Partia silniejsza niż państwo

Obrazek użytkownika kataryna
Kraj

Zbigniew Chlebowski: Naprawdę
nie wiem, co mogłem Sobiesiakowi wyprostować. Mam zresztą na to dowód:
w spółce, w której udziały ma córka Sobiesiaka, Golden Play, w lipcu
2008 roku zmieniony został statut. Dlatego minister finansów odmówił
przedłużenia jej zezwolenia na prowadzenie salonu gier na automaty,
chociaż miał taki obowiązek. Spółka odwołała się do wojewódzkiego sądu
administracyjnego i po siedmiu miesiącach sąd nakazał ministrowi
wydanie zezwolenia. Czy
myślicie, że przy mojej pozycji w Platformie, przy tym, że jestem
szefem komisji finansów, gdybym był lobbystą, nie mógłbym tego załatwić? Sobiesiak musiałby czekać aż siedem miesięcy? Bzdura.

Polska: Skoro toczyło się postępowanie administracyjne, nie mógł Pan nic załatwić .

Zbigniew Chlebowski: Nie żartujcie .
To dam inny przykład, dotyczący Jana Koska. W 2008 roku Ministerstwo
Finansów zorganizowało konkurs na prowadzenie salonu gier w Warszawie.
Wygrała firma Koska z Krakowa. Co zrobił minister finansów? Unieważnił
ten konkurs i ogłosił nowy, w którym wygrała zupełnie inna firma. Przecież przy moich możliwościach mógłbym wywierać na kogoś naciski .

Ten fragment obficie podlanego łzami wywiadu Zbigniewa Chlebowskiego
jest świetnym uzupełnieniem tego wszystkiego czego przez ostatnie
tygodnie dowiedzieliśmy się o kondycji naszego  państwa. Przewodniczący
klubu parlamentarnego partii rządzącej bez cienia zażenowania mówi
dziennikarzom, że gdyby tylko chciał, mógłby interweniować w dowolnej
sprawie, nawet mimo toczącego się postępowania administracyjnego, i
według uznania odwracać niekorzystne dla "Ryśka" decyzje na różnych,
teoretycznie przejrzystych i regulowanych prawem, etapach procesu
koncesyjnego. I pewnie wie co mówi, bo już to testował, albo testowali
koledzy. Nie ma powodu by mu nie wierzyć, zwłaszcza, że od kilku
tygodni wszystko potwierdza, że państwo z jego prawem, instytucjami i
procedurami, to w dużej mierze iluzja. Bo i tak zawsze przegrywa z wolą
partii rządzącej, czego w "aferze hazardowej" mieliśmy tyle przykładów,
że mówienie o kryzysie państwa jest całkowicie uzasadnione. Bo nic w
nim nie działa tak jak powinno.

Prawo i procedury

Ustawa o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa zawiera cały rozdział pt. "Zasady jawności działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa",
regulujący zasady tworzenia prawa w sposób zapewniający przejrzystość
procesu. Zgodnie z ustawą zatem, Rada Ministrów musi opracowywać
półroczne plany prac legislacyjnych, ogłaszać je w Biuletynie
Informacji Publicznej, a potem zamieszczać w nim wszystkie dokumenty
dotyczące danego projektu, tak aby każdy zainteresowany mógł na bieżąco
śledzić jak wygląda stan prac nad ustawą.

W praktyce okazało się jednak, że można bez żadnego uzasadnienia, jedną
rzuconą w  jakiejś rozmowie decyzją, unieważnić cały proces
legislacyjny i zacząć pisać ustawę od nowa, według całkiem odmiennych
założeń, utrzymując to przez kilka miesięcy w tajemnicy nie tylko przed
opinią publiczną i wszystkimi podmiotami, które wzięły udział w
konsultacjach społecznych skrycie uśmierconej ustawy, ale nawet przed
własnymi kolegami z rządu i partii. W poprzedniej notce przedstawiłam
wybór cytatów z najbardziej prominentnych członków partii i rządu,
świadczących, że do samego końca nie mieli oni bladego pojęcia o losach
ustawy. W Biuletynie Informacji Publicznej Ministerstwa Finansów do
dzisiaj nie ma żadnego dokumentu oficjalnie zamykającego prace nad
starą ustawą, choć od kilku dni wiszą już założenia nowej. Żadnych
reguł, żadnej przejrzystości. Z nową ustawą będzie jeszcze śmieszniej
bo narzucony przez rząd pilny tryb wymusi ominięcie jeszcze większej
ilości niewygodnych procedur, które w założeniu mają gwarantować
przejrzystość procesu legislacyjnego.

