Marsz Pamięci, Warszawa, 10 maj 2013

Obrazek użytkownika Honic
Kraj

Obecni wiedzą jak było. Nieobecni dowiedzą się. Będą relacje, filmy, nagrania, zdjęcia. Profesjonalne. Wyczerpujące. Ale ja chciałbym zwrócić uwagę na dwie sprawy które były dla mnie dziś szczególne, bo dotyczyły tych najwytrwalszych i tych najmniejszych.
W trakcie Marszu Pamięci wystąpiły śpiewając pieśni patriotyczne Polskie Dzieci z Grodna. Byłem zbyt daleko żeby je dokładnie widzieć ale ich obecność była wzruszająca, nie tylko - jak słyszałem - dla mnie. Żyjemy w kraju który nie jest taki jaki sobie wymarzyliśmy. Zdecydowanie. Ale możemy rozmawiać po polsku, czytać i porozumiewać się w tym języku, możemy bez szczególnego ryzyka troszczyć się i walczyć o prawdziwą niepodległość, bez przeszkód mówić że jesteśmy Polakami. Te dzieci, to potomkowie tych którzy przestali być obywatelami polskimi i nie dano im prawa czuć się Polakami, choć nie ruszyli się nigdzie z miejsca gdzie mieszkali. Pomimo to ich dzieci i wnuki pozostały polskimi patriotami które dziś do Warszawy przyniosły to co mogły Polsce przynieść najcenniejszego. Chciałbym, żeby wiedziały jakie są ważne dla Polski.
Druga sprawa, to Siedlce. Są tu patrioci ze wszystkich stron Polski. A także Węgrzy, Gruzini, Białorusini. Ale Siedlce są zawsze. I warto o tym pamiętać. Niestety, jakaś usterka powoduje że nie mogę zamieścić żadnego zdjęcia. Może innym razem to naprawię.

Brak głosów

Komentarze

Dzieci Grodna ujęły mnie, a właściwie - ich nauczyciele, wychowawcy, rodzice - przecież ich zasługą jest ten piękny śpiew.
Dopóki życia starczy - będę każdego dziesiątego w Katedrze i na Krakowskim.

Vote up!
0
Vote down!
0

Bóg - Honor - Ojczyzna!

