Prawybory w szkole, część 1
Pewnego dnia znienacka wszystkich uczniów zwołano do auli szkolnej. Czwarta a miała mieć akurat kartkówkę z niemieckiego.
- No trudno - powiedziała niezadowolona sroga pani od niemieckiego. - Idźcie skoro musicie.
Czwarta a nie szła, a rwała jak konie wyścigowe. W auli byli pierwsi i stanęli na wyznaczonym dla siebie miejscu. Powoli schodziły się inne klasy, a na samym końcu nadciągnęło grono pedagogiczne.
- Drogie dzieci - mikrofonem zawładnęła pani pedagog. - Z końcem tego roku szkolnego kończy się kadencja przewodniczącego samorządu uczniowskiego wszystkich szkół w naszym mieście.
- Jest marzec - z szeregów czwartej a rozbrzmiał głos dziewczynki, która zawsze odzywała się jako pierwsza.
- Wiem, że jest marzec!!! - zagrzmiała pani pedagog, wściekła, bo uciekł jej wątek. - Y... Tego... Ja...
- Prawybory - podpowiedział jej pan dyrektor.
- Właśnie. Drogie dzieci, w jesiennych wyborach nasz szkoła również wystawi swojego kandydata. Sukces!! - i pani pedagog zaczęła się cieszyć.
- To, ze wystawimy kandydata to jest sukces? - ten ironiczny głos mógł należeć tylko do Łukaszka.
- Hiobowski! - zareagowała czujnie pani pedagog. - Milcz! To jest szkoła! W tej chwili mamy uroczysty apel! Tu przyszło kilkaset osób! Myślisz, że przyszli po to, by słuchać twojego jątrzenia i wsobnych enuncjacji? Chcesz robić zadymę? Jeśli tak to wypad!
- O nie - przejął mikrofon pan dyrektor. - Zaraz wszyscy powiedzą, że chcą robić zadymę, trzeba będzie ich wyrzucić i apel się nie odbędzie. Proszę o uwagę! Na jesieni odbędą się wybory na przewodniczącego. Z naszej szkoły też wystartuje kandydat.
- Albo kandydatka, są parytety - wtrąciła się pani wicedyrektor.
- Nie będzie żadnej kandydatki - odarł ją ze złudzeń pan dyrektor.
- Przecież nasze grono będzie wybierać tą osobę, prawda? - zdziwiła się pani wicedyrektor.
- Nieprawda. Żeby była demokracja postanowiłem, że kandydata wybiorą uczniowie! - oznajmił z dumą pan dyrektor.
- A zatem to może być kandydatka - upierała się pani wicedyrektor. - Przecież uczniowie mogą wybrać dziewczynę...
- No właśnie, i żeby uniknąć wyboru przypadkowej osoby ja podam na kogo można głosować.
- Jak to?
- No bardzo prosto. Kandydatami na kandydatów będą... - i tu pan dyrektor podał nazwisko jednego ucznia z piątej a (tak się przypadkowo składało, że był synem jego siostry) i nazwisko drugiego ucznia, z szóstej be, który przyszedł do tej szkoły dopiero w tym roku szkolnym.
- Kto ich wybrał? - chciała wiedzieć pani wicedyrektor.
- Ja, a bo co? - odparł pan dyrektor.
- I wolno głosować tylko na nich?
- Tak.
- I to ma być demokracja?
- Oczywiście. Jest głosowanie? Jest. Jest wybór? Jest. No to o co chodzi?
- Demokracja to jest, że każdy może startować...
- Proszę pani, gdyby każdy uczeń mógł startować, to byłby burdel a nie demokracja.
- No wie pan! Takie słowa przy dzieciach!
- E, dzieci na pewno już znają takie słowa. Wiecie co to jest burdel, prawda? - zapytał uczniów pan dyrektor.
- Oczywiście! - krzyknął okularnik z trzeciej ławki i wskazał osłupiałego Grubego Maćka. - Burdel to miejsce gdzie pracuje jego stara!
- Ty nędzna fiucino! - ryknął na niego Gruby Maciek i się pobili.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 943 odsłony