Czerwona zaraza
Nie będę tu pisał o tym, co potocznie kojarzy się z tytułowym określeniem. Bardziej na czasie jest bowiem kwestia stanu niektórych umysłów, który mógłby sugerować jakieś schorzenie, dotykające ludzi zainteresowanych lewicową ideologią a przejawiającym się w tym co robią i mówią. Oczywiście nie można generalizować, bo są ludzie lewicy, których nie tylko można, ale trzeba szanować. Ale niestety rzadko ich widać i słychać. Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałem, że sensownej lewicy wyczekuję jak kania dżdżu. Nie, żeby zaraz wzięła w swe ręce sprawy kraju, ale sensownie postraszyć wszelkie prawice i pseudoprawice by mogła. Ku powszechnemu pożytkowi.
Jednak zamiast tego mamy od lat istny festiwal czynów i słów, które dowodzą, że „heglowskie ukąszenie”, choć nie jest śmiertelne, może bardzo ukąszonym zaszkodzić.
Równie niezrozumiałe dla mnie co fascynujące swym brakiem elementarnej choćby logiki jest przede wszystkim usilne poszukiwanie i potwierdzanie więzi z nie tak przecież dawnym, ewidentnie bandyckim systemem totalitarnej „ludowej demokracji” przez tych, którzy do tej więzi przyznawać wcale się nie muszą. Rozumiem takiego Millera, którzy faktu bycia pezetpeerowskim sekretarzem z życiorysu nie wymaże, więc usilnie działa w tym kierunku, by to „sekretarzowanie” nie było traktowane jak plama na życiorysie. Jednak pojąc nie mogę tych, którzy nie tylko sekretarzami, ale w ogóle w PZPR nie byli a zachowują się jakby ta przynależność była ich największym acz niespełnionym nigdy marzeniem. Wcale nie mało jest niestety takiej „lewicy”.
Często, o ile nie z reguły, przyjmuje ta „gonitwa za marzeniami” wymiar groteski, o której naprawdę trudno sądzić, że była zamierzona. Jest raczej karykaturą jak najbardziej zamierzonej powagi.
Najgłośniej ostatnio o wyskoku pani Ewy Wójciak, która brzydko wyraziła się o nowym Ojcu Świętym, który miał „donosić juncie na lewicowych księży”. O tym już gdzie indziej pisałem, ale jeszcze zabawniejsza jest reakcja „przyjaciela” pani Ewy Wójciak i jej kolegów z poznańskiego „Teatru Ósmego Dnia”. Ów przyjaciel, Janusz Palikot, napisał stosowny tekst, w którym rozprawia się z niedawnym Prymasem Argentyny a obecnym papieżem Franciszkiem, zarzucając mu współpracę z wojskową dyktaturą i donoszenie na księży, którzy czasami po tym „znikali”. I nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby w celu napisania tego tekstu wódz „nowej lewicy”, namaszczony ostatnio przez byłego peerelowskiego aparatczyka Kwaśniewskiego, nie musiał się odrywać od ostatniego głośnego przedsięwzięcia. Od przygotowywania jubileuszu byłemu szefowi „junty” naszych „wojskowych”, za czasów której również zdarzało się i u nas zniknąć niektórym księżom. Wyciąganym później z zalewów…
Ta sama zaraza chyba kazała niektórym nazywać tych „wojskowych” ludźmi honoru.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1839 odsłon
Komentarze
Pozostaje uzupełnić
17 Marca, 2013 - 19:41
Słuszne porównanie tych dwóch spraw.
Pozostaje jednak uzupełnić, że w wypadku pierwszym dwóch zakonników argentyńskich znikło, aby później pojawić się już w bezpiecznym miejscu. Dzięki ich przełożonemu.
**********************************
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
********************************** Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
@Tomasz A.S.
17 Marca, 2013 - 19:47
Warto też przeczytać artykuł z "Frondy" rekomendowany w "Polecankach" przez @Ursę Minor http://niepoprawni.pl/content/kim-naprawde-jest-horacio-verbitsky-czlowiek-ktoy-bezpodstawnie-oskarza-papieza-franciszka
Nasuwa się jakaś analogia między Verbitskym a Palikotem ;-).
Pozdrawiam