Wdowi grosz bez szans w pewex,ie na Żoliborzu

Obrazek użytkownika antysalon
Kraj

Wdowa i jej dwa pieniążki czyli grosz jest li tylko pomostem dla moich wspomnień z lat minionych.
W czasie stanu wojennego ( dla mnie, mojej rodziny, przyjaciół od panny "S" to był okres 13 grudnia 1981 do 4 czerwca 1989!) wielokrotnie uczestniczyłem a takich zbiórkach, nielegalnych, zagrożonych surową sankcją.
Jako ten, który wysupłał ze swego nędznego budżetu oraz jako organizror, pośrednik w dalszym przekazaniu zebranych pieniędzy na wyższy szczytny cel.

A był to rzeczywiście wdowi grosz, nie w przenośni, ale faktycznie.
Ludzie, którzy go dawali, wspierając różrodne inicjatywy, różne akcje pomocowe na rzecz tych potrzebujących rzeczywiscie dawali nie z tego co im zbywało, lecz z tych swych skromnych przychodów.
A czasy były ciężkie, bardzo cięzkie..
I ofiarność jakże wtedy była wielka, od serca.

Mk 12, 41-44 Wdowi grosz
Słowa Ewangelii według świętego Marka
Jezus usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.
Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».

Pracowałem w wielkiej firmie chemicznej, wtedy w tych wspomnianych latach niemal 7000 pracowników.
To była wielka mikrospołeczność i o wielkim sercu.
Wielka zbiorowść!
I hojna! mimo mizernych zarobków.

Ileż to akcji zbierania wdowiego grosza na pomoc tym co w potrzebie, w tym czasie dzięki ofiarności naszych pracowników, wtedy ZWCh "Elana" myśmy jako członkowie NSSZZ"S", która nigdy nie zaprzestała działalności, przeprowadzili.
Tak samo było w innych potężnych onegdaj toruńskich firmach: Merinotexie, Polchemie, Toralu, Metronie, UMK, Apatorze, Metalchemie, Spomaszu, PEC'u, Towimoru.
I pomniejszych tak z Torunia jak z okolicznych miast i miasteczek, których nie chciałbym ukrzywdzić poprzez swoją nieumiejętną egzemplifikacje.( za tę niezawionioną nieudolność przepraszam!).

Piewsze to już były zaraz, natychmiast już w popołudnie niedzielne 13 grudnia! pomoc dla rodzin tych, których internowano, a był to okres wszak przed świętami Bożego Narodzenia.
I tu wielka chwała dla śp Pani Trudy, czyli Gertrudy Przybylskiej, Piotra Łukaszewskiego z Elany oraz nauczyciela z LO 4 matematyka Zbigniewa Bobińskiego. To oni byli pionierami tego charitativum z wdowim groszem w tle, czyli w roli glównej.
Bowiem oni pierwsi ruszyli z organizowaniem pomocy na bazie tego wdowiego grosza, niezwykłej ofiarności tysięcy członków "S" i nie tylko.

Pozwolę sobie teraz skupić się na trzech akcjach z tego cyklu, czyli zbiórkach wdowiego grosza z pierwszych lat stanu wojenngo.

Pomoc dla rodziny internowanego przewodniczacego naszego związku Lecha Wałęsy oraz dla niego samego, bowiem byliśmy przekonani, że siedzi w jakiejś norze, nie ma co jeść, ani w co się ubrać.
Taki wtedy mieliśmy obraz jego materialnego położenia i jego licznej rodziny.

Druga wielka zbiórka jak mi utkwiła w pamięci, to na leczenie ciężko chorego na serce Stefana Bratkowskiego, na skomplikowaną jego operację kardiochirurgiczną.

Trzecia, to na uwięzionego Adama Michnika.

Pamiętam, że ofiarnośc była wtedy wielka, bowiem i przez moje ręcę przechodziły etapowo dalej przekazywane zebrane pieniądze.

Prócz tych akcji dorażnych zbieraliśmy systematycznie składki członkowskie NSZZ:S", które przekazywaliśmy dalej.
Część zostawało w regionie, reszta szła dalej.
Np do Warszawy na podziemne wydawnictwa, fundusze pomocowe dla tych co w potrzebie.

W tym łańcuchu charitativum utkwił mi w pamięci pewien epizod, który mnie totalnie zniesmaczył .
I tylko wielka wiara w sens tego co robimy utrzymała mnie do 4 czerwca 1989r. w tym podziemnym ruchu panny "S".

Ale do rzeczy.
Pracowałem jako branżysta od zakupów, czyli na owe czasy w zaopatrzeniu. M.in. miałem kontakty z Hutą Warszawa, gdzie kupowałem stal jakościową- odkuwki ( puryści nie pouczajcie mnie czasem, że ma być "ó", bo "u"!!, bo przy odkuwkach to ani Miodek ani Bralczyk nie ma ze mną... szans!).
A jak wiadomo, prl to był system niedoborów, więc co rusz, niemal co tydzień byłem gdzieś w Polsce, w jakimś dużym zakładzie produkcyjnym, fabryce, hucie.
Moja mobilnośc sprawiała, że poprzez bogate kontakty, liczne wyjazdy mogłem także podziemnej pannie "S' służyć, a toruńscy esbecy nie byli w stanie za mną nadązyć.

I clou.
Po jednej z wizyt w warszawskiej hucie, o rzut beretem był Żolibórz, więc dostałem zadanie przekazania zebranych funduszy oraz odbioru bibuły z jednego tamże adresu.
Po załatwieniu sprawy w hucie umówiłem się z kierowcą pod "patykiem", a sam udałem się, aby przekazać kasę oraz odebrać bibułę.
Pierwsze niemiłe wrażenie.
Pod adresem zastałem hałaśliwe, rozbawione towarzystwo, jakaś międląca się, obciskająca się parka# w kącie na podłodze.
Gospodarz właśnie zdawał im relację, jak to swym maluchem zgubił esbecki ogon, a ci głupole z Mostowskich na swych fiatach 125p oraz 131 zostali wyprowadzeni w pole.
Rozbawienie było wielkie.
Znów wykołowali durnych esbeków.
Ja nie miałem aż takich sukcesów w prowincjonalnym Toruniu, ale nigdy nie traktowałem esbeków jak idiotów, bowiem nimi nie byli.
Byli mniej lub bardziej zaangażowani w zwalczanie "S", brutalni, chamscy mmniej lub bardziej, ale nie stado baranów.
Na dodatek gospodarz miał tak charakterystyczny wygląd, że nawet najbardziej tępemu pieszemu ucholowi za jego fiatem 126p trudno byłoby się zgubić.
Zdałem powierzoną mi kasę!
I tu był drugi mały mój szok, bowiem nie pytając ile tam jest, kopertę z naszym elanowskim, toruńskim wdowim groszem ( krwawicą kiepsko wynagradzanych pracujących w 4 -ro brygadówce aparatowych, ślusarzy tudzież biuralistów ) gospodarz lekceważąco wrzucił na półkę meblościanki oferując mi kielicha z otwieranego barku, w którym były alkohole, papierosy oraz słodycze znane mi tylko z amerykańskich filmów.
Odmówiłem.
Pobrałem bibułę; Mazowsze, cdn, coś tam jeszcze, wrzuciłem to wszystko do mego nędznego parciano/skórzanego chlebaka i opuściłem ten... konspiracyjny lokal.
Pamiętam, że jeszcze mnie ktoś zapytał, czemu tak się spieszę.
Odpowiedziałem, że nie chcę się spóznić na pociąg do Torunia.
Byłem niesamowicie zdegustowany tym wszystkim czegom tam doświadczył i nie uszły mi uwadze nyski z firankami, stojące na okolicznych uliczkach.

Delikatnie się rozglądając z parzącym mnie chlebakiem na ramieniu tramwajem dojechałem do domów centrum, gdzie zrobiłem zakupy.
Pokluczyłem na ruchomych schodach od Warsu po Sawę, zrobiłem zakupy jedzeniowe, bowiem stolica była wtedy o niebo lepiej zaopatrzona niż Toruń i dotarłem pod patyk, gdzie czekał w Żuku na mnie kierowca, który poinformował mnie, że w Smyku kupił dzieciom brata buciki Reksio!
Ktoś kto pamięta mizerię owych lat, wie że te buciki Reksio to było coś.
Ponieważ to co zakupiłem w hucie było pilne ( Elana pracowała na okrągło, system ciągły!) zaproponowałem, że kierowca pojedzie sam, aby dostarczyć odkuwkę, a ja wrócę expresem do Torunia. Ponieważ kierowca był z tych nielicznych w transporcie zakładowym o którym wiedziałem, że nie kabluje dyspozytorowi i kierownikowi, to zapytałem, że mógłby podrzucić na kolejówkę, maszynistom paczkę.( wtedy w zakładzie mieliśmy nawet własny transport kolejowy, a tam najwierniejszych członków "S".) Ten kierowca już w przeszłosci takie dysktretne misje z bibułą dla mnie wykonywał, więc był sprawdzony.
Tak więc odprawiłem samochód do firmy, a sam na prywatę, do Smyka, gdzie załapałem się nie tylko na buciki Reksio dla naszego pierworodnego, ale i spodenki sztruksowe ogrodniczki oraz inne drobiazgi.
Te moje rozjazdy miały ten pozytywny walor, że jeżdząc po Polsce mogłem też co nie co kupić, gdyż Torun był naprawdę licho zaopatrzony, coś na podobiznę Radomia, ukaranego przez komunę za rok 1976.

