Rozpraszanie w Kościele

Obrazek użytkownika Felix
Idee

Na portalu "Niezależna.pl" pojawiła się wypowiedź duchownego katolickiego, który poddał druzgocącej krytyce zachowanie niektórych hierarchów Kościoła katolickiego w obliczu katastrofy smoleńskiej. 

Przeczytajcie sami i wyciągnijcie wnioski.

ROŻNE ODCIENIE PURPURY

W ubiegłym tygodniu Kuria Metropolitalna Warszawska zaangażowała się w akcję przeniesienia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Fakt uczestnictwa Kurii w usuwaniu krzyża skądkolwiek przejmuje mnie, kapłana tego Kościoła, smutkiem. Mnie krzyż przed Pałacem Prezydenckim nie razi. Niechże angażują się w tę wyraźnie polityczną akcję politycy, ale Kościół, moim zdaniem, w żadnej sytuacji nie powinien tego robić. Po pierwsze dlatego, że nie instytucje kościelne ustawiły tam krzyż, po drugie teren ten nie stanowi własności Kościoła i po trzecie – najważniejsze – misją Kościoła jest – powtórzę za św. Pawłem – „chlubić się krzyżem”. Kościół powinien bronić krzyży, również tego, który stoi przed Pałacem Prezydenckim. Przynajmniej do czasu godnego upamiętnienia na tym miejscu ofiar katastrofy pomnikiem, w którym znalazłby się również symbol krzyża. Choć nawet wówczas ten historyczny już, drewniany krucyfiks, moim zdaniem, nie powinien nikomu przeszkadzać.

 

Czyżbyśmy zapomnieli słowa tak uwielbianego za życia, uznanego za niekwestionowany autorytet, kandydata na ołtarze, Jana Pawła II? 6 czerwca 1997 r. Ojciec Święty celebrował Liturgię Mszy Świętej pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Na Mszy, do zgromadzonych blisko 350 000 wiernych, Jan Paweł II powiedział: „Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech on tam pozostanie! Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie”.

Krzyż znajduje się w Sejmie, który, podobnie jak Pałac Prezydencki, jest miejscem o charakterze świeckim, państwowym. Krzyże wiszą w szkołach publicznych. Czy kiedy zostanie już usunięty krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego, przyjdzie kolej na tamte krzyże?

Kogo kole w oczy krzyż?

Należę do pokolenia, które pamięta krzyż ułożony z kwiatów na placu Zwycięstwa (dziś plac Piłsudskiego), a następnie krzyż na dziedzińcu warszawskiego kościoła akademickiego św. Anny. Pierwszy z tych krzyży upamiętniał miejsce Mszy papieskiej z 2 czerwca 1979 r. i pogrzebu Prymasa Tysiąclecia z 31 maja 1981 r., drugi – wobec prac remontowych na placu Zwycięstwa – był kontynuacją pierwszego. Obydwa krzyże ogniskowały uczucia religijne i patriotyczne. Symbolizowały wszystko, czego nas pozbawiono po wprowadzeniu stanu wojennego. Gdyby ktoś próbował usunąć te krzyże, tłumacząc, że przecież jest dostatek krucyfiksów w kościołach, poczytany byłby za osobę pozbawioną dobrej woli. Te krzyże miały sens nie tylko dlatego, że były krzyżami, ale że znajdowały się w konkretnych, pełnych symboliki miejscach (3 czerwca 1979 r. Jan Paweł II celebrował Eucharystię przed kościołem św. Anny).

