Przejezdność publikacji raportu

Obrazek użytkownika Warszawa1920
Blog

 

 

 

 

Niedawno Rafał Ziemkiewicz pytał, w jakim kraju żyje, nie mogąc zrozumieć, jak to jest możliwe, że jeśli trybuna Szechtera gani Ziemkiewiczowską powieść, to tak naprawdę ją – chwali, jak Mu z troską charakterystyczną dla osób „lepiej zorientowanych w świecie” wytłumaczono (]]>Ziemkiewicz: gdzie ja żyję?]]>). Zapewne są jeszcze nowe, nieodkryte formy demokratycznego, ba! z powłoką cywilizacyjną traktowania przez władze społeczeństwa, jak absolwentów telewizyjnych kursów zawodowych, niestety potrzebnych, bo ktoś musi płacić podatki, ale bez przesady z tą życzliwą troską.

 

Co prawda, generalnie, po 1989 r. – z krótkimi przerwami – wiemy, w jakim kraju, a właściwie: w czym, żyjemy. Złudzeń pozbyliśmy się chyba dawno. Jest jednak, jak sądzę, jeszcze w nas jakieś nieprzeparte poszukiwanie, mimo wszystko, jakiegoś sensu, jakiegoś miejsca dla siebie w tym „czymś”. To pewnie efekt choroby samodzielności myślenia, ale w pierwszej kolejności – po prostu patriotyzmu, któremu trudno nam wytłumaczyć, że Polska taka, jaką jest dziś, nas nie interesuje.

 

Nie oczekując już prawie nic od rządu PZPO, tego jednego mieliśmy prawo nie tylko się spodziewać, ale wręcz być pewnymi. Że – jeśli nawet nie ukarze winnych Tragedii 10 Kwietnia – to przynajmniej nie będzie godzić w pamięć i godność Poległych. I że, przynajmniej, w tym zakresie nie poważy się lekceważyć uczuć Rodzin Poległych, choćby Rodzin Poległych, przedłużając w nieskończoność publikację oficjalnego raportu Państwa Polskiego w sprawie Tragedii.

 

Najprawdopodobniej, bo wszystko na to wskazuje, nawet jednak i takie oczekiwanie, najbardziej ludzkie chyba z możliwych, nie zostanie spełnione. Pomijając już to, co w tej sprawie działo się do tej pory, a o czym wszyscy z nas wiedzą doskonale (niedawno pozwoliłem sobie popełnić tutaj na ten temat wpis – Raport Burdenki?; i chociaż chciałbym się mylić, wciąż myślę, że ten wpis jest aktualny ...), ostatnie, rzekomo przełomowe, wypowiedzi rządzących przekonują, że twórcy linii informacyjnej PZPO mogą śmiało porównywać się do Urbana i jego konferencji z lat 80. XX w.

 

21 lipca br. Tusk oficjalnie powiedział:

(...) Nie wykluczam, że jeśli tłumaczenie nie będzie niekompletne, to 29 lipca kluczowe fragmenty raportu będą w tłumaczeniu opublikowane, a my cały polski raport przetłumaczymy i damy tłumaczom tyle czasu, żeby te dodatkowe kwestie, załączniki dalej tłumaczyli. Ale 29 lipca, tak powiadomiłem też ministra Millera, niezależnie od zaawansowania tłumaczenia, ja uznaję za dzień prezentacji. (...) Źródło: ]]>tvn24: Tusk o raporcie Millera, 21 lipca 2011]]> [wyróżnienia w cytacie: Warszawa1920]

Tego samego dnia, 21 lipca br., ale kilka godzin wcześniej, przewodniczący owej komisji, Miller, powiedział zaś:

(...) [pytanie dziennikarki:] Czy możemy mówić o jakiejś dacie, która ewentualnie ..., przybliżonej, kiedy ... może ... [odpowiedź Millera:] ... warunkiem jest dokonanie tłumaczenia. Ponieważ nie komisja tłumaczy, tylko firma zewnętrzna, w związku z czym nie chcę ja się wypowiadać na temat daty konkretnej. [pytanie dziennikarki:] A chociaż na jakim etapie to tłumaczenie jest, panie ministrze, możemy wiedzieć? [odpowiedź Millera:] Jest na tyle zaawansowane, że jestem optymistą, ale pani oczekuje konkretnej daty, a taki dokładny ... [wtrącenie dziennikarki:] ... przybliżonej ... [odpowiedź Millera:] Mam nadzieję, że to jest naprawdę kwestia kilkunastu dni. (...) Żródło: ]]>tvn24: Miller o raporcie, 21 lipca 2011, kilka godzin przed wypowiedzią Tuska]]> [wyróżnienia w cytacie: Warszawa1920]

Dzień później, 22 lipca br., ponownie Tusk:

