Życie nie byle jakie! Na śmierć krytyka Marcela Reich-Ranickiego

Obrazek użytkownika Andrzej Pańta
Historia

Thomas Anz

 

Życie nie byle jakie!

Na śmierć krytyka literatury Marcela Reicha-Ranickiego

 

Marcel Reich-Ranicki nie żyje. Wyczerpawszy życie do DNA zmarł 18 września 2013r. po południu bez bólu i strachu we Frankfurcie.

Życie nie byle jakie!

Nie ma wątpliwości, że Reich-Ranicki był w Niemczech najefektywniejszym, najskuteczniejszym, stąd też najbardziej polemicznym krytykiem literatury doby powojennej. Jak nikt inny od bez mała półwiecza naszego życia literackiego wypracowywał w nim swój własny styl — dokładniej: od 1958r., gdy przyjechał do Republiki Federalnej i już nie powrócił do Polski.

Życie burzliwe i poruszające każdego, kto o nim czyta lub słucha, wtedy zaś 38-latka, który urodził się 2 czerwca 1920r. we Włocławku. Był dzieckiem niemieckiej Żydówki i polskiego Żyda. Mieszkał tam do czasu, gdy krach finansowy jego ojca zmusił rodzinę do przeniesienia się do Berlina. Wprawdzie jako Żyd i polski obywatel mógł jeszcze uzyskać w Berlinie w 1938r. świadectwo dojrzałości, nie przyjęto go jednak na studia uniwersyteckie.

Reich-Ranicki odbywał właśnie praktykę w firmie eksportowej, gdy jesienią 1938r. aresztowano go i deportowano do Polski, gdzie od 1940r. przebywał w warszawskim Getcie, z którego w 1943r. razem ze swą żoną zbiegł do podwarszawskiej partyzantki. Jego rodzinę (rodziców i brata) zamordowali Niemcy. Uwolniła go armia radziecka. Wstąpił do KPP, pracował w Berlinie w polskiej Komisji Wojskowej, w polskim MSW, w latach 1948 – 1949 był konsulem RP w Londynie, zarazem zaś służył w polskim wywiadzie. Po powrocie do Warszawy wykluczony z Partii z powodu „ideologicznego wyobcowania”, tak oficjalne uzasadnienie, potem więziony dwa tygodnie w pojedynczej celi, zwanej izolatką.

Tym czasem więziennym zakończyła się kariera polityczna Reicha-Ranickiego w służbie dyplomatycznej, zaczynała zaś nowa — w służbie literaturze. W pełnej ekspresji rozmowie, jaką Joachim Fest przeprowadził w 1982r. z Reichem-Ranickim dla cyklu telewizyjnego „Świadkowie Stulecia”, przypomniał książkę, która dni spędzone w więzieniu uczyniła mu w pewnym sensie najpiękniejszymi w owych latach: Siódmy krzyż Anny Seghers. „Pod wpływem tej powieści zdecydowałem w celi, że jeśli znowu wyjdę na wolność, to wtedy może zajmę się literaturą”. „Zawodowo”, należałoby uzupełnić, gdyż entuzjastycznym czytelnikiem stał się już jako berliński gimnazjalista dzięki inspiracjom teatralnym i lekcjom niemieckiego. Reich-Ranicki wyszedł na wolność. Wolno mu było, po uchyleniu zakazu wykonywania zawodu i publikowania, pracować w owym rezerwacie, gdzie takim gorszącym indywiduom przyznano odrobinę błazeńskich wolności: na obszarze literatury i życia literackiego. Pracował w wydawnictwie, pisał dla prasy i do radia. I tłumaczył — wciąż jako pośrednik niemieckiej literatury wobec polskiego czytelnika. W Republice Federalnej w 1958r. wraz ze swą żoną znalazł następną okazję do rozpoczęcia swego życia od zera. Bez pieniędzy, jednak bądź co bądź niczym z kapitałem kulturalnym: świetną znajomością niemieckiej literatury, talentem publicystycznym i doświadczeniem, tak jak i kilkoma znajomościami z zachodnioniemieckimi autorami.