Podobnie jest z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim. Jest on wymownym znakiem wiary i dlatego – co możemy obserwować od kilku miesięcy – ludzie gromadzą się przy nim na modlitwie, ale jest on także znakiem sprzeciwu. Ci, którzy odwiedzają regularnie to miejsce, mówią, iż nie brakuje tam tych, którzy „czuwają” w złej wierze, by wartości uosabiane przez krzyż opluwać, krytykować. Parafrazując sławne powiedzenie św. Pawła: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”, można powiedzieć, że ponieważ rozlewa się tam łaska, jak cień towarzyszy temu miejscu grzech nienawiści ze strony pewnych środowisk. Szkoda, że ludziom Kościoła (pracownikom Kurii Warszawskiej) brakuje wyczucia tego prawidła ekonomii zbawienia i swoimi decyzjami opowiadają się po stronie tych, którzy próbują usunąć krzyż. Już bł. Jerzy Popiełuszko, mając na myśli zachowanie jednego z hierarchów warszawskich, napisał: „Arcybiskup zapomniał, że paktować z diabłem nie można”.

Ponadto krzyż przed Pałacem Prezydenckim, obok wymiaru religijnego, ma także wymiar narodowy. Jest pomnikiem Domowników Pałacu, śp. Lecha Kaczyńskiego i jego Małżonki. Umieszczenie go w kaplicy kościoła akademickiego, skądinąd bardzo szlachetne, spowoduje jednak, że krzyż będzie tylko symbolem religijnym, krucyfiksem jednym z wielu, a nie będzie już pomnikiem pary prezydenckiej. Żeby nim pozostał, musi stać tam, gdzie stoi.

Nie pozbawiajcie zatem nas – drodzy włodarze Kościoła warszawskiego – monumentu, który upamiętnia Osoby Drogie, ważne dla narodu, zasługujące, aby je uczcić także w sposób materialny. Nie fundujcie „jałowego spokoju”, o którym mówił bł. ks. Jerzy, przy dźwiękach chocholego tańca bez ideowości i bez pamięci.

Spadkobiercy Prymasa Tysiąclecia

W Polsce nie brakuje duchownych, którzy w mniejszym lub większym stopniu mogą być uznani za moralnych spadkobierców nauki Prymasa Tysiąclecia, Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Są hierarchowie, którym nurt patriotyczno-narodowy jest bliski i dają temu wyraz, jak metropolita przemyski arcybiskup Józef Michalik czy ordynariusz kielecki Kazimierz Ryczan. Jakże poruszającą, piękną homilię wygłosił 3 maja br. biskup Ryczan. Kaznodzieja ocenił sytuację polityczną w Polsce. Bp Ryczan – w przeciwieństwie do abp. lubelskiego Józefa Życińskiego – nie twierdził, że Armia Czerwona przyniosła nam wolność, lecz nazwał okupację sowiecką po imieniu. Wskazał też na zagrożenia ze strony współczesnej Rosji.

Warto przytoczyć fragment tej homilii: „Niepokoimy się, bo Rosja bez Ukrainy nie jest mocarstwem, ale Rosja z Ukrainą, do czego zmierza, stanie się hegemonem. Prosimy Cię, Królowo, o mądrego prezydenta Polski, który będzie służył narodowi, a nie pragmatyzmowi partii. Maryjo, Królowo Polski, przychodzimy przed Twój tron smutni. Zginął nasz prezydent i dowódcy wojskowi, zginęli pierwsi synowie narodu, zginęli patrioci walczący o wolność i suwerenność. Nie żyje symbol walki o wolność narodów wschodu – Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy, Azerbejdżanu. Nie żyje prezydent, który walczył o pozycję Polski w Unii Europejskiej. Kochał Polskę z jej historią i z jej kulturą (...). Siły rozłamu nie uszanowały żałoby narodowej, nie uszanowano bólu narodu; nad trumną ofiar wypadku prasowe hieny rozpoczęły swój niszczący proces. (…) Cofamy się bardzo szybko. Już IPN nie będzie bronił prawdziwej pamięci narodowej, przerażeni funkcjonariusze zakłamania z PRL mogą spać spokojnie – nie zagraża im wytykanie prawdy, dziennikarze, wyżsi urzędnicy i profesorowie mogą się kryć za swoimi tytułami. Mieliśmy nadzieję, że walka toczyć się będzie o Polskę bogatą, dostatnią, wiarygodną i praworządną. Tymczasem od nowa musimy walczyć o duszę narodu, którą zatruwają polskojęzyczne środki masowego przekazu”. Zaiste, mocne i jakże ważne to słowa.