(...) Raport zostanie przedstawiony w komplecie, w całości. Jeśli się okaże, że nie wszystkie materiały, takie, jak załączniki, zostały przetłumaczone do tego dnia, to przedstawimy efekt tłumaczenia na dzień 29. (...) oraz: (...) Jedynym powodem tego, że czekacie na raport jest rzetelne tłumaczenie, które w dodatku musi być tłumaczeniem w rygorach zamówień publicznych. (...) Raport komisji Millera będzie przedstawiony najpóźniej 29 lipca. Może uda się dzień wcześniej i to będzie cały raport Millera. (...) raport będzie w całości, ale być może nie wszystkie dokumenty będą w całości przetłumaczone, ale te tłumaczenia będą dostępne publicznie, w komplecie, także po 29 lipca (...). Źródła: ]]>tvn24: Tusk o raporcie, 22 lipca 2011]]> oraz ]]>gazeta prawna (za pap): Tusk o raporcie, 22 lipca 2011]]>.

 

Po pierwsze, któryś z nich, Tusk lub Miller (być może zresztą, że obydwaj razem), po prostu kłamie. Ale nawet nie w tym rzecz, że kłamie premier lub jeden z najważniejszych ministrów w państwie, co być może już samo w sobie jest porażające. Ważne jest to dlaczego tak właśnie mówią i – to po drugie – w jakiej sprawie przynajmniej jeden z nich kłamie.

 

Jeśli przeanalizujemy dokładniej obydwie te wypowiedzi, traktując wynurzenia Tuska, opisującego samego siebie jako poirytowanego [sic!] ;), łącznie, a – umówmy się – nie trzeba tu szczególnych narzędzi analitycznych i wyjątkowej wiedzy językowo-epistemologicznej, pierwsze co się nasuwa, to najzwyczajniejszy brak konkretów. W przypadku Tuska to jest wręcz bełkot, także zresztą w warstwie gramatycznej i zachowania logiki wypowiedzi. Jak można bowiem mówić o precyzji komunikatów, skoro w tym samym zdaniu [sic!] premier najpierw podaje jakąś datę publikacji, dokładnie nie wskazując czego, a potem mówi o możliwości po prostu nie przetłumaczenia całego dokumentu do tej daty. Z drugiej strony, nie kto inny, jak autor (przynajmniej formalnie) tego raportu, Miller, nie dość, że twierdzi – opierając się zresztą na nadziei, nie na racjonalnych przesłankach – iż czasem potrzebnym jeszcze na tłumaczenie jest kilkanaście dni, to w dodatku samą publikację w ogóle uzależnia od tegoż przetłumaczenia (co skądinąd jest zgodne z tzw. narracją rządu, w jakiej od miesiąca PZPO tłumaczy brak publikacji raportu). Sam Tusk nie jest tu także oryginalny, bo i on, 22 lipca, wyjaśnia głupim słuchającym, niewiedzącym dlaczego czekają na publikację, że „jedynym powodem” tego czekania jest jakoby „rzetelne tłumaczenie”.

 

Jak to jest, przeto? To tłumaczenie jest warunkiem sine qua non publikacji, jak nam wtłaczano przez miesiąc, czy nie jest? Można jednak polaczkom pokazać raport, nie pokazując go zarazem ważniejszej przeca dla tej sprawy światowej opinii publicznej, owym zastępom polityków, ekspertów, dziennikarzy, ambasadorów, a już szczególnie – grupa to pierwsza z pierwszych – rosyjskich partnerów, naszych cudownych, ukochanych przyjaciół z Moskwy i przyległości, wszystkim czekającym (z pełnym zrozumieniem dla comiesięcznego przesuwania na kolejny miesiąc publikacji) na jedyne świadectwo prawdy, raport Tuskowy? I czy można te zastępy potraktować tak po MAK`owsku, rzucając im (czyżby, jak ochłapki?) te „fragmenty” ledwie?

 

Cóż to, przy tym, za stwierdzenie Tuska: „uznaję”? Zgodnie z najczęściej wykorzystywanym w języku polskim zastosowaniem, czasownik „uznać (kogoś, coś)” oznacza stwierdzenie czegoś, np. pewnych faktów, ale już po zaistnieniu omawianego zjawiska, faktu etc. Nie znam się na tajemnicach chronologii, ale tak na chłopski rozum 21 lipca jest przed 29 lipca. Ale co do mierzenia czasu pewno się mylę i należałoby w tej materii poczynić konsultacje u pana moralisty – etyka i konserwatysty ideowo – praktycznego w jednym, Gowina galicyjskiego, który to 27 czerwca 2011 ogłosił, że raport Millera będzie opublikowany najpóźniej po 2 (słownie, dla wątpiących: dwóch) tygodniach. Jak więc widać, trochę nam się w Polsce pomiar czasu zmienił za rządów etyków z PZPO, bo owe 2 tygodnie Gowina, jak trwają od tygodni już blisko 4 (słownie, dla nieumiejących liczyć: czterech), tak skończyć się dalej nie chcą i za dni parę rozpoczną piąte kółeczko.

