Tajne kody PKP
Fantastycznie jest nie wiedzieć za wiele o tym, co dzieje się w Polsce. Życie wtedy naprawdę jest dużo spokojniejsze, a stres pojawia się z rzadka i ma charakter incydentalny, związany najczęściej z faktem bycia w związku małżeńskim lub partnerskim. Przez wiele lat, a siedem lat to jest bardzo dużo, niemała część ludzi w Polsce, żyła w przeświadczeniu, że jesteśmy pieszczeni przez całą Europę, że tacy Niemcy nas pieszczą, że o niczym innym nie marzą, tylko o tym, żeby Polska była nie tylko Polską, ale także, żeby była potęgą gospodarczą. Wszystko szło jak po maśle: kredyty we frankach były super, Tusk był superasty, drogi na mapie były zajefajne, a praca w korporacji zajebi....., zupełnie jak u bohaterek filmu „Lejdis”, wybitnego reżysera światowego formatu. Gdyby nawet trzy samoloty spadły z trzema polskimi prezydentami – oczywiście pochodzącymi z ciemnego ludu - to i tak nic nie przerwałoby tej nirwany. Tymczasem mamy klops takiego myślenia, bo kończy się kasa, frank trzyma się mocno jak Chińczyki, tylko Tusk nie jest już zajefajny. W Warszawie można spotkać nawet bezrobotnych menedżerów. Widział to ktoś wcześniej? A od dwóch dzieje się coś, co bardzo pobudza i trwoży wręcz nawet najbardziej szczęśliwych ateistów: Co dalej stanie się z Watykanem? Do tej pory typowy "amant" biznesu zadawał sobie jedynie pytanie, co dalej z frankiem szwajcarskim, a od dwóch dni został za jednym pociągnięciem mediów III RP wciągnięty w wir światowej polityki. Miejmy nadzieję, że ludzie z korporacji wytrzymają ten stres. Zupełnie poważnie, chcę stwierdzić, że machinę propagandową III RP należałoby po prostu zniszczyć, zdeptać, bo to ona wyrządziła Polsce najwięcej szkód, choć nie z własnej inicjatywy.
Po 2005 roku, media III RP, znakomicie wręcz, uprościły obraz rzeczywistości. Wykonały genialną robotę. Oduczyły ludzi wykształconych - gorzej lub lepiej, ale z dyplomami wyższych uczelni, właśnie tych z dużych miast - jakiegokolwiek głębszego myślenia o czymkolwiek. Obraz świata został zawężony do hołdów, jakie składano Tuskowi wszędzie w Europie i do kolejnych pylonów dźwiganych gdzieś na budowie naszej przyszłości. Żadnych informacji zbędnych dla życiowej konsumpcji. „Szoping” i weekendowy „Głuping”. Warszawa zaczęła przypominać miasto z „Dziennika 1954” Leopolda Tyrmanda, tyle, że zamiast stalinizmu wprowadzono obowiązek noszenia kolorowych skarpetek i stosowania powszechnego życiowego „dizajnu” a`la TVN. Można powiedzieć, że odchylenie narodowe zostało ucięte jednym ruchem, kiedy samolot uderzył w brzozę, którą posadzili naziści, a ci już dawno wyginęli, podobnie jak komuniści z KPP. Zaczął się żmudny proces dochodzenia do obłędu, przy którym dadaizm przypomina marny soceralizm z książek o tytułach typu „Jak pokochałem łopatę Władka”.
To prawda, że podczas okupacji hitlerowskiej, bilety sprawdzano nawet i trzy razy podczas podróży. A to konduktor, a to SS kogoś szukało, a to konduktor tak drugi raz, żeby był porządek – niemiecki. W 2013 roku, standardy hitlerowskie w Polsce, wręcz wzorcowo udoskonalił neostalinowski absurdalizm, czyli połączenie idiotyzmu z lewactwem. Ten nowy nurt zrodzony po 1989 roku mógł dojrzeć dopiero za rządów tak wybitnego stratega jak Donald Tusk. Nie na darmo lewacy głosili długie lata, że on jest Jedyny i Najpiękniejszy. Nie skończyłem jeszcze podróży z Warszawy do Szczecina, a już cztery razy dawałem bilet do sprawdzenia, za każdym razem kod z biletu trafiał do urządzenia przypominającego ręczny miotacz laserowy, i to nie jest koniec. Ja wiem o tym, że to nie koniec, bo na tej trasie okazywałem bilet całkiem niedawno już sześć razy. Po co? Kogo szukają? Co oni zrobią z moim tajnym kodem z biletu, jak go „zdejmą”, powiedzmy pięć razy? Dlaczego w pociągu z Berlina do Brukseli sprawdzali mi bilet tylko raz i nie zeskanowali kodu? Być może Niemcy mają lepszy system i kodują pasażerów w całości czymś, co mają zamontowane w suficie.
Interesujące jest też, dlaczego na tej trasie standardem jest to, że potrzeby pasażerów, takie jak herbata czy baton, kończą się już w Poznaniu, bo tam wysiada facet ze swoim wesołym wózkiem spożywczym. Darujmy sobie dalsze wyliczenia, na czym polega absurdalizm neostalinowski, czyli fuzja idiotyzmu i lewactwa. Naprawdę, to świetnie widać. Nie minęło więcej niż dziesięć minut i znowu idzie konduktorka. Nie do mnie, na szczęście. Jestem pewien, że gdybym dał im bilet z jakimś fałszywym kodem, rozpieprzyłbym im to całe PKP do końca. Czekam, czekam na takie stwierdzenie w pociągu: - Ma Pan fałszywy kod na bilecie. Konduktorka patrzy właśnie na mnie nieprzyjaznym wzrokiem, chyba wie o czym piszę. Coś musieli zamontować w suficie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1969 odsłon
Komentarze
Może jakiś prikaz
14 Lutego, 2013 - 14:24
Może jakiś prikaz przyszedł z góry w kwestii szukania pieniędzy. Nie tak dawno obserwowałem gorączkę sprawdzania biletów w Kolejach Mazowieckich, na odcinku liczącym 30 kilometrów konduktorzy sprawdzali bilety 4 razy!!! Dobrze, że pociąg nie jechał za szybko
Re: Tajne kody PKP
14 Lutego, 2013 - 14:58
Znakomity tekst, ubawiłem się nieźle. :)
Autor
14 Lutego, 2013 - 16:37
To tylko w trosce o pasażera sprawdzają tyle razy,żeby odwrócić uwagę pasażera,na długie opużnienie pociągu,i cała złość przechodzi na,i znowu kontrolują.
Taka tajna misja ministra Nowaka dla POmocy PKP,w ramach walki z opużnieniami POciągów.
pozdrawiam