Ustawa  o dostępie do informacji publicznej
i gwarantowane nią prawo obywatela do informacji okazało się być w
dużej mierze fikcją. Nie tylko dlatego, że - jak widać z losów ustawy
hazardowej - nikt się nie przejmuje ustawowym obowiązkiem udostępniania
informacji o zamierzeniach i działaniach władzy. Dużo ciekawsze są
bowiem losy wniosku o udzielenie informacji publicznej skierowanego
przez Antykorupcyjną Koalicję Organizacji Pozarządowych w sprawie
"tarczy antykorupcyjnej". Okazuje się, że grupa szacownych organizacji
pozarządowych może przez wiele miesięcy odbijać się od ściany prosząc o
należną jej jak psu zupa informację publiczną, może sobie nawet
zaskarżać premiera do sądu, a i tak nic nie ugra. Wystarczy jednak
nagłośnienie sprawy przez dziennikarzy i zadanie premierowi kilku
pytań, aby okazało się, że dokumenty, które przez wiele miesięcy były
tajne i nie do pokazania, w jednej chwili stają się jawne.
Zagwarantowane w ustawie prawo obywatela do informacji okazało się być
prawem martwym, do czasu kiedy rząd został zmuszony dziennikarskimi
pytaniami do ratowania twarzy.

Ustawa o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym
to kolejna ustawa, która przegrała z wolą partii. Zgodnie z ustawą, za
którą głosowała także Platforma, Szefa CBA można odwołać tylko w
siedmiu przypadkach, z których Tusk mógł wykorzystać tylko jeden,
mianowicie ten, że Szef CBA "wykazuje nieskazitelną postawę moralną,
obywatelską i patriotyczną". To przepis worek, wszystko tu jest
względne, na upartego można odwołanie uzasadniać nawet tym, że Szef CBA
jest rozwodnikiem a rozwody są niemoralne. Ale premierowi nawet tak
dętego pretekstu się nie chciało szukać i we wniosku do prezydenta o
wyrażenie opinii nie podał żadnego uzasadnienia. A na samą opinię nie
czekał, uznając, że "zasięgnięcie opinii" oznacza samo zadanie pytania,
bez czekania na odpowiedź. To co Tusk zrobił odwołując Kamińskiego to
klasyczne "nie mamy pana płaszcza i co pan nam zrobi", nawet prorządowi
dziennikarze wiedzieli, że to zemsta a nie merytoryczna  decyzja, ale
jedyne co ich martwiło to to, jak wpłynie ona na wizerunek premiera. A
wśród tych, którzy premiera za tę decyzję krytykowali, przeważali ci,
którzy uważali, że zrobił źle bo odwołał dwa lata za późno. Choć w 2007
nie było przecież nawet tak dętego pretekstu jakim premier posłużył się
teraz. Ale w takiej sprawie, gdy ważą się losy kolejnych potencjalnych
uczciwych ofiar pułapek Kamińskiego, nie czas na rozterki czy prawo
pozwala.

