Komunijka Miłosza na bajerze – przygotowania.

Obrazek użytkownika Moherowy Fighter
Humor i satyra

Od pewnego czasu, właściwie od Świąt Bożegonarodzenia, Fantastyczni żyją I komunią św. Miłosza. Już podczas kolacji wigilijnej babcia Halinka, matka Julii, zwracała się do Miłosza trajkocząc „Mój aniołku, mój aniołeczku, na wiosnę w przyszłym roku będzie twoje radosne święto.”, z kolei, w I dzień świąt, druga babcia, Kasia zaczęła dopytywać synową o wiosenną uroczystość, o albę, którą wnuk miałby założyć, o jego garnitur, o przyjęcie itd. Temat I komunii był jednym z najważniejszych. Julia czuła, że sama sobie nie poradzi, wobec czego o pomoc w przedsięwzięciu poprosiła swoją matkę, niedwuznacznie dającą do zrozumienia, że życzy sobie w to się zaangażować. Obie kobiety ustaliły, że córka zajmie się stroną finansową, zaś jej matka przyjęciem, prezentami, obsługą filmową itp. Z kolei komunijny strój Miłosza miały dobrać wspólnie. Jedyny dziadek Miłosza, ojciec Julii, Janusz, ze względu na zły stan zdrowia został wyłączony z przygotowań. 

Komunijny biznesplan zaczynał się od opracowania wstępnej listy gości. Obejmowała ona około siedemdziesięcioro osób z bliższej i dalszej rodziny Fantastycznych oraz ich znajomych i przyjaciół. Niektórzy z nich mieszkali od dawna za granicą. Przy układaniu listy nie obeszło się bez spięć pomiędzy Julią a matką Romana, gdy ta za nic nie chciała odstąpić od zaproszenia dalekich kuzynów ze strony stryjecznej siostry swojego ojca, których ostatni raz widziała na chrzcie syna. Do kłótni dołączyła się matka Julii, która koniecznie i bezdyskusyjnie chciała zaprosić z Australii syna ciotecznego brata ze strony siostry swojej mamy, wraz z jego rodziną. W końcu, po trzech tygodniach awantur, wykłócania się, kpin i złośliwości obie seniorki się dogadały. 

Babcia Halinka, dysponując już przybliżoną liczbą gości, jak najprędzej przystąpiła do reasearchu lokalu restauracyjnego, odpowiedniego do przyjęcia komunijnego. Z córką uznały bowiem, że najlepszym do tego miejscem będzie coś poza domem, dzięki czemu cała impreza byłaby profesjonalnie przygotowana. W grę wchodził przecież najwyższy standard usługi, zaś cena, praktycznie rzecz biorąc, nie grała roli. Przyjęcie komunijne planowane było najwcześniej na dwunastą trzydzieści, gdyż tuż po uroczystości Miłosz miał mieć studyjną i plenerową sesję zdjęciową. Babcia Halinka, mająca czterdziestoletnie doświadczenie administracyjne, wiedziała bardzo dobrze o tym, co oznacza właściwy harmonogram, i jak wiele od niego zależy. Stąd więc starała się znaleźć lokal nieopodal miejsca sesji plenerowej, by Miłosz nie mógł się spóźnić. Długo szukając natknęła się na stylową restaurację, która w ofercie miała organizację przyjęcia komunijnego dla minimum pięćdziesięcioro osób a maksymalnie dla stu trzydziestu. Wzięła za telefon i wybrała numer. Po chwili z drugiej strony odezwał się głos kobiecy. 

- Dzień dobry. Restauracja „Florence”, w czym mogę pomóc? – aksamitnie miękko zabrzmiało w telefonie babci Halinki.

- Dzień dobry, pani – odpowiedziała babcia Halinka – wraz z córką organizujemy I komunię mojego wnuka. Czy dysponujecie państwo wolnym terminem? W grę wchodzi ósmy maja – spytała.

- Proszę poczekać, sprawdzę – rozmówczyni babci odpowiedziała. Po krótkiej chwili się odezwała – Tak, mamy w tym dniu wolny termin. Na ile miałoby to być osób? – kobieta spytała.

- Na około siedemdziesięcioro – odpowiedziała babcia.

- To jest w porządku. Może być – usłyszała od tamtej.

- Proszę pani – odezwała się babcia – to ja bym może jutro do państwa przyjechała, by omówić bliższe szczegóły. Nazywam się Halina Zamyślna. Jeszcze raz powtórzę, Halina Zamyślna.

- Oczywiście, naturalnie, to byłoby najlepsze rozwiązanie – usłyszała z drugiej strony – Ja się nazywam Violetta Trzaska i jestem vice menedżerem restauracji. Miło mi będzie się z panią spotkać. 

Następnego dnia wczesnym popołudniem babcia Halinka udała się na miejsce. Weszła do środka i podeszła do kontuaru, przy którym siedziała młoda, około dwudziestoletnia, dziewczyna. 

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – spytała, szybko podrywając się z miejsca.

- Dzień dobry, pani. Pani Trzaska? – spytała babcia Halinka.

- Nie, to nie ja. Pani menedżer jest na zapleczu. A o co chodzi? – pracownica spytała.

- Proszę pani, nazywam się Halina Zamyślna i z panią Trzaską jestem umówiona – odpowiedziała babcia Halinka.

- Aha, rozumiem. To proszę poczekać. Już panią menedżer informuję, że pani przyszła – powiedziała tamta, biorąc słuchawkę telefonu.

- Pani menedżer, Paulina z tej strony. Przyszła pani Halina Zamyślna – poinformował szefową, odwracając wzrok do przybyłej, by potwierdzić, że nie popełniła błędu przedstawiając gościa. – Tak, oczywiście. Już panią pokieruję – służbowo potwierdziła, odkładając słuchawkę.

- Szanowna pani, proszę bardzo. Mam panią pokierować do pani menedżer – poinformowała babcię Halinkę.

- Dobrze – ta odpowiedziała. 

Obie kobiety opuściły hall i skierowały się do wnętrza restauracji. Po kilku minutach babcia Halinka w towarzystwie pracownicy podeszły do stolika, przy którym siedziała wysoka, szczupła, zadbana szatynka w średnim wieku w nienagannie skrojonym stonowanym kostiumie, idealnie dobranych butach ze skóry wielbłądziej, dyskretnym makijażu i modnej fryzurze. Z biżuterii widać było małe złote kolczyki z brylantem w środku, obrączkę i pierścionek zaręczynowy, cieniutki złoty łańcuszek na szyi i zegarek w złotej kopercie z wąską złotą bransoletką wysadzaną drobnymi szafirami. „He, pewnie wraz z pończochami i bielizną, to babka ma na sobie jakieś minimum 30 kawałków.” – szybko oceniła babcia Halinka. Kobieta kątem oka dostrzegła zbliżające się kobiety i szybko podniosła się z krzesła. 

- Pani Violetto, to jest pani Zamyślna – podwładna przedstawiła szefowej gościa.

- Dzień dobry pani – menedżer zwróciła się do przybyłej, podając rękę na przywitanie – Paulino proszę poczekać.

- Dzień dobry – odpowiedziała babcia Halinka, wymieniając z tamtą uścisk dłoni.

- Proszę bardzo, zapraszam, usiądźmy – gestem zapraszającym menedżer wskazała babci Halince miejsce przy stoliku – Czegoś się pani napije? Kawa? Herbata? Coś zimnego, sok, wodę…? Co sobie pani życzy. – zaproponowała.

- Może sok pomarańczowy z odrobiną limonki i kilkoma kostkami lodu, poproszę – odpowiedziała babcia Halinka.

- Paulino, dla pani sok pomarańczowy z odrobiną limonki i kilkoma kostkami lodu, na koszt firmy. A dla mnie zieloną herbatę. – menedżer poleciła podwładnej. 

- A więc dobrze – zwróciła się do babci Halinki, gdy tylko pracownica odeszła. – Planuje pani urządzić I komunię dla swojego wnuka na około siedemdziesięcioro osób.

- Tak jest – ta potwierdziła.

