Armia Wyzwolenia (1)
Po wybuchu „zimnej” wojny, polscy politycy emigracyjny wspierali koncepcję odtworzenia polskiego wojska na Zachodzie.
Decyzja o likwidacji Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w 1947 roku została przyjęta z niezadowoleniem przez rząd RP na Uchodźstwie oraz większość polskich żołnierzy. Z chwilą likwidacji wojska polskiego nadszedł czas konspiracyjnych działań zmierzających do zachowania tzw. jądra PSZ, by w momencie oczekiwanego konfliktu zbrojnego między Anglosasami a Związkiem Sowieckim, można było przeprowadzić mobilizację wojska.
We wszystkich scenariuszach opracowanych przez Sztab Główny zakładano istnienie wojska polskiego, któremu jednak przypisywano rolę bierną aż do momentu zajęcia Polski przez siły angloamerykańskie. Rząd RP podzielał tę opinię, a w oświadczeniu z maja 1948 otwarcie zastrzeżono, iż „na wypadek, gdyby konflikt istniejący między Sowietami z światem zachodnim przybrał formę starcia zbrojnego, udział Polski w tym starciu wymagałby uprzedniego przygotowania politycznego, wyrażającego się w układach międzynarodowych, zawartych między rządem RP a rządami państw zachodnich. Tylko taka bowiem postawa udziału Polski w wojnie mogłaby dać porękę, że krew polska nie będzie zmarnowana”.
Nastrój oczekiwania na wojnę podgrzewały także liczne pogłoski o rzekomych przygotowaniach Stanów Zjednoczonych do militarnej rozprawy z Moskwą. Atmosferę oczekiwania na globalny konflikt trafnie opisał Tadeusz Bielecki – przywódca Stronnictwa Narodowego, który w wygłoszonym w maju 1948 roku przemówieniu podkreślił, iż „okazuje się, że powojenny system podziału świata na strefy wpływów nie da się utrzymać i że coraz częściej zjawia się pytanie: kiedy będzie wojna? Nie należymy do tych, którzy wszystko opierają na przewidywaniu konfliktu zbrojnego i nie podżegamy doń. (...) Wojna może się jednak rozpętać nagle i niespodziewanie. Jedno nie ulega wątpliwości, że nie da się uniknąć prędzej czy później, wojny i że nagromadzone przeciwieństwa dwu systemów (…) Stanów Zjednoczonych z jednej strony, a Rosji Sowieckiej z drugiej, ani perswazją, ani półśrodkami zażegnać się nie dadzą. Można będzie odwlec konflikt zbrojny, ale uniknąć go, zdaje się, nie zdołamy”.
Po utworzeniu NATO, zintensyfikowano prace studialne, jednocześnie gen. Anders udał się do Francji, gdzie spotkał się z gen. Pierre Juin, przewidywanym naczelnym dowódcą armii francuskiej. Początkowo stron francuska potraktowała polska ofertę poważnie, jednak ostatecznie niechęć francuskiego MSZ sprawiła, iż rozmowy nie przyniosły żadnego efektu. W tej sytuacji postanowiono zwrócić się do czynników amerykańskich.
Wybuch konfliktu koreańskiego wpłynął znacząco na zintensyfikowanie kontaktów między amerykańskimi a polskimi władzami wojskowymi. Wojna w Korei tworzyła bowiem dla sprawy polskiej od dawna oczekiwaną koniunkturę, otwierając nowy rozdział dziejów, w którym polska emigracja mogła stać się pożądanym sojusznikiem Zachodu, zdolnym do stawiania własnych warunków politycznych. O zainteresowaniu Waszyngtonu świadczy fakt, iż Departament Stanu polecił amerykańskim placówkom natychmiastowe rozpoczęcie zbierania informacji o liczebności, nastrojach i stopniu zorganizowania polskich skupisk uchodźczych.
W końcu września 1950 roku gen. Anders udał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie starał się uświadomić swym amerykańskim rozmówcom kluczową rolę Polski i Europy Środkowo-Wschodniej dla bezpieczeństwa całego kontynentu. Jednocześnie przedstawił własne wyliczenia, zgodnie z którymi na Zachodzie przebywało około 170 tysięcy Polaków zdolnych do służby wojskowej, których wyszkolenie oraz wyekwipowanie musiałaby opłacić strona amerykańska.
