Jak Akowcy "Szarego" pisali do KOMUNIST w Erewaniu

Obrazek użytkownika Łażący_Łazarz
Historia

Przedstawiam, jako ciekawostkę list Partyzantów „Szarego” do Gazety Komunist w Erewaniu, napisany celem upamiętnienia działań kolegi Ormianina, prześladowanego potem wśród "swoich". List jest zadziwiający w wymowie, bo napisany językiem, który miał trafić do szefów tego komunistycznego organu.

Wszystko by oddać hołd i upamiętnić dokonania przyjaciela. Niestety, nic mi nie jest wiadomo czy został opublikowany i czy KOMUNIST w jakiejkolwiek notce wspomniał na swoich łamach o Doktorze Muszegu. List został wysłany w latach 80-tych, zaraz po zniesieniu Stanu Wojennego..

Do Redakcji

Gazety KOMUNIST

w Erewaniu Arm. Z. S.R.R.

SZANOWNA REDAKCJO!
Niech Was nie dziwi, że tak po wielu latach nabrałem chęci do napisania tego listu w tak zdawałoby się na pozór dawno przebrzmiałej sprawie. Toteż na wstępie, zanim przystąpię do meritum sprawy, chciałbym się z tego mojego postępowania wytłumaczyć.
Od roku czasu nawiązałem łączność i koresponduję do obecnej chwili z dawnym towarzystwem walk partyzanckich na Kielecczyźnie, w dalekiej dla Was Polsce. Korespondencja ta przywodzi mi na myśl szereg wspomnień z dawna przebrzmiałych, trudnych, a jednocześnie tak mile wspominanych dni trudu partyzanckiego, poniewierki i ciężkich wzmagań z hitlerowskim najeźdźcą na nasze i Wasze ziemie. O ogromie tego barbarzyństwa przerastającego wszelkie ludzkie wyobrażenie, pisać Wam chyba nie muszę, bo Ziemie Radzieckie i narody Radzieckie na własnej skórze odczuły ten ogrom zgrozy wytworzonej przez najazd hitlerowskich faszystów. Jakkolwiek jest faktem niezbitym, że naród radziecki poniósł największe ciężary. W tych zjednoczonych, przez wszystkie narody zmaganiach i że w tym najtrudniejszym okresie czasu na Związek Radziecki kierowały się oczy wszystkich ujarzmionych przez hitleryzm narodów i mimo pierwszych niepowodzeń Waszych wojsk nieodmiennie wierzyliśmy w zwycięstwo słusznej sprawy, zwycięstwo oręża radzieckiego i narodów Radzieckich, a przy nich wojsk polskich i narodu polskiego.
Lecz zanim przyszły zwycięstwa, wiele upłynęło czasu i wody w Wiśle, i wiele krwi zostało przelanej, droga po której przyszły zwycięstwa były drogą trudu i znoju, a przy niej niezliczone ilości bezimiennych mogił, spalonych chat, czy z daleka widoczne kominy pieców krematoryjnych.
Niszcząca wizja szalejącego faszyzmu była tym impulsem, który spowodował ucieczkę naszej młodzieży w lasy, a część odwetu i zemsty była tym drogowskazem dążności do walki, co nie pozwoliło nam na bierne wyczekiwanie.
W takiej też atmosferze znalazł się w oddziale partyzanckim pod dowództwem „Szarego” na Kielecczyźnie doktór STEFAN JAN MUSZEG SIETRAKOWICZ, a okres nieustannych zmagań i walk wkrótce zespolił nas w jeden organizm żołnierski, zwany oddziałem partyzanckim, uchodzący za jeden z najbardziej bitych oddziałów na Kielecczyźnie. Oczywiście nie mała jest w tym zasługa ówczesnego dowódcy Hedy Antoniego, pseudonim „Szary”, który swoimi wyjątkowymi zdolnościami dowódczymi, niepospolitą odwagą, urokiem osobistym i znajomością psychiki żołnierskiej, wyrobił z nas młodych ludzi karny i odważny do szaleństwa zespół.
W tym to właśnie czasie, w naszym oddziale zjawił się z dalekiej słonecznej, prawie dla nas legendarnej Armii, doktór Muszeg. Tak bowiem w lesie nazwał się Stefan Jan Sietrakowicz z Erewania.
Dobrze pamiętam tę chwilę, gdy Komendant „Szary” spojrzawszy na stojącego o posiwiałych już skroniach i łysiejącej nieco czuprynie – pana z dobrodusznym, chwytającym za serce uśmiechem, powierzył mu funkcję niebagatelną lekarza oddziału partyzanckiego, który przyjął ją bez wahania.
