Niespodzianka na Dzień Nauczyciela
Dzień Nauczyciela miał mieć niezwykle uroczystą oprawę. Miały być przemowy, akademie, prezenty. W auli zgromadziło się całe szanowne grono pedagogiczne.
- Witam wszystkich - powiedział ciepło do mikrofonu pan dyrektor. - Myślałem, że możemy już zacząć, ale brakuje kogoś.
- Kogo? - zdziwieni nauczyciele spojrzeli na siebie.
- Uczniów!! - pan dyrektor wskazał pustą aulę. - Kto będzie recytował, śpiewał, tańczył i wręczał nam prezenty?! Gdzie nasi wspaniali, kochani uczniowie?!
Nauczyciele zaczęli coś bąkać, że uczniowie masowo się zwalniali. Że święto, że lekcji i tak nie będzie, że rodzice kazali, że dużo zadane, że chcą pobyć z rodziną, że Unia Europejska i tak dalej.
- No dobrze, ja to wszystko rozumiem - skłamał pan dyrektor. - Ale żeby wszyscy?? W całej szkole nie ma ani jednego ucznia??
Odpowiedzią było pełne zakłopotania milczenie.
- Jeśli można... - przerwała je cicho młoda pani od polskiego. - Paru uczniów z mojej klasy jeszcze jest.
- Jak to?
- Zostali za karę. Bili się na lekcji i wyzywali od nędznych fiucin...
- Aaa... To już wiemy kto - powiedzieli inni nauczyciele grobowym głosem. - Jeden gruby, jeden w okularach i jeden pyskaty. Tym panom już dziękujemy...
- Ale ktoś musi przyjść! - zdenerwował się pan dyrektor. - Koleżanko! Proszę natychmiast ich zawołać i...
Skrzypnęły drzwi i nieco się uchyliły, a w szparze pojawiła się czyjaś głowa. Potem otworzyły się szerzej i weszła inkryminowana trójka. Chłopcy podeszli do podium i spojrzeli w górę na stojących na nim nauczycieli.
- Dzień dobry - zagaił okularnik z trzeciej ławki wpatrując się wzrokiem pełnym uwielbienia w panią pedagog.
- Dobry - odparła szybko młoda pani od polskiego. - Co wy tu robicie? Mieliście siedzieć w klasie!
- Przyszliśmy powiedzieć, że zepsuł się automat do coli - zadudnił Gruby Maciek.
- Auto... - i panu dyrektorowi z oburzenia odjęło mowę. - Karę podobno macie! A wy sobie colę...
- Niech nam dadzą prezenty i coś zadeklamują - podpowiedziała mu szybko pani pedagog.
- Baczność! - huknęła na uczniów pani wicedyrektor. - Na jakieś niezdrowe świństwa pieniądze wydajecie! A tyle dzieci chorych cierpi! Lepiej byście je wspomogli!
- Ładne dekoracje - odparł pozornie bez związku Łukaszek. - I te plakaty... Girlandy... A mój tata zawsze pyta na co idą te pieniądze, co wpłacamy szkole na...
- To my zrobiliśmy zrzutkę! - przerwał mu wiśniowy z oburzenia pan dyrektor. - My, nauczyciele, z naszych prywatnych pieniędzy!!
- Nie mogliście wpłacić tych pieniędzy na chore dzieci? - strzelił Łukaszek.
- Rrrr... Grr... - pienił się pan dyrektor. Młoda pani od polskiego dawała im rozpaczliwe znaki aby wyszli. Chłopcy posłuchali, ale okularnik wsunął jeszcze głowę przez drzwi i rzucił na odchodne:
- A mój stary powiedział mi, że w szkole nikt nie może pić alkoholu! Nawet nauczyciele! I dyrekcja też!
- Bezczelna smarkateria!!! - eksplodował pan dyrektor.
- Spokojnie - pani wicedyrektor położyła mu rękę na ramieniu. - Ja ich zniszczę.
Młoda pani od polskiego westchnęła głęboko, a pani pedagog prychnęła z niewiarą. Ale pani wicedyrektor, niezrażona, kontynuowała wpatrując się w drzwi za którymi zniknęli chłopcy:
- Nawet wiem od którego z nich zacznę...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1213 odsłon