Strajk Okupacyjny w stanie wojennym, Uniwersytet Łódzki, 14 i 15 XII 1981,(wspomnienie uczestnika).

Obrazek użytkownika Jacek K.M.
Historia

Oglądałem film (TV Polonia) z 2007r. o strajku łódzkich studentów z 14 i 15 XII 1981 w stanie wojennym, w reżyserii Grzegorza Królikiewicza. Film podjął próbę opowiedzenia o genezie i przebiegu strajku w pierwszych dniach stanu wojennego. Gdzies w połowie filmu, chyba Leszek Owczarek (wtedy student fizyki) w rozmowie z Januszem Michalukiem (student prawa) opisuje moją (JKM) interakcję z Januszem Michalukiem zaistniałą tuż przed uderzeniem (t.j. pacyfikacją) oddziałów ZOMO na budynki Wydziału Prawa i Rektoratu, wieczorem 15 XII’81. „My cię jeszcze dorwiemy Michaluk”, czy „My się jeszcze z tobą policzymy Michaluk”, krzyknął Jacek Matysiak ze Związku Młodzieży Demokratycznej”.

Komentarz to zaiste dziwny i niepotrzebny, ale jeżeli to zapadło im w głowy ze strajku, to ich prawo. Osoba oglądająca ze mną film zapytała: „Wygląda na to że atakujące ZOMO nie było takie złe , ale ty z tymi studentami z ZMD to dopiero niebezpieczni ludzie”.

               ZAKŁADAMY PARTIĘ DEMOKRATYCZNĄ!

Kilka słów wyjasnienia. Przypominam sobie, jak kilka osób z naszej grupy (ZMD) udało się chyba 2 dni przed stanem wojennym do Wrocławia gdzie w gmachu Politechniki, wraz z różnymi organizacjami, nurtami demokratycznymi z całego kraju chcielismy doprowadzić do utworzenia ogólnokrajowej partii demokratycznej z prawdziwego zdarzenia.Przybył tam m.in. mec. Karol Głogowski, mec. Andrzej Kern (póżniejszy mój kolega z celi z ZK w Łowiczu i vice marszałek Sejmu). Z pierwszego dnia obrad pamiętam wystąpienie „jasnowidza” Ostoi-Owsianego aktywisty niepodległosciowego z Łodzi, który zapytał (12XII wieczorem!) jak my zareagujemy i jak zareaguje kraj, jesli jutro komunisci wprowadzą stan wyjątkowy i nas wyaresztują!. Odpowiedzią było wzruszenie ramiom wielu zebranych (co on wydziwia?).

                                STAN WYJĄTKOWY?

Wczesnie rano w hotelu Monopolowym zaczeły dziać się różne rzeczy. Raptem nie działały telewizja i telefony. “Gożdzik” żartował :” polskich dróżników ponownie zaskoczyła zima”. Mielismy być jednak “zawiani” inaczej. Chyba korzystalismy z wewnętrznej hotelowej centrali telefonicznej, zadzwoniłem więc do chłopaków mieszkających w innych pokojach starając się n.p. obudzić Andrzeja Martulę (student historii i socjologii), strasząc go, że podobno Jaruzel ogłosił stan wyjątkowy. Andrzej z własciwym sobie zwariowanym poczuciem humoru: „Matysiak, stan wyjątkowy to wyjątkowa okazja aby się wreszcie k...a wyspać! A z tym Jaruzelem to pogadam póżniej”, po czym odłożył słuchawkę. Póżniej Martula próbował nam wmówić, że ten stan wyjątkowy to jakis nowy wybryk/montaż Marcina Wolskiego i Andrzeja Zaorskiego z programu "60 minut na godzinę" (wówczas bardzo popularny rodzaj kabaretu), ale nikt mu już nie wierzył.

