeństwu dość skomplikowaną wizję, w której wymieszali w jeden macerat naturalna niewiarę w „prawdę SB”, współczucie dla ofiar, „inkwizytorskie zapędy” niektórych i niekwestionowany dorobek pomawianych. Z osobna każdy z tych składników jak najbardziej godzien dyskusji a nawet zrozumienia i zaakceptowania w ich wytworze okazał się ewidentnym zakalcem. Mimo to dość długo był łykany zanim się nim nie udławiliśmy.

Tak naprawdę winą „królów kretów” nie była ich zła wola. Choć nie mam wątpliwości, że większość z nich nią się kierowała i chęcią ochrony swoich przyjaciół i sojuszników, których „saldo dobra i zła” doskonale znała. To idzie na ich osobiste konto i z tego, z czasem, będą rozliczani. Wierzę w to choć mocno się jeszcze trzymają.

Najciężej obciąża ich to, że takim Kowalom jak ten z filmu, wmówili, iż nie ma prawdy obiektywnej lecz ta tylko, którą oni proponują. Że to, co wstydliwe, na zawsze przepadło a nawet jeśli w jakiś cudowny sposób zostanie ujawnione, nie przejdzie weryfikacji ludzkiej zdobności dawania wiary.

Zastanawiam się, czy oni byli (są) tak źli czy po prostu tak niekompetentni. Że myśleli, iż zmielenie teczki wymazuje przeszłość. Że zapomnieli o tym, iż mieli do czynienia z machina, która oprócz zadekretowanej umiejętności czynienia zła miała też skłonność do biurokracji. Że wreszcie lekkomyślnie pominęli ludzka pamięć.

Ten grzech „królów kretów”, wzięty przez nich świadomie na własne sumienie dla garstki ich „umoczonych” kumpli, dla których na przykład w 1992 „przewracali rząd”, połamał życie znacznie większej liczbie ludzi. Ci ich kumple nie mają, jak da się widzieć, problemu z tym, co się stało. Reszta ma. Ma problem, którym jest konieczność oglądania wpatrzonych w nich oczu, szczerze przekonanych, że widzą kogoś zupełnie innego. Ma problem brnięcia w spiralę kłamstw celebrowaną z coraz większą mocą przy okazji kolejnych rocznic i obchodów. Ma problem ciągłego strachu, że to się skończy najgorzej jak może czyli zawaleniem się całego budowanego przez lata świata. I wreszcie ma świadomość, że czasu już się nie da cofnąć. Do tego momentu, w którym jeszcze można się było przyznać i liczyć, że zostanie to zrozumiane.

I ta zdrada, będąca odebraniem jedynej broni, która w takiej matni mogła być skuteczna, zasługuje na najostrzejsze słowa i na ostatni, najgłębszy krąg piekła.

A sam film polecam.

Brak głosów

Komentarze

Edytor mi się nie chciał otworzyć dlatego jest jak jest.
Pozdrawiam serdecznie

Vote up!
0
Vote down!
0
#177370