O włóczni złego i największej pokusie

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Miałem dziś napisać tekst korespondujący w wczorajszym wpisem toyaha umieszczonym na www.toyah.pl i tak też się stanie. Nasza dzisiejsza pogawędka w istocie będzie z tym tekstem korespondować, ale trochę, nie tak jak to sobie wymyśliłem na początku. A wszystko przez moją żonę, która lubi zajrzeć czasem na strony Gazowni. Właśnie wczoraj znalazła tam informację o tym, że rok nadchodzący będzie obfitował w tak zwane wydarzenia filmowe, czyli propaganda systemu zaleje nas nieprzytomnym syfem, o którym ludzie kończący w latach 90-tych kulturoznawstwo w Łodzi, ludzie którzy dziś są krytykami filmowymi, pisać będą pochwalne recenzje.
Ja nie zapamiętałem wszystkich tych filmów, to znaczy tych streszczeń opisanych w GW, ale jeden zapadł mi szczególnie w pamięć. Pojawi się na naszych ekranach film reżysera nazwiskiem Pawłowski, który żył i mieszkał od wielu lat w Anglii, a teraz powrócił by kręcić filmy. On właśnie, wraz z największą gwiazdą scenopisarstwa krajowego Cezarym Harasimowiczem, który brawurowo odegrał kiedyś rolę dyrektora browaru, w niezapomnianym obrazie o miłości dwóch mężczyzn do Cyganki i próbie zgwałcenia nieżyjącej już żony Andrzeja Rosiewicza. Film ten nosił tytuł „Warszulka” i nie wierzę byście go nie oglądali. Na pewno to widzieliście, a Harasimowicz który wraz z jeszcze jednym kolegą próbował tam przelecieć żonę Rosiewicza, był po prostu znakomity. No i pewnie ze względu na to awansował i teraz zajmuje się pisaniem scenariuszy. I ponoć nawet jakieś nagrody zdobywa w Szwajcarii i gdzieś jeszcze.
Oni dwaj właśnie: emigrant (prawdopodobnie pogardzany, jak to emigranci) oraz znakomity scenarzysta zrobili film, którego bohaterką jest zakonnica. Pani owa, a piszę to słowo bez cienia przekąsu, pani owa pewnego dnia, a jest akurat rok 1968, dowiaduje się, że tak naprawdę pochodzi z rodziny żydowskiej. Prawdę tę odkrywa przed nią ciocia, która jest zagorzałą komunistką, ale taką bardziej ideową, znienawidzoną przez system, czyli – tak przypuszczam – przez tych samych Polaków, którzy wcześniej zamordowali rodzinę zakonnicy. Teraz zaś, w 1968 sprytnie zmienili przebranie i próbują udawać dobrych komunistów, takich samych jak ta ciocia, ale nic to nie da, bo Harasimowicz z tym drugim ujawnią ich przeniewierstwa. No i ta ciocia odkrywa tę całą prawdę przed zakonnicą, a ona rzecz jasna płacze, czyli doznaje tak zwanego oczyszczenia. Potrzebne jest je ono jak przysłowiowa jasna cholera, albowiem przeżywa do tego coś co zwykle nazywane jest w twórczości Harasimowicza grzeszną namiętnością. No i teraz zgadywać proszę kogo dotyczy ta grzeszna namiętność? Ja nie wiem, ale obstawiam, że nie cioci, nie Harasimowicza, nie reżysera Pawlikowskiego, ale współtowarzyszki zakonnej niedoli, czyli jakiejś wsiowej biduli, która niczego nie rozumie i nawet nie podejrzewa jakie tu wokół niej demony krążą. No, ale poczekajmy sami zobaczymy. Najlepsze zaś jest to, że zakonnica ma w tym filmie także śpiewać. Nie wiem co, ale raczej nie hymn państwowy, pewniejsze będzie obstawienie takich tytułów jak „Kupujcie bubliczki”, „Sexapeal to nasza broń kobieca”, czy wręcz „Wołga, Wołga”. No, ale nie uprzedzajmy faktów. Na koniec zakonnica okazuje się również właścicielką konia wyścigowego ze stajni w Janowie Podlaskim, na którym to koniu, wraz z ciocią-komunistką próbują obydwie uciec do Berlina Zachodniego, gdzie czeka na nich dawny znajomy tej cioci, który teraz zajmuje się szlifowaniem diamentów w Antwerpii i akurat wziął sobie urlop, żeby je uratować z mocy złego. Niestety koń łamie nogę i zakonnica musi go zastrzelić z pistoletu ukrytego w fałdach habitu. Ciocia widząc tę scenę płacze rozdzierająco, a zakonnica śpiewa głębokim głosem pieśń zaczynająca się od słów „Warszawo ma...”