Po krótkiej naradzie i nasłuchu ze wszystkich możliwych żródeł, nasza grupa (Piotr Walczak – mgr prawa,asystent na wydziale prawa UŁ, Andrzej S. Gożdzikowski – student prawa UŁ, przewodniczący łódzkiego ZMD, Darek Sowiński „Generał”, student administracji UŁ, Andrzej Martula – student historii i socjologii UŁ I Jacek K. Matysiak – student historii i socjologii) zdecydowała się opuscić hotel Monopolowy. Było oczywistym, że obrady demokratów muszą poczekać na lepsze czasy, nastał natomiast czas dyktatorów.

Była niedziela, 13 XII, padał wspaniały gęsty biały snieg, szlismy otwartym ogromnym i pustym placem, tę niespotykaną niepewnosć rozdzierały tylko koscielne dzwony nawołujące wiernych na poranne nabożeństwo. Tym razem dzwony biły jak na alarm, tyko snieg sypał mocno jakby nic się nie wydarzyło. Zanuciłem “Piosenkę o rzeczach białych” popularnego w naszym gronie Jana Krzysztofa Kelusa.

Postanowilismy skierować się do domu starego opozycjonisty z Ruchu Wolnych Demokratów mec. Plesniara z którym ucielismy dłuższą pogawędkę poprzedniego dnia. Postanowilismy zasięgnąć jego rady co dalej robić, wierząc,że będzie on wiedział więcej o ogłoszonym stanie wyjątkowym. Balismy się. Obawialismy się „kotła” w mieszkaniu Plesniara i ktos rzucił pomysł aby na zwiady wysłać Piotrka. Piotrek , dobrze zbudowany, przystojny chłopak miał jedno sztuczne ramię (zakładane razem z koszulą), a drugie miał tylko do łokcia, którą mógł robić wszystko, np. otworzyć puszkę piwa. ”Na pewno SB-ecy zupełnie zgłupieją, jesli będą go chcieli skuć kajdankami”. Czyli zaplanowalismy wojnę psychologiczną z potencjalnymi opiekunami z SB. Jednak „punkt” był już pusty i podjelismy decyzję o powrocie do Łodzi, bo i cóż moglismy robić w tej sytuacji we Wrocławiu.

                                       POWRÓT DO ŁODZI

Na dworcu kolejowym chodziły patrole wojskowe i paramilitarne, jacys tajniacy. Bez większych niespodzianek dotarlismy do Łodzi. W okrojonym składzie wylądowalismy na osiedlu studenckim im. Rodzeństwa Fibaków (ok. 5 tys. studentów z kilku łódzkich uczelni), a konkretnie w III Domu Studenta (prawo i administracja), gdzie mieszkali Andrzej S. Gożdzikowski i Darek „Generał” Sowiński , oraz gdzie na parterze miesciła się Redakcja „Nowsze Drogi” i gdzie mieszkałem również ja.

A więc wojna, koniec epoki w której wyroslismy, którą znalismy. To już nie lekcja historii z okresu umacniania komunizmu po II wojnie sw. teraz mielismy dostać tą lekcję na żywo i przeżyć ją jak nasi rodzice w “realu”. Nadszedł czas odzyskania przez komunę utraconej kontroli nad społeczeństwem. Jak to się skończy, nikt z nas nie wiedział. Wiedzielismy tylko, że wchodzimy w nowy swiat, którego jeszcze nie znamy. Zrozumiałem wówczas dokładnie złowrogą tresć ulotek rozklejanych na ulicach Łodzi przez Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej (organizację Andrzeja Salomona i innych): „Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległosci”(!)

Wszystko wrzało, w młodych, gorących głowach strach, niepewnosć i zarazem szybko rodząca się gotowosć do przyjęcia nagle rzuconego wezwania przez juntę czerwonych aparatczyków, którzy utraciwszy w okresie festiwalu „Solidarnosci” resztę społecznej akceptacji , przypomnieli sobie o posiadanych czołgach i zapragneli za wszelką cenę utrzymać się przy władzy.

