patriotyzm stosowany

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

W ostatnią sobotę czerwca b. r. odbyły się w niewielkiej odległości przestrzennej i czasowej od siebie dwie ważne imprezy polityczne, które dostarczyły obywatelom RP -za pośrednictwem mediów, rzecz jasna- informacji o stanie państwa, w którym żyją i którego są (ja też !) suwerenem.

Komentarzy do tego co obywatelom dostarczono jest już wiele, a będzie jeszcze więcej, trudno mi więc nie wyrazić szczerej wdzięczności dla wizytantów, którzy zapewnili mi swoimi wpisami na moim blogu niepodważalne alibi, uwalniające mnie od podejrzeń, jakobym o przebiegu i wynikach spotkania (na odległość) Tusk vs Kaczyński nie miał zdania albo (he he) nic nie miał do powiedzenia.

Skoro udało mi się na razie ujść cało z obieży (używam tego archaizmu żeby nie pisać "nagonka"), przypudrowawszy sińce, spieszę stawić czoło wyzwaniu większemu niż obrona przed niesławą (nie osławionej Wisławy, ale zniesławianego staruszka, który na drugie imię ma wprawdzie Wiesław, ale ze śmierci Stalina bardzo się, bydlak jeden, ucieszył).

Otóż wspomniany pojedynek gigantów nikczemnego wzrostu ale wielkiej sławy, był dlatego ekscytujący, że wirtualny -
i jeśli pan Juliusz Braun wyleci z hukiem z roboty to nie za zakup i emisję szwabskiej propagandowej chały w trzech aktach, ale za dopuszczenie do tej medialnej konfrontacji dwóch wypieków krajowych, z których tylko jeden przypalony był i z zakalcem, a w dodatku akurat nie ten, co trza.

To uwaga pierwsza - przy pomocy której chciałbym skłonić do refleksji zwłaszcza tych telewidzów, którzy przywykli konsumować przekładańce : raz Kaczor, raz Donald - itd. komponowane przez wysokiej klasy specjalistów, z niskich jednakowoż pobudek.

Uwaga druga i ostatnia dotyczy wizerunku, który też jest dziełem specjalistów, ale mających wysokie aspiracje albo nawet - trudno to wykluczyć - wzniosłe cele, bo takie mamy czasy, że ludzie chcą oglądać to, co jako tako wygląda, i to koniecznie w telewizorze, a wola suwerena rzecz święta.

Suwerenowi te grymasy i gesty przywódcy partii i narodu może by się spodobały, gdyby był nim Leszek Miller albo, powiedzmy, pan Kalisz, bo to kawał chłopa - ale kiedy pan Donald Tusk próbował pokazać, że jego "partia, to ręka milionopalca, w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta" widać było, że to - figa, coś koło czterdziestu tysięcy, z czego połowa woli Schetynