Między święconym a dyngusem

Obrazek użytkownika Nathanel
Blog

Żadne święta nie pozostawiły w mojej pamięci tyle wspomnień co święta Wielkanocne. Inny jest charakter Bożego Narodzenia, inaczej też przeżywa się procesję w Boże Ciało.

   Najdalsze wspomnienia sięgają mojego dzieciństwa i czasów gdy byłem ministrantem. W czasie wielkanocnym mieliśmy dyżury adoracji przy grobie Pańskim . Klęcząc w klęczniku, w komży, przepasani szarfą modliliśmy się. Razem z nami warty adoracyjne  pełnili strażacy. Tacy jak ci na zdjęciu.

  

Wyobraźcie sobie jakie wrażenie na chłopcu w moim wieku robiła zmiana warty. Rytuał. Były dwa plutony ( tak to nazwę bo nie wiem jak inaczej). Jeden miał srebrne hełmy drugi złote. Od straży  do kościoła było około 500 m i szło się główną ulica miasta , ruchliwa trasą Warszawa -Białystok. Biegały za tymi zmianami tabuny dzieci podziwiając zgrabnie maszerujących strażaków. Zresztą ten fakt wkrótce dał władzom pretekst  (syndrom Krakowskiego Przedmieścia) do zabronienia strażakom pełnienia wart w świątyni. Dodatkowym argumentem było to że straż jest niby państwowa, choć ochotnicza.

   Dodatkową atrakcja jaką pamiętam były , po rezurekcji wyścigi zaprzęgów. Dosłownie. Do naszego kościoła na rezurekcję przyjeżdżali mieszkańcy okolicznych wiosek. Panowało przekonanie,że kto pierwszy wjedzie do wioski temu w tym roku najbardziej pole obrodzi. Ulice były wówczas jeszcze z "kocich łbów" a wozy na żelaznych obręczach. Grzmot przelewał się przez miasto taki ,że każda największa burza mogła go pozazdrościć. Huk  narastał i potężniał w miarę jak wozy nabierały prędkości i zanikał za zakrętem przy wyjeździe za miasto.

  Najwięcej frajdy dawało strzelanie z klucza. Strzelało się z klucza bo karbidu nie starczało dla wszystkich w mieście. Starsze chłopaki zaopatrywali się wcześniej. Ja wędrowałem po kuźniach i ślusarzach tam gdzie były aparaty do spawania acetylenowego. Ale majstrowie przed Wielkanocą pilnowali nawet resztek karbidu jak oka w głowie. Wiedzieli że to niebezpieczna , dla młokosów zabawa. Większe kawałki znalezione na wysypisku jak relikwie przechowywało się w słoiku , tak aby rodzice nie wykryli. A karbid miał specyficzny ,ostry zapach trzeba było więc uważać. Pozostawał klucz , zapałki i gwóźdź. Najlepszy był kuty, stalowy ale czasem trzeba było podciągnąć klucz od starej kutej kłódki lub od szafy. ten ostatni był kruchy i czasem wystarczał zaledwie na jeden "strzał". Jeśli rodzice przed wyjściem do kościoła zapomnieli je schować , to później już mogli ich nie szukać.Ileż satysfakcji dawała ręcznie wykonana kołatka lub grzechotka.

      

   Tu na obczyźnie doświadczyłem też osobistego przeżycia podczas liturgii upamiętniającej Ostatnia wieczerzę. Proboszcz mojej parafii oznajmił że znalazłem się w gronie osób którym on kapłan,obmyje stopy w  czasie wieczornego nabożeństwa. Sam fakt takiego wyróżnienia nie pozostał bez śladu. Tego co czułem wówczas przy ołtarzu nie da się słowami opisać . Oczami wyobraźni mogłem tylko strać się odtworzyć co czuli apostołowie, choć takie porównanie może być jakby nie na miejscu.

   Szczególna atmosfera panuje także podczas nabożeństwa  poświęcenia wody i ognia. W mieści gzdi9e teraz mieszkam nie ma polskiej parafii ale proboszcz ma polskie nazwisko choć nie mówi ani słowa.Nazwisko jednak przetrwało. Nabożeństwo rozpoczyna się po zapadnięciu zmroku, gdy już jest ciemno. W świątyni nie włącza się świateł. Każdy natomiast otrzymuje swoja świeczkę. Liturgia w zupełnych ciemnościach , przy pięknym śpiewie ( a śpiewa głośno cały kościół , wszyscy wierni a nie tylko organistai chór) oraz umiejętne operowanie światłem latarki (trzeba jakoś czytać Pismo) oraz świec daje nie zapomniane przeżycie.