Wskazywali, na kogo głosować

Są jednak, niestety, także inni hierarchowie. Jak ocenić zachowanie krakowskiego kardynała Stanisława Dziwisza, wieloletniego sekretarza Jana Pawła II, który kilka dni przed pierwszą turą wyborów przyjął na osobistej audiencji kandydata Platformy Obywatelskiej na urząd prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego, co można było widzieć w mediach? Nie widzieliśmy natomiast, czy podobne spotkanie odbyło się z Jarosławem Kaczyńskim. Jak zrozumieć metropolitę warszawskiego abp. Kazimierza Nycza, który na spotkaniu z kapłanami w przeddzień Niedzieli Palmowej w jednej z parafii podwarszawskich przekonywał (wiem to od jednego z warszawskich księży), że najlepszym kandydatem na prezydenta jest Bronisław Komorowski? Kiedy przed wyborami zapytałem jednego z kleryków warszawskich, czy seminarzyści przeczuwają, któremu z kandydatów na prezydenta sprzyja arcybiskup Nycz, usłyszałem odpowiedź, że alumni nie muszą przeczuwać – oni doskonale wiedzą z wypowiedzi arcybiskupa, że sprzyja kandydatowi Platformy Obywatelskiej.

Zastanawia mnie, dlaczego Komunikat z obrad Episkopatu Polski w dniach 18–20 czerwca br. (tuż przed wyborami prezydenckimi) mówiący, że metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka, a osoby stosujące tę procedurę są zagrożone popełnieniem ciężkiego grzechu, nie został rozesłany do parafii w Archidiecezji Warszawskiej? A właśnie kandydat na prezydenta, Bronisław Komorowski, opowiedział się za stosowaniem in vitro. Do tej pory wszystkie komunikaty Episkopatu Polski były obligatoryjnie czytane w kościołach parafialnych, a jeśli zdarzyło się, że nie były – zawsze przesyłano je w formie drukowanej do wykorzystania jako pomoc duszpasterska. W tym przypadku nic nie przyszło do parafii. Może ktoś w Kurii zapomniał?

To tylko dwa przykłady, że nie wspomnę tu znanych z podobnych poglądów biskupów: Józefa Życińskiego, Tadeusza Pieronka. Być może do tego grona, po ostatniej wypowiedzi dla Katolickiej Agencji Informacyjnej, można włączyć drugiego polskiego ex-prymasa, Henryka Muszyńskiego. W końcu czerwca br., przed spotkaniem Episkopatu, prymas senior powiedział KAI, że biskupi zbierają się po to, aby dać ludziom religijne motywy pojednania polsko-rosyjskiego. Pojednanie jednak, hierarcha zapomniał dodać, nie jest możliwe bez stanięcia w prawdzie i przyjęcia postawy skruchy, a tego po stronie Rosjan, wydaje się, brakuje. Pojednanie, podobnie jak rozgrzeszenie, może zaistnieć wyłącznie po wyznaniu win i zadośćuczynieniu. Tymczasem w Moskwie umorzono, już po katastrofie prezydenckiego Tu-154, śledztwo katyńskie, nie wiadomo też jeszcze, czy Rosjanie nie mieli związku z katastrofą smoleńską.

Wybory prezydenckie A.D. 2010 wraz z poprzedzającą je kampanią przeszły do historii. Problem polega na tym, że niektórzy bardzo znani hierarchowie Instytucji, której służę, a której nazwę przez szacunek zawsze piszę wielką literą, mimo deklarowanej apolityczności, zaangażowali się w kampanię, dając tym samym znak, na kogo kapłani i wierni mają głosować.

Kościół powinien być polityczny

Jestem księdzem w jednym z miast centralnej Polski. Zawsze uważałem, że twierdzenie o rzekomej neutralności politycznej Kościoła nie ma pokrycia w rzeczywistości. Duszpasterze są wprawdzie pasterzami wszystkich ochrzczonych owieczek, a nawet są posłani do tych spoza trzody, więc nie powinni utożsamiać się z jedną partią, ale kierując się zdrowym rozsądkiem, przydzielonym im przez Stwórcę, obserwacją życia oraz wrodzonym instynktem samozachowawczym nie mogą mówić, że jest im wszystko jedno, czy głosowanie wygra formacja, której działanie i program są bardziej czy mniej korzystne dla kraju.

Nie mogą więc duszpasterze mówić, że jest im obojętne, która ekipa sprawuje władzę. Zresztą sam termin „polityka” pochodzi od greckiego słowa polis, oznaczającego miasto-państwo, i od wyrazu „etyka”. Rzec można, że polityka to etyka w odniesieniu do społeczności. Etyka sprawowania władzy. A do czego powołany jest Kościół, jak nie do tego m. in., by oceniać rzeczywistość, także tę społeczną, z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej? Kościół – w takim znaczeniu – jest i powinien być polityczny!

Nieliczni, lecz najbardziej słyszalni

W praktyce ci hierarchowie, którzy głoszą swoją apolityczność, są najbardziej zaangażowani w politykę. I to głos tych, którym bliskie wydają się wartości liberalne, staje się najbardziej słyszalny, choć nie stanowią dominującej grupy w Kościele.

W najnowszej historii Ojczyzny i Kościoła można odnaleźć podobne tony. Były co prawda zazwyczaj odosobnione, ale słyszalne i nie można udawać, że ich nie było. 14 lutego 1945 roku w Katowicach biskup Stanisław Adamski wydał w Środę Popielcową list pasterski, wyrażając Sowietom (i polskim żołnierzom) wdzięczność za wyzwolenie i witając przedstawicieli Rządu Tymczasowego z nadania moskiewskiego. Podobnie zachował się pasterz Kościoła częstochowskiego Teodor Kubina, dziękujący krasnoarmiejcom za... uratowanie Jasnej Góry! (w przeszłości to Matka Boża Jasnogórska ratowała przed podobnymi „wyzwolicielami”). Można jeszcze wspomnieć biskupa pomocniczego łódzkiego Kazimierza Tomczaka, celebrującego Mszę św. z okazji pierwszej wizyty w tym mieście Bieruta i Żymierskiego 26 lutego 1945 r. Podobnym „patriotyzmem” wykazał się bp Walenty Dymek, podejmując kolacją sowieckiego generała.

Odsyłam tu do opisującej te zdarzenia świetnej książki Jerzego Pietrzaka „Pełnia prymasostwa. Ostatnie lata prymasa Polski Kardynała Augusta Hlonda 1945–1948”, wydanej w ubiegłym roku w Poznaniu.

Mało świetlana postawa była także udziałem niektórych hierarchów w 1953 r. po aresztowaniu Prymasa Wyszyńskiego. Niemal wszyscy podpisali wówczas lojalkę wierności Polsce Ludowej. W tym czasie Prymas i mnóstwo duchownych, w tym biskupów, siedziało w więzieniach bądź było pozbawionych możliwości sprawowania posługi. Hierarchowie po uwolnieniu kardynała murem stanęli za Prymasem Tysiąclecia. I ostatecznie nie udało się komunistom wbić klina między Stefana Wyszyńskiego a episkopat. Na niczym spełzły także próby funkcjonariuszy partyjnych, aby poróżnić ze sobą obu polskich kardynałów. Kościół hierarchiczny przemawiał jednym głosem.

Mówi się, że Pan Bóg przemawia do nas przez znaki. Tyle że znaki, żeby spełniły swoją rolę, muszą być odczytane i zrozumiane. Pisał o tym Tomasz Terlikowski. Jeżeli tragedia smoleńska postrzegana jest w kategoriach znaku (tak mówiono z ambon w kwietniu br.), to znak ten zasługuje na odczytanie, zinterpretowanie i wyciągnięcie wniosków. A któż bardziej jest powołany do tego jak nie Kościół, który przecież uczestniczy w prorockiej misji Zbawiciela?

