Kolo Miłosza obala mohera

Obrazek użytkownika Moherowy Fighter
Humor i satyra

- Tatoooo! – Miłosz zaczął do ojca krzyczeć od progu, jak tylko wszedł do mieszkania z panią Stanisławą.

- Co takiego, synku? Co się stało? – spytał Roman syna, odkładając na bok „Gazetę Wyborczą”.

- Aaale, aferaaa, tato! Mówię ci, afera u nas w szkole, że przy tym Ziobro wymiata – z przejęciem mówił malec, myjąc ręce w łazience. Roman, usłyszawszy o pisowskim siepaczu, uśmiechnął się w duchu, widząc, że syn ma właściwą postawę polityczną.

- Co, jaka afera, synku? Wpierw ochłoń i dopiero wtedy mi powiedz, o co chodzi – Roman próbował opanować rozegzaltowanego syna. – Pani Stanisławo, wie pani, co to za afera? – zwrócił się do opiekunki.

- Niestety, panie Romanie, ale nic nie wiem – odpowiedziała swemu chlebodawcy.

- Rozumiem – skwitował. – No dobra, Miłoszku, opowiadaj, co się tam stało – powiedział do syna, jak tylko ten wskoczył na kanapę obok ojca.

- A więc tak, tatku. Jak wiesz, dyro w całej budzie wymienił nawierzchnię podłogi – Miłosz zaczął relacjonować ojcu.

- No wiem. I co dalej? – ten potwierdził.

- I w związku z tym dyro zarządził, byśmy zmieniali buty w szatni na obuwie na miękkiej podeszwie….

- Tak, wiem, bo z mamą takie na zmianę ci kupiliśmy – Roman wpadł w słowo synowi.

- … no właśnie, i dlatego nie wolno nam chodzić w adikach na twardej podeszwie – syn kontynuował.

- Tak, nie wolno. I ja to popieram – potwierdził Roman.

- Ale, Justyn… – Justyn był najlepszym kolegą Miłosza, lecz niestety największym w szkole łobuzem. – … ale Justyn tego bana ma zwyczajnie gdzieś i chodzi po szkole w wypasionych, markowych adikach. Tatku, mówię ci, takie są bajeranckie, że każdy chciałby takie mieć. One mrugają na czerwono przy podeszwach. Mówię ci, są takie pałerne, że w ogóle odlot – Miłosz z przejęciem opisywał ojcu buty kolegi.

- No, rozumiem, synku. Tylko gdzie tutaj afera? – Roman zaczął dopytywać syna.

- Już mówię dalej – Miłosz odpowiedział – Otóż, kilka razy woźny przylukał Justyna na korytarzu w tych adikach i kazał mu je zmienić – syn kontynuował opowieść.

- I? – Roman spytał.

- I woźny mógł się tylko skichać, bo go Justyn olał… – z zadowoleniem w głosie powiedział malec – … no i woźny zakablował Justyna dyrowi – ciągnął dalej opowieść Miłosz.

- Chciałeś powiedzieć, że poinformował o tym dyrektora – ojciec poprawił syna, z niesmakiem reagując na zwrot „zakablował”.

- Tak, tak, doniósł…

- Poinformował, Miłoszku, poinformował się mówi – Roman zaczął strofować syna.

- No, tak, więc woźny poinformował o tym dyra. A ten postanowił się na Justyna przyczaić – Miłosz ze wzgardą wypowiedział ostatnie słowo. – No i Justyna kiedyś dorwał w tych adikach.

- I co tutaj ta afera? – ze zdumieniem Roman spytał syna.

- Nie, nie tutaj. Bo wiesz, pan Aleksander… – Chodzi o ojca Justyna, Aleksandra Filareckiego. Człowieka niezwykle wpływowego, prominentnego działacza politycznego we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, nauczyciela uniwersyteckiego. Żona Filareckiego, Alicja, zajmuje ważne stanowisko państwowe, jest, bodajże, jakimś podsekretarzem stanu. Oboje natomiast są kojarzeni z partią rządzącą. – … powiedział, Justyn mi mówił, że Justyn nie będzie zmieniał adików na jakieś wstrętne tenisówki – malec ciągną opowieść dalej.