                                                 DECYZJA

Po krótkim czasie Andrzej „Gwóżdz”, przyniósł wiadomosć, że chłopaki z NZS-u (którego też bylismy członkami) zakończyli spotkanie w III DS-ie postanowieniem o podjęciu protestacyjnego strajku okupacyjnego w budynku wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego, był 14 XII ’81r. Szybko zwołalismy spotkanie „dostepnych” (częsć studentów już wyjechała z Łodzi) koleżanek i kolegów z ZMD i postanowilismy, że trzeba w godzinie próby, dochować wiernosci ideałom i wartosciom, które głosilismy wczesniej i isć na strajk, aby zaprotestować przeciwko próbie gwałtu na naszych wartosciach przez „czerwonych sprzedawczyków” którzy w obronie własnej d... chcą użyć polskie wojsko i nim spacyfikować jak by nie było rodziny żołnierzy.

Wypowiadający się argumentowali, że jeżeli cała Polska stanie to czerwony logicznie musi upasć, więc dlaczego odpuscić sobie taką okazję dołożenia komunie.. Darek „Generał”, który był odpowiedzialny w naszej grupie m.in. za tzw. zdrowy rozsądek, zabezpieczył zapasy żywnosci ( upewniając się najpierw że to nie jest protest głodowy), rekwirując przeróżne „słoiki” od różnych panienek z akademika argumentując, że nie jedna wojna w historii została przegrana z powodu braku zaopatrzenia, przynajmniej głodem nas nie wezmą.

                                               NA STRAJKU

Dobrze więc zaopatrzeni, niosąc dodatkowo koce dotarlismy grupą kilkunastu osób na ul. Narutowicza na ropoczynający się strajk gdzie przyjęto nas głosno i radosnie. Atmosfera była wspaniała, byli tam ludzie którzy naprawdę chcieli tam być i z którymi czulismy się dobrze. Nabieralismy pewnosci siebie, przekonania o własnej sile i nieugiętosci wobec „ostatnich, rozpaczliwych podrywów komuny”. Napływały coraz to nowe informacje o strajkach w zakładach pracy i ich pacyfikacjach, posłuchać moglismy fantastycznych plotek dla podtrzymania ducha.

Rozdano czapki studenckie, Jurek Bożyk z kulturoznawstwa grał pięknie na akordeonie: I-szą Brygadę i inne melodie Niepodległej. Większosć spiewała, przechodnie wzruszeni zatrzymywali się na ulicy słuchając, niektórzy popłakując. Szczególnie wieczorem mielismy prawdziwą ucztę duchową pełną patriotycznych fajerwerków. Na początku było ok. 150 strajkujących, póżniej liczba ta topniała szczególnie drugiego dnia strajku. Ludzie dzielili się posiadaną żywnoscią, byli bardzo twórczy w przystosowaniu się do zaistniałej sytuacji.

Życzliwosć i bliskosć tak między sobą jak i z nielicznymi przedstawicielami kadry akademickiej, swoiste braterstwo, oczywiscie wiszące w powietrzu wyczuwalne podniecenie wynikające z uczestnictwa w czyms specjalnym , niepowtarzalnym i wielkim, własnie tu i teraz. Nawet dla weteranów, uczestników poprzedniego strajku okupacyjnego (styczeń- luty’81)na UŁ, czy też strajku solidarnosciowego z WSI w Radomiu, obecny strajk posiadał zupełnie nowy, inny jakosciowo wymiar.

Te poprzednie strajki były swoistymi festiwalami optymizmu, wolnosci przeżywanych euforii w młodych, otwartych głowach uczestników dla których rzeczywistosć zadawała kłam nauczanej i głoszonej matematyce ustroju. Rzeczywistosć która była naszym udziałem ukazywała zupełną bezradnosć ustroju komunistycznego, jego „nieradzenie” sobie w zmieniającym się swiecie, jego dziewietnastowieczne „ględzenie”, anachroniczne i zarazem niereformowalne sposoby reagowania na rozbudzone konsumpcyjne i niepodległosciowe apetyty społeczne. Komunizm na naszych oczach dokonywał harakiri, ale slepy i głuchy i niereformowalny ostatnim tchnieniem (strasząc nas ruskim, też rannym, przez to grożnym niedzwiedziem), zdecydował się na wyduszenie nas, upadając na nasze patriotyczne nadzieje swoim cuchnącym, rozkładajacym się cielskiem!

