Lubię buddyzm – mówi katolik

Obrazek użytkownika jazgdyni
Idee

 
Pozostańmy jeszcze trochę przy problemach filozofii. Bo ciągle mamy pewien problem z pojęciami.
Muszę tylko być bardziej skrupulatny, gdyż łowcy plagiatów czyhają i widząc przytoczone jedno, czy dwa zdania, bez podania szanownego autora, wrzeszczą wniebogłosy. Ciekawe, że nie przyczepili się do zwrotu – "myślę więc jestem". Widocznie nic on im nie mówi.
 
Czy można być dobrym katolikiem i jednocześnie miłośnikiem buddyzmu? Hmm…. A czy można być miłośnikiem Kanta, Hegla, czy o zgrozo, nawet Schopenhauera? Można, ależ oczywiście. Czy tylko dlatego, że ci panowie pochodzą z naszego kręgu kulturowego i ubierają się tak samo, jak my, a tamci Azjaci noszą przedziwne tuniki i golą głowy na zero? Twierdzę, że buddyzm jest filozofią i etyką, tylko tym. A kto chce, żeby było inaczej, ma małe rybki w głowie i na 100% buddystą nie jest. Tak samo błądzą ci bracia i siostry w religii, co uważają buddyzm za religię szatana.
 
Oczywiście wielu, może się ze mną kompletnie nie zgadzać i z uporem twierdzić, że jednak buddyzm jest religią. Zmuszony będę nieco ustąpić i cofnąć te rybki w głowie. Ale dopiero, jak sobie wytłumaczymy, czym jest religia.

 
Profesor Roderic Ninian Smart (]]>http://en.wikipedia.org/wiki/Ninian_Smart]]> )jeden z najwybitniejszych religioznawców podaje takie wymiary niezbędne by coś zostało uznane za religię:wymiar doktrynalno-filozoficzny, narracyjno-mityczny, etyczno-prawny, obrzędowo-rytualny, doświadczeniowo-emocjonalny, społeczno-instytucjonalny i materialny.
”Jeśli pojęcie "religia" zdefiniować, jako wiarę w rządzącego światem boga lub bogów i oddawanie mu czci, buddyzm nie jest religią, gdyż żadna wiara tego typu tutaj nie występuje. Z drugiej jednak strony, buddyści wyznają wiarę w istnienie istot nadprzyrodzonych (np. dewy) oraz posiadają pogląd na temat życia po śmierci (reinkarnacja), co zwykle jest kojarzone z pojęciem religii. Z tego powodu zasugerowano dla buddyzmu określenie "religii nieteistycznej". (Damien Keowyn: Buddyzm. Bardzo krótkie wprowadzenie. Warszawa: Prószyński i S-ka, 1997, s. 16-27. ISBN 83-7180-649-3. )
Mimo to, ja jednak uważam, że buddyzm to system filozoficzno – etyczny, bardzo bliski takiemu systemowi w religii chrześcijańskiej i konkretnie w katolicyzmie. W związku z tym, jako katolik czuję się w porządku. Zresztą opowiem wam taką historię.
W 1220 roku Święty Franciszek z Asyżu wyruszył na pielgrzymkę do Jerozolimy. Podczas wędrówki został porwany przez egipskiego sułtana Meleka El Kamela, który sądził, że Franciszek przybył, żeby prowadzić działalność misyjną i zabijać jego ludzi, co w tamtych czasach mieli w zwyczaju chrześcijanie. Ale kiedy sułtan poznał Franciszka, zrozumiał, że święty przybył w pokojowych zamiarach i nie zamierzał zabijać, ani krzewić własnej wiary. Przeciwnie, z otwartością wysłuchał sułtana i jego ludzi, akceptując islam. W końcu sułtan i święty zaprzyjaźnili się i sułtan pozwolił Franciszkowi wrócić do domu. Na pożegnanie podarował mu na znak przyjaźni róg z kości słoniowej. Róg ten jest dziś relikwią, która przypomina franciszkanom, że tolerancja i zrozumienie to najważniejsze wartości na świecie. Ważny jest szacunek dla innych i akceptacja prawa do innego wyznania.
W buddyzmie nie musimy akceptować innego wyznania. To jest tylko i wyłącznie system filozoficzno – etyczny, co mnie, jako katolikowi, w jak najmniejszym stopniu nie powinno przeszkadzać. I nie przeszkadza.
Lubię pogłębiać wiedzę i gdy odkryję, coś co jest zgodne z moimi poglądami, to jestem bardzo zadowolony. Pewnego razu moja kochana córka, która wróciła z medytacji w gompie, przywiozła mi książkę, bo wie, że jestem na nie bardzo łasy. Przedstawia ona w sposób niesłychanie dowcipny zasady filozofii buddyzmu. To „Pustka jest radością” pana Artura Przybysławskiego (wyd. Iskry 2010). Czytałem to ze śmiechem i radością. Autor od zaraz mógłby zostać honorowym Dyletantem w moim Klubie Dyletantów, z taką wiedzą i poczuciem humoru.  Urodzony w 1970 roku. Pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego i w Zakładzie Teorii i Historii Sztuki ASP w Łodzi, tłumacz (przekładał m.in. de Quincey’a, Lovejoya, de Mana), otrzymał wyróżnienie Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich; stypendysta Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Obecnie robi doktorat z filozofii na Jagiellonce,
 