- I co, to jest ta afera? – z rozbawieniem spytał Roman syna.

- Nie, nie tutaj. Zaczęła się robić chryja, bo Justyn i tak olewał dyra. Na co ten zaczął Justyna ścigać – Z zapałem ciągnął swoją opowieść malec. – Wiesz, dyro kazał belfrom, by ci nie wpuszczali Justyna na lekcje, jeśli ten nie zmieni obuwia. A belfry i tak są zawzięte na Justyna, bo on na lekcjach gra w gry na komórce, słucha sobie empetrójki i w ogóle jest na luziku. Raz, jak pojechał pani od matmy, to jej kopara opadła, a my się dziesięć minut brechtaliśmy. No w ogóle, Justyn, to spoko gość jest a belfry go nie znoszą – Miłosz chwalił kolegę ojcu.

- I co, że on tych adidasów ma nie nosić i wylatuje z lekcji, to tutaj jest afera? – Roman z niedowierzaniem spytał syna.

- Znowu, nie tu – Miłosz krótko odpowiedział. – Chodzi o to, że belfry zaczęły robić tak, jak dyro im kazał. I jak tylko Justyn w adikach wejdzie do klasy, to go oni wywalają z klasy. I tak jest na okrągło – syn relacjonował dalej. – W końcu, Justyn zaczął mieć coraz większe braki i dostaje coraz gorsze oceny… – Miłosz kontynuował.

- A co? – przerwał mu Roman – nie może od kogoś odpisać pracy domowej? – zapytał.

- A co odpisać? Tatku. Całej lekcji nie odpisze, a zresztą nie każdy daje odpisać, a belfry sprawdzają wszystko – syn odpowiedział. Roman słuchał tego wszystkiego z coraz większą ciekawością, gdyż o tym wcześniej nic nie wiedział. W ogóle, można powiedzieć, nie za bardzo się interesował szkolnym życiem chłopaka. To wszystko „obsługiwała” Julia.

- I co, tutaj jest ta afera? – Roman spytał syna, mając wrażenie jakby oglądał „Superwizjer”.

- No, niedługo do tego dojdę – malec odpowiedział ojcu. – No i belfry zaczęły lecieć w kaczora…

- Co robić? – wtrącił się z pytaniem ojciec.

- Lecieć w kaczora, tatku, lecieć w kaczora… – Miłosz odpowiedział.

- To znaczy? – Roman zapytał.

- To znaczy, tatku, robić z siebie idiotę. To ty tego nie wiesz? – Miłosz z dezaprobatą spytał ojca.

- No wiesz, tego akurat nie słyszałem, ale podoba mi się to. A gdzie ty coś takiego usłyszałeś? – z ciekawością spytał syna.

- Jak to gdzie? – Miłosz zdziwiony pytaniem odpowiedział ojcu. – Od Justyna. A on, jak mi powiedział, to słyszał to nieraz od pana Aleksandra, gdy ten był bardzo zdenerwowany.

- Aha rozumiem. I co tam dalej było? – Roman spytał swoją latorośl, z coraz większym zainteresowaniem ją słuchając.

- Więc, belfry zaczęły lecieć w kaczora i zaczęły stawiać Justynowi same mierne – ciągnął opowieść Miłosz. Spojrzał na ojca i widząc, że ten z coraz większą ciekawością jego słucha, postanowił mówić dalej – No i przy okazji pojawiły się wybory do samorządu szkolnego.

- O rety! – Roman aż zakrzyknął – To jeszcze polityka tu jest?!

- No tak, tatku. Mówię ci afera, że może w tefałenie o tym będzie – syn był cały rozegzaltowany.

„Ale się ta młodzież dzisiaj szybko rozwija.” – Roman pomyślał z podziwem.

- … w ogóle, to dyro to jakiś giertychowy moher jest. Tak twierdzi Justyn i nie tylko, bo Jacek też i Ewelina i Maciek… Chyba cała szkoła tak uważa – Miłosz opisał politycznie dyrektora szkoły.