Heinrich Böll wystawił mu poręczenie, jakie było potrzebne do uzyskania pozwolenia na podróże zagraniczne. Siegfried Lenz czynił wówczas wszystko, aby wyrobić mu kontakty ze stacjami radiowymi i gazetami. Krytyki w „Die Welt” i w „Frankfurter Allgemeine”, tak jak i udział w spotkaniach „Grupy 47”, szybko uczyniły go znanym i pożądanym do tego stopnia, że „Die Zeit” zaproponował mu stałą współpracę od 1 stycznia 1960r. Wolny od redakcyjnej pańszczyzny przez 14 lat pisał dla tej gazety i w niej szybko stał się krytycznoliterackim trybunem Republiki Federalnej. Polemicznie, ironicznie, zazdrośnie, z podziwem i respektem uznano go w tych latach za „wielkiego krytyka” i za „papieża literatury”, jednak jego zdolności, chęć działania publicznego i siła jego oddziaływania w zupełności mogły rozwijać się dopiero od 1973r., gdy przejął kierownictwo działu literatury „Frankfurter Allgemeine”. Uczynił ją najbardziej przyjazną książkom i literaturze gazetą w Niemczech. Uczynił ją też jednak zwieńczeniem swej kariery jako krytyka. Tak się przynajmniej wydawało. Gdy w 1988r., tak bowiem nakazywało prawo prasowe, Reich-Ranicki musiał oddać kierownictwo działu literatury w młodsze ręce, niektórzy sądzili, że kończy się epoka krytyki literatury, że następuje przełom pokoleniowy, że niejako trwa wymieranie charakterów. Bowiem typ wielkiego krytyka, jaki ucieleśniał Reich-Ranicki, tak samo jak Friedrich Sieburg, Günter Blöcker, Walter Jens, Fritz J. Raddatz czy Joachim Kaiser, tylko o wiele doskonalej niż oni wszyscy, jest zagrożony wymarciem. Gdy komentarze o odejściu Reicha-Ranickiego przybierały już brzmienie nekrologów, szybko zaskoczył publiczność czymś lepszym. Pomijając fakt, że pozostał w F.A.Z wydawcą i redaktorem powołanej w 1974r. do życia „Frankfurter Anthologie”, nadal publikował w tej gazecie prace krytycznoliterackie, poszerzył jeszcze tylko widmo możliwości swego oddziaływania. Czasami można go było czytać w „Spieglu”, jak też znowu w „Die Zeit”, ale przede wszystkim można go było słyszeć i widzieć w jego „Literackim Kwartecie”.

Telewizja, z pewnością pod wieloma względami dwuznaczna, bez wątpienia jednak najskuteczniejsza maszyneria animacyjna na obszarze literatury — jej właśnie brakowało Reichowi-Ranickiemu. Jeszcze raz udało mu się nią podnieść mocno krzywą swej popularności. Wydawała się już nie do prześcignięcia. Jednak potem, w 1999r., ukazało się Moje życie. Swoje największe i najpełniejsze powodzenie odniósł Reich-Ranicki w wieku prawie osiemdziesięciu lat, i to jako pisarz, jako autor swej autobiografii.

Pozostał jednak przy swoim zawodzie krytyka literatury. Krytyka jako zawód — tak programowo nazywa się jedna z ostatnich jego książek. Istnieje mnóstwo pisarzy, dziennikarzy albo literaturoznawców, którzy działają także jako krytycy literatury. Reich-Ranicki, pomijając okazyjne wycieczki, był wyłącznie krytykiem. Taka specjalizacja i koncentracja ukonstytuowały jego profesjonalność i były jednymi z przyczyn jego powodzenia.