Cóż takiego, można spytać, uwiodło mnie w tym buddyzmie? Właściwie jedna sprawa – Budda twierdził, ze jedyny powód, dla którego uczy, to fakt, że wszystkie istoty chcą być szczęśliwe. A szczęście to nader praktyczna kwestia naszego życia, bo ostatecznie wszystko w nim się wokół szczęścia kręci.
No dobrze, może ktoś powiedzieć – łatwo mu (Buddzie) było, był przecież księciem. Właściwie nazywał się Siddhartha Gautama z rodu (klanu, plemienia) Śakjów. Był synem Suddhodany – władcy jednego z królestw, leżących u podnóży Himalajów, na granicy dzisiejszego Nepalu i Indii i jego pierwszej żony, królowej Mahamai. Urodził się w Lumbini. Zmarł w wieku ok. 80 lat. Jednakże jego droga życiowa pokazuje, ze potrafił doskonale zrozumieć największego biedaka i starał się również jemu pokazać drogę do szczęścia.
A jakie smaczne kąski w swojej ksiązce serwuje nam pan Przybysławski? Posłuchajcie:
„Już sam fakt, że problem, stanowi problem, jest z jego strony bezczelnością, na którą nie należy w ogóle się godzić. Co gorsza, a właściwie, co lepsza, problem taki nie może stanowić problemu, bo jest problematyczny. Albowiem nie ma go właśnie tam, gdzie się go dopatrujemy.”
Albo to:
„Spokój – cóż bardziej upragnionego dla filozofa i dla normalnego człowieka. Cóż bardziej upragnionego dla buddysty, dla którego nirwana – wedle jednego z jej określeń – jest spokojem, i dla Polaka, który ma przy tym nieco większe aspiracje od wyżej wymienionych, bo jego spokój ma być święty? I jakże łatwo ten spokój utracić! Ot choćby takie pończochy [chodzi o Kanta, który był hipochondrykiem, nie nosił podwiązek, bo mu żyły uciskają i miał nieustanne kłopoty z opadającymi pończochami – przyp. jazd.]. Ileż trzeba się namęczyć, żeby nie sprawiały problemu.”.
Widzicie moi drodzy, że obaj faceci, i Budda i Przybysławski, są niezłymi wesołkami. Budda zresztą często jest przedstawiany, jako grubas, roześmiany od ucha do ucha. To powinno coś nam powiedzieć, prawda? Ja ponuraków nie znoszę, a za dowcipnego dyskutanta dałbym się pokroić.
Tacy na przykład panowie, „XVI Karmapa Rangdźung Rigpi Dordźe i Dilgo Khyentse Rinpocze, dwaj najwięksi mistrzowie buddyzmu tybetańskiego XX wieku, pili sobie ponoć razu pewnego w ogrodzie herbatę i zaśmiewali się do łez. Na pytanie, z czego tak się śmieją, jeden z nich, wskazując na rosnące nieopodal drzewo, odpowiedział: „Bo wiesz, oni wszyscy myślą, że to jest drzewo!”. Po czym znów wybuchnęli śmiechem.Oczywiście nie sposób się nie śmiać, bo śmiech oświeconych mistrzów jest zaraźliwy, ale niekoniecznie musi temu towarzyszyć pełne zrozumienie.”
I jak tu będąc Dyletantem i w dodatku jajcarzem nie lubić buddyzmu, jak tam nawet pustka jest radością.
 