- Rozumiem, że ma być przewaga dorosłych. Tak? – menedżer spytała.

- Naturalnie – usłyszała odpowiedź babci Halinki.

- Z alkoholem czy bez? – dopytywała się menedżer.

- Z alkoholem.

- Pełna oferta? To jest przystawki, zupa, drugie danie i deser? – menedżer pytała dalej.

- Pełna – usłyszała w odpowiedzi.

- No dobrze. To zobaczymy, co mamy w karcie – menedżer kontynuowała, podając babci Halince menu i kartę alkoholi. 

- Proszę bardzo – po kilku minutach zjawiła się podwładna, realizując zamówienie szefowej – dla pani sok – powiedziała stawiając przed babcią Halinką zmówiony napój – a dla pani, herbata – dokończyła.

- Dziękuję – powiedziała babcia Halinka.

- Dziękuję Paulino – powiedziała menedżer – jak będziesz potrzebna, to cię zawołam – dodała. 

Po upływie niespełna dwóch kwadransów menu wraz z atrakcjami (impreza miała mieć również oprawę muzyczną) i warunki realizacji usługi zostały ustalone. Szacunkowy koszt imprezy miał wynieść około stu złotych na osobę, w zależności o spożytego alkoholu. Babcia Halinka zadowolona opuściła restaurację. 

- Juleczko, córuniu – powiedziała do córki, jak tylko się połączyły.

- Co mamo? – ta odpowiedziała.

- Mamy lokal na I komunię, Miłoszka – powiedziała babcia Halinka.

- To co to jest? – usłyszała pytanie córki.

- No, to jest restauracja „Florence”, niedaleko Wilanowa, gdzie Miłoszek ma mieć sesję zdjęciową. W przewodnikach to dostaje noty pięciu patelni – najwyższa nota to sześć patelni.

- Znaczy się lokal full-wypas, nie, mamo? – spytał Julia.

- Tak, córuniu. Lokal pierwszorzędny. Dobre rozplanowanie stołów, jedna sala wyłącznie dla nas, dobre oświetlenie. No, generalnie bez zarzutu – chwaliła swój wybór matka.

- No dobrze, mamo. A ile to będzie kosztowało? – rzeczowo spytała matkę Julia.

- To będzie coś koło stu złotych od osoby, w zależności od tego, ile alkoholu pójdzie – precyzyjnie odpowiedziała matka.

- Sto złotych? To wychodzi jakieś siedem tysięcy – szybko policzyła Julia.

- No tak, to będzie coś koło tego – potwierdziła matka.

- Rozumiem, to trzeba będzie się rozejrzeć za kasą – powiedziała Julia.

- Ano, trzeba będzie. I to jak najszybciej bo dają nam góra dwa tygodnie czasu do wniesienia trzydziestu proc. przedpłaty – szybko ucięła babcia Halinka.

- Rozumiem. To wszystko, mamo? – spytała Julia.

- Tak, to wszystko – odpowiedziała matka.

- To na razie, pa – rzuciła Julia matce.

- To pa – ta odpowiedziała. 

Parę dni później babcia Halinka zaczęła rozglądać się za oprawą filmowo-zdjęciową imprezy. W tym celu znalazła studio filmowe „Professional Motions”, reklamujące się jako jedno z najlepszych w obsłudze filmowej i zdjęciowej imprez okolicznościowych, grupowych itp. Udała się tam na miejsce, by uzgodnić warunki usługi. Weszła do środka i od razu wyszła do niej jedna z asystentek, która skierowała ją do właściwego fachowca. Poinformowała go o celu wizyty i spytała czy studio mogło by się podjąć realizacji usługi. Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą spytała o cenę. Dowiedziała się, że w pakiecie możliwa jest realizacja usługi w kwocie do trzech tysięcy złotych. Uzgodniwszy termin opuściła studio i zatelefonowała do córki, by poinformować o załatwieniu obsługi filmowo-zdjęciowej. 