Wiele było w owym czasie do zrobienia, dla oddziału przez doktora „Muszaga” – jak go nazwaliśmy potocznie. Było kilku rannych do opatrywania, było też wielu chorych na szkorbut, czy też przeziębionych. Doktór „Muszeg” był dobrym opiekuńczym duchem wszystkich ludzi potrzebujących pomocy. Nigdy uśmiech nie znikał z jego sympatycznej, budzącej zaufania twarzy.
Opatrzonych rannych i chorych wywoziliśmy na wieś, gdzie znów doktór „Muszeg”musiał ich doglądać. Oczywiście nie odbyło się bez walki, mniejszych potyczek i większych bitew z hitlerowcami, gdzie był jednym z pierwszych jako żołnierz i jako lekarz Doktór „Muszeg”.
I jakkolwiek czas pokrył już niektóre fakty patyną zapomnienia, to jednak postać doktora „Muszega”w wielu potyczkach i bitwach, w których braliśmy udział staje w moich oczach jak żywa. Wystarczy wspomnieć walkę naszego oddziału w Edwardowie, tj. wsi, gdzie pod koniec grudnia 1943 roku hitlerowcy częściowo nas zaskoczyli i Komendant „Szary”wraz ze swoim zastępcom, por. „Krzykiem” zorganizowali obronę z kilku sąsiadujących ze sobą domów.
Oczywiście żandarmi hitlerowscy za wszelką cenę chcieli nas związać ogniem, otoczyć i zniszczyć. Nasilenie ognia niemieckiego postępowało z minuty na minutę. Wydawało się, że strzela jeden karabin maszynowy czy pistolet, a 20 niemieckich. To partyzanci nauczeni doświadczeniem oszczędzali amunicję, której nigdy nie było za dużo. Niemcy natomiast szafowali amunicją niepomiernie. Przyciśnięci ogniem nie mogliśmy czekać biernie na rozwój wypadków.
Doktór „Muszeg”znajdujący się wraz z porucznikiem „Krzykiem”, z kapralem „Tygrysem” i kapralem „Mechem” próbował wyskoczyć oknem do ogródka, lecz porucznik zauważywszy dwóch hitlerowców w pobliżu domu szarpnął doktora do tyłu, wychylając się jednocześnie naprzeciw rozbitego już uprzednio okna. W tym momencie seria pistoletu maszynowego raniła wyraźnie porucznika „Krzyka”w prawe oko.
Doktór „Muszeg”nie patrząc na nasilający się ogień nieprzyjaciela zrobił porucznikowi natychmiast prowizoryczny opatrunek, powierzył porucznika opiece tych dwóch kolegów, sam zaś wyskoczył do drugiego domu, gdzie znajdowało się jeszcze trzech rannych. Etyka lekarska nie pozwoliła doktorowi pozostawić rannych własnemu losowi i z narażeniem życia, pod silnym ogniem nieprzyjaciela przedostał się do rannych, pomógł im się podnieść i wyprowadził ich na podwórze.
W tym czasie brawurowy kontrakt partyzantów z komendantem „Szarym” na czele wyparł hitlerowców ze wsi, gdzie na czystym polu dokonano likwidacji Niemców, zabierając im broń i tak cenne dla nas buty.
Po zakończonej walce komendant „Szary”, jak zwykle po każdej akcji, dokonał przed frontem oddziału rozliczenia z działalności wszystkich partyzantów, chwaląc jednych za odwagę, zimną krew i bohaterstwo – zaś ganiąc drugich za tchórzostwo.
Natomiast doktorowi „Muszegowi” udzielił publicznej pochwały za bohaterską postawę w tej akcji, dokładne i sumienne, mimo wielkiego niebezpieczeństwa, wypełnienie obowiązku lekarza oddziału leśnego. Ranny w oko porucznik „Krzyk”wyposażony w odpowiednie lewe dokumenty został wysłany na leczenie do kliniki w Krakowie.
Oczywiście, że tak dokladnie opisana walka, czy też praca, w której brał udział doktor „Muszego”jest tylko jednym z epizodów całej partyzanckiej epopei ciągnącej się na przestrzeni prawie dwóch lat.
W każdej akcji, jak na przykład w miasteczku Sienno, gdzie zabraliśmy Niemcom większość żywności, przeznaczonej na front wschodni i sprawiliśmy publiczne lanie wszystkim gorliwym sługom niemieckim i zdrajcom narodu wymierzyliśmy karę śmierci. Na mocy sądu wojennego, czy też w morderczej walce przy zdobywaniu Zakładów Starachowickich silnie ubezpieczonych z uwagi na ogromne ilości produkowanej tam amunicji, broni i innego sprzętu technicznego na potrzeby frontu. Wszędzie tam nie brakowało doktora „Muszega”, który swoim opanowaniem i bojową postawą dawał przykład.
