Piątek
— Co jest? Nie popychaj mnie! Dobra, jeszcze raz opowiem, ale naprawdę już nie mogę. Mdli mnie. No jak było? Normalnie było! Szedłem z tyłu, a łeb mnie tak napierdalał, bo fakt faktem, że przesadziłem z wińskiem.
Nawet go dobrze nie widziałem, ale musieli go nieźle sprać, bo co chwila
się wywracał i trzeba go było batem stawiać na nogi.
— ...
— Tłum jak to tłum, raczej wyli i chcieli mu dołożyć. Ale ja przepisy znam. Tak, prawda, że jednemu przypierdoliłem tarczą. Dobra, może i niepotrzebnie, ale pluł na mnie i wygrażał. Wiem, że trzeba tylko odpychać,ale ten łeb mnie czaił, no i co będzie pluł, no to mu przywaliłem.
Dalej to już poszło gładko. To znaczy najpierw gładko. Ale dobra... Trochę patrzyłem, ale wiatr piasek mi w oczy, bo stałem akurat pod wiatr, no i to słońce. Słońce dawało w palnik. Zdjąłem hełm i usiadłem w cieniu przy takiej skałce, ale mnie dowódca wypatrzył. A ja akurat trochę się
zdrzemnąłem. Jak mi nie zasadzi kopa. I dalej pod te krzyże, że niby za karę mam dobijać. Dał mi włócznię, ale że stałem pod słońce, to gówno widziałem, i wtedy..
-Co wtedy?
— No... słońce zaszło i zobaczyłem jego twarz... bo ci obok, to już byli dead... ale on się trzymał i...kurcze... patrzył na mnie z góry. I coś tam szeptał. Nie wiem, co szeptał, bo po ichniemu nie rozumiem. Znaczy, takie
proste rzeczy, że pić, że jeść, że...
-Milcz!
— Milczę.
— Nie... nie... Taki jestem roztargniony. Opowiadaj, człowieku!
— To, jak tak na mnie spojrzał, to mnie złość wzięła i jak mi dali włócznię, to zaraz go walnąłem. Ale musiałem poprawić, bo tylko mu trochę bok sprułem. Jak poprawiłem, to się wygiął, coś krzyknął i zaczął się miotać
Lunął deszcz i krwią się schlapałem, a on umarł. Wtedy nic się takiego nie stało, ale odszedłem na bok, żeby zmyć krew. Zagarnąłem piasku w garści, a ten pieprzony mały Trak lał wodę z dzbana. Szorowałem łapska z tej jego krwi, a już dobrze lało i ze wzgórza wszyscy zwiewali do
miasta, bo zaczęły walić pioruny. No to i ja pobiegłem, ale facet z pewnością nie żył. Jeszcze widziałem, że w tym zamęcie, w tej burzy kładli krzyż i go zdejmowali. Potem pobiegłem...
— I twierdzisz, że z pewnością skonał, ale jednocześnie utrzymujesz,że z nim rozmawiałeś później!
— Tak, panie, widziałem się z nim. Na pewno to był On. Ale nie mogłem mówić, bo mnie coś tak ścisnęło. On mówił. Było to tak. Wracałem z burdelu i tak mi wszystko przed oczami migotało. Te cypryjskie, kurwa, wynalazki. Zobaczyłem go, jak szedł z dwiema kobietami i śmiali się głośno. Najpierw
nie poznałem, ale jak byli blisko, to już byłem pewny i włosy stanęły mi dęba na głowie. Żadna tam bitwa, nie ten strach! To było gorsze. O mało nie zlałem się w gacie. Cały się trząsłem. Jak ja musiałem wyglądać, jak tak stałem na baczność, trzęsąc się i becząc jak baba. On podszedł do mnie, objął mnie, zdjął mi hełm i tak mnie gładził po głowie. I powiedział...
— ...?
— Powiedział jakoś tak, jakby zanucił coś, ale nie zrozumiałem. A potem już tylko powtarzał po naszemu: bracie... człowieku... bracie ... człowieku...!
Zostałem, na tej drodze, spocony, na kolanach jak dziecko.
Jak jakieś dziecko. Wina, nalejcie mi wina, bo skonam!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 559 odsłon