Inka (fragment 1) - Oto człowiek...

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj

Danka Siedzikówna „Inka” weszła do pawilonu egzekucyjnego gdańskiego więzienia. Był piękny letni poranek, środa, 28 sierpnia 1946 roku. Za sześć dni miała skończyć 18 lat.

Ileż pragnień, nadziei i oczekiwań związanych było z tymi urodzinami! (...)

O czym myśli człowiek przed śmiercią? O czym myśli bardzo młody człowiek przed śmiercią? O czym myśli młoda dziewczyna przed śmiercią? Trudno się uwolnić od takich wyobrażeń. Kiedy ma się niespełna 18 lat, chyba nie myśli się o wieczności. Raczej o tym, co miało być, a czego już nie będzie? Może powtarzała mimowolnie – bardziej ze zdumieniem niż z przerażeniem – Już nigdy nie pojadę z mamą i z tatą do Warszawy... Już nigdy nie pojadę z mamą i z tatą do Warszawy... I dalej w kółko to samo. A potem może pomyślała, że i tak by nie pojechała, bo matka leży gdzieś w lesie pod Białymstokiem, zabita przez Niemców jeszcze w 1943 roku, a ojciec tysiące kilometrów od domu – na polskim cmentarzu w Teheranie. (...) Niektórzy więźniowie oddziału dla politycznych starego poniemieckiego więzienia przy Schiesstange, teraz ulicy Kurkowej w Gdańsku, wiedzieli o egzekucji siedemnastolatki. Według jednej z relacji niektórzy odmawiali Anioł Pański.
Była godzina 6.15, sala egzekucyjna pełna ludzi. Prokurator wojskowy Wiktor Suchocki, lekarz, zgraja funkcjonariuszy UB i przejęty tą sytuacją do głębi, nienaturalnie skurczony w duchowym cierpieniu wikariusz kościoła garnizonowego w Gdańsku ks. Marian Prusak, który dwie godziny wcześniej spowiadał skazańców – Dankę i jej współtowarzysza Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, jednego z najlepszych żołnierzy majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” podczas antysowieckiej kampanii jego szwadronów w roku 1946.

Znowu wpadła w refren niespełnionego pragnienia. Już nigdy nie pojadę z mamą i z tatą do Warszawy... Nagle oprzytomniała. A może przebudziły ją wzruszenie i słowa pożegnania „Zagończyka”? Miał 41 lat, zostawiał żonę i małe dzieci. Patrząc na „Inkę” i na jej młodość, cierpiał podwójnie, bo widział w niej swoje dzieci i nadchodzące ciężkie życie swojej żony. Ci „polityczni” tacy już byli. W obliczu śmierci przepraszali najbliższych za swoje życiowe wybory. Nie myśleli o bólu, który nadchodzi, nie bali się przepaści, która się przed nimi otwierała. Pułkownik Antoni Olechnowicz „Pohorecki”, bezpośredni przełożony majora „Łupaszki”, napisał w pożegnalnym liście: Wszystkich Was przepraszam, że ściągnąłem nieszczęście na Was, Kochani. Wspomnijcie mnie czasem. Całuję Was mocno i ściskam. Wasz ojciec, mąż i przyjaciel – Antek.

Więc jeszcze to jedno pragnienie, by nie zapomnieli. Wspomnijcie... Tego listu ubecka cenzura nie pozwoliła już wysłać. Sowieckie państwo „ludowe” zabijało wrogów bez śladu, kierując się słusznym skądinąd przekonaniem, że martwi są jeszcze groźniejsi od żywych. Ten list odnalazł po pół wieku historyk w archiwum IPN. Był w zalakowanej kopercie, w „aktach sprawy”...
Prokurator kończył czytanie uzasadnienia wyroku. Teraz padła ta straszna komenda: „Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!”. Zabolało. Te słowa... Zanim jednak padły strzały, obydwoje krzyknęli jak na komendę: „Niech żyje Polska!!!”.

Tak bardzo zabolały słowa: „zdrajcy”. Czy się wcześniej umówili?

Strzały z dziesięciu sowieckich pepesz zraniły tylko „Zagończyka”, dziewczyny nie tknęły. Widać było, że ci żołnierze, choć z KBW, coś w końcu zrozumieli...
Oszołomieni hukiem wystrzałów osunęli się na ziemię, lecz żyli. „Inka” podniosła się i świadoma nieuchronności tego, co się za chwilę stanie, krzyknęła raz jeszcze: „Niech żyje major «Łupaszko»!”.

W lipcu 2001 roku Alojzy Nowicki – świadek egzekucji, zastępca naczelnika więzienia w Gdańsku z roku 1946 – opowiedział o tym wszystkim pracownikom IPN w Gdańsku. Nie miał powodów, by kłamać, by tworzyć legendę „Inki”. Mówił dobrowolnie, z własnej inicjatywy. Był człowiekiem powojennego „awansu społecznego”, który dał mu system sowiecki w Polsce. Powiedział jeszcze, że dowódca plutonu egzekucyjnego z gdańskiego KBW podporucznik Franciszek Sawicki, wściekły z powodu nieudanej egzekucji i przestraszony możliwymi dla siebie konsekwencjami, podszedł i z bliskiej odległości, strzałami z pistoletu w głowę zabił „Inkę” i „Zagończyka”. Potwierdził to przed śmiercią w relacji dla IPN ks. Marian Prusak. Znana jest też szczególna w swym okrucieństwie relacja pośrednia jednego z funkcjonariuszy UB obecnych przy egzekucji: „Nie chciała skacina zdechnąć, trzeba ją było dobić...”.
Te straszne słowa zapamiętała dobrze Helena Mikołajewska-Witkiewiczowa. To u niej i u jej siostry Jadwigi Mikołajewskiej-Jaroszowej „Inka” spędziła ostatnią noc przed aresztowaniem.

W pożegnalnym grypsie, przekazanym z gdańskiego więzienia już po wyroku śmierci, Danka napisała: Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba...

fragment książki "Inka. Zachowałam się jak trzeba", wydanej przez Dom Wydawniczy Rafael. Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie materiałów.

http://rafael.pl/ksiazki/inka--zachowalam-sie-jak-trzeba-11-8088

CDN

Brak głosów

Komentarze

gość z drogi

"Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba..."

Te słowa stały się naszym testamentem ,Niech pamięć o Niej i o Nich ,nigdy nie zaginie ...

10 

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#340529

jednakze znalazl sie jakis inny
"podporucznik Franciszek Sawicki, wściekły"
ktory Danke pomalowal farba
w ramach chyba
prezentu imieninowego, bo
GNIDA DWORSKA
zrobila to dokladnie na 16 Lutego czyli
w imieniny Danuty.
plk. Kuklinskiego wsciekly czerwony zgnilec pobazrgal na Stan Wojenny.

Vote up!
0
Vote down!
0
#340733

gość z drogi

faktycznie...jakaś gnida dworska,tak tylko może zrobić padalec POspolity...

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#340736