Że co? Że was nabieram? Żadnego konia nie będzie w tym filmie? Oczywiście, że nie będzie, oczywiście, że nabieram. Koń będzie w innym filmie. Tajemniczy koń galopował będzie po wielkopolskich kartofliskach, a na jego grzbiecie siedzieć będą dwaj mistrzowie telepatii. Całość zaś rozgrywać się ma w sceneriach Powstania Wielkopolskiego. Naprawdę. Taki film zrobili i niech mi nikt nie mówi, że polscy filmowcy nie mają wyobraźni, że im brak talentu, że czegokolwiek im brak. To są istoty skończone i wręcz doskonałe.
Puszczą także w tym roku film o Westerplatte, w którym obrońcy próbują wpłynąć na Niemców w ten sposób, że zdejmują spodnie i sikają po portretach przywódców przedwojennej Polski. Niestety ten chytry plan się nie udaje i trzeba zacząć strzelać niestety. Reżyser jednak robił co mógł.
Tak się będzie prezentował najbliższy rok jeśli chodzi o propagandę systemu. Teraz zaś pora powiedzieć co na to wszystko mają nasi, co przygotowali i jak zamierzają nas przed tym obłędem bronić. Bo co do tego, że zamierzają nie można mieć wątpliwości, taką mają misję, deklarują ją w każdym wydaniu tygodnika „W sieci” i w każdym tekście dotyczącym telewizji „Republika”. Misja, prawda, rodzina, dobro, piękno, religia to są te nity, którymi spojona jest tarcza jaką „nasi” przygotowali przeciwko włóczni złego, tej samej co to ją znamy z przerabianego w szkole wiersza znanego syfilityka nazwiskiem Kazimierz Tetmajer. Co jest za tą tarczą. Wyliczam po kolei: wycinki Warzechy, Mazurek i Zalewski, Marek Pyza, pogadanki Ziemkiewicza w klubie Ronina, Piotr Gociek, Wieża komunistów, film Anity Gargas, „Gazeta Polska Codziennie”. Mało? Ja uważam, że wystarczy. Ja nie chcę, żeby było tam coś więcej. Niech to tak zostanie jak jest, może w końcu uschnie i odpadnie. Jest nadzieja, naprawdę. Pomyślcie bowiem co by było gdyby któryś z „naszych” zaczął myśleć o misji i walce ze złem naprawdę. Gdyby przestał myśleć o tłuczeniu kasy, o pozycji środowiskowej, o etacie i emeryturze, gdyby „nasze” dziennikarki przestały myśleć o operacjach plastycznych i korekcie urody, a Piotr Gociek zrezygnował z bycia szołmenem, gdyby w jego ślady poszli Mazurek z Zalewskim. Co wtedy? Ja nawet nie chcę o tym myśleć kochani. To jest poza moimi percepcjami. Podejmę jednak ryzyko i spróbuję odmalować wam to co widzę przed oczyma duszy mojej, jak pisał pewien brytyjski propagandysta opłacany z kas tajnych kamer. Oto „nasi” wykładają budżet na film, na prawdziwy film o Polsce i jej historii. Duży budżet, nie taki jak ten przeznaczony na film Gargasowej co to go będą dodawać do kisielu w supermarkecie „Albert”. Budżet poważny. Rzecz zostaje zapowiedziana w prasie, napięcie narasta, pierwszy kamień został wrzucony do stawu, kręgi na wodzie rozchodzą się coraz szerzej. Kto będzie autorem scenariusza? Ziemkiewicz czy może Wildstein? A może Gadowski? Nie wiadomo. Długo trwają przygotowania, w końcu jest wiadomość. Zwołują konferencję prasową i uśmiechając się jak zwykle ogłaszają to zebranym. Scenariusz napiszą wspólnie Ziemkiewicz i Gadowski. W momencie kiedy padają te słowa, Wildstein przewracając krzesło wychodzi z sali. Kilku dziennikarzy biegnie za nim. On macha ręką i znika w czeluściach korytarzy. Kto będzie reżyserował? Znów długie miesiące oczekiwania. Pojawia się nazwisko Brauna, ale Warzecha rozprawia się z tą koncepcją jednym grymasem swoich mięsistych warg. Ach ta niepewność...W końcu jest wiadomość, nowa konferencja zwołana, szum na sali i już, już...wszystko jasne. The winner is....Oczywiście, reżyserem może być tylko Paweł Lisicki! On co prawda nie skończył teatrologii jak Igor Janke i Cezary Gmyz, ale z kierowaniem zespołami ludzi także radzi sobie nieźle. I kiedyś, w szkole podstawowej jeszcze wyreżyserował jasełka. Będzie dobrze, nasz ci on, nasz, niczyj inny...
O czym ma być ten film? A niech to, w tym całym zamieszaniu umknął im temat. No, coś tam o historii i rodzinie, żeby jeszcze religia była i stół, a na nim chleb codzienny i grzyby w occie, jak to w polskim domu kochającym tradycję. - I barszcz biały, nie zapominajcie o barszczu, bo ja bardzo lubię – woła Warzecha wywołując tym niejaką konsternację. Wszyscy drapią się po głowach i myślą o czym miałby być ten film. Bo musi być przecież taki, żeby po kościach zgrzytało, żeby zęby dzwoniły, łzy same płynęły do oczu i włos się jeżył. Ktoś rzuca pomysł, by nakręcić film i rotmistrzu Pileckim. - Za duże ryzyko – kwituje Ziemkiewicz, a reszta kiwa głowami ze zrozumieniem. W końcu Gociek wpada na pomysł. - Słuchajcie mówi – to powinno być tak – niech w roku 1968 pewna zakonnica odkryje, że jest Żydówką. Wszyscy zaczynają nasłuchiwać z uwagą. - I co dalej, co dalej – niecierpliwi się Warzecha. - I niech ta zakonnica ma ciocię – ciągnie Gociek. I niech ta ciocia będzie dobrą komunistką, która po kryjomu chodzi do kościoła. - Bingo – woła Sowiniec, który wziął się tam zupełnie nie wiadomo skąd. - A w domu gotuje biały barszcz – dodaje Warzecha. - I pyzy – zapala się Marek Pyza. - I bubliczki – woła Wildstein, którego jakoś udobruchali, ale wprowadza tym okrzykiem jedynie konsternację, bo nikt poza nim nie wie co to są bubliczki. - No i ta ciocia, ta dobra komunistka co ma siostrzenicę Żydówkę w habicie – ciągnie dalej Gociek – zostaje zmuszona do wyjazdu w 1968 roku. Nie wyjeżdża jednak, bo ratują ją dobrzy endecy, którzy załatwiają jej mieszkanie w klasztorze. - I ona tam pomaga w kuchni – wtrąca się Warzecha. Gociek patrzy na niego krzywo ale ciągnie dalej. I ona tam pracuje, lata mijają i zakochuje się w starym ogrodniku, który jest żołnierzem wyklętym. Cioci troszkę odbija i chce mieć dziecko, ale w klasztorze to niemożliwe, a poza tym jest za stara, ale to wprowadzi nam do filmu pewne niezbędne napięcie – ciągnie Gociek, a reszta kiwa głowami. - I wiesz co Piotrek – mówi nagle Ziemkiewicz – niech oni mają to dziecko, ale niech ono będzie podrzucone w tym wiesz, oknie życia. I będą go wychowywać na dobrego Polaka, Żydówka zakonnica, stary ogrodnik żołnierz wyklęty, ciocia dobra komunistka. - I on potem zostanie dziennikarzem, bo to chłopczyk- uśmiecha się z niekłamaną satysfakcją Warzecha. - I będzie pisał samą prawdę i będzie walczył z kłamstwem.. Dobre, co nie...? Wildstein kręci głową, ale nikt na niego nie patrzy. - Może być – mówi Ziemkiewicz – zadzwonię teraz do Dominiki Wielowieyskiej i opowiem jej o wszystkim, jak jej się spodoba, to kręcimy. Nie ma co czekać.

Powiecie, że to zbyt straszne. Nie martwcie się jednak. Oni tego nigdy nie zrobią. Budżet na film to najmarniej 15 milionów. Ich nie stać nawet na porządny film dokumentalny, a co dopiero na fabułę. Śpijcie spokojnie, nie ma żadnej tarczy, która nas zasłoni przed włócznią złego. Są tylko wycinki Warzechy i Marek Pyza, są listy do redakcji drukowane w tygodniku „W sieci” i nic więcej. Ze złem musicie się niestety rozprawić sami. Życzę Wam zatem drodzy czytelnicy powodzenia. Cieszmy się, że oni nie mają tych pieniędzy. Naprawdę. Cieszmy się ponieważ Tenktórynieomijażadnychokazji ma dla ludzi z pieniędzmi ofertę specjalną i pokusę największą. Jest nią przemożna chęć produkowania tandety. U jej źródła zaś siedzą wspólnie skąpstwo i pogarda dla ludzi i chłepcą tę śmierdzącą, bulgocącą ciecz.

Tak się właśnie składa, że mamy na stronie www.coryllus.pl dwie promocje. Sprzedajemy książkę Toyaha w cenie 20 złotych za egzemplarz plus koszta wysyłki. Promocja ta potrwa jeszcze trochę, ale niezbyt długo. Podobnie będzie z drugą promocją: trzy książki toyaha w cenie 70 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam. Www.coryllus.pl

Brak głosów