Nie wiadomo dlaczego, wielu katolików w historii i współcześnie przyjmuje postawy cierpiętnicze. Czy ktoś powiedział, że jak pościmy w Wielkim Poście, to musimy być smutni? Przecież z radosną niecierpliwością czekamy by pod koniec tygodnia Pan zmartwychwstał. Grecy na przykład bardzo się cieszą i nawet obcy pozdrawiają się z uśmiechem radosnym – Christos Anesti (Chrystus Zmartwychwstał).
A kto i kiedy powiedział wszystkim chrześcijanom – Cieszcie się!
Ten cały smutek, często sztuczny i obłudny to zła tradycja. Przekonany jestem, że Jezus woli, jak się cieszymy. I buddyzm w tym pomaga. Pomaga być jeszcze lepszym chrześcijaninem i jeszcze lepszym katolikiem.
I jeszcze proszę łaskawie posłuchać tego:
„Problem jest tylko i wyłącznie oceną sytuacji, która zawsze dokonuje się w głowie oceniającego. Ocenę tę bierzemy później za rzeczywistość samą, bo przecież kto jak kto, ale my trzeźwo patrzymy na sytuację. Tak oto ocena staje się projekcją zastępującą nam ów realny świat. Rozpoczyna się walka ze światem, która jest w istocie walką z własnymi jego ocenami i koncepcjami na jego temat. Nic dziwnego zatem, ze efekt takiej walki jest komiczny lub opłakany, bo siedząc we własnej głowie i oglądając tylko własne koncepcje, oceny i projekcje, naszymi niewidzącymi rekami majstrujemy ciągle przy rzeczywistości, otrzymując w końcu dość dziwne efekty, które i dla nas samych mogą być zaskoczeniem, skoro przez cały czas zamiast na swoje zapracowane ręce i świat patrzyliśmy do wnętrza własnej głowy.”
I na koniec:
„Problemów więc w ogóle nie opłaca się rozwiązywać, bo prowadzi to do dalszych komplikacji, a te później można będzie jeszcze bardziej komplikować. Taki mechanizm działa nie tylko w filozofii, ale i w życiu. Z tego punktu widzenia można wiec powiedzieć, że nie ma wielkiej różnicy miedzy problemem dnia codziennego, a problemem czysto filozoficznym, choć oczywiście absurdalność zbyt skomplikowanych rozwiązań bardziej jest widoczna w życiu niż w filozofii […]. Życie jest po prostu bardziej oczywiste niż filozofia i łatwiej w nim o weryfikację.
Rozwiązywać problemy należy przeto tak, żeby ich nie rozwiązywać, ot co! A jak to zrobić? Wystarczy zobaczyć, że nie ma żadnego problemu.”
Ciekaw jestem teraz, czy po tym, ktoś spojrzy na buddyzm nieco łaskawszym okiem?
 
__________________________________

Wszystkie cytaty z wymienionej w treści książki Artura Przybysławskiego.
 
 
=================================

Twoja ocena: Brak Średnia: 2.8 (14 głosów)

Komentarze

Cejrowskiego o buddyzmie.  Nie uwierze iz nie widziales.

Vote up!
5
Vote down!
-1

Bogdan

#1444343

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika jazgdyni nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

Widziałem...

Lecz po co ja mam swoją głowę? Cejrowskiego bardzo lubię, ale często mam swoje poglądy. Np. nie lubię chodzić na bosaka.