Wyczuwalismy, że wpadlismy w ostry zakręt naszej historii czulismy jej tętno i spodziewalismy się, że tak jak wiele polskich pokoleń przed nami, możemy zostać wypchnięci za burtę wydarzeń, a może i dalej...Ale nie moglismy tak odejsć, dać zepchnąć się z płaszczyzny podmiotowej w czelusć współczesnych ludzi zniewolonych, bez pokazania resztek wolnosci, którą odkrylismy i pielęgnowalismy w czasie Festiwalu Solidarnosci.

                                      Przywódcy i atmosfera

Gospodarzem i organizatorem strajku był NZS z Leszkiem Owczarkiem (fizyka), Januszem Michalukiem (prawo, moim póżniejszym kolegą z dolnej pryczy w więzieniu w Kwidzynie do grudnia’82) i Mietkiem Rutowiczem (prawo) na czele. Związek Młodzieży Demokratycznej „dostarczył” na strajk ok. 20 studentek i studentów, z tej liczby do końca zostało 13 osób, było to więc ok. 30% „stałych” uczestników strajku. Wsród wielu wspaniałych momentów pamiętam zapał, szybkosć i fachowosć naszych maszynistek/sekretarek z redakcji „Nowsze Drogi”, które ochoczo wystukiwały dziesiątki odezw, ulotek i tekstów z iscie „małpia” sprawnoscią. Specjalna grupa „artystów” zajeła się produkcją niezliczonych plakatów, karykatur, haseł, którymi następnie inna grupa oplakatowywała budynek, tworząc w ten sposób „czytelnię” uliczną dla mieszkańców miasta. Wyobrażałem sobie, że podobną wspaniałą atmosferę mogli przeżywać powstańcy Warszawy przed walką w pierwszych godzinach powstania. Duch wspaniałych przodków jakby wstąpił w nas, ogarniał i wypełniał gorączką namiętnosci patriotycznej nasze umysły i wchodził w zakamarki okupowanego budynku, naszej reduty.

                                                  Odezwa ZMD

W nocy z 14 na 15 XII spotkalismy się we własnym „związkowym” gronie i postanowilismy wystąpić z odezwą ZMD do swoich członków (studenci, uczniowie, pracownicy ) i mieszkańców Łodzi. Pamiętam dobrze formuowanie odezwy/ulotki i prace nad jej poprawianiem, w tym asystenta wydziału prawa, mgr. Piotrka Walczaka (orginalnie z Kutna, dzis podobno Strasburg), który w obliczu napływających informacji o pacyfikacjach kolejnych „punktów oporu” na miescie, zasugerował zmianę końcówki odezwy w iscie kleebergowskim stylu (gen. F. Kleeberg, po bitwie pod Kockiem 5 maja 1939 roku) zmieniając ją nieco: „jeszcze Polska nie ...umarła”. Brzmiało to bardzo poważnie i popsuło nam trochę humory.

„Generał” zapewnił nas, że mamy zaopatrzenia na ok. 4 dni strajku i nic nie powinno się zmarnować. Nie ruszamy się z tąd dopóki wszystkiego nie zjemy!” odpowiedziała mu nerwowa salwa smiechu. Grunt to poczucie humoru. Trzeba dalej strajkować! Ale smieszne! Żywnosci przybywało od mieszkańców Łodzi, donoszących nam ciągle rozmaite smakołyki. Gorzej było z nadchodzącymi meldunkami łączników ze strajków z miasta. W końcu doszło do tego, że zrozumielismy, że tylko my prowadzimy ostatni strajk okupacyjny w Łodzi, pozostałe spacyfikowano. Konkluzja nasuwała się sama. Niedługo uderzą.