 

Co mają oznaczać, te „kluczowe fragmenty”? Kto ustali ową „kluczowość” w jednej części raportu, stwierdzając przy tym brak „kluczowości” w innej? Jakie to są te „dodatkowe kwestie”, które Tusk łaskawie da tłumaczom, co by „dalej tłumaczyli”? I jaka jest czasowa perspektywa tej „dalekości”? Dla kogo ma być ta „prezentacja”? Jak ma być raport „przedstawiony”? I komu?

 

Czy Miller nie wie, co mówi? Czy Tusk ma wpływ na Millera, czy nie ma, skoro twierdzi, że dzień wcześniej, „wieczorem” – poirytowany! – rozmawiał z nim, sugerując, że domagał się wtedy od szefa komisji szybkiej publikacji raportu, Miller zaś następnego dnia rano beztrosko kłapie coś o „kilkunastu dniach”, bez żadnej zresztą gwarancji dotrzymania tego terminu? Mało tego: uparcie trzyma się wersji „żadnej publikacji przed przetłumaczeniem”! Tusk rozgłasza natomiast, że to góra kilka dni i że  tłumaczenie jest drugorzędne. Więc o co chodzi?

 

Odpowiedzi na takie pytania, oczywiście, nikt nie udzieli. Tego rodzaju pytań żadne media nad Wisłą nie zadają.

 

Idąc dalej w poszukiwaniach prawdziwego sensu wypowiedzi Tuska i Millera, chciałbym zwrócić uwagę na pewne zjawisko, bardzo symptomatyczne dla sposobu funkcjonowania Tuska. Otóż, w trudnych sytuacjach staje się w trakcie publicznych wystąpień groźnym dla swoich podwładnych, nie kryje – rzecz jasna wyłącznie werbalnie – swojej rzekomej, właśnie!, irytacji, a co najważniejsze tłumaczy i obiecuje, iż (z reguły nie od razu, ale przynajmniej po tygodniu) „wyjaśni sprawę”. Klasycznym dla tego Tuskowego modus operandi stał się już casus Bondaryka, który już co najmniej dwukrotnie miał, „w przeciągu tygodnia”, stanąć w obliczu bardzo poważnych konsekwencji, z dymisją włącznie. Jak to się wszystko kończyło, wszyscy wiemy. Wiemy też wszyscy, że cudem jest, że to Tusk w ogóle przez Bondaryka nie został jeszcze wywalony. Ale to inna historia. Ten sam mechanizm widzieliśmy i w przypadku rzekomego wywalenia osobników łączonych z aferą hazardową (taki, na tem przykład, Szetyna został straszliwie pognębiony!), i gdy Grad „zamykał” przemysł stoczniowy, gdy Grabarczyk pogrążał koleje i plan budowy dróg, itd itd.

 