Jedną z przeszkód utrudniających zawarcie wstępnego porozumienia było rozbicie polskiej emigracji i reprezentowanie przez gen. Andersa tylko jednego jej odłamu. Ponadto amerykańskie koncepcje „wojskowe wykorzystania emigrantów zza „żelaznej kurtyny” daleko odbiegały od polskich planów”, nie przewidywały utworzenia regularnych polskich jednostek wojskowych.
Również rozmowy z Brytyjczykami nie przyniosły oczekiwanego skutku, gdy wedle relacji gen. Andersa „władze angielskie nie chcą (…) narazić się na zarzut sowiecki, że myślą o wojnie i za tym nie są gotowe dotąd do podjęcia jawnych prac przygotowawczych w sprawach naszych wojsk. Władze brytyjskie obawiają się, ż utworzenie wielkich jednostek polskich narazi przemysł na stratę znacznej ilości dobrych robotników, których obecność w W. Brytanii przestała być zagadnieniem politycznym o większym znaczeniu”.
Należy jednak bardzo zdecydowanie podkreślić, iż rząd RP dobitnie zastrzegał, iż „jest mocnym postanowieniem Rządu Polskiego na Wychodźstwie, aby nasze współdziałanie zbrojne z państwami zachodnimi uwarunkowane było dokładnymi i ścisłymi zobowiązaniami politycznymi, dotyczącymi granic polskich (…), jak i całkowitej niezależności politycznej polskiego państwa. Bez tych gwarancji nie wolno ulegać nam żadnym odruchom współdziałania w jakiejkolwiek akcji zbrojnej (…). Dopóki sprawa Polski nie stanie się tak istotną dla Unii Narodów i państw zachodnich jak sprawa Korei, żaden Polak nie powinien rzucać na szalę zdarzeń swego życia”.
Wobec coraz częstszych przypadków powoływania przez rząd amerykański polskich emigrantów do US Army lub ich dowolnego zgłaszania się do obcych armii, rząd RP wydał w sierpniu 1950 roku rozporządzenie, w których wskazano, iż „bez zgody legalnych władz polskich żaden obywatel polski nie może pełnić służby w jakiejkolwiek obcej armii (…), a Rząd RP stoi na stanowisku, że w obecnej sytuacji nie leży w interesie Państwa Polskiego, by którykolwiek obywatel polski, świadom swoich obowiązków służenia idei niepodległości, zgłaszał się ochotniczo do służby w wojskach obcych”.
Głównym rzecznikiem mobilizacji PSZ był gen. Anders, który podkreślał, iż „w wypadku trzeciej wojny i my nie pozostaniemy bezczynni. Nie po to zostaliśmy na obczyźnie aby, kiedy przyjdzie wielka burza światowa, która rozstrzygnie również los naszej Ojczyzny, skąpić naszych wysiłków i ofiar dla odzyskania wolności Polski”.
W tym samym czasie premier Odzierzyński (notabene także generał) podchodził do sprawy z większym spokojem i dystansem, słusznie wskazując, iż „jak dotąd w państwach zachodnich dyskutuje się publicznie propozycje ewentualnej wspólnej walki przeciw komunizmowi, zalewającemu świat, ale praktycznie biorąc tym projektom przyświeca chęć obrony stanu posiadania państw zachodnich” , gdyż „polityka państw zachodnich stoi stanowczo na gruncie utrzymania pokoju, choć ma to być tak zwany pokój zbrojny”. Odnosząc się do pomysłu zorganizowania „Armii Wyzwolenia”, podkreślił, ze „jak wiemy z prasy polskiej i obcej są pewne projekty i sugestie co do tworzenia, w związku ze zbrojeniem się Zachodu jakiś legii cudzoziemskich czy Legionu Wolności (…). Słychać głosy by pewnym z tych oddziałów ochotniczych obywateli państw zza żelaznej kurtyny dać nawet własne sztandary, ale oczywiście pozbawione treści, bo nie posiadające oparcia we własnych narodowych celach. Natomiast jako nagrodę ofiaruje się tym przyusznym bezimiennym żołnierzom międzynarodowym obywatelstwo obce”.
Dużą rezerwę wobec tych projektów zachowywał także prezydent August Zaleski zaznaczając, że „z żalem musimy powiedzieć, że nie jesteśmy jeszcze w stanie w obecnej chwili stwierdzić, iż na terenie międzynarodowym zaszły takie zmiany, które mogłyby napawać nas nadzieją na rychłą zmianę sytuacji na naszą korzyść. (...) W tych warunkach musimy, niestety, skonstatować, że wydaje się, iż państwa zachodnie nie mają również żadnego wyraźnego programu, co do przyszłości państw Europy Wschodniej”.