Jego wpływ przenikał aż do myśleń życzeniowych i koszmarnych snów sławnych autorów. Przez dekady jego krytyki stawały się wydarzeniami, których oczekiwano z wypiekami na twarzy. Jego recenzje i eseje, ukazujące się najpierw w mediach niszowych, skumulowały się w dzieło krytycznoliterackie o trwałym znaczeniu, które tymczasem prezentuje się w ponad trzydziestu samodzielnych publikacjach książkowych. Najczęściej ukazywały się w wiele razy opracowywanych wznowieniach albo dalsze rozpowszechnianie odbywało się w wydaniach kieszonkowych. Rozpiętość wszystkich tych publikacji jest niezwykła: Obejmuje także rozlicznych autorów języka rosyjskiego, polskiego, francuskiego, przede wszystkim zaś angielskiego, i opiera się na obszernym i gruntownym poznaniu literatury od czasu Szekspira do dziś.

Reich-Ranicki był tematem rozmów tam, gdzie zawsze mówiło się o literaturze. Naśladowano go i parodiowano, był przedmiotem rozlicznych anegdot i jako bardziej lub mniej zakodowana postać pojawiał się w powieściach, dramatach czy wierszach. Wyróżniano go wieloma nagrodami, także godnościami akademickimi. Jako profesor gość nauczał w licznych uniwersytetach zagranicznych i niemieckich. W 1974r. został profesorem honorowym uniwersytetu w Tybindze. W 1972r. uniwersytet w Uppsali nadał mu godność honorowego doktora. Za tym przykładem uniwersytety niemieckie zaczęły iść dopiero dwadzieścia lat później: w Bambergu, Augsburgu, Monachium i ostatnio — w Berlinie.

Skąd ów bezprzykładny rozgłos, taka bezkonkurencyjna dominacja krytyka literatury?

Do przyczyn takiego sukcesu zalicza się często prowokujące, skierowane zawsze na efekt zaskoczenia pozytywne lekceważenie w krytycznym postępowaniu z uznanymi autorytetami. Przed więcej niż dwoma wiekami 24-letni Goethe opublikował wiersz o owym bezwstydnym osobniku, który najpierw obżera się do syta u swego gospodarza, potem zaś u innych gdera na złe jedzenie. Wściekłość na niewdzięcznego darmozjada osiąga szczyt w zawołaniu: „Do wszystkich diabłów! Pal go kat! / Zeżryj go wreszcie, Cent! / To drań przewrotny — pan Recenzent!”

Niestety, Marcel Reich-Ranicki nie żył jeszcze wtedy, jednak niedawno odpowiedział wreszcie Goethemu wierszem. Do wiersza zatytułowanego Recenzent napisał niejako późną recenzję. I choć Reich-Ranicki zaklinał się wciąż od nowa, że już od lat nie pisze „paszkwili od serca”, faktycznie zaś pisał je już tylko od wielkiego dzwonu, jego wywody do wiersza Goethego w „Frankfurter Anthologie” ujawniły „paszkwil totalny”: Goethe, tak Reich-Ranicki, „cieszysz się rozgłosem największego poety niemieckiego. To prawda. Jeśli idzie o poezję, nikt nie musi podawać mu wody, tyle jej w sobie ma. Gdyż także i on, niepoprawny pisarzyna, produkował rozliczne marne albo słabe wiersze, czasami nawet głupie. Jednak najgłupszy, jaki wydało jego pióro, to prawdopodobnie wiersz Recenzent”.

Za demonstracyjnym lekceważeniem tych wersów względem autora, którego Reich-Ranicki ceni jak mało których, tkwi jego krytycznoliteracka samoświadomość w programie rozpoznawanym pod wieloma względami. W istocie przyczyniło się to do powodzenia tego krytyka.