   Muszę wspomnieć o jeszcze jednej uroczystości . Jest nią przyjecie do społeczności chrześcijańskiej nowych wiernych. Uczestniczą oni wcześniej w całym długim procesie przygotowawczym. Na mszy w obecności osób wprowadzających je do Kościoła ( a są to osoby dorosłe, często przechodzące z innej religii) poza wyznaniem wiary i rytuałem sprawowanym przez kapłana uczestniczą w pewnym momencie wszyscy obecni w kościele. Unosząc ręce nad ich głowami wszyscy wierni parafianie udzielają im nowo wstepującym swojego osobistego choć  w imieniu Kościoła błogoslawieństwa i witają ich w swym gronie. Ogromne przeżycie.

  Pamiętam jak w swoich wspomnieniach profesor Tadeusz Kotarbiński pisał ,jak to mimo że nie były wierzącym katolikiem lubił chodzić na Mszę Świętą. Pociągała go swoista niepowtarzalna atmosfera liturgii. On chodził bo mógł ten swój pobyt między chrześcijanami autentycznie przeżywać. Wyrażał się o tym z szacunkiem.

 Idąc więc do świątyni  udajmy się tam nie dla spełnienia obowiązku , a dla osobistego przeżycia.

 

Brak głosów

Komentarze

Karbid śmierdział niemożebnie - w każdym razie tak to pamiętam.
W Wielki Piątek dzieci dostawały śledzia z ugotowanym ziemniakiem.
Babcia piekła strucle makowe i mazurki orzechowe, babki drożdżowe polewane lukrem z kawałkami skórki pomarańczowej, wspaniałe serniki z sera "od baby". Rodzina zjeżdżała się aby spotkać na Wielkanocnym śniadaniu. Każdy przynosił coś poświęconego ze swojego koszyka. Wspominano przedwojenne święta i przedwojenne święcone. Dzieciom te opowiadania wydawały się nudne.
Wujek przychodził zawsze w poniedziałek na dyngus - kropił Babcię wodą z małej filiżanki, w której zanurzał końce palców. Dziadek postępował podobnie, a Babcia uciekała jakby te kropelki wody były prawdziwym dyngusem. Kiedyś Dziadek podpadł: chciał tę wodę jakoś uszlachetnić i dodał wody kolońskiej. Babcia nie chciała pachnieć wodą kolońską i popsuło jej to humor.
Cukrowe baranki w koszyku miały oczy narysowane ołówkiem.
Wesołych Świąt!

Vote up!
0
Vote down!
0
#154301

stają sie nagle pięknymi wspomnieniami. Jak poczwarka motylem.

Nathanel

WYŁĄCZ TVN, WŁĄCZ ROZUM.

Vote up!
0
Vote down!
0
#154320

A Triduum! Szczególnie!
W moim kościele, w małym miasteczku, takim dziwnym trafem w Triduum nie stawało mocy zasilania.
Pamiętam to kilkakrotnie.
Wtedy starsi i silniejsi ministranci musieli nie tylko podsadzać grubego, pijaczynę organistę na stare nożne organy, ale i dmuchać w miechy.
Organista nie śpiewał, ale ryczał lub beczał, gdy był podpity.
Kiedyś mu się pomieszały święta i w Wielki Piątek zabeczał początek kolędy!
Kościół zamarł! a my wstrzymaliśmy miechy!
Zresztą proboszcz pochodzący z Lidy musiał trzymać tę pijaczynę, gdyż organista miał brata w ub/sb.
Co do karbidu, to mieliśmy go w nadmiarze, gdyż obok była stocznia remontowa statków żeglugi jeziornej.
Ale zabawa z nim bywała niebezpieczna!
Dobra puszka!
Przytrzymać nogą i dawaj!
Huk i smród!
I straszliwie śmierdzieliśmy.
Z kluczem czy samopałami jeszcze niebezpieczniej!
Robiliśmy jeszcze tzw myszki, czyli lont, taki długi jak makaron z rozbrojonych pocisków owijało się gazetą, podpalało, przydeptywało płomień i robiło się straszliwe zadymienie.
całej ulicy!
A wtedy gonitwa z ormo'wcami, których wzywał blisko mieszkający dzielnicowy!
Na Wielkanoc zawsze mieliśmy zapas myszek!
I już wracając z Rezurekcji robiliśmy pierwsze.
Ojciec szybko wyczuwał, bo śmierdzieliśmy tlącym się lontem.
Przypomniały mi się szczeniackie czasy.
Było skromnie, biednie ale wesoło!
Jest co wspominać!
To mogę naszym dzieciom opowiadać dopiero teraz, gdy są dorośli. gdyż byłoby niewychowawczo!
pzdr

p.s.
a Twoja wieś była szlachecka czy włościańska?, gdyż domyślam się, że chodzi o tereny białostoczczyzny.