Do domu ruszyłem ex po 17,00.
Gdzieś przed Kutnem ponowna kontrola biletów, tyle, że prócz rewizora w kolejarskim mundurze dwóch smutnych panów.
Prócz biletów sprawdzono bagaże wszystkich w przedziale.
Nie uszło mej uwadze, że mój chlebak był ich celem.
I tam, dwie pary Reksio, spodenki, parówki, skarpetki i jakieś nędzny samochodzik.
Zabiorą mnie ze sobą w Kutnie?

Wyszli na korytarz, jakby się naradzali.
Odpuścili.
Gdybym miał ze sobą tę bibułę, daliby mi w Kutnie ostro po kulach.
W Toruniu byłem kimś, byłem znany.
Każde zatrzymanie, wezwanie do prokuratury, do sb było natychmiast nagłaśniane, mieliśmy tak dobre kanały, kontakty, że wolna europa oraz bbc po 21,30 natychmiast to dawały, gdy coś takiego miało miejsce.
A tak zatkłukliby mnie na posterunku w Kutnie i nikt by nie wiedział, co ze mną.
Przypadek? czy raczej podsłuch w lokalu rozbawionych konspiratorów na Żoliborzu?

Po tym moim doświadczeniu już nikt mnie nie namówił ani na wożenie wdowiego grosza, ani na wizyty w lokalach konspiracyjnych warszawki.
Gdańsk, Poznań, Wrocław, Śląsk tak, kilka lat to jeszcze trwało!
Ale nie warszawka!

pzdr

# aż mnie język świerzbi, by tego konspiratora...amanta z nazwiska wymienić, bo wiem, kto to był!
Nie dziwota, że Kiszczak miał ich niemal wszystkich na widelcu!, a oni z ochotą się z nim zbratali w Magdalence i człowiekiem honoru go
obwołali!

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (10 głosów)

Komentarze

Ja pracowałąm wówczas w Urzędzie. Po składkę  na utrzymanie ukrywającego się nauczyciela przychodziła wspólna znajoma. Nigdy nie pytałam, ile osób włączyło się do tej zrzutki. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że mogę beknąć za tę skladkę.

Vote up!
4
Vote down!
0
#1498089

Od kuć.

Pamiętam, jak wkuwałam wyjątki, między innymi skuwka.

Pozdrawiam!

 

Vote up!
1
Vote down!
-1

Bóg - Honor - Ojczyzna!

#1498093

bo tajemnica ktora zna juz dwie osoby nie jest tajemnica - stara zasada

Vote up!
6
Vote down!
0
#1498116

W Elanie po oficjalnym wyjeżdzie na pogrzeb. ks Jerzego w listopadzie 1984 oficjalnie na rachunek za pieniądze zakładowe kupiliśmy jako przedstawiciele zalogi ( Rada Pracownicza w świetle prawa była też organem przedsiębiorstwa jak dyrektor!) dwa wieńce, k tóre złozylismy przy grobie.

Po powrocie ludzie na wydziałach mówili, że wolą, aby zapłacić za nie ze swej kieszeni, by też mieli swój udzial i zwrócic do kasy zakładu tę kwotę , którą wydaliśmy.

Ogłosiliśmy więc tzw zbiórkę koleżeńską ( owoczesne prawo jasno określało jej zasay i my ich dotrzymaliśmy) do specalnej skarbony-puszki. I nasi pracownicy wrzucali tam ile kto mógł.

Po kilku dniach puszka ta z datkami ZOSTAŁA  ZAARESZTOWANA!!   tak! tak! to nie zmyłka!

Przerażony zasięgiem akcji dyrektor i partia zakładowa przy wspóludziale esbeków ZAARESZTOWAŁ tę puszke-skarbonke z datkami! na niemal pięć długich lat.

Stała oplombowana, opieczętowana w sejfie kasy zakładowej aż do jesieni 1989r.

Sprawa znalazła się w sądzie; skarżylismy dyrektora jako Rada Pracownicza, sprawa doszła aż do ...Sądu Najwyższego, który orzekł, że czarne jest białe, czyli , że zbiórka była nielegalna.

pzdr

Vote up!
1
Vote down!
0

antysalon

#1498157

kiedys też sie litowałem...ale dzisiaj ? bardzo proszę o ujawnienie tego..."konspiratora"

Vote up!
6
Vote down!
0
#1498113

bronić! a to byłoby nieuczciwe z mojej strony.

pzdr.

Vote up!
1
Vote down!
0

antysalon

#1498153