Groza szumiących pól (7)

Obrazek użytkownika Anonymous
Humor i satyra

Treści obrzydliwe. Za zgodą rodziców ;-)

Rozdział 7
Nadgorliwość gorsza od faszyzmu


A zatem powiedzmy kilka słów o żałosnym osobniku, zwanym Savonarolą.

W XXII wieku na całej planecie rodziło się coraz więcej chłopców, a coraz mniej dziewcząt, co świadczyło o nadchodzących globalnych zamieszkach. Ponieważ wielki biznes poważnie obawiał się wybuchu światowej rewolucji, postanowiono za wszelką cenę promować operacje zmiany płci, aby tę negatywną statystykę zmienić na korzyść kobiet. Niestety, choć przybywało formalnych kobiet, choć do wodociągów dodawano galonami estrogen i substancje pobudzające jego wydzielanie, chłopców rodziło się coraz więcej. Wśród nich także pojawił się ktoś, kto posługiwał się pseudonimem Savonarola.

Historyczny Girolamo Savonarola był dominikaninem, który nauczał we Florencji i z jakichś powodów wszedł w konszachty z wojskami francuskimi, które w 1494 roku najechały miasto i obaliły panujących Medyceuszy. W atmosferze bezkrólewia Savonarola uznał, że nadszedł czas stworzenia państwa bożego na ziemi. Dzięki jego działaniom lichwę ukrócono, a nieruchomości obłożono 10-procentowym podatkiem. Cieszył się poparciem pobożnych kobiet, które terroryzowały swe rodziny częstymi postami, pozbywały się dóbr konsumpcyjnych, dbały o skromny przyodziewek, a co gorsza nawet porzucały mężów dla życia klasztornego. Spośród mężczyzn i chłopców dominikanie florenccy rekrutowali chóry śpiewające pieśni i psalmy oraz ochotniczą policję obyczajową, która poszukiwała nieskromnie ubranych kobiet i hazardzistów; własność tychże była publicznie palona na placach. Florencja miała być drugą Jerozolimą, a Chrystus - jej jedynym królem.

Jeśli Savonarola istotnie wierzył w swoje ideały, to prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że sam jest przesiąknięty ideami reformacji. Jego "kontrrewolucja" była w istocie rzeczy realizacją nowożytnej utopii. Posługiwał się językiem chrześcijańskim, ale realizował program na wskroś lewicowy i rewolucyjny.
To właśnie i tylko to łączyło historycznego Savonarolę z owym żałosnym osobnikiem, posługującycm się pseudonimem Savonaroli. Neo-savonarola również sądził, że świat stoczył się w przepaść i że trzeba go ocalić. Z rozrzewnieniem wspominał czasy, gdy w Ameryce corocznie tylko dwa miliony kobiet przechodziły operację powiększenia biustu, podczas gdy później niemal każde dziecko w tym kraju przechodziło jakąś operację plastyczną w wieku przedszkolnym. Tamte czasy, gdy tylko dwa miliony kobiet karmiły biust silikonem i implantami solnymi, zdawały mu się czasami normalności, piękna i porządku, podczas gdy w czasach obecnych wszystko było na opak. Savonarola nowych czasów zaczynał jako lewicowy działacz, uczony inżynier genetyczny i mason. Z biegiem czasu poczuł do siebie samego obrzydzenie. Jednak w przeciwieństwie do historycznego Savonaroli, zbawienie ludzkości widział nie w stworzeniu państwa bożego na ziemi, lecz w jej zniszczeniu i oczyszczeniu przez ogień katastrofy. Uznał, że większość ludzi przeszła na stronę Lucyfera i że tylko wtedy doprowadzi do uzdrowienia, gdy ludzkość zostanie zgładzona, zaś skandynawska krowa wyliże z pod lodu nowego człowieka. Były to pomysły dość odległe od programu historycznego Savonaroli czy programu talibów, ale neo-Savonarola specjalnie nie zaprzątał sobie tym głowy. Ostatecznie książki historyczne były w tamtych czasach tak bardzo ocenzurowane, że Stalin jawił się jako wcielenie Buddy.