W książce Podwójne dno, swego rodzaju podsumowaniu swych literackich doświadczeń i krytycznoliterackich poglądów, w długiej, zajmującej, nad wyraz intrygującej i pouczającej rozmowie z literaturoznawcą i krytykiem Peterem von Mattem z Zurychu uzewnętrznia to, co określa jako uwielbienie klasyków: „specjalność niemieckiego poddanego wobec państwa”, podziwia zaś Anglików, którzy nigdy nie wpadali w zakłopotanie zaskoczeni pytaniem: „How good is Hamlet?” W tłumaczeniu Reicha-Ranickiego: „Co właściwie wart jest Szekspir?” Dzięki temu Szekspir pozostał zjawiskiem żywotnym. „Wątpiąc w nią, oddziedziczona literatura zachowuje życie, przynajmniej w wielu przypadkach”. Zamiast przyklęku, Reich-Ranicki przyuczał krytykę literatury do zachowywania postawy wyprostowanej. We wszystkich publikacjach jest krytykiem w emfatycznym sensie tego słowa: zaangażowany obrońca krytyki względem wszystkich tych, którym ta wrodzona oświeceniowa aktywność jest obca. Jego reakcja na wiersz Goethego także w tym była typowa. Że narodowosocjalistyczna polityka kulturalna w 1936r. pod pretekstem ochrony twórczego geniuszu przed destrukcjami krytyki wydała oficjalny zakaz krytyki artystycznej, zastępując ją „rozważaniami o sztuce”, to dla Reicha-Ranickiego odstraszający przykład długiej, trwającej do dziś tradycji wrogości wobec krytyki. Przeciwko niej pisał niezmordowanie.

W tradycji Oświecenia, zwłaszcza tej wywodzącej się od Lessinga, bronił zdecydowanego wartościowania, prowokowania stereotypów i przesądów. Polemiczne kwestionowanie uznanych autorytetów nie zatrzymywało się również i przed Lessingiem. Na 200 rocznicę jego śmierci powiedział mu, że „w całym swym życiu nie napisał ani jednego zdania dorównującego któremuś z dramatów Szekspira”, lecz „wciąż tylko puste frazy”. W innym fragmencie tego artykułu o Lessingu charakteryzuje Reich-Ranicki także samego siebie: „Swoją wielką namiętność nazywał polemiką”. Uwielbiał „sprzeciw, dyskusję, spór”. Lessinga usprawiedliwienie polemiki jako pewnej możliwości ożywiania dyskusji z literaturą, niewątpliwie była bliska samorozumieniu siebie przez Reicha-Ranickiego. Kto go czytał, słuchał albo oglądał, zauważał: Chciał mieć rację. Równocześnie zaś szukał sprzeciwu. Kto go znał dokładniej, wiedział, że „papieżowi literatury” obce było papieskie uroszczenie do nieomylności. Jego pojmowanie krytyki literatury obejmowało ryzyko programowego popełniania błędów. Dobry krytyk, co podkreślał wielokrotnie, wyróżnia się odwagą rozstrzygnięć. „Kto mówi „tak” lub „nie” ten naturalnie ryzykuje, że popełni duży błąd. Słabym, złym krytykom, którzy wciąż mówią „niak”, w najgorszym razie może wkraść się pół błędu. Znaczących krytyków rozpoznaje się właśnie po ich błędach, gdyż błądząc w orzekaniu są w stanie jakby doskonałym charakteryzować przedmiot swych dociekań.

W tradycji Oświecenia Reich-Ranicki stawia nieustannie na maksimum krytycznoliterackiej czystości i zrozumienia. Pojmuje ją jako służbę na rzecz szerokiej publiczności zainteresowanej literaturą. Widział w tym nawet rozstrzygającą przyczynę swego powodzenia. Miarami swych krytycznoliterackich orzeczeń — miał naturalnie takie, choć z lubością je kwestionował — mierzył zarazem jakości krytyki: Literatura i krytyka nie powinny niepotrzebnie utrudniać czytelnikowi życia, lecz przyczyniać się do swego zrozumienia. Karkołomne wysiłki Reicha-Ranickiego, zmierzające do pomniejszania, jeśli nawet nie do zasypania, szerokiej zwłaszcza w Niemczech przepaści między literaturą ambitną a publicznością zainteresowaną literaturą, w żadnym razie nie zakłócały mu wysokiej oceny i chwaleniu także i trudnych autorów: Wolfgang Koeppen, Thomas Bernard czy Hermann Burger. Jeśli dobra literatura często jest trudna, wówczas tym bardziej zadaniem krytyki jest „pośredniczenie między sztuką a publicznością, między literaturą a jej czytelnikami”.