Niejednokrotnie też doktorowi „Muszegowi” udzielał też dowódca „Szary”Heda Antonipochwały za braterską postawę godną żołnierza najwyższej rangi. Pochwały te były udzielane publicznie przed frontem naszego oddziału. Nie sposób jest zliczyć te wszystkie akcje i walki, których dokonał oddział na czele ze swoim komendantem „Szarym”, a we wszystkich tych akcjach i walkach brał udział doktór „Muszeg”. Imię doktora jest na zawsze nierozerwalnie związane z historią walk tego bojowego zgrupowania partyzanckiego, a takie ogromne przedsięwzięcia, jak rozbicie potężnej niemieckiej obławy w lasach skarżyskowskich i koneckich, gdzie legło łącznie w dwóch obławach ponad 1 000 hitlerowskich zbrodniarzy.
Rozbicie więzienia w Końskich, gdzie po opanowaniu miasta rozbito więzienie, wypuszczono ponad 150 przeznaczonych na rozstrzelanie ludzi, czy też w obronie miasteczka Radoszyce - 3 000 ludzi, którzy przeznaczeni już byli na rozstrzelanie i stali na rynku oczekując nieuchronnej zdawałoby się śmierci.
Oddział nasz zawiadomiony w ostatniej chwili o pacyfikacji Radoszyc, w ciągu prawie trzech kwadransów biegiem przebył odległość 8 kilometrów i opanowaliśmy Radoszyce.
Dosłownie w ostatniej chwili na rozkaz komendanta „Szarego”rzuciliśmy się do ataku, rozbijając oddziały Niemieckie otaczające to miasto. Cudów waleczności tej akcji dokonał właśnie nasz kochany doktór „Muszeg”. A kiedy Niemcy w Radoszycach zostali rozbici, my pomęczeni odpoczywaliśmy, syci zwycięstw i zemsty nad znienawidzonym wrogiem, doktór „Muszeg”wraz z komendantem „Szarym” niezmordowanie obchodzili pobojowisko, chcąc zorientować się w stratach oddziału i ludności cywilnej. Doktór „Muszeg”udzielił rannym pierwszej pomocy i po porozumieniu się z komendantem „Szarym”podjęto decyzję przewiezienia rannych w spokojniejszy teren, bardziej sprzyjający leczeniu rannych. Wdzięczni koledzy z oddziału komendanta „Szarego” Antoniego Hedy, do końca życia wspominać będą doktora „Muszeg”, a czy to za pomoc w opatrywaniu ran odniesionych w walce, czy też leki przeciw grypie i zapaleniu płuc, a nawet te setki zastrzyków przeciwko wrzodom i czyrakom. Lecz nade wszystko wspominają zawsze jego szlachetną postać, uśmiechniętą twarz i przyjazne słowo pociechy, których nie szczędził chorym pocieszając wszystkich myślą o bliskim już zwycięstwie prawdy nad kłamstwem, dobra nad złem, synonimem tego zła był hitleryzm i faszyzm.
W zwycięstwo dobra nie wątpił ani jedną chwilę. Niech, więc te ciepłe słowa, które Wam Szanowna Redakcjo przesyłamy pod jego adresem, będą dla niego pociechą w najdłuższym życiu, które oby płynęło w zdrowiu bez zmartwień i trosk, bo na nie sobie pracowicie zasłużył, tego życzą Mu dawni towarzysze broni i tych, wszystkich opisanych walk.
Paszkiel Edward ps. „Pozew”
Rogala Wacław ps. „Jurek”
 
 

 

 

Ps. Ze swojej strony się dziś zastanawiam: czy potrzebne to było? Czy nie była to niedźwiedzia przysługa? Czy skórka warta wyprawki?

ŁŁ

 

www.hey-ho.pl serwis dla pracowników

 

Brak głosów

Komentarze

Brzytwa dla tonącego?

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#40345

Oryginał tego listu, jak i inne dotyczące partyzantki z okolic Skarżyska-Kamiennej są tutaj:
http://www.skarzyskokamienna.comli.com/archiwum1full.html
 
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: www.hey-ho.pl

Vote up!
0
Vote down!
0

 
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl

#40353

Czego to my jeszcze sie nie dowiemy...
Pozdrawiam...Akiko

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
0

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#40354