Kilka dni przed konferencją, na której prezenterka firmy Eden prezentowała genetycznie zmodyfikowane ogórki, Savonarola w wysokich butach i szczelnym kombinezonie przechadzał się wśród niezmierzonych łanów genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy. Z mieszaniną podziwu i obrzydzenia przyglądał się kolbom, zwieszającym się - po dziesięć - z każdego krzaka. To on wyhodował tę nową odmianę i wiedział, że nadchodząca właśnie emisja wiatru słonecznego doprowadzić musi do inwazji zwierzęco-roślinnych hybryd, które ostatecznie zgładzą zepsuty rodzaj ludzki z powierzchni ziemi.

Niestety zaczęła go dręczyć myśl, że jeśli Bóg istnieje, to być może istnieje również miłosierdzie boże. W tej sytuacji należało się spodziewać jakiejś kontrakcji sił natury. Savonarola ulotnił się więc i rozpoczął długotrwałe studia nad wszelkiego typu klęskami żywiołowymi, ze szczególnym uwzględnieniem klęsk wywoływanych przez człowieka. Podobnie jak później Alfred, wpadł na trop bakterii z rodziny Firmicutes, o których istnieniu wiedziano w początkach XXI wieku, lecz w tajemniczych okolicznościach „zapomniano” o nich w drugiej połowie tegoż stulecia, zaś uczeni prowadzący badania zazwyczaj ginęli w tajemniczych wypadkach lotniczych. Dowiedział się, że jeden z gatunków tych bakterii żyje ponad trzy kilometry pod powierzchnią ziemi w pokładach promieniotwórczego uranu. Osobliwy ten gatunek utracił kontakt ze swymi krewniakami z powierzchni ziemi ponad trzy miliony lat temu. Mikroby te czerpią energię życiową nie ze światła słonecznego, lecz z promieniowania rud uranu. Jak by tego było mało, pewne drobnoustroje pojawiają się na powierzchni ziemi tylko i wyłącznie w sytuacji dużego skażenia promieniotwórczego, jak to było pod koniec XX wieku w Czarnobylu. Zadziwiające te bakcyle potrafią nie tyle zmniejszyć promieniowanie, ale je na tyle rozproszyć, aby stopniowo stało się mniej szkodliwe dla organizmów wyższych.

Wszystko to kazało Savonaroli mieć się na baczności. Jego genialny wynalazek mógł zostać potraktowany przez naturę jako zaśmiecanie dzieła Stwórcy. A że przyroda (jak mawiał Michał Sędziwój) to nic innego, jak Boża Wola w naszym świecie, więc mógł spodziewać się sprawiedliwej kary. Musiał więc zbadać, czy Bóg jest z nim, czy przeciw niemu. Zaczął szukać znaków.

Znaki musiały się pojawić przede wszystkim wśród uczonych. Savonarola śledził prace wszystkich instytucji badawczych zajmujących się GMO. Jako ex-pracownik firmy Eden sądził, że wszelką wolną myśl akademicka udało się zatłumić w poprzednim stuleciu, teraz jednak dręczyło go podejrzenie, że w zakamarkach zapyziałych uniwersytetów mogą się kryć niespokojne umysły. Tym sposobem trafił na Alfreda i z przerażeniem stwierdził, że młody uczony po cichu poddaje testom jego niszczycielskie stworzenia. Postanowił go więc uświadomić, że on, Savonarola, działa z woli Opatrzności, że wszelkie próby powstrzymania go są bluźnierstwem. Stąd owo dziwaczne spotkanie w metrze.