Tymczasem Julia zajęta była organizowaniem funduszy w celu pokrycia wydatków komunijnych. W związku z tym skontaktowała się ze swoim doradcą finansowym, by się z nim spotkać i omówić możliwe warianty. Następnie umówiwszy się na konkretną datę, godzinę i miejsce, w wyznaczonym terminie i miejscu doszło do spotkania Julii z doradcą. Było to w jego biurze w centrum Warszawy. 

- Dzień dobry pani Julio – z gabinetu wyszedł szpakowaty, krępej budowy ciała, niski mężczyzna w okularach w modnej, prostokątnej oprawce. Był on ubrany w ciemnoszary garnitur z jednolitą fakturą materiału z dobrej jakości wełny, dobrze dobrane koszulę i krawat, buty z eleganckiej gatunkowo skóry i srebrne spinki przy mankietach koszuli. Twarz mężczyzny nie zdradzała w ogóle śladów zarostu, była przy tym lekko opalona, emanowało z niej zdrowie, szczęście i powodzenie. Mężczyzna miał około pięćdziesięciu pięciu lat.

- Dzień dobry panie Wacławie. Jak się cieszę, że pana widzę – Julia przywitała się z mężczyzną.

- Ja również. Zapraszam do środka – gestem wskazał Juli w kierunku gabinetu. Julia zrobiła kilka kroków do przodu, wyminęła gospodarza, po czym weszła do środka. Gabinet był dosyć sporej powierzchni, z jednej strony całą ścianę zajmował regał z książkami i segregatorami, z przeciwnej, stała sofa a przy niej niski stolik i trzy głębokie klubowe fotele, koło okna znajdowało się duże biurko, zaś pomiędzy nim a regałem stół konferencyjny i sześć krzeseł. Na ścianie nad sofą wisiała udana kopia „Wypędzenia przekupniów ze świątyni” Rembrandta. 

Julia skierowała się do sofy i na niej usiadła. Gospodarz ustaliwszy czego się Julia napije polecił swojej sekretarce zrealizować zamówienie, sam natomiast zajął jeden z foteli i rozpoczął rozmowę. 

- No, dosyć dawno pani nie widziałem, pani Julio – zwrócił się do swojego gościa.

- Faktycznie, jakieś chyba półtora roku – odparła.

- Tak, to musiało się trochę zmienić u państwa. Co słychać u męża? – spytał.

- Wszystko w porządku – odpowiedziała.

- A u Miłosza? – pytał dalej.

- No właśnie u Miłosza, to ciągle są różne zmiany. Wie pan, jak to u dzieci. A ostatnia to taka, że w tym roku będzie miał I komunię świętą – powiedziała z dumą w głosie.

- O tak, to bardzo ważne wydarzenie – doradca podchwycił.

- W rzeczy samej. I z tym przychodzę właśnie do pana – odpowiedziała.

- A co ja wyglądam na księdza? – spytał z rozbawieniem.

- Nie, nie wygląda pan. Ale inaczej niż tamci… – pogardliwie wypowiedziała ostatnie słowo – pan mi poradzi skąd wziąć fundusze na tą całą imprezę, a oni tylko… – urwała.

- Wiem, wiem, pani Julio. To poniekąd nasza konkurencja – odpowiedział – A więc dobrze, poszukajmy. Proszę poczekać – podniósł się i podszedł do regału z segregatorami. W tym właśnie momencie do środka weszła sekretarka, niosąc na tacy dzbanek z wrzątkiem, dwie filiżanki i mały talerzyk, na którym był plasterek cytryny a obok mniejszy dzbanuszek z mlekiem. Postawiła to na stole, rozstawiła filiżanki i bezszelestnie opuściła gabinet.

- O mam! – głośno odezwał się doradca – właśnie to jest to, co potrzebujemy – powiedział, wracając na swoje miejsce. Usiadł po czym otworzył segregator. Trochę w nim poszperał i wypiął zeń broszurkę reklamową jednego z banków – Proszę zobaczyć – zwrócił się do klientki. – Tu jest oferta okolicznościowej pożyczki komunijnej banku WKO SA pod nazwą „Szczęśliwy Pobożniś”. W sam raz, jak na taką okazję. Proszę się z nią zapoznać – powiedział do Julii podając jej broszurkę.