Vote up!
4
Vote down!
-9

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1444353

Zacznę od tego, że to miłe, że Jazgdyni tak sympatycznie wyraża się o buddyźmie. To dobre i zdrowe myśleć o kimś, czymś dobrze. To świetnie wąchać wysublimowaną woń  nie wgłębiając się wgłąb głębi. Świat wtedy staje sie piękny aż do momentu zderzenia z rzeczywistą rzeczywistością. Wtedy albo zostaje się, przez tę rzeczywistość poobijany jak prędzej czy później każdy pięknoduch poobijanym bywa, albo kazuista w rodzaju Cejrowskiego pokaże jakiś casus i stanie się ten pieknoduch ofiara samego siebie.

Ojcec Józef Maria Bocheński zwracał uwagę, że zawsze są jakby dwie religie: religia mas, która jest zawsze ortodoksyjna i religia "mistrzów" bardziej twórcza.

Od tego spostrzeżenia dominikanina należałoby wyjść aby zrozumieć co pisze Jazgdyni. Oto zobaczył on co w buddyźmie jest piękne.Właśnie zobaczył naukę czcigodnych  mistrzów buddyjskich. Naukę pachnącą kwiatami lotosu.

I tu trzeba by zrozumieć również co pokazał w swoim programie Cejrowski. On pokazał coś takiego jakby przybyć do polskiej wioski w wieku XIX i sfilmować religijność ówczesnych Polaków. Do tego akurat w momencie gdy jakas nielubiana kobieta została oskarzona o to, że komuś innemu wazyło się mleko od krowy. Oczywiście -stosów u nas na szczęscie wtedy nie było ale widok byłby przykry. Kontrast między twqarzami rozmodlonych ludzi w kościele i twarzami tych samych ludzi urągających nielubianej byłby uderzający. Czy wolno by było wtedy wywnioskować, że chrzescijaństwo to fałsz, obłuda, okrucieństwo i ksenofobia? A zważcie, że wtedy żywe jeszcze były naleciałośći przedchrześcijańskie, które nie wiele mają wspólnego z samych chrzescijaństwem "mistrzów". Co myśleć o karaniu "na gardle" apostazji"? Co myśleć Trylogii?

Jest też i drugie zagadnienie. Tym zagadnieniem jest świadomość osoby zanurzonej w pewnej religii, w pewnej kulturze i w pewnym światopoglądzie. Tego nie dowiecie sie ani na katehezie, ani w szkole, ani na komuszych WUML-ach ani na edukacji dżender. Choć mistrzowscy manipulanci świadomością dobrze o tym wiedzą. Zwróćcie uwagę. A Jazgdyni przytacza tu opinie poparte literaturą, ze buddyzm w ogóle nie jest religią.Bo przecież religia = "w coś/kogoś wiara". A więc wzynawcy "religii księgi" patrząc na inna religię pytają: "w co/w kogo wierzycie. Jak nazywa się wasz Bóg"?. A jeśli bogów jest wielu to domniemywa pytający, że po prostu rózne aspekty Boga Jedynego rozpadły sie na poszczególne boskie postacie. W zasadzie uważa, że to cos takiego, wyolbrzymionego jak róznica między Matka Boską Częstochowską a Matka Boska Ostrobramską. I wie, że przecież to jedna i ta sama postać choć sam jest wyznawcą akurat Matki Boskiej Kodeńskiej.

Nic bardziej mylnego. Starożytni Grecy wierząc w cała czeredę swoich kłótliwych bogów mieli zupełnie inną formacje umysłu. Ich świadomość pozwalała na dogadywanie się z bogami. Jedni bogowie mogli przeciwstawiac sie innym a ty tu biedny człowieku lawiruj między nimi. Bo żaden z nich nie jest absolutem. To rodziło zupełnie inna postawę wobec życia, ludzi, tego i tamtego świata. Zderzenie z religią żydowską a potem z chrzescijanami powodowało zdziwienie. "No ja kto? Ten Bóg, który nawet nie ma porządnego imienia wynaga aby innych bogów - jakby nie było? No, niechże sobie stanie w naszej świątyni obok Jowisza i Hery. Rozpycha się cos za bardzo!". Ale u nich (i u nas później) zwycięski bóg nie szanował bogów pokonanych. czy bronic swoich bogów czy poddac się Jedynemu? Dylemat.