W ostatnim czasie otrzymaliśmy trzy niezwykle wymowne znaki od Opatrzności: tragedię smoleńską, powódź i wyniesienie na ołtarze ks. Jerzego Popiełuszki. Żadne z tych wydarzeń nie zostało „wykorzystane” duszpastersko!

W przypadku Mszy narodowej na pl. Piłsudskiego, a następnie krakowskiego pogrzebu pary prezydenckiej polscy pasterze zadowolili się odczytanym tekstem przemówienia zagranicznego purpurata, który był kurtuazyjny, nudny i niczego nie wnosił do świadomości narodowej Polaków. Jedynie przewodniczący Komisji Episkopatu Polski, abp Józef Michalik, próbował powiedzieć coś od siebie na zakończenie Mszy św., ale wierni, zmęczeni upałem, zaczęli się już rozchodzić do domów.

Milknący pasterze

Prymas Muszyński był nieobecny, gdy trumna z ciałem śp. Prezydenta przyleciała na Okęcie. Może nie wiedział, że prymasi w I Rzeczpospolitej, po śmierci monarchy, pełnili rolę interrexa (w Rzeczpospolitej Obojga Narodów interrex był to dostojnik kościelny pełniący rolę króla w okresie bezkrólewia – red.). Można było wejść w taką rolę, przynajmniej w aspekcie moralnym i duchowym. Ks. prymas zabrał głos dopiero w czasie Mszy odprawianej w archikatedrze św. Jana w Warszawie. I wówczas, patrząc na trumny z ciałami pary prezydenckiej, na pogrążonego w bólu Jarosława Kaczyńskiego i najbliższych krewnych, postawił w kazaniu znak równości między śp. Lechem Kaczyńskim a Lechem Wałęsą i Tadeuszem Mazowieckim…

Jeszcze słowo o beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki. Żaden z dostojników Kościoła nawet przez moment nie wspomniał, że przesłanie bohaterskiego Kapłana-Męczennika jest aktualne także dzisiaj. Trzeba się w nie tylko odpowiednio wmyśleć, wsłuchać. To, co robił ks. Jerzy, czego nauczał, za co był prześladowany i ostatecznie zamordowany, powinno mieć wpływ na styl życia dzisiejszych Polaków i na to, jakich dokonują aktualnie wyborów. Także politycznych.

To należało powiedzieć i pokazać, tego jednak nie uczynili hierarchowie Kościoła i to napawa mnie smutkiem. Konkluzją, jaką z całej uroczystości wyciągnął metropolita warszawski Kazimierz Nycz, był adresowany do władz i parlamentu postulat dalszego dofinansowania budowy Świątyni Opatrzności.

Dlaczego zabrakło odważnych, jednoznacznie brzmiących słów na temat wartości, którym hołdowali bł. Jerzy i śp. Prezydent Kaczyński? Dlaczego takie słowa mógł wypowiedzieć ks. infułat Józef Wójcik nad trumną śp. Przemysława Gosiewskiego w warszawskim kościele pw. Wszystkich Świętych, a nie potrafił ich wygłosić żaden z prymasów, kardynał czy metropolita? Na to pytanie nie znajduję odpowiedzi. Infułat Józef Wójcik, co warto przypomnieć, jako młody kapłan wsławił się „wykradzeniem” kopii Wizerunku Jasnogórskiego z miejsca internowania obrazu w klasztorze paulinów jasnogórskich w roku 1972.

O kapłanach, którym brakuje determinacji, by pełnić rolę herolda, pisał przed wiekami święty papież Grzegorz Wielki. Przyrównał wówczas milknących pasterzy do niemych psów, niezdolnych, by strzec owczarni przed zagrożeniami ze strony wilków. Czyżby ta dramatyczna ocena była aktualna także w dzisiejszych czasach?