- Od 2 tysięcy do 100 tysięcy… – zaczęła czytać – brak poręczycieli i innych zabezpieczeń, okres spłaty do 48 miesięcy, prowizja 0 proc., oprocentowanie 5,64 proc., decyzja o przyznaniu „przy biurku”, możliwość odraczania spłaty rat, wcześniejsza spłata bez dodatkowych opłat. No ładnie to wygląda. Naprawdę ładnie. A ma pan, panie Wacławie, coś innego?

- Mam pani Julio. Lecz znając państwa obciążenia finansowe, sądzę, że to byłaby najrozsądniejsza oferta. Proszę sobie ją porównać z tymi – powiedział podając Julii dwa foldery reklamowe konkurencyjnych ofert.

- Pożyczka komunijna „Wiosenna Aureolka” to wyjątkowa oferta na okres związany z I komunią świętą Twojego Malucha… – na głos czytała Julia – To znakomite rozwiązanie Twoich trosk finansowych dotyczących organizacji tak ważnego dla Twojego dziecka święta… – ciągnęła dalej – … to kwota… – opuściła kilka poprzednich linijek, wczytując się w bardziej konkretne informacje – od 8 do 50 tysięcy złotych, zabezpieczenie: dowolna wartość materialna bądź finansowa (uznane przez Bank), prowizja 2 proc. wartości pożyczki, oprocentowanie 6,25 proc. – przerwała czytać. – To mi nie odpowiada – powiedziała i sięgnęła po trzeci folder. – Jeśli chcesz mieć udane majowe święto Twojego Dziecka to mamy do zaoferowania to, czego szukasz… – dobitnie Julia czytała tekst ulotki – Bla, bla, bla, bla, bla, bla… No są jakieś konkrety – powiedziała – Że co? Że poręczyciel, zabezpieczenie, prowizja 3,5 proc., kwota tylko do 30 tys.? Aha i jeszcze brak możliwości odraczania rat. Nie, no niech się bujają – powiedziała. – Jak to się nazywa? Zaraz. „Komunijna pożyczka okolicznościowa ‘Radosna Hostia’” – przeczytała nazwę oferty. – Niech se darują. Wie pan co, panie Wacławie? – zwróciła się do milczącego doradcy – Niech już będą te pobożnisie. – powiedziała.

- A no właśnie, pani Julio. Tak, jak się tego spodziewałem – z nutką zadowolenia w głosie jej odpowiedział. – Nie mogłem być bardziej pewnym, że pobożnisie Pani podejdą. Tym bardziej, że chyba jest pani klientką banku WKO. Nie? To jak, mam załatwiać tę pożyczkę dla pani? – spytał.

- Tak, niech pan to robi – opowiedziała.

- Na jaką kwotę? – zapytał.

- No, może na jakieś czterdzieści tysięcy – odpowiedziała.

- To tak zrobię. Gdy będzie wszystko gotowe, to z banku się z panią skontaktują, by podpisać umowę – poinformował Julię.

- Dobrze będę czekała – odpowiedziała.

- To chyba już wszystko, czy ma pani jeszcze jakieś inne problemy finansowe? – spytał.

- Nie, jak na teraz to nie mam żadnych. To wszystko – odpowiedziała.

- To ja wobec tego będę musiał już panią przeprosić, gdyż niedługo mam następne spotkanie – powiedział delikatnie dając Julii do zrozumienia, że czas spotkania już minął.

- To do widzenia – Julia powiedziała na pożegnanie.

- To do widzenia – doradca za nią powtórzył. 

Julia opuściła biuro doradcy i zadzwoniła do matki, by ją poinformować o znalezieniu funduszy na I komunię Miłosza. Dwa dni później podpisała w banku umowę pożyczki na kwotę czterdziestu tysięcy złotych. 

Ważnym punktem komunijnego „biznesplanu” był strój Miłosza. W tym też celu babcia Halinka spotkała się z Julią. Siadły obie przed laptopem i w internecie zaczęły szukać odpowiednich ofert. Natknęły się na stronę firmy „Komunia Prima”. Firma reklamowała się jako lider w branży ubiorów i akcesoriów komunijnych dla chłopców i dziewczynek, zaś w ramach uzupełniającej oferty miała również wdzianka do chrztu.

