Fabryka nawróconych – rzecz o „Gazecie”

Obrazek użytkownika rosemann
Kraj

Cicho jakoś o dzisiejszym wywiadzie Roberta Mazurka z Romanem Graczykiem. Bo i klimat tej rozmowy zdecydowanie odbiega  od tego, do czego pan Robert Mazurek nas przyzwyczaił.

Tym razem rzecz dotyka spraw, z których trudno sobie robić żarty, jeśli ma się pojęcie z jakim nicowaniem naszej historii mamy do czynienia. Ale o „Tygodniku Powszechnym” i jego innej twarzy niż ta, którą oglądaliśmy, czy też raczej dotąd nam pokazywano, proszę czytać u pana Graczyka. Tym łatwiej mi to mówić, bo publikowany jest w Salonie24 w odcinkach.

Mnie w tej rozmowie zdecydowanie bardziej od wiarołomstwa tytanów zainteresowało nawrócenie samego bohatera wywiadu. Bo, prawdę mówiąc, gdy usłyszałem, że Roman Graczyk pisze, a wreszcie i opublikował książkę o uwikłaniu ludzi „Tygodnika” w kontakty, gry czy też, mówiąc najprościej, współpracę z SB, sądziłem że to jakiś inny Roman i inny Graczyk.

Fakt, moją winą jest to, że w pewnym momencie niezbyt sumiennie śledziłem losy ludzi, których pamiętam z czasów, gdy jeszcze „Wyborczą” czytałem. Ale z tą winą jakoś łatwo mi się obnosić.

Znalazłem rozmowę z Graczykiem sprzed kilku lat, przeprowadzoną dla tygodnika Ozon, w której opisuje kulisy swego rozstania z Gazetą i jej środowiskiem*. Przypomina mi ona trochę sprawę Stanisława Remuszki, który nawet nie zdążył się sparzyć na „linii” gazety bo odszedł w poczuciu niesmaku z powodu kantu, jakiego dopuścili się pierwsi i następni właściciele „Gazety”**.

Przypadek Graczyka w sferze emocji przypomina mi jednak inną głośną postać „Wyborczej” – Michała Cichego. Nie z czasów gdy było o nim głośno za sprawą materiału o „ciemnej, antysemickiej karcie” Powstania Warszawskiego ale wywiadu, jakiego udzielił „Dziennikowi” w 2009 r.

To oni obaj są mymi tytułowymi „nawróconymi”. Mającymi w sobie ciągle coś jak ogień charakteryzujący neofitów. Ich wypowiedzi, odnoszące się do sprawy ich rozstania z dawnym środowiskiem, choć rzeczowe, nie są pozbawione emocji. A raczej żalu. Nie skierowanego pod tamten adres bo z wiary w to, że tam warto jeszcze wznosić choćby najcichsze modły, już się wyleczyli. Raczej żalu bez adresata o to, że przecież to oni mieli rację.

Wiem, że, inaczej niż w przypadku Remuszki czy Krzyśka Leskiego, którzy swoją przygodę z „Gazetą” i jej naczelnym zakończyli szybko będąc widocznie jakoś nadzwyczajnie odpornymi na magię „Adama” i jego otoczenia, nawrócenie Graczyka i Cichego można skomentować krótkim „sami sobie winni”.

Niby tak ... Ale chciałbym spotkać kogoś, kto „od samego początku wiedział” jak skończy się to, co z takim podnieceniem przyjęliśmy 8 maja 1989 r. Pewnie łatwiej byłoby tych, którzy, tak, jak Michał Cichy koniecznie chcieli zdobyć jej pierwszy numer „8 maja 1989 roku, po wyjściu z zajęć na uniwersytecie, szedłem Krakowskim Przedmieściem, próbując kupić pierwszy numer "Gazety Wyborczej", ale wszędzie była już wykupiona”.

Wszyscy jakieś koła i zakręty w swoich historiach swojej wolnej Polski zaliczyliśmy. W tym takie, które jakoś ze ścieżkami „Wyborczej” się przecięły. Kto by zgadł jak to na przykład było z rosemannem…:)

Zostawmy rosemanna i jego historie bo gdzie im do Graczyka i jego nawrócenia.

Nie wiem czy jest w nim złość czy tylko szczere przekonanie racji. Człowiek z niego tylko więc trudno zakładać, że się z żale potrafił łatwo pożegnać. Tym bardziej, ze mógł domyślać się, że tamto rozstanie może go całkiem sporo kosztować. I nie chodzi mi o odejście z redakcji na Czerskiej ale porzucenie tamtego „wyznania wiary” któremu przez tyle lat pozostawała wiernym. W końcu pożegnał się z „Mistrzem” w sporze o rzecz dla „Mistrza” i dla wszystkich jego wyznawców najistotniejszym. A skoro porzucił mistrza w tym właśnie sporze to tylko po to by obnosić się z własną wizją prawdy. A to przecież dla tamtych jest zbrodnią.

Sprawa lustracji, w której Graczyk jest tylko jedną z figurek, to największa porażka „Mistrza” i zbudowanej przez niego machiny. To, co kiedyś ktoś chciał naiwnie „zabetonować” teraz, raz za razem, spada w postaci coraz to nowej lawiny. I na ich własne życzenie, poparte latami tytanicznej pracy i różnych zapierających dech w piersiach gimnastyk, teraz te lawiny, jedna po drugiej, walą całą swą siła właśnie w redakcję na Czerskiej. Bez względu na to kogo dotyczą i kogo demaskują. I bez względu na to jak bardzo nie są z Czerską związane.  Tak to los zakpił sobie z tych, co naiwnie sądzili, że może wystarczy zabetonowanie umysłów Polaków. I teraz każda lustracja, która się kończy wskazaniem winnego ma za współoskarżonego Adama Michnika i jego otoczenie.

I fakt, że cześć kamieni, które spadają na Czerską toczy się za sprawą ludzi, którzy kiedyś najęci zostali do mieszania betonu, to dodatkowa satysfakcja i zaplata dla tych, co mieli kiedykolwiek  choć momenty zwątpienia, że prawda na jaw już nigdy nie wyjdzie. Z satysfakcją słuchają jak o mury redakcji łomocą a to Graczyk a to Domasławski. A przecież nie jest powiedziane, że to ostatni, którzy się spod czaru „Adama” uwolnili.

 

* http://fakty.interia.pl/fakty_dnia/news/na-przekor-agitce,757204

** http://wiadomosci.onet.pl/raporty/widzialem-narodziny-imperium,3,3350008,wiadomosc.html

*** http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/139087,wojna-pokolen-przy-uzyciu-cyngli.html

Brak głosów