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#154316

na Mazowszu ale na granicy z Podlasiem. Zreszta bywało w swej histori w woj. Białostockim i Warszawskim.Teraz znów Mazowsze bo miasto z nazwy Mazowieckie. A wieś lubię. Zresztą mielismy kawałek ziemi i robotę w polu znam.Jeździłem w pole i moimi wujkami i z sąsiadem. Orałem,sprężynowałem,bronowałem, siałem, kosiłem zborze, kopałem motyka kartofle, roztrząsałem obornik, chodowałem świnki.Co się dało.Znam życie przez odciski na rekach. Moje dzieci to jeszcze rozumieją. A wnuki ... zbyt daleko.
Pozdrawiam światecznie .
Wesołego Alleluja.

Nathanel

WYŁĄCZ TVN, WŁĄCZ ROZUM.

Vote up!
0
Vote down!
0
#154318

Trwała w moim koscile prawie dwie godz.Procesja wokół
kościoła bez wzgledu na pogodę czy snieg czy deszcz miała
zawsze swój majestat,zwłaszcza przy dżwiękach orkistry strażackiej. Ksiądz proboszcz nigdy sie nie spieszył,
zawsze działala jakas magia a szczególnie kiedy niosłam
wstążkę przy chorogwi lub poduszke,chciało by się żeby ta chwila trwała jak najdłużej.Pamietam kiedy rodzice kupili mi białe sandałki, budzę sie rano a tu śniegu
napruszyło. Uparłam sie, że do białej sukienki w żadnym
wypadku kamaszki nie pasują wiec tata zaniósl mnie do kosioła. Na procesji po trzykrotnym okrążeniu kosciła palce zamieniły sie w sople i nie byłam w stanie zrobic kilka kroków. I tak tata ponownie musiał mnie nieść do domu. Nogi szybko do miski z zimną wodą nawet najmniejszego katarku nie dostałam. Pamietam również odświetnie przystrojone wozy a konie zawsze miały odświetną uprząż,wozami wypełniony był cały rynek.Tylko gospodarze nie zawsze mogli w zadumie wysłuchac Mszy Świetej, niektóre koniki były bardzo płochliwe szczególnie na bicie dzwonów i
wystrzały!!!!! Zawsze urzadazno popisy strzelania po mszy, robiła to kawalerka mniejsi chlopcy im
tylko pomagali. Strzelali z jakegoś prochu wkładanego do łusek z amunicji.Póżniej koledzy pokazywali nam jak po takim wystrzale wyglada łuska. Koncówki były postrzępione lub całkwicie porozrywane. Wojna pozostawiła w naszej okolicy wiele amunicji na polach i w lasach.
Dla dzieciaków tradycja strzelania byla niesamowitą atrakcja a kto najlepiej i najgłosniej strzelał mial
duże poważanie.Nawet strażacy nadzorowli tą strzelaninę.
Tradycyjnie odbywały sie wyscigi gospodarzy z sąsiednich wisek
który pierwszy wjedzie do wioski i nie jeden raz wchodząc w zaket wóz sie wywracał a po świetach było co opowiadać!!!!
Co jeszcze pamietam- przepiekne pisanki robione przez mego tatę. Zielone = scinało sie zielone zyto i wnim gotowało jajeczka. Odcienie brązu do pomarańcza dawało gotowanie jajek w łupinach cebuli.
Tata miał bardzo ostry nożyk z cieniutkim czubkim, brał
umaloane jajka i misterne wyskrobywał przepiekne wzorki na skorupce. Zawsze miałam najpiekniejszy koszyk
z pisankami. Do dzis czuję zapach i smak ciasteczek
pieczonych przez rodziców.Bardzo żałuję, że nie spisałam
przepisu. W fazie końcowej wkladalo sie ciasto do maszynki do mięsa, kreciło sie przez maszynkę a przy wyjściu była blaszka w której
były wyciete kształty. Siedziałam z bracmi przy stole
wybieralismy kształt ciasteczek i przesuwalismy blaszkę
ile jakiego kształtu chcemy ciatseczek.I nawet nie zauważyłam kiedy to minęło i dopiero teraz kiedy skronie przypruszył snieg wszystko powraca tak jakby to było dopiero wczoraj.

Vote up!
0
Vote down!
0
#154367