Budynek Prawa i Administracji (który okupowalismy) przy ul.Narutowicza połączony był z budynkiem Rektoratu UŁ długim „jamnikiem”, który będąc bogato oplakatowany (dotyczyło to również murów i okien) stał się atrakcją dla przechodniów, rodzajem ostatniego wykrzyknika sprzeciwu przeciwko próbie zawracania biegu historii i woli Narodu przez czerwonych sprzedawczyków.

Drugiego dnia strajku mielismy i my poznać prawdziwy smak stanu wojennego. 15 grudnia po południu atmosfera wokół nas zaczeła gęstnieć, na przeciwko budynku na rozległym placu opierającym się o Park Staszica i Uniwersytecką pojawiły się nowe siły milicji i ZOMO w pełnym rynsztunku bojowym wyposażone w wozy bojowe „Skoty”. Było jasne, że przygotowują się do szturmu na budynek. Chłopakom udało się stworzyć przesłonę przez unieruchomienie ruchu tramwajowego. Przybywało też ludzi wspomagających nas na ulicy Narutowicza bezposrednio przed budynkiem. Ktos trafnie okreslił ich naszą „izolacją”.

Uaktywniły się różne autorytety z apelami, usiłujące wynegocjować jakies wyjscie w sytuacji nadchodzącego szturmu. Pamiętam biskupa Bejze i prezydenta Łodzi, Niewiadomskiego, namawiali oni nas na przerwanie okupacji budynku. Częsć ludzi wyszła z biskupem. Przybywało jednak zrozpaczonych ludzi przed budynkiem, przez otwarte okna nawiązywane były rozmowy.

                        WIZYTA MEC. KAROLA GŁOGOWSKIEGO

Dla naszej grupy duże znaczenie miało przybycie naszego ideowego „krewnego”, mec. Karola Głogowskiego w latach poprzedniej „odnowy” z 1956r. jeden z liderów Ruchu Młodych Demokratów, póżniej uczestnik Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), oporny opozycjonista i lider Ruchu Wolnych Demokratów procesujący się przez lata z komuną.

Karol (jak o nim mówilismy) roztoczył przed nami scenariusz mających nastąpić wydarzeń. Oddziały milicji i ZOMO spacyfikowały już wszystkie inne strajki w miescie, nasza reduta była ostatnią. Nie było wątpliwosci, że nas rozwalą, przegonią, ta junta już udowodniła, że nie cofnie się przed niczym: „Jestescie młodzi i potrzebni do dalszej walki o Wolną Polskę. Wasz okupacyjny strajk już trwa długo i jest ostatni w miescie. Jesli zostaniecie tutaj dalej, oni są gotowi was zaatakować i zniszczyć to ostatnie gniazdo oporu w miescie, na swoich warunkach. Rozważcie przerwanie strajku, ta walka będzie trwała dalej, to tylko pierwsza faza , będziecie potrzebni do dalszej walki. Proponuję wam tylko przerwę i przegrupowanie. Wyjdzcie ze mną, rozpierzchnijcie się, zobaczymy jaki będzie dalszy bieg wydarzeń. Nie oddawajcie im inicjatywy, bo oni mają teraz przewagę i są gotowi was zmiażdzyć”.

                                          KONIEC STRAJKU

Następna narada. Maciek Jankowski (dzis prawnik, vice u ministra Cezarego Grabarczyka), Piotrek Walczak, Gosia Mysera, postanowili zostać i skorzystać z wczesniej opracowanego planu ucieczki NZS-u przez Rektorat (wydaje mi się że ja o tym planie niewiele wiedziałem). Pamiętam dosć ostrą wymianę zdań z Maćkiem Jankowskim, który domagał się zmiany decyzji i walki do końca w budynku z oddziałami pacyfikacyjnymi. Zdecydowana większość wypowiedziała się za wyjsciem w ostatniej chwili.