Kadry

Do tego, że w prokuraturze zawsze znajdzie się ktoś, kto przerażony
perspektywą zesłania do Gołdapii, obstaluje dowolny akt oskarżenia na
życzenie władzy już żeśmy się przyzwyczaili. Naciągane, zarzuty wobec
Kamińskiego nikogo więc nie dziwią, dwa lata zajęło prokuratorom
klecenie zarzutów, w sprawie, w której wszystkie dowody od zawsze były
a czynów nikt się nie wypierał. Jedynym problemem było uzasadnienie ich
nielegalności i to zajęło aż dwa lata, i stało się możliwe dopiero po
burzy mózgów z szefostwem w Warszawie, kiedy zrobiło się gorąco i
trzeba było na gwałt montować linię obrony przed nieuchronnym wybuchem
"afery hazardowej". A jedyną jaką znaleziono było zwalenie wszystkiego
na Kamińskiego (do dzisiaj nie ma żadnej spójnej narracji na temat tego
co się stało). Nic nie słychać  natomiast o działaniach prokuratury w
sprawie samej '"afery", żadnych przesłuchań, żadnych komunikatów, mam
wrażenie, że w tej sprawie nic się nie dzieje. Ale też nikt nie
dopytuje.

Prawdziwym odkryciem ostatnich tygodni jest jednak następca
Kamińskiego, Paweł Wojtunik, który już w pierwszych dniach urzędowania
udowadnia, że partia postawiła na właściwego człowieka. Tu gdzie
interes partii kłóci się z interesem kierowanej przez niego instytucji,
wybiera interes partii. Platforma postanowiła się bronić, atakując
Mariusza Kamińskiego, kolejni ministrowie wyciągają mniej lub bardziej
błahe kwity, a pozbawiony dostępu do dokumentów CBA Kamiński nie ma
żadnej możliwości obrony, nie tylko swojego dobrego imienia, do czego -
choć wyklęty - też ma prawo, ale przede wszystkim dobrego imienia
kierowanej przez siebie, a obecnie przez Wojtunika, instytucji.
Wojtunik ma prawo zakazać swoim podwładnym występów publicznych, ale
całkowite milczenie gdy nie tylko media, ale także rząd, niszczą
reputację jego instytucji jest zwyczajnie nielojalne wobec niej, i
wobec pracujących dla niego ludzi. Przez ten cały czas, kiedy odbywa
się medialny lincz na Kamińskim, o agencie Tomku nie wspominając,
Wojtunik nie zrobił nic, aby wyjaśnić zarzuty wobec swoich podwładnych,
choć wie, że sami nie mogą się bronić. Kamiński, bo nie ma dostępu do
dokumentów, a agent Tomek, bo jest agentem ciągle jeszcze teoretycznie
tajnym i trudno sobie wyobrazić, że nagle zjawi się w "Teraz My" ze
swoją narracją. Nowy Szef CBA pozwala mieszać z błotem kierowaną przez
siebie instytucję i pracujących w niej ludzi, tylko dlatego, że taki
jest obecnie interes partii rządzącej. Czy ktoś kto zaczyna jako bierny
świadek rozwalania reputacji swojej instytucji, którego jedyną
interwencją była próba zakneblowania swojego pracownika, który tej
reputacji chciał bronić, może w ogóle zaszkodzić władzy?

Standardy

"Afera hazardowa" to bardzo dziwny proces legislacyjny, to także
nielegalny lobbing na rzecz branży hazardowej, ostatecznie zakończony
utrąceniem niewygodnej dla niej ustawy. To także działanie na szkodę
spółki Skarbu Państwa, poprzez próbę obsadzenia kierowniczego
stanowiska w niej osobą oddelegowaną tam przez konkurencję, do czego
niezbędna była - świadoma lub nie - współpraca Ministerstwa Skarbu
Państwa, oraz całkiem jawna wspólpraca asystenta ministra
Drzewieckiego. To także krętactwa innych ważnych osób, Grzegorz
Schetyna został przyłapany na kłamstwie w sprawie spotkania z
Sobiesiakiem, inne osoby kręcą w sprawie kalendarium prac nad nową
ustawą, jeszcze inne "tylko" usprawiedliwiają umoczonych lub oskarżają
Kamińskiego. Z długiej listy osób, które naprawdę mają się z czego
tłumaczyć, prawie żadna nie poniosła poważnej kary. Mirosław Drzewiecki
- jego "prośba o dymisję" została uwzględniona, ale wcale nie dlatego,
że zrobił coś złego, tylko dlatego, że źle wypadł na konferencji
prasowej. Marcin Rosół - ponieważ w porę uciekł z konferencji prasowej
więc nie miał okazji źle wypaść, nie spotkała go żadna kara, choć jego
udział w ustawianiu córki Sobiesiaka jest świetnie udokumentowany a on
sam nawet nie próbuje się go wypierać. Adam Szejnfeld - również
"poprosił o dymisję" i jego kłopoty się na tym skończyły, nawet się
tłumaczyć nie musi.