Gdy instytut opanowała policja, Savonarola przeraził się nie na żarty. Postanowił zakonspirować się jak najgłębiej. W opuszczonym, podziemnym garażu zainstalował małe laboratorium, w którym rozpoczął długotrwałe badania nad bakteriami z rodziny Firmicutes. Nie miał oczywiście pojęcia, który z niezliczonych gatunków tych bakterii okaże się tym, który może unicestwić jego pobożne pragnienie odkupienia grzechów jego samego i całej ludzkości. Nie wiedział także, co mogłoby zgładzić jego winę przynależności do masonerii i zarazem ocalić przedziwnie zawikłane, planetarne człowieczeństwo w trudnych latach początku XXII wieku. Czuł wyraźnie, że nie starcza mu zdolności ani wyobraźni, ale podejrzewał, że taką wiedzę może mieć Alfred, ów cudowny, młody uczony, który zachował w tyle głowy resztki rozumu i niezależności, ale nie umiał ich - jak Savonarola - spożytkować dla zbawienia świata.

Nie ulegało wątpliwości, że tylko uważne śledzenie dalszych losów Alfreda, czyli swego rodzaju pobożne szpiegostwo przemysłowe, pozwoli Savonaroli ustalić czy Stwórca go popiera czy też jego pobożne dzieło potępia. Czarny charakter miał oczywiście swoje sposoby, aby dowiedzieć się o najtajniej zakonspirowanym policyjnym laboratorium; niestety wśród jego personelu pracował pewien jurgieltnik jednej z globalnych firm farmaceutycznych, którego dało się bez trudu podejść i uzyskać wszelkie niezbędne informacje co najmniej kilkanaście miesięcy wcześniej, gdy Savonarola działał w firmie Eden. Gdy więc Alfred wkroczył do laboratorium i rozpoczął pierwsze prace, każde wypowiedziane przezeń słowo i wszystkie najtajniejsze narady trafiały natychmiast do Savonaroli.

Podczas pierwszej narady Alfred zapytał doktor Kobyłę oraz prodziekana Wróbla (który prosił go, aby nie nazywać go prodziekanem, gdyż w rzeczywistości jest podprefektem):

- Zanim powiem jaki jest moim zdaniem nasz cel działania, chciałbym najpierw usłyszeć państwa opinie na ten temat.
- Panie Alfredzie - odparła Kobyła, sadowiąc swe zadziszcze na pancernym krześle z tytanu - myślę, że powinniśmy opracować jakąś truciznę, która pozwoli selektywnie zlikwidować część odmian GMO.
- Dyskutowaliśmy już o tym - powiedział podprefekt Wróbel - wydaje się, że nie ma możliwości selektywnego działania. Będziemy musieli zaatakować całość upraw GMO.
- Ależ to grozi klęską głodu! - wykrzyknął jeden z młodszych uczonych przerażony.
- Nie ma innego wyjścia - odparł Wróbel - wstępne testy wykazały, że materiał genetyczny opracowany przez osobnika o pseudonimie Savonarola rozprzestrzenia się w przystępie geometrycznym. Znaleziono go już nawet u ryb głębinowych. To oznacza, że przyroda jest skażona. Ale istnieją rośliny, które oparły się tej inwazji. To między innymi proso, soczewica i kilka milionów gatunków ziół oraz bakterii, a także szereg zwierząt.
- Ryzyko jest zbyt poważne - zaoponowała Kobyła - w ten sposób możemy doprowadzić do zagłady życia na naszej planecie. To już lepiej od razu przenieśmy się na plutona.

Alfred chrząknął. Oczy wszystkich skierowały się na niego.

- Moi drodzy, chcę wam powiedzieć, że w tej sytuacji nic nie możemy zrobić.

Zapadło kłopotliwe milczenie, zaś Savonarola, niczym cichy demon przysłuchujący się debatom ludzi, zatarł ręce z radości. Po chwili odezwał się podprefekt Wróbel:

- Nie rozumiem. Liczyliśmy na pańską pomoc.
- Wiem o tym - odparł Alfred - ale ludzki umysł ma swoje ograniczenia, a my mamy w dodatku bardzo mało czasu. Kolejna emisja wiatru słonecznego nastąpi za dwa miesiące. Radziłbym raczej skoncentrować wysiłki na opisie tego co nastąpi. Jestem przekonany, że GMO to śmieć, który od dawna prosi się o to, aby przyroda samoczynnie usunęła go z obiegu materii. Tym razem ten śmieć zagraża już wszystkiemu co żyje, a więc jest nietolerowalny. Z tego wynika wniosek, że zostanie usunięty.
- Ależ to jest tylko wiara... znaczy wierzenie rodem ze średniowiecza! - wykrzyknął Wróbel oburzony.
- Wróbel, uspokój się - mitygowała Kobyła, lecz wtedy wybuchła nieopisana wrzawa; wszyscy uczeni przekrzykiwali się, a niektórzy zaczęli sobie nawet grozić. Savonarola w napięciu oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń.