                                                      Piekło

ZOMO zaczeło już atak kiedy nasza grupa znalazła się przy dzwiach głównych. W powietrzu wisiał dym z wystrzeliwanych petard z gazem łzawiącym i ten potworny huk, łomot uderzanych pał o tarcze zbliżających się oddziałów ZOMO, krzyki i wrzaski ludzkie. Piekło. Zdecydowalismy się zwartą grupą przebić wzdłuż budynku prawa, jamnika i Rektoratu w lewo przez Park Staszica w kierunku akademików. Zapadał już zmierzch, w powietrzu duszący dym, biedni, chroniący nas ludzie (izolacja) zmieszała się już z atakującymi. Bardzo mała widocznosć, tylko krzyki „naprzód!”i „szybciej!” na szpicy biegł „Gwóżdż” (Andrzej S.Gożdzikowski), „Prezydent” Zbyszek Natkanski (historia, socjologia) i Jacek K. Matysiak (historia, socjologia), dalej Wanda Bubienko (prawo), Mariusz Gałęziewski (prawo), Andrzej Martula (historia, socjologia), „Generał”Darek Sowiński (administracja), Jan Widuliński (prawo, etnografia), Bronek Kaźmierczak (prawo), Bogdan Chmielewski (prawo). Jak wspomniałem wyżej Piotrek Walczak (asystent na prawie) Małgosia Mysera (prawo, która nieco "oberwała" podczas ucieczki) i Maciek Jankowski (prawo) który w tym momencie chyba bardziej "trzymał" ze swoimi kolegami z roku z NZS niż z nami, pozostali w budynku (może jeszcze kogoś pominąłem, za co przepraszam, np.wczesniej wyszły jeszcze dziewczyny, które przepisywały ulotki).

Pamiętam twarze, gesty, niestety nie pamiętam nazwisk. Pamiętalismy tylko aby nie upasć, poruszalismy się ciasno w zwartym biegu trzymając swoje plecaki, nakryci kocami. Poczułem się jak uchodzące z obławy dzikie zwierzę: kierunek i ciała napędzane strachem pragnące wyrwać się z tego piekła. Nie trzeba było wyższych przeżyć, wszyscy biegnąc płakalismy „jak bobry”, zachłystując się powietrzem o dużym stężeniu gazu łzawiącego, co chwilę ktos czyms dostawał zwykle puszką gazu, ale pamiętam, że ktos z naszej grupy dostał też kamieniem przeznaczonym dla ZOMO.

Cóż zrobić, tłumem rządziła rozpacz, strach i chęć udowodnienia sobie, że jeszcze jest się człowiekiem. Bardzo zle znosili tę „atmosferę” ludzie w okularach, Po prostu nic nie było widać. Mielismy cholernie dużo szczęscia i oczywiscie pomogło nam to że bylismy zwartym, zgranym zespołem. Straty własne: sińce, obolałe ciała i jak podkreslił niezadowolony „Generał” : „sporo nawet nie otwartych słoików z wytwornosciami !”. Lubilismy go za to relaksujący styl komunikacji w różnych sytuacjach.

Atakujące oddziały ZOMO i milicji natrafiły tylko na opór murów, zamkniętych małą barykadą drzwi, pozostający przez chwilę po wyjsciu naszej grupy, koledzy uciekli przez Rektorat, żadnych bohaterskich zmagań czy obrony nie było, dlatego dopatrywanie się jakichs podziałów, czy różnic między nami nie ma naprawdę sensu.

Scenę z filmu przywołaną na początku relacji pamiętam inaczej. Kiedy wydostalismy się z budynku i ZOMO ruszało do ataku, z okna wychylił się Janusz Michaluk krzycząc abysmy nie opuszczli ich bo strajk upadnie.W pewnym momencie użył słowa”zdrada” co wkurzyło Andrzeja Gożdzikowskiego i to on odkrzyknął „My się jeszcze z tobą policzymy Michaluk!”.