http://niezalezna.pl/article/show/id/37105/articlePage/1

Brak głosów

Komentarze

Po stokroć prawda!!! Jak może być możliwe w kraju katolickim, gdzie większość sprawujących władzę deklarują swoją wiarę przed wyborami, oszukując w ten sposób współwierców, bo po wygranych wyborach stają się ateistami, co niektórzy zaciekłymi komunistami, głosząc wszem i wobec, że państwo musi być ateistyczne a obywatele chrześcijanie mają siedzieć cicho w kościołach. Tymczasem w państwie, w którym żyjemy, my większość wierzących w Boga, przyglądamy się jak naszą ojczyznę trawi diabeł wcielony!!! Nikt z chierarchów kościoła nie wyklął jeszcze, żadnego zaprzańca??? Nie zamknął drzwi przed lucyferami władzy, inaczej, kłaniają się w pół, uśmiechają, poklepują po ramieniu!!! My, wszyscy wierzący, musimy z pokorą przyglądać się grzechowi własnych pasterzy z wiarą na opamiętanie. Papież Benedykt, wydaje się nie zauważać, jako pierwszy pasterz, następca Wielkiego Polaka Papierza, często przypominający słowa św. pamięci Papieża Jana Pawła II, rozłamu i zdrady, bo jak inaczej to nazwać. Chciałbym na zakończenie zaapelować do zbłądzonych, by się opamiętali, bo przysłowiowe "taczki" czekają, bo we własnej obronie, my zwykle miłosierni i dobrotliwi, mamy prawo i obowiązek tworzyć szwadrony obrońców wiary, to trzeba powiedzieć głośno, by wszyscy słyszeli??? Pzdr.

Vote up!
0
Vote down!
0
#75805

Krzysztof J. Wojtas
Dziwny komentarz, jeśli porównać z naszym ostatnim "spotkaniem". Muszę to jeszcze przemyśleć.

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#75824

Wybacz Krzysztofie J Wojtas, że nie kojarzę naszej jakkolwiek nazywasz potyczki i to słowo "Dziwny komentarz"??? Nie komentowałbym twojego wpisu, gdyby nie chęć powrotu tamatu na główną stronę. Temat jest ważki i powinien dać do myślenia hierarchom kościoła w Polsce??? Więc potrzebne jest opowiedzenie się po stronie??? Pzdr.

Vote up!
0
Vote down!
0
#76311

http://spiritolibero.blog.interia.pl/
Mało kto zauważa jednak, że od Soboru II, gdy B.B. pomaga pisać Papieżom Encykliki, KK nie jest juz tym samym. I postrzeganie Go jako najwyższego strażnika wiary nie do końca jest prawdą.

J.P.II powiedział (j.w.) "„Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech on tam pozostanie!"

A co z krzyżami ze Żwirowiska? Czemu się nie ostały?

Co do krzyża przed Pałacem to moje zdanie jest jasne. Zmarły Prezydent z pewnością wolałby inny symbol.

Vote up!
0
Vote down!
0

SpiritoLibero

#75843

Krzysztof J. Wojtas
"Co do krzyża przed Pałacem to moje zdanie jest jasne. Zmarły Prezydent z pewnością wolałby inny symbol."

Też jestem tego zdania.
Dlatego traktuję ten temat jako przykrywkę. Także ze strony KK.

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#75849

http://spiritolibero.blog.interia.pl/
Takich przykrywek jest ostatnio coraz więcej. Diabeł w ornat się ubrał...

Zobacz co dzieje się z blogosferą? Dopóki roztrząsa się szczegóły nawet ważnych zdarzeń, ale mimo wszystko drugorzędnych, zastępczych tematów to jest ok.
Nie da się wyskoczyć przed orkiestrę i spróbować powiedzieć - Ludeczkowie kochani! W jajo Was robią! Zaraz w łeb (czyt.ban)

Jeszcze niedawno wszyscy pasjonowali się "aferą hazardową", teraz mamy "Smoleńską". I tak to leci, nikt nie próbuje obejrzeć się za siebie (a Ci co próbują są glanowani w tempie ekspresowym).
Znaleźć jakąś logikę w zdarzeniach z przeszłości by lepiej planować przyszłość. To już za dużo. Lepiej bić pianę na temaciki podsunięte przez usłużne media.

Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

SpiritoLibero

#75855