- O patrz, mamo… – powiedziała Julia, klikając myszą w zakładkę „Alby” – … zobacz jakie tu są cudeńka.

- Pokaż – odpowiedziała jej matka, poprawiając na nosie okulary – Ach, ale śliczności, jakie one wszystkie są ładne. Kliknij w tą – poprosiła córkę, wskazując palcem na monitor. Julia najechała myszą na zdjęcie, kliknęła i otworzyła się strona ze wskazaną albą.

- Ależ to jest cudeńko, córuś – zaczęła mówić matka – Krótka alba z kołnierzem, rękawy obszyte gipiurą, żorżeta… Cena brutto sto czterdzieści złotych. – czytała na głos – A te jeszcze poprzednie? – powiedziała do córki.

- Już klikam – Julia odpowiedziała matce.

- Żorżeta, alba krótka, z przodu, z tyłu oraz na rękawach naszyta srebrna taśma, stójka, hostia…. Cena brutto sto dwanaście złotych – uważnie czytała matka – A jeszcze inne?

Julia wróciła na stronę ze zdjęciami.

- O ta – pokazała jej matka, zaś Julia kliknęła we wskazany model – Alba z żorżety, krótka, rękawy wykończone ozdobną nitką w kolorze czerwonym, czerwony haft z motywem winorośli i IHS, cena brutto sto sześćdziesiąt złotych.

Julia i matka przejrzały resztę ofert, po czym po chwili odezwała się matka.

- Juleczko, moim zdaniem najwłaściwsza dla Miłoszka będzie ta alba za sto sześćdziesiąt złotych. Co o tym sądzisz? – spytała z tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- No, myślę mamo, że to byłby faktycznie najwłaściwszy wybór. To obszycie, ten haft są naprawdę przecudne. Sądzę, że taką Miłoszkowi trzeba będzie kupić.

- To dobrze, że się ze mną zgadzasz, kochanie – odpowiedziała jej matka z zadowoleniem.

Dalej nastąpiło szukanie garnituru, butów, krawatu, koszuli itd. Julia robiła wydruki wybranych pozycji. I tak garnitur wraz z kamizelką został wybrany w cenie trzysta dziesięciu złotych, buty osiemdziesięciu, krawat czterdziesto pięciu, koszula sześćdziesięciu pięciu. Łącznie babcia z Julią zaszalały na pięć stówek. Obie kobiety i Miłosz pojechali pod wskazany adres sklepu „Komunia Prima”. Spędzili w nim blisko dwie godziny, przymierzając Miłoszowi różne zestawy strojów komunijnych, aż wreszcie dobrali komplet najwłaściwszy. Wydatek był rzędu piętnastu procent więcej niż to, co pierwotnie zakładały kobiet, to jest pięćset siedemdziesiąt pięć złotych. Z zakupionym strojem wrócili do Fantastycznych. 

Babcia Halinka zaczęła, w tygodniu po nabyciu Miłoszowi stroju komunijnego, szukać ryngrafu i łańcuszka, które jako prezent pragnęła podarować ukochanemu wnukowi. Udała się wobec tego do jednego ze sklepów jubilerskich w jednej z galerii handlowych, by dokonać właściwego zakupu. Znalazła jedno i drugie, to jest srebrny ryngraf w cenie siedmiuset pięćdziesięciu złotych z wizerunkiem M.B. Częstochowskiej, próby 0.925, zapakowany w eleganckie pudełko welurowe oraz łańcuszek ze złotym medalikiem w cenie ośmiuset złotych. 

Reszta wydatków, tzw. okołokomunijnych pochłonęła dobre trzy tysiące złotych. Obejmowało to m.in. zaproszenia komunijne, kreacje Julii i jej matki, fryzjer Miłosza i obu kobiet, kosmetyczka i manicure Julii oraz babci Halinki i reszta „drobiazgów”.


 

[Wszelkie podobieństwo do jakiejkolwiek osoby bądź jakichkolwiek osób lub instytucji jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.]

Brak głosów