Szkoła musi być z głową

Obrazek użytkownika Józef Wieczorek
Idee

Mamy już początek roku szkolnego z nowymi programami wprowadzonymi przez nową ministrę w warunkach rozdziału administracyjnego edukacji niższej od akademickiej. Nauczanie w szkołach niższych budzi spore zainteresowanie, inaczej niż w domenie akademickiej, gdzie wszystko dzieje się bez większego zainteresowania społeczeństwa, mimo że coraz bardziej udyplomowionego, i to na wyższych poziomach. Programy szkół niższych są często krytykowane, podczas gdy poziom kadr i kształcenie akademickie jakby były aprobowane. Wobec (nie)nauczania historii w gimnazjach trwały protesty, ale ustały po rozwiązaniu gimnazjów, co nie przełożyło się jednak na wzrost znajomości naszych dziejów u absolwentów (szczególnie u tych najnowszych). Powszechne są opinie, że młodzi Polacy nic nie wiedzą o stanie wojennym czy podziemiu niepodległościowym, czego trudno by się jednak spodziewać, patrząc na zawartość podręczników czy wiedzę nauczycieli. Pozytywnym objawem są jednak transparenty na stadionach, gdzie kibice – nie zawsze przykładający się do nauki szkolnej – wykazują nieobojętność na ważne wydarzenia z naszej historii. Chyba to poza szkołą (podobnie jak w PRL) można się czegoś ważnego dla Polaka nauczyć, ale od profesorów licealnych niekoniecznie. Ci są formowani w szkołach z nazwy wyższych, a tam uczący ich profesorowie akademiccy piszą i wykładają nieraz „wybrakowane” historie, stąd ich przyswojenie nie wpływa pozytywnie na przygotowanie nauczycielskie. Nie ma szans na poprawę jakości edukacji niższej (nie tylko historii) bez poprawy jakości edukacji wyższej, a ta tragicznie się obniża, sprowadzona do zdobywania dyplomów wystawianych przez zręcznościowe kadry. Na początku wieku pisałem („Reformy bez głowy”, ŻYCIE, 18.11.2002) po reformie ministra Handkego, że jak się głowy nie zreformowało, to i nogi niosą nie tam, gdzie trzeba. Minister tłumaczył, że nie miał szans na zreformowanie głowy systemu, a i jego następcom to się nie udało, a nawet tak naprawdę tego nie zamierzali zrobić. Skoro głowa popsuta, to i szkoła zdrowa nie może być.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

juz od wielu lat mam nowa wersję początkową hymnu "Gaudeamus igitur, wdziałeś chamie garnitur...", to nie tylko o wielu tych z sobolami ( właściwie królikami) na ramionach oraz tzw naukowcach-grantowcach.

pzdr

p.s.
Mam świadomość tego, ze ta moja szydera jest mocnym uproszczeniem.

Vote up!
2
Vote down!
0

antysalon

#1663601

Trudno nie zgodzić się z autorem. Szkoła kładzie nacisk na nauczanie języka, co jej wychodzi "średnio" oraz na nauczanie pracy przy komputerze, co dla rozgarniętych uczniów nie stanowi żadnych "arkanów", bo z komputerkiem pokładowym czyli telefonem się nie rozstają (a w domu z laptopem) i uczą się od kolegów bieglejszych od nich.

Szkoła ma prawo uczyć, ale nauczyciel nie ma prawa skutecznie nauczyć, bo zaraz mu na kark wsiada rodzic, dyrektor, wizytator, kurator, UE i NATO oraz ONZ. Jest spętany setką regulaminów, praw ucznia, dziecka, orzeczeniami różnych pedagogów, psychologów, psychiatrów wreszcie, że ściśnięty nimi może próbować nauczać, ale bez możliwości skutecznego wyegzekwowania wiedzy.

W szkołach jest jeszcze sporo dobrze wykształconych nauczycieli, ale to nie oni są solą ziemi. Liczą się sprytni prestidigitatorzy, różnej maści działacze, ci lubiani, skumplowani (a wielu uczniów - i rodziców -  nauczyciela wymagającego nie lubi. Nawet przestaje go lubić dyrektor, bo przez niego nachodzą jego gabinet rodzice i dostaje ostrzegawcze telefony z Kuratorium Oświaty. Już nie Kuratorium Oświaty i Wychowania, bo przecież szkoła nie ma prawa wychowywać. Ma być miło i uczeń ma się czuć "komfortowo", cokolwiek to znaczy).

Wróćmy jednak do wykształcenia nauczycieli. Niestety, Doktor Wieczorek ma rację. Istnieją dziesiątki, pewnie setki, szkółek kształcących nauczycieli. Nawet uniwersytety z ich postępującą lewacką ideologizacją tracą swój sznyt. A co powiedzieć o powiatowych quasi-uczelniach obsadzonych przez lokalny garnitur ludzi dawnego aparatu administracyjnego i partyjnego oraz ich progeniturę. Niektórzy mają nawet doktoraty, nad którymi zawieśmy kurtynę milczenia. Bez , wręcz dosłownie czasem, dorobku. Czego tam się student nauczy? Zwłaszcza że trafia tam młodzież, która nie "załapała się" na poważniejszą uczelnię, często ze słabymi wynikami ze szkoły średniej. 

Argument jest taki, że to często studenci z biedniejszych rodzin i nie mieliby szansy studiowania w oddalonym dużym ośrodku akademickim. Jednak kształcenie się w dużej uczelni o charakterze badawczym, naukowym (a nie zawodowym, jak te Akademie Nauk Stosowanych, która to nazwa ma ukryć fakt, że to są zawodówki, tyle że już po ukończeniu przez absolwenta kształcenia szkolnego) dałoby takiemu młodzieńcowi czy dziewczynie szansę zetknięcia się z prawdziwą kierunkową edukacją, z badaniami etc. Nawet jeśli taki student pochodzi z rodziny, w której nie było książek w domu, to miałby szansę się trochę otrzaskać w wielkim świecie, nauczyć się uczyć, a tym samym nauczyć uczyć innych.

Nie popadajmy jednak w pesymizm. Przecież są jeszcze polskie uczelnie, które - jeśli dałoby się zrzucić ciążący na nich gorset ideologii - wypuszczą setki znakomitych przyszłych nauczycieli. I pewnie to robią także teraz, w niełatwych dla edukacji nauczycielskiej czasach.

Ja pozostaję wdzięczny swoim nauczycielom szkolnym i akademickim. Było ich całkiem sporo (tych nieudacznych pomińmy). To oni wciąż mnie kształcą, choć większość z nich jest już po Drugiej Stronie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#1663619