Premierowi szkoda pieniędzy...

Obrazek użytkownika Chłodny Żółw
Kraj

Politycy Platformy Obywatelskiej znani byli dotąd ze swego szacunku wobec prawa. Od kilku miesięcy rząd Donalda Tuska przyglądał się największym polskim aferom (nie mniej uważnie niż sytuacji na rynku paliw!) i nie szczędząc sił, ani budżetowych środków, starał się rozwikłać nawet najbardziej skomplikowane kryminalno-polityczne zagadki.

 

Prokuraturę i pełnomocnika rządu ds. korupcji wspomagali zarówno sądowi eksperci, jak i dziennikarze. Powstawały liczne raporty wyjaśniające kulisy najpoważniejszych przestępstw. Twarde prawo ale prawo! Kto i kiedy zjadł dorsza? Kto zadzwonił ze służbowego telefonu komórkowego? Kto użył karty służbowej na zakupach? Kto zamordował służbowego laptopa? Każda z tych spraw bez względu na koszty musiała zostać rozwikłana, a jej wyjaśnienie zaprezentowane podczas niekończącej się serii konferencji prasowych.

O tym, że tak być musi przekonywał sam premier Donald Tusk. Gdy o złamanie tajemnicy państwowej oskarżony został były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, dziennikarze dopytywali się, czy według premiera, Ziobro powinien stracić immunitet poselski. Szef rządu nie miał wątpliwości. Oświadczył, żeza tą sprawą nie stoją żadne polityczne przesłanki, losy byłego ministra nie mają dla niego znaczenia, natomiast ważne jest, "by tutaj prawo i sprawiedliwość zatriumfowało".

Bezkompromisowe stanowisko premiera zmieniło się nieco, gdy prokuratura zaczęła podejrzewać o złamanie tajemnicy państwowej ministra spraw zagranicznych, Radosława Sikorskiego.

- Szkoda pieniędzy prokuratury na badanie spraw, które nie mają nic wspólnego z tajnością - orzekł premier, któremu nagle przypomniało się hasło "taniego państwa".

Dlaczego wyjaśnienie akurat tej sprawy byłoby, według Donalda Tuska, nowym "Machu Picchu" rozrzutności?

Brak głosów