Nagle z hukiem otwarły się drzwi i wparował podporucznik Potocki.

- Co tu się dzieje? Znowu zaczynacie te swoje uczelniane przepychanki?

Wszyscy umilkli. Pracowali przecież w policyjnym laboratorium.

- Podporuczniku - poprosił Alfred - czy mógłby pan wyjaśnić moją rolę w tym zgromadzeniu?
- Bez dwóch zdań - odparł Potocki - pan Alfred Kukuruźnik jest państwa przełożonym. Jeśli on uzna, że nie ma szans na wyprodukowanie antidotum, to znaczy, że go nie ma.
- Panie podporuczniku - przerwał mu Wróbel - jesteśmy uczonymi. Nie możemy naszych działań opierać na wierze w cudowne zrządzenie losu...
- A więc stwórzcie do cholery prognozę nadchodzącego kataklizmu! - huknął podporucznik - musimy wiedzieć jak się przygotować i jak ocalić możliwie jak największą liczbę istnień ludzkich!

Zapadła znów cisza, a po chwili głos zabrała Kobyła:

- W pełni zgadzam się z pańską opinią. Im prędzej się weźmiemy do roboty, tym lepiej. Panie Alfredzie, do pana, jako naszego szefa, należy wytyczenie kierunków pracy.
- Proszę państwa - powiedział Alfred - Założenie już znacie. W wyniku inwazji skorpionów i szerszeni uruchomią się „kryzysowe” mechanizmy naszej planety, które doprowadzą do „wielkiego sprzątania”. Niestety podczas tego „sprzątania” mogą mieć miejsce wydarzenia skrajnie niekorzystne dla naszego gatunku, jak choćby globalny potop, wybuch wulkanu czy trzęsienia ziemi. Ponieważ takie wydarzenia miały już miejsce w przeszłości, musimy podjąć badania archeologiczne. Szczególnie proszę o zwrócenie uwagi na bakterie z rodziny Firmicutes oraz ogromną liczbą innych bakterii, pożerających szkodliwe dla ludzi substancje. Ich historia w przeciągu ostatnich kilku milionów lat pomoże nam ustalić także możliwe zagrożenia innego rodzaju i opracować stosowną prognozę. Mamy mało czasu. Pani doktor - zwrócił się do Kobyły - pani ma spore doświadczenia w tym względzie.
- Chodzi o odtworzenie dziejów rodziny Firmicutes na tle kataklizmów przyrodniczych, prawda? - zapytała Kobyła.
- W rzeczy samej. W ten sposób ustalimy jakie zjawiska towarzyszą wzmożonej aktywności tej rodziny. A pan, panie podprefekcie - zwrócił się do Wróbla - ustali wraz ze swymi asystentami jaki wpływ Firmicutes mogą mieć na rośliny GMO. Zezwalam panu także na podjęcie próby stworzenia antidotum, ale zapewniam pana, że w tak krótkim czasie to zadanie przekracza możliwości nawet tego laboratorium. Radziłbym panu skoncentrować się na samym opisie reakcji bakterii z organizmami GMO. Zgoda?
- Zgoda - odparł Wróbel, przełykając ślinę - ale jeśli z tych badań wyniknie jakaś wskazówka...
- Może pan pójść tym tropem, oczywiście. Czy są jeszcze jakieś pytania? Nie ma. Zatem, drodzy państwo, do roboty! I niech Opatrzność czuwa nad nami!