Stąd wskazanie, rozumiejące ówczesne dylematy wyraźnie mówiło: "Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną!". To przykazanie to rewolucja w myśleniu o religii. Świat już nie składa się z pyrody normalnej i nadprzyrodzonej ale świat jest jeden a poza nim, poza czasem i przestrzenią, ponad nimi i władający nim całkowicie jest Bóg. Ta rewolucja zmienia formę umysłu. Bo tu na Boga nie ma już rady. Trzeba sie podporządkować albo przepaśc na wieki.Bóg nie ma kontry w drugim bogu. A Szatan jest tworem owego Boga i jakkolwiek jest złem absolutnym to jednak  koniecznym z woli Boga.

Dodajmy tu kolejną rewolucje w mysleniu o religii uczyniona przez Jezusa Chrystusa. Boga, który stał sie jednym z nas z wyjatkiem grzechu. On juz nie siedzi gdzies w niebie ale wie co to ból, strata i nas dobrze rozumie.

A jesli chodzi o samego czlowieka to w świadomości wiekszości religii jest dychotomia duszy i ciała. Człowiek religijny ma ciało doczesne i duszę. A dusza jest ty prawdziwym nośnikiem "ja", , o który trzeba dbać bardziej niz o ciało. (choc i ciało jest ważne i nalezy mu siuę szacunek)

Te wszystkie fakty urabiają unysły chrześcijan. Gotów jest uwierzyć, że wszystkie inne religie to właściwe wykręcone, pomylone te same tezy. Wystarczy poikazac wszystkim prawdziwą wiarę (wiarę czyli religię) a wszystko będzie OK.

Jesli więc róznica świadomości między osobami naszego kregu kulturowego tj przedchrzescijańskiego i chrzescijańskiego jest tak wielka to pomyślcie jak wielka jest różnica miedzy Europejczykami osobami religijnymi z innyc kręgów kulturowych.

Sidharta Gautama -  twórca buddyzmu urodził sie na terenie weddyjskim. Wierzono (wierzono, a więc religia), ze człowiek składa się z duszy i smiertelnego ciała tylko, że po śmierci ta dusza pzrechodzi do nastepnego bytu. Jesli człowiek zył dobrze to nastepne wcielenie może się się przydarzyć w "wyższej sferze istnienia". Czyli zwierzak może zostać człowiekiem, nędzarz bogaczem, bogacz mnichem(?) a mnich devą. Już masz tu inne podejście do życia. Jesli jesteś nędzarzem, nie przejmujesz się śmiercią bo winna jest twoja zła karma czyli uogólnione transcendentnie prawo konsekwencji. Jeśli jesteś bogaty a żebrak puka o jałmużnę też się nie przejmujesz, że umarł z głodu na twoim progu bo ... dajesz szansę aby jego "świętość" pozowliła odrodzić się w wyższej sferze istnienia. Kosztem ciała należy więc robić coś dla ducha.

I już masz inną swiadomość człowieka i wynikający z niej stosunek do siebie i innych.

Ów Sidharta Gautama po swojej ucieczce z domu i od żony i dziecka (pewna analogia do św. Franciszka) długo poświęcał się medytacom w grupie ascetów. Osłabiony do granic możliwości zauwazył, że osłabianie ciała osłabia tez i ducha. Ten staje sie leniwy i do niczego się nie nadaje. Odkrył wtedy, że o ile prawo przyczyny i skutku czyli reinkarnacja wydaje sie prawdziwa to .... duszy .... nie ma. Gdyby była to przecież człowiek który otracił rekę zyskałby rekę ...duchową, który utracił pamięć ... jak mozna utracić pamięć jesli jest dusza? Co właściwie przechodzi do nastepnego żywota? (A porównując z religiami księgi - co idzie na "tamten świat?) Co ? NIC -PUSTKA.  Ale zgdonie z konsekwencją, z nadanym kierunkiem ruchu, nie za wolą jakichś bogów realizuje sie w kolejnym bycie.

Znów rewolucja - ale jakże inna.

