O poziomach

Obrazek użytkownika coryllus
Kultura

Nie pierwszy już raz bloger podpisujący się imieniem i nazwiskiem Jan Bodakowski, prezentuje na swoim blogu dokonania polskich twórców komiksów. Tym razem chodzi o komiks opiewający życie i czyny Zawiszy Czarnego oraz obrazkową relację z Bitwy pod Grunwaldem. Podobnie jak to było w poprzednim przypadku – kiedy Jan Bodakowski reklamował komiks kryminalny o jakimś inspektorze obdarzonym dziwacznym nazwiskiem, poziom dzieł jest co najmniej dwuznaczny. A zresztą, co się będę oszczędzał – to jest nędza. Nikt jednak nie poddaje tej nędzy krytyce i jest ona przyjmowana życzliwie, ponieważ propaguje treści narodowe i historyczne. Uwagi krytyczne jeśli są, to zwykle bardzo stonowane i ostrożne. Myślę, że to błąd. Po pierwsze z tego względu, że brak krytyki na rynku wydawnictw przyczynia się do drastycznego zaniżenia poziomu tych wydawnictw. Po drugie dlatego, że nie istnieje nic takiego jak niski poziom artystyczny, tak jak nie istnieje druga świeżość. Po trzecie; funkcją owych dzieł nie jest uwodzenie mistrzostwem kreski, ale propaganda narodowo – historyczna o niespotykanej od czasów komuny nachalności.

Z propagandą zaś sprawy mają się tak, że jej skuteczność zależna jest od tego ilu tajniaków strzeże jej zaplecza, oraz ile dywizji szykuje się do tego by jej bronić. Nie ma czegoś takiego jak propaganda bezinteresowna. Pan Similak autor tych komiksów uważa zaś, że jest na odwrót i próbuje uwodzić nas swoimi słabymi obrazkami i treścią która nie jest nawet płaska. Ona jest po prostu przezroczysta. Tak jak napisałem krytyka jest ostrożna, bo panuje powszechne mniemanie, że jeśli nie ma nic lepszego to dobrze, że jest choć taka bieda. Otóż niedobrze. Niedobrze z tego względu, że nie ma czegoś takiego jak niski poziom artystyczny. Niska jest tylko propaganda, a ta by być skuteczną potrzebuje stosownego zaplecza. Similak takowego nie ma, jego rysunki są słabe, a scenariuszy nie ma wcale. Odwołuje się on do najniższych, emocji, właściwych dorastającym chłopcom i robi to w dodatku bez polotu. Rozumiem, że ma dobre chęci, ale wobec konkurencji panującej na rynku wydawniczym obrazki te nie spełniają swojej funkcji. Nie są ani dobrą propagandą, ani sztuką.

Oceniający dzieła Similaka, skrytykują jak przypuszczam ten mój surowy dość osąd. Ja jednak chciałem podkreślić raz jeszcze – nie wygrywa się propagandowych wojen słabymi produkcjami. Nie można powiedzieć - lepsze to niż nic. To jest fraza właściwa sprzedawcom, którzy opylili swój towar za nieco niższą cenę niż mieli zamiar. I to daje im jakieś takie pół satysfakcji. W sferze, o której tu rozmawiamy, w sferze przekazu jakość jest wartością najważniejszą i nie można liczyć na to, że słaba jakość kogoś uwiedzie, lub coś przez nią osiągniemy.

Hollywood, kiedy nie dało się już produkować oryginalnych scenariuszy, zainwestowało w efekty specjalne. Przesunięto akcent, i krytyka mogła znów zajmować się ocenianiem, tyle, że innych aspektów dzieła. U nas sytuacja wygląda tak, że dyskutujemy ciągle o tej promocji historii i treści narodowych. Nie mamy jednak na to pieniędzy, bo budżety są blokowane przez rozmaite Instytuty Sztuki Filmowej, przez rządowych propagandystów i jakichś dziwnych typów obsadzających Olbrychskiego w roli Piłsudskiego. Myśl biegnie więc w innym kierunku – jeśli nie film to może komiks? No, ale nie ma dobrych rysowników, bo ci zajmują się czymś innym, treści narodowe ich nie interesują. To niech będą chociaż słabi rysownicy, niech nam narysują tego Zawiszę, ten Grunwald i niech powiedzą, że jesteśmy fajni i też wygrywaliśmy. Takie myślenie to dziecinada. Wygrywa się jakością, pomysłem, oryginalnością. Przynajmniej na tym rynku, który jest. Jeśli zaś ktoś aspiruje do miana artysty powinien mierzyć się z najlepszymi i największymi, a nie produkować jakieś ersatze.

Zilustruję to jeszcze przykładem; jeśli nasze dziecko chce iść do cyrku, a my inwestujemy w bilet to żądamy dobrego przedstawienia. Kiedy miast tresera lwów pokazują nam faceta co głaszcze kota, a do tego żonglera, który nie potrafi podrzucać tych piłeczek, to nie mówimy przecież dziecku – nic się kochany nie martw, lepsze to niż nic. Nie mówimy tak, prawda? Nie udajemy, że wszystko jest w porządku?

I jeszcze jedno – rynkiem znaczeń rządzi zasada akceptacji tandety. Jeśli odpowiednio duża grupa osób przyklaśnie obecności tandety na rynku, a paru pismaków opisze ją jako ósmy cud świata to tandeta zadomowi się tam na zawsze. Stanie się normą i zmuszą nas byśmy do niej równali. Nasza nędza i nicość ujawni się oczywiście po jakimś czasie, kiedy zobaczymy u obcych jak wygląda jakość prawdziwa. Nie oznacza to jednak, że uwolnimy się od tandety. Zawsze znajdzie się ktoś kto pogłaszcze nas po głowie i ciepłym głosem powie, że jak dla nas to i tak za dobre, lepsze to niż nic. A my ucieszymy się, że mamy choć tyle, te filmy Hoffmana, te komiksy Sibielaka i ten cały taniec z gwoździami.

Żeby jeszcze bardziej podnieść ciśnienie krytykom tego bloga i mojej osoby zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania książki Toyaha „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”. Ta książka to jest właśnie jakość. Nie znam wyższej jakości jeśli chodzi o słowo pisane, w naszych czasach. Na stronie tej są także moje książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” dla tych, którzy lubią opowieści o bohaterach i „Dzieci peerelu” dla tych, którzy lubią sobie powspominać dzieciństwo. Zapraszam.

Brak głosów