To są te pragnienia i zdolności pośredniczenia, które miarodajnie przyczyniły się do publicznego rezonansu Reicha-Ranickiego. Na tej nie raz napiętej relacji między literaturoznawstwem a krytyką dziennikarską jego publikacje budują mosty, gdyż jako redaktor F.A.Z. dawał sposobność licznym literaturoznawcom do niwelowania z ich strony przepaści między ich specjalnością a publicznością literacką.

Pamflety i panegiryki Reicha-Ranickiego swą porywającą energię czerpią wręcz z obsesyjnej namiętności do literatury. Jeszcze gwałtowniejszej krytyce jest przypisywane u Reicha-Ranickiego rozczarowanie kochanka, który nie znalazł tego, czego namiętnie poszukiwał. Dla kogo literatura tak wiele znaczy, ten myśli poważnie, jeśli wypowiada się na jej temat. Jednakże kto brałby wciąż Reicha-Ranickiego całkiem poważnie, ten nie rozumiałby go do końca. Na zakończenie swego „Kwartetu Literackiego” zwykł był mawiać: „Wszystkie pytania pozostają otwarte”. Znakiem rozpoznawczym dla niego i jego programu było to, co mówił na początku: „Kurtyna w dół”. Bowiem co się kończyło, było widowiskiem, nie rzadko komedią. Wszystkie jego występy, jak też i jego recenzje miały coś z charakteru przedstawienia. Peter von Matt w rozmowie z Reich-Ranickim uczynił być może zdumiewającą uwagę, że naśmiał się mocno podczas lektury zbioru recenzji Paszkwili od serca. Między innymi są to środki stylistyczne hiperboli i emfazy, wydobywające ów zamierzony efekt. Tutaj Reich-Ranicki dorównuje innemu wielkiemu komediantowi i artyście hiperboli, którego nie przypadkiem cenił bardzo wysoko: Thomasowi Bernardowi. Dowcip Reicha-Ranickiego odpowiada temu, co wedle jego ujęcia krytyki literatury trzeba mieć również na uwadze: rozbawienie czytelnika.

Thomas Gottschalk krytyki literatury? Nie. Wprawdzie prezenter wielkiego formatu, ale taki, który swój talent, swoją energię, swoją niesłychaną pilność i swoje wpływy osadził na czymś, co obok muzyki lubił nade wszystko, co jednak coraz bardziej przegrywa w czasach rywalizacji z mediami audiowizualnymi — mianowicie literatura.

Po śmierci żony Teofili, zwanej Tosią, w kwietniu 2011r., Reich-Ranicki stawał się przejmująco spokojniejszy, słabszy, samotniejszy. I łagodniejszy. Jego wielkie i pamiętne wystąpienie przed niemieckim Bundestagiem w styczniu poprzedniego roku, w Dniu Pamięci Ofiar Narodowego Socjalizmu, którym osiągnął tak ogromną publiczność  jak nigdy przedtem, było dziełem resztek sił. Rozmowy przychodziły mu z trudem. Coraz trudniejsza stawało się rozmawianie z nim przez telefon albo w jego mieszkaniu we Frankfurcie, rozumienie tego, co powiedział i chciał powiedzieć. Raz zapytał niespodzianie, czy nie można mu załatwić jakiejś pracy, innym razem rzekł, że zamordowano jego żonę. Strachy przeszłości opanowywały niekiedy jego postrzeganie teraźniejszości. Tu można było dobrze zobaczyć i poznać, że aż do końca miał przy sobie ludzi, którym ufał, których lubił, którzy wzruszająco się o niego troszczyli, i którzy jego powolną agonię uczynili mu znośną.

 

Za: ]]>www.literaturkritik.de]]>

 

 

Z niemieckiego przełożył Andrzej Pańta

1
Twoja ocena: Brak Średnia: 1 (5 głosów)