Nie jest moim celem opisywanie świadomości buddysty. Chce tylko zauważyć, uczynić moze troche bardziej zrozumiałym, że aby zrozumieć katolicyzm trzeba ... byc katolikiem. Aby zrozumiec buddyzm - trzeba być buddystą. Proszę zrozumieć, że buddyzm religią jest bo każdy zanurzony w buddyźmie ma wszytskie narzędzia aby spasowac się z sobą, ze światem i z podstawowymi problemami istnienia. Ale to BYĆ buddysta, katolikiem czy kimkolwiek innym oznacza wejście w sferę religii "mistrzowskiej" a nie nawykowej, dziedziczonej typu "katolik wierzący niepraktykujący" albo buddysta który nigdy nie ma czasu na zmierzenie się z pustką w praktyce czy jakieś inne tam dziwadło oksymoroniczne.

Jeszcze jedna uwaga dla pieknoducha Jazgdyni. Cos o swiadomosci wypływającej z używanego języka czyli z tradycji kulturalnej. Buddyzm opiera się na trzech filarach. Sa to: Budda, Dharma i Sangha. Dodam jeszcze o termin śunjata, dharma i budda. Proszę zauwazyć, ze niektóre z nich powtórzyłem z małej litery. I teraz uwaga: żadne z tych słów nie ma adekwatnego  odpowiednika w językach ludów religii Księgi. Gwarantuję.

Bo Budda to oczywiście historyczny Sidharta Gautama ale to mało tak powiedzieć, Bo Dharma to prawo rzadzące światem ale mało tak powiedzieć, bo Sangha - to zgromadzenie wyznawców ale mało tak powiedzieć, śunjata to pustka ale pustka przyjmuje formy, które uważasz za świat rzeczywisty. Kto to załapie, zrozumie ten juz jest buddystą ale wtedy swiadomość jego na tyle się zmieni, że i na katolicyzm spojrzy zupełnie inaczej. A zwłaszcza na Boga dzaiłjacego w naszym życiu. I już może nie być odwrotu bo to jest "bezbramna brama". Brama, przez którą przejdziesz. Ale gdy wtdy sie obejrzysz już jej nie zobaczysz - zniknie.

Dlatego łaczenie chrzescijaństwa z buddyzmem, uważanie buddyzmu tylko za filozofię jest błedem . Mają rację dominikanie, którzy nawet próbuja uprawiać jakiś "chrzescijański zen". Służy to wyłacznie do zniechęcenia adeptów. Bo gdy przejdą przez "branę buddyjskiego oswiecenia" to .... amba. Stracą ich na zwsze.

Medytacja skierowana na pustkę to zupełnie co innego niż medytacja w chrzescijaństwie. Tam puszcza się słowa i myśli, które płyną jak chmury a adept coraz wyraźniej odczuwa pustkę jako podstawę istnienia a w chrześcijaństwie medytacja oznacza skierowanie się ku Chrystusowi. On jest bramą.

Na koniec parę sloganów:

1.Ktoś powiedział, że buddysta to ten, który czystym umysłem szuka a chrześcijanin to ten, który znalazł

2.Prawdziwych chrześcijan poznasz po wzajemnej miłości, prawdziwego buddystę poznasz po tym, że jak mówi o czyms to poda ci źródło informacji.

4.Trzecie wskazanie buddyjskie mówi : nie kłam. Piąte mówi nie zamącaj swojego umysłu. To piąte jest wyjątkowo antychrześcijańskie bo wartością jest wiedza wynikająca z doświadczenia w życiu czy w praktyce. Należy unikać niewiedzy a wiara jest częścią niewiedzy.

Oczywiście Jazdgdyni - racja - spokój , uśmiech dobre są. Franciszkanie wiedzą o tym doskonale. Moda na kościelne ponuractwo jest jest jakąś fatalna naleciałością chyba z czasów baroku gdy religia służyła również celom politycznym. Ale czy z tego powodu od razu trzeba doklejać na to buddyjskie łatk wynikające z zewnętrza tej szacownej religii? Czy nie wystarczy obietnica że "po żywocie rajski przebyt". Czemu się smucić, skąd agresja i strach. Ale na pocieszenie powiem, ze chrześcijanie i tak wygladają na tle muzułmanów lepiej. Widzieliście rozpacz w czasie pogrzebu muzułmańskiego?