Zupełnie inaczej potoczyły się losy tych, którzy się do ich
niezasłużonych kłopotów przyczynili. Mariusz Kamiński jest tego
najlepszym przykładem. Niestety, mimo intensywnych poszukiwań nie udało
się wygrzebać sprawy sprzed 10 lat, w której wjechał w wyjeżdżający na
niego na czerwonym świetle samochód, którego pasażerka zapomniała
zapiąć pasy, wyleciała przez szybę i zginęła na miejscu. Takie
szczęście Platforma miała tylko w stosunku do agenta Tomka, który
okazał się być nie tylko prowokatorem wykorzystującym naiwność
zakochanych w nim kobiet ( "Kurwa mać,
tyle mam układów teraz wypracowanych i to wszystko w łeb weźmie, bo nie
problem byłby, gdybyśmy my wzięli władzę", "W politykę się nie musicie
mieszać, tylko kasę dajcie", "chciałabym to doprowadzić do końca,
jeżeli coś z tego mielibyśmy oboje albo ty. Ale jeżeli jest tylko za
friko, to to pieprzę" - to fragmenty miłosnych wyznań jednej z jego skrzywdzonych ofiar), ale także mordercą.

Te standardy partii rządzącej podziela większość komentatorów i
dziennikarzy, nikt nikogo nie wzywa do odejścia z polityki, nikt nie
żąda głów, nikt nawet nie stawia naprawdę trudnych pytań. Media
skutecznie stworzyły alternatywną rzeczywistość, w której "afera
hazardowa" to tylko nieeleganckie rozmowy Chlebowskiego, a "afera
stoczniowa" to po prostu nadludzki wysiłek urzędników próbujących
uratować miejsca pracy dla stoczniowców. A ponieważ włożyły tyle
wysiłku w przekonywanie nas, że tak właśnie jest, wbrew faktom i
zdrowemu rozsądkowi, a przede wszystkim wbrew swojej kontrolnej roli
bardzo trudno będzie im teraz zmienić zdanie i zobaczyć w obu aferach
coś więcej. Wielu dziennikarzy na ochotnika znalazło się z władzą na
jednym wózku, uzależniając swoją reputację i wiarygodność od jej losów.
Bo jeśli okaże się, że "afera stoczniowa" jednak była, to na kogo
wyjdzie Maziarski czy Fąfara? Dziennikarze, którzy z góry rozgrzeszyli
władzę będą teraz walczyć o  jej tyłek, bo walczą przy tym o swoją
twarz.

Nie rozumiem więc łez Chlebowskiego, nic mu nie grozi bo przecież nic
się nie stało. Trzeba tylko jeszcze trochę poczekać, aż wszyscy to
zrozumieją. Albo przynajmniej znudzą się powtarzaniem, że może jednak
coś było. Państwo okazało się słabsze od partii, a władza przekonała
się, że nie ma nad sobą żadnej kontroli. Obecna władza okazała się
silniejsza od państwa i jego procedur. Jedynym co ją ogranicza są
wewnętrzne standardy, a te jakie są, właśnie się przekonujemy.
Chlebowski wie to lepiej niż ja, niech się więc nie maże bo nic mu ze
strony partii nie grozi, a cała reszta mu może skoczyć. Twarz co prawda
stracił, ale na co ona komu w polityce?

Brak głosów

Komentarze

Może się targował???

Vote up!
0
Vote down!
0

------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"

#35782

Zloooo!

Vote up!
0
Vote down!
0
#35792