                                                         Bohaterstwo

Wydaje się (jak to bywa w historii), że prawdziwymi bohaterami byli mieszkańcy Łodzi , którzy nas wspierali, żywili i w końcowej fazie strajku stanowili „izolację” ochraniajacą strajkujących i oni w konsekwencji poniesli największe koszta tego całego przedsięwzięcia, któremu nadano imię strajku okupacyjnego na UŁ w stanie wojennym w dniach 14/15 XII 1981r. To im my uczestnicy strajku jestesmy winni wdzięcznosć i podziękowania, inaczej ZOMO stłukło by nas na „kwasne jabłko”.

Większosć naszej grupy stanowiła skład redakcji „Nowsze Drogi” (nazwa powstała na 1-szym strajku okupacyjnym na historii, z tego co pamietam jako ironiczna alternatywa dla miesięcznika KC PZPR „Nowe Drogi” i w swojej winecie miała horyzontalnie znak amerykańskiego dolara). Wracalismy pobici na duchu i ciele. Poznalismy już ciepło i humanizm „odgrzanego” w stanie wojennym komunizmu. Teraz musielismy się zastanowić jak żyć w nowej programowanej dla nas rzeczywistosci, zakonspirować teraz już nielegalne redakcyjne i prywatne materiały, przyjrzeć się temu nowemu potworkowi, który w połowie grudnia 1981 r. zaczął bezwzględnie ingerować w nasze dotychczasowe życie w sposób znany większosci z nas jedynie z książek historycznych lub opowiesci "starych" opozycjonistów.

ZMD w Łodzi był najbardziej radykalnym okręgiem w kraju, przyjął formę politycznej organizacji młodzieżowej działającej na wyższych uczelniach, starszych klasach szkół srednich i w zakładach pracy (przedział wieku członków: 16 do 30 lat). W siedzibie Okręgu przy ul.Piotrkowskiej 78, odbywały się słynne „spotkania czwartkowe” z ciekawymi ludzmi i szkolenia organizacyjne. „Nowsze Drogi” publikowały materiały informacyjne, tropiąc jednoczesnie korupcję (tuż przed stanem wojennym redaktor naczelny otrzymał pozew do sądu w/s ujawnienia żródeł informacji artykułu opisuącego defraudację mienia w jednym z zespołów szkół zawodowych). Dodatkowo srodowisko „Nowszych Dróg” rozpoczeło akcję integrującą przepływ informacji wewnątrz związkowej w kraju: 7/X/81 wyszedł pierwszy ogólnokrajowy numer BID (Biuletyn Informacyjny Demokratów), pod redakcją Leszka Kukuły i Jadwigi Wodzyńskiej. Latem 1981r, ZMD zorganizowało m.in. integrujący srodowiska obóz szkoleniowy we Włodzimierzowie k/Sulejowa, gdzie wykładowcami byli m.in. Józef Sreniowski (KOR) i mec. Karol Głogowski (RWD).

Póżniej dowiedziałem się z materiałów IPN-u, że zarezerwowano mnie do pokazowego procesu sądowego, na podstawie dekretu o stanie wojennym, przewidzianego dla liderów okupacyjnego strajku na UŁ. Miałem być jednym z oskarżonych obok Leszka Owczarka, Jerzego Banacha i Rafała Kasprzyka za czynną rolę podczas strajku, od pomysłu tego jednak odstąpiono (całe szczęscie!), ale zostałem zatrzymany przez SB 5 maja’82 i resztę roku praktycznie spędziłem za kratkami (od 10V w ZK Łowicz i od 2 VIII do 4XII’82 w ZK Kwidzyń).

Leszek Owczarek był przywódcą strajku , ja podobnie jak moje koleżanki i koledzy byłem jego aktywnym uczestnikiem, bohaterami byli wspierający nas mieszkańcy Łodzi.

Jacek K. Matysiak

Brak głosów

Komentarze

uczestników danych wydarzeń.

Vote up!
0
Vote down!
0
#115865