Otóż uważam, że również i w sprawie publikacji raportu, Tusk – w godzinie próby – schowa się za plecami urzędnika/przepisów/rzekomych interesów państwa, a tym razem będą to plecy Millera. Zasłaniając się – wymyślonym chyba przez jednego z tych Tuskowych ostachowiczów – „wymogiem publikacji również w językach: angielskim i rosyjskim”. Tłumacze – co nie trzeba tłumaczyć – będą wtedy bowiem, oczywiście, akurat w trakcie „dalszego tłumaczenia”... Więc o publikacji trzeba będzie znów zapomnieć. Powody, co warto również dodać, mogą się przy tym znaleźć i inne. Interesująco wygląda np. pomysł wykorzystania rządowej (z MSWiA!) nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej, dający możliwość ... nieudostępniania opinii publicznej określonych dokumentów na podstawie czysto uznaniowej decyzji urzędniczej (ciekawe szczegóły, w tym na temat zastanawiającej zbieżności w czasie procedury legislacyjnej tej noweli z przywołanymi powyżej wypowiedziami Tuska oraz odnośnie jego podejścia do tej nowelizacji, w artykule na Niezależna.pl: ]]>Niezależna.pl: Miller utajni smoleński raport Millera?]]>). Ale jeszcze wyraziściej w tym kontekście jawi się tajemnicza informacja medialna z tego dokładnie (no, popatrz) tygodnia, dotycząca mianowicie przygotowywania własnego raportu „smoleńskiego” przez NIK. Przy tym szczególnie intrygujące są tu dwa elementy: sugerowana data publikacji tego raportu i emocje, jakie wokół niego miały się już pojawić w sferach rządowych. Mówi się bowiem o późnej jesieni lub wręcz samej końcówce tego roku jako terminie zamknięcia dokumentu przez NIK. Równocześnie bez ogródek podaje się, że prace kontrolerów z ul. Filtrowej prowadzone u Klicha Bogdana w MON doprowadziły do furii tego ostatniego pana i do jawnej – teraz już i dla publiki ogólnopolskiej – kłótni na spotkaniu pokontrolnym. Według mnie tu wcale nie chodzi o raport NIK jako taki. Nie przypominam sobie, żeby prasa kiedykolwiek opisywała szczegóły spotkań pokontrolnych NIK-u na wczesnym etapie prowadzonych spraw, a już całkowitym ewenementem jest, gdy czytamy wypowiedzi rzecznika MON, w których nie dość, że te szczegóły przywołuje, to w dodatku publicznie oburza się na kontrolerów, a ich zachowanie nazywa skandalicznym. Istotne jest to, że to doskonały pretekst dla Tuska. Rewelacyjna data, rzekome zaangażowanie najważniejszych urzędów w państwie, kontrowersje z udziałem bardzo wysokich urzędników i wojskowych, wreszcie – ten sam przedmiot pracy. W trudnej chwili, „za pięć publikacja” według obietnic Tuska, można będzie – zachowując bardzo poważną, propaństwową minę – publicznie powiedzieć, że NIK to wszak konstytucyjny organ, należy go więc traktować z wyjątkową czcią, a cześć taką wyrazić możemy poprzez „dokumentacyjne” wsparcie prac kontrolnych NIK-u. Z naszej strony, tj. rządu PZPO, takie wsparcie można zrealizować jedynie w drodze udostępnienia dzieła Millerowego. Organy państwa muszą sobie przecież pomagać, a już wspominać nie trzeba, że powinny też zachowywać spójność swoich działań. Co prawda spowoduje to, że do podpisania raportu Izby (koniec 2011, PO WYBORACH!) dokument Millera, żeby zapewnić „pełny obiektywizm i rzetelność” poczynań NIK, trzeba będzie zachować „w stanie niejawności”. Czego się jednak nie robi dla konstytucji?

 

Nie łudzę się, że sposób informowania Polaków przez sekretarzy KC PZPO, zaprezentowany w powyżej przytoczonych wypowiedziach, wynika z ich lingwistycznych ułomności. To niezwykle precyzyjnie (o, tak: tu precyzji już nie brakuje!) przemyślane sączenie komunikatów co prawda nieuniknionych (jak to się mówi, za dużo ludzi słyszało w Polsce o Smoleńsku), ale tak skonstruowanych, żeby w każdej chwili i w każdych okolicznościach, móc je wykorzystać we własnej obronie, a przeciwko ewentualnym oponentom próbującym egzekwować od rządu jakieś – RZEKOME! – obietnice. PZPO jest akurat w tej dziedzinie wyjątkowo utalentowana. Widać tu szczególną przejezdność ścieżek ideowych wiodących z wydziałów propagandowo – agitacyjnych PZPR do współczesnych ośrodków doradztwa PR afiliowanych przy kancelarii Tuska.

 

Nie mam żadnego powodu by wierzyć Tuskowi, z kolei to, co mówi Miller może równie dobrze oznaczać, że nadzieje tego pana zostaną zawiedzione i publikacja opóźni się o kolejne kilkanaście dni. Co istotne tu, nikt nie będzie mógł wtedy Millerowi zarzucić kłamstwa. Jak zaś powyżej wspominałem, takich „worów”, w które Tusk mógłby „wrzucić”  raport, a potem „wór” skierować do „głębin jeziora”, jest parę.

 

Jakoś dziwnie nie mam złudzeń, że mec. Stefan Hambura nie będzie już dane mieć okazję dopominać się od sekretarzy PZPO choćby śladów przyzwoitości (]]>Niezależna.pl: List smoleński do Jarosława Gowina]]>), że tacy, jak Gowin znajdą skrupuły, by powstrzymać się od szukania uzasadnień dla najpodlejszych poczynań rządu, że Państwo Polskie „wydobędzie” i przewiezie na swoje terytorium wrak Tupolewa przed podniesieniem „Bułgarii” z dna Wołgi, że ... Nie mam.

 

 

Satyra nie jest najlepszą forma wypowiedzi w opisywanej sprawie, ale nie wiem, czy nie ona jedna nam została jako obrona. Przed kłamstwem. I jako obrona naszej intelektualnej wolności. Ten film ..., a zresztą – sami obejrzyjcie:

 

]]>Tajna narada rządu po Tragedii smoleńskiej]]>

 

 

O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.

 

Brak głosów