#356712

Nasi
elzbieta23, 12 Listopada 2009, 11:05

Działo się to w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Lipcowe gorące słonce prażyło niemiłosiernie. Z niemałym niepokojem zmierzałam z kilkorgiem swoich współpracowników w stronę białoruskiej granicy. Autokar trząsł niemiłosiernie, a jego rozgrzane wnętrze z każdą godziną topiło nasz zapał.
Mgliście zarysowana kilka tygodni wcześniej inicjatywa, stała się faktem. Oto my, zapaleńcy oddani dzieciom ulicy, postanowiliśmy wzbogacić wakacje naszych podopiecznych w doznania, których nigdy zaznać by nie mogły. Miało to być wspólne spędzenie letnich dni z polskimi dziećmi z Białorusi.
Projekt był o tyle trudny, że finansowany miał być wyłącznie z pozyskanych przez nas, w drodze własnych działań funduszy. Od czego jednak pomysłowość, kiedy cel jest szczytny? Bez większego trudu zorganizowaliśmy potrzebne pieniądze, a także wiele wspierających akcję dodatków. Dzięki hojnym sponsorom, polecającym nas także swoim znajomym, udało się zdobyć na tyle skuteczne wsparcie, że byliśmy w stanie nakreślić plan kolonii z kilkoma wyjazdami wycieczkowymi do ważnych dla Polaków miejsc.
Kiedy padały słowa: „Grodno, polskie dzieci, niewiarygodna nędza na Białorusi” – ludziom często wilgotniały oczy. Zjawisko, z którym spotkałam się po raz pierwszy, bo los naszych , rodzimych gawroszów niezbyt wzruszał nagabywanych. Z reguły każdy datek padał z docinkiem: „ a od czego Opieka Społeczna i rodzice, no i oczywiście Kościół. Zapraszaliśmy zatem darczyńców do naszej siedziby i dopiero widok nieszczęsnych dzieciaków działał uświadamiająco na zrozumienie losu naszych podopiecznych.
Teraz jednak porwaliśmy się na coś o wiele trudniejszego, bo z niepokojem wyczuwaliśmy problemy, które mogą pokrzyżować marzenie o pełnej integracji wszystkich dzieci, a co za tym idzie, doświadczenie, które na zawsze zapadnie w sercu każdego z nich.
Z Grodna wracaliśmy z dwudziestką ” gości”. Szczęśliwe z wyprawy do serca Polski dzieci, przyglądały się z ciekawością widokom za oknami autokaru, ale przede wszystkim… nam.
Pierwsze spotkanie zapoznawcze, oparte o dyskotekę wypadło raczej słabo. Wszystkie dzieciaki były uczniami podstawówki, tej jeszcze ośmioklasowej, z dużą przewagą dziesięcio i jedenastolatków.
Zbite w grupki, łypały na siebie nieufnie.
Pierwsza wspólna wycieczka sprawiła, że lody zaczęły topnieć i coś się przełamało. Niemały wpływ na to miał incydent, który wydarzył się podczas powrotu z wyprawy. Odpoczywaliśmy na leśnym parkingu z apetytem zjadając bigos , który troskliwe kucharki przygotowały nam w ogromnym termosie.
Siedziałam razem z dwoma najstarszymi chłopakami z Grodna. Wiktor i Edek – od września mieli rozpocząć ósmą klasę. Byli niezwykle inteligentni i bardzo ciekawi Polski. Wręcz buchało od nich patriotyzmem.
W pewnym momencie podeszła do stolika grupka „naszych” dzieciaków. Łukasz- jeden z najbardziej wpływowych chłopaków przewodził kolegom. Głośno rzucił pytanie, które sprawiło, że omal nie zapadłam się pod ziemię, widząc reakcję na twarzach chłopców z Grodna.
- Pani Elu, ale oni – tu wskazał na Grodnian – to chyba nie są Polacy, bo jakoś tak inaczej mówią niż my –
Doskonale wiedziałam o co chodzi , bo zaciąganie, tak typowe dla wschodnich rubieży, tu brzmiało wyjątkowo silnie. Rzadko zdarza mi się „zapomnieć języka w gębie” – tamten moment był jednym z nich.
Nie wiem, jak się to stało, ale wykrztusiłam z siebie – Jak to inaczej? Wiktor, powiedz mu coś po polsku!
Usłyszałam rzucone w stronę Łukasza, głośnie i soczyste –„ spier… !”
Podziałało! Do końca pobytu nic już nie zakłócało integracji, a kiedy odwoziliśmy, wspólnie z „naszymi” małolatami, którzy nawet paszporty otrzymali na ten cel, gości z powrotem do Grodna, to dzieci w doskonałej komitywie i przyjacielskich relacjach wspólnie śpiewały polskie pieśni z mozołem skserowane przeze mnie. Najchętniej śpiewano „Czerwone jagody wpadają do wody”
W Grodnie oprowadziły nas po mieście z dumą pokazując pamiątki po Polsce. Pojechaliśmy również do Nowogródka, gdzie siostry Nazaretanki przyjęły nas gościnnie obiadem, a potem pływaliśmy łodziami po bajkowej Świtezi.
Nocleg zapewnili nam rodzice kolonistów. Prywatne mieszkanka w białoruskich blokowiskach gościnnie otworzyły przed nami swoje podwoje. Z żalem żegnaliśmy naszych małych rodaków.
W moją pamięć wbiły się epizody . Mało ważne wspomnienia, które jednak przyprawiają o westchnienie. To ten, kiedy ocierając dyskretnie łzy, recytowałam wiersz o żołnierzach z Westerplatte, przy gablocie z ich mundurami w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, czy próba odnalezienia przez dzieci Grodna na starej przedwojennej mapie Polski, kiedy ze zdumieniem odkryły, że należy go szukać w centrum , a nie daleko na wschodniej stronie. Ich opowieści na widok gabloty katyńskiej z resztkami umundurowania polskich oficerów. Oni też takie rzeczy widywali w natrafianych przypadkowo przez ich znajomych, bezimiennych grobach.
Dzisiaj, kiedy czytam, że Putin urządził manewry na Białorusi, a cel ich nazwał „stłumienie Powstania polskiej mniejszości narodowej”, to czuje niepokój, bo jeśli ten współczesny caropodobny władca Rosji dojrzał takie zagrożenie, to biję się w piersi, bo czuję się po trosze współodpowiedzialna.

Vote up!
0
Vote down!
0
#356721

Mają być tylko po cichu składane kwiaty pod tablicami i odczyt w kościele.Uważam , że to wstyd. Chodziłam w deszczu i na mrozie. Po 3 latach PiS-owi znudziły się nasze marsze.

Vote up!
0
Vote down!
0

Konkubina po polsku

#356748