- A skąd to wiadomo? – spytał Roman.

- Bo wiesz, tatku, wtedy kiedy tam pod tym ministerstwem była zadyma, to nasz dyro kazał belfrom zrobić w tym dniu wszystkim klasom sprawdziany. No wiesz, sam wtedy mówiłeś, że ten, no ten Girtych….

- Giertych. Mówi się Giertych – Roman poprawił syna.

- No tak, to ten Giertych, jak mówiłeś, to moher, który chce brać uczniów za twarz czy jakoś tak – przypominał malec ojcu.

- Hmm, może coś takiego mówiłem. Nie pamiętam – Roman zręcznie się wywinął.

- I właśnie dyro wtedy, to też nas wziął za twarz tymi sprawdzianami – kontynuował Miłosz.

- Dobra, i co było dalej? – Roman spytał Miłosza.

- No i belfry na radzie pedagogicznej za aprobatą dyra wprowadziły do regulaminu wyboru samorządu szkolnego coś takiego, że ten, co to ma kandydować musi mieć średnią ocen na semestr dobrą, usprawiedliwione nieobecności i dobry ze sprawowania. Oczywiście po to, by Justyn nie mógł kandydować. To pewne – z zapałem powiedział malec.

„Tak pewnie kaczyści chcieli przyblokować szanse naszych, młodych, postępowych i dobrze się zapowiadających.” – pomyślał Roman.

- No dobra. I co z tą aferą? – zapytał Roman.

- No to, że Justyn wpadł na pomysł, by za dyszkę koledzy i koleżanki w szkole zaczęli skreślać innych, a na końcu, by dopisywali jego… – ciągnął dalej chłopak.

„He, no pewnie, że to pomysł Justyna. Komu te kity?” – pomyślał Roman – „Niedaleko pada jabłko od jabłoni.”

- … i się zrobiła właśnie afera jak diabli – kontynuował Miłosz – sprawa poszła do kuratorium, że przewał kosmiczny… I w ogóle, to Justyn miał dopisać na tych kartkach do głosowania, że „czerwone pająki to…” coś tam. Tatku, co to są te „czerwone pająki”? – spytał Miłosz ojca.

- A nic, synku, to taki bzdet mało ważny – znów Roman się wywinął.

- No i belfry się wściekły. I coś tam napisały do propuratora….

- Prokuratora, synku. Mówi się, prokuratora. I co tam dalej było? – znów Roman poprawił syna.

- Jakaś ponoć sprawa kryminalna się zaczęła robić, że jakiś sąd czy coś tam – Miłosz mówił z zapałem. – Wreszcie belfry zapowiedziały, że nie chcą mieć Justyna w klasie, a jak nie to się zwolnią. Jakaś mega awantura, pan Aleksander coś tam miał sam robić. Zresztą nie wiem dokładnie – relacjonował Miłosz ojcu.

- I? I co tam dalej było? – Roman dopytywał.

- Aaa jakieś kontrole zaczęły do nas przychodzić, belfry zaczęły się zwalniać, a Justyn przechodzi do innej szkoły. W końcu sam dyro został zmuszony do odejścia – z zadowoleniem powiedział Miłosz.

- Że co? Że wasz dyrektor odchodzi? – z niedowierzaniem Roman spytał dzieciaka.

- Tak, ma odejść. I to jeszcze przed wakacjami – odpowiedział Miłosz.

„No sprytnie ten Justyn obalił mohera. Nie ma co. Sprytnie.” – z zadowoleniem pomyślał Roman.

- No to faktycznie afera, synku – powiedział do syna – Może jutro będzie o tym w „Stołecznej”. A słuchaj. Chcesz może takie adidasy, jak ma Justyn? – spytał Miłosza.

- No, jaaaasne, tatku, że chcę. To kiedy pojedziemy je kupić?

 

[Imiona i nazwiska niektórych bohaterów zostały zmienione. Wszelkie podobieństwo do jakiejkolwiek osoby bądź jakichkolwiek osób jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.]

Brak głosów