Naukowcy z entuzjazmem rozeszli się do swoich instalacji, głośno rozprawiając nad rozwiązaniem przedstawionych problemów badawczych. Savonarola, który przyglądał się tej konferencji z uwagą, zadrżał, gdy usłyszał wezwanie Alfreda do Opatrzności. I z tym większym niepokojem przypatrywał się pracom badawczym w ciągu następnych tygodni.

Niepokój ten jednak stopniowo ustępował uczuciu ulgi. Naukowcy kręcili się w kółko. Co prawda doktor Kobyła ze swym zespołem odtworzyła historię rodziny Firmicutes, ale podprefekt Wróbel z każdym dniem sprawiał wrażenie coraz bardziej niespokojnego albo wręcz strwożonego. Pewnego dnia Savonarola podejrzał poufną konferencję tegoż Wróbla, podporucznika Potockiego i Alfreda przy jednej z instalacji. Zbliżało się letnie przesilenie, klimatyzacja nawalała, pot lał się z nich strumieniami. Szeptali między sobą, ale Savonarola rozumiał wszystko jak leci.

- Niestety - mówił Wróbel - sytuacja jest poważna. Muszę powiedzieć, panie Alfredzie, że miał pan rację...
- Nie rozumiem - odparł Alfred.
- To wszystko stanie się samo - powiedział Wróbel - choć niezupełnie tak, jak pan to sobie wyobrażał... Być może Bóg nie jest aż tak litościwy, jak się panu wydaje...

Potem niestety ktoś włączył jakąś huczącą maszynerię i Savonarola - ku swej nieopisanej złości - nie dosłyszał nic więcej. Ale postanowił wytrącić Alfreda z równowagi.

Gdy pewnego dnia Alfred udał się na chwilę do toalety, nagle ujrzał podskakującą na umywalce małą kuleczkę, która wołała brzęczącym głosikiem:

- Wrzuć mnie do klozetu, a wyświetlę hologram! Wrzuć mnie do klozetu a wyświetlę hologram!

Mocno przestraszony Alfred odsunął się od umywalki na pół metra. Ale pokusa była nie do odparcia.

- No nie bój się, Alfred! Nie bój się Alfred! - brzęczała kuleczka - Wrzuć mnie do klozetu, a wyświetlę hologram! Wrzuć mnie do klozetu a wyświetlę hologram!

Alfred wiedział, że coś jest nie tak, ale pomyślał, że to może jest jakiś dowcip Beaty. Zaryzykował i wrzucił kuleczkę do klozetu. Wówczas woda zabulgotała i w unoszących się oparach ukazała się postać Savonaroli, która powiedziała:

- Nadeszła próba ognia!

Po czym nagle zniknęła. Alfred w panice rzucił się do ucieczki. Po drodze włączył alarm i wbiegł do sali konferencyjnej.

- Co się stało? - zapytała Beata.
- Kuleczka... mówiąca kuleczka... - mówił, dysząc ciężko - wrzuciłem ją do toalety, a ukazał się Savonarola... eech... i powiedział, że nadchodzi próba ognia!
- Ogłaszam ewakuację! - krzyknął Potocki, który właśnie wparował do sali konferencyjnej z podprefektem Wróblem i doktor Kobyłą - wszyscy do wind!
- Panie podporuczniku! - zaprotestowała Kobyła - a efekty naszych badań? A aparatura? A co z planem ewakuacji miliarda ludności na marsa?
- Pani doktor - odparł Potocki - jesteśmy cały czas na podsłuchu. Czy pani tego nie rozumie?

Wówczas podprefekt Wróbel wyciągnął pistolet i oddał strzał w stronę Potockiego. Alfred nie widział co było dalej; poczuł, że ciągnie go gdzieś znajoma, wilgotna łapka, że biegnie razem z Beatą gdzieś po schodach, na górę, że wtacza się do jakiegoś magazynu, przedziera się przez pudła i kartony oraz że otwiera drzwi i znajduje się znów na ulicy, rojnej, gwarnej ulicy... na której odbywa się właśnie huczna parada równości.

Ciąg Dalszy Nastąpi

Jakub Brodacki

 

ps. o Savonaroli coś jeszcze napiszę bardziej serio...

0
Brak głosów