Może powiem tak. Chrzescijanin ubrany w pomarańczową szmatę i mamroczący Om mani padme hum nie staje sie buddystą. Jest po prostu chrześcijaninem mamroczącym am mani padme hum w pomarańczowej szmacie.Bo religia prawdziwa człowieka  to forma umysłu a nie zachwyt.

Tu można wrzucić kamuczek do cejrowskich i jemu podobnych. Ilu jest kataolików wkatolickim Kościele, ilu jest buddystów w krajach buddyjskich? Zgodnie ze słowami Ojca Bocheńskiego należy sądzić, że mniejszość. Reszta, po której nie wolno wnioskować o wartości religii jest obiektem, na który muszą mieć baczenie kapłani i mistrzowie bo religijni to oni sa od swięta. To dzieci religii, dzieci specjalnej troski.

Pozdrawiam

 

 

 

Vote up!
7
Vote down!
0

Ostatni legion

#1444422

Witam

 

Przeczytałem z dużym zainteresowaniem.

Widzę tu kogoś, kto ma pogłębioną wiedzę w temacie. Dlaczego? Z czystej ciekawości? Może konwersja?

A może w poszukiwaniu... Uważam, że wiarę musi się podbudować wiedzą. Bo Bóg tak chce. Iskra boża to jedno, lecz gdy można to jeszcze podbudować świadomymi argumentami, to wtedy pełnia szczęścia. Nie trzeba być pięknoduchem, by dążyć do szczęścia. I nie ma takiego przeciwskazania, by nie być tolerancyjnym, jak to nam II Sobór zaleca. Lecz trzeba wiedzieć, wobec czego ja mam być tolerancyjny. Czy ja muszę dogłębnie studiować obcą wiarę, lub w tym wypadku, przy czym się będę upierał - filozofię, by poznać jej podstawowe założenia? Czy mnie, katolikowi, coś zabrania takiego postępowania? Oczywiście, że nie. To tylko strach, że ja jestem słaby i mogę złu ulec. Że jestem nie dość mądry i mogę rozumieć opacznie.

Ten tekst odbieram tak, i podany jest z prawdziwą katolicką skromnością i bez pychy: - ty się lepiej tym nie interesuj, bo i tak niewiele z tego rozumiesz.

Niech Bóg Cię Synu prowadzi

Vote up!
5
Vote down!
-7

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1444442

To jest odpowiedz godna wpisu na blogu

Może warto zacząć pisać

Vote up!
7
Vote down!
-2
#1444443

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika Marek Lipski (niezweryfikowany) nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

Buddyzm niczego nie obiecuje, a dotrzymuje wszystkiego. Chrześcijaństwo obiecuje wszystko, ale niczego nie dotrzymuje

  • Autor: Fryderyk Nietzsche

"Tajemnica zdrowia, tak umysłu, jak i ciała, polega na tym, by nie rozpaczać nad przeszłością, nie martwić się o przyszłość ani nie uprzedzać kłopotów, lecz żyć chwilą obecną, mądrze i poważnie.".

Bardzo  ciekawy   "komentarz",  który    jest już z  pozdrowieniami   na Blogu. Proszę o zrozumienie ale Dialog jest ważny.

Pozdrawiam autora komentarza ale i autora tego Blogu.

P.S.Religia przyszłości będzie religią kosmiczną. Powinna ona przekraczać koncepcję Boga osobowego oraz unikać dogmatów i teologii. Zawierając w sobie zarówno to, co naturalne, jak i to, co duchowe, powinna oprzeć się na poczuciu religijności wyrastającym z doświadczania wszelkich rzeczy naturalnych i duchowych jako pełnej znaczenia jedności. Buddyzm odpowiada takiemu opisowi. (…) Jeżeli istnieje w ogóle religia, która może sprostać wymaganiom współczesnej nauki, to jest nią buddyzm.

Autor: Albert Einstein

Kochani,Dialog to rozmowa,poznawanie siebie i partnerów.Dobrze że autor tego Blogu przekazał taki a nie inny temat.

 

Pozdrawiam.

Vote up!
4
Vote down!
-6
#1444503

… zapytam, jeśli można, Pana:  Jak można dotrzymywać czegoś, czego się nie obiecało?

Pozdrawiam

Vote up!
3
Vote down!
-1

kassandra

#1444528