Politycy związani z prezydentem nie przewidywali rychłego wybuchu nowej wojny, uważając, iż państwa zachodnie skłonne były do dialogu z Moskwą oraz uznania jej strefy wpływów w Europie. Również śmierć Stalina nie przemawiała – zdaniem tej grupy – za mającymi nastąpić diametralnymi zmianami w obozie komunistycznym, a tym bardziej za żadną interwencją militarną Zachodu. Tym niemniej ośrodek prezydencki (tzw. „Zamek”) nie rezygnował z zabiegów o uczestnictwo w nowej polityce amerykańskie, słusznie uważając, iż bierność groziła izolacja na arenie międzynarodowej. Dla skoordynowania działań powołane zostało Zgromadzenie Europy Środkowo-Wschodniej, które miało składać się z przedstawicieli innych komitetów narodowych. Koncepcja ta nie zyskała jednak oczekiwanego poparcia i instytucja ta umarłą śmiercią naturalną.
Większą aktywność niż ośrodek prezydencki prezentowała Rada Polityczna, od samego początku nastawiona na współpracę z państwami Zachodu. W tym celu nawiązano stosunki z Komitetem Wolnej Europy oraz politykami amerykańskimi. Politycy Rady byli przekonani, że wybuch wojny koreańskiej był zapowiedzią zasadniczych zmian w światowym układzie sił. Dostrzegali jednocześnie strach Zachodu przed bardziej zdecydowanymi krokami wobec Kremla. J. Zdziechowski, przewodniczący Wydziału Wykonawczego Rady, słusznie podkreślał, iż „Europa nie może pozostać w połowie wolna, a w połowie ujarzmiona. Szyderstwem jest mówić o trwałym pokoju, kiedy sto milionów Europejczyków jęczy w poddaństwie. Trwałe porozumienie ze Związkiem Sowieckim można osiągnąć jedynie wówczas, kiedy w państwach Europy Środkowo-Wschodniej przywrócona zostanie niepodległość i wolność osobista”.
Intensywna działalność Rady na gruncie amerykańskim przyniosła wymierny efekt w postaci umowy zawartej z CIA w 1950 roku. Jednak większość postulatów Rady nie została spełniona, gdyż Amerykanie nie mieli sprecyzowanej koncepcji rozwiązania problemu bloku sowieckiego, oprócz działalności informacyjnej prowadzonej przez Radia Wolna Europa.
W tej sytuacji Rada wystosowała notę do ministrów spraw zagranicznych USA, W. Brytanii i Francji w której wskazywano, ze „ujarzmienie przez Związek Sowiecki Polski i innych narodów (...) spowodowało tak zasadnicze naruszenie europejskiej równowagi ekonomicznej, politycznej i strategicznej, iż ustalenie prawdziwego i trwałego pokoju stało się nieprawdopodobieństwem”.
Apel ten nie wpłynął na zmianę polityki Zachodu wobec Moskwy.
Cdn.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1599 odsłon
Komentarze
Tak sobie myślę, że ofiara krwi, którą złożyli Żołnierze Wyklęci
26 Marca, 2012 - 09:42
nie poszła na marne.
Skoro Zachód skupił się na swoich interesach, a sprawa polska nie należała do na tyle istotnych, by "drzeć o nią koty z Moskwą", nic by też nie zrobiono w przypadku, jeśli po wyzwoleniu, Polska stałaby się kolejną republiką radziecką.
Determinacja leśnych oddziałów i silny opór społeczny przeciwko wdrażaniu projektów sowietyzacji, skutecznie zniechęcił wizjonerów powiększenia Kraju Rad.
Nie byłoby też tak łatwo zagarnąć nasze Kresy, zwłaszcza Wilno, Grodno i Lwów, gdyby nie akcja przesiedleńcza na Ziemie Odzyskane.
Przy okazji, być może "kupiono" sobie uległość Ukraińców, Białorusinów i Litwinów, wręczając im nasze miasta w darze.
Matka trzech córek
26 Marca, 2012 - 10:41
Zgadzam się. Tylko idioci lub zdrajcy mogą twierdzić, iż ofiara Żołnierzy Niezłomnych poszła na marne.
Pozdrawiam
Godziemba
Godziemba
Ta ofiara
26 Marca, 2012 - 17:40
Nie poszła na marne!
Lata 1956,1968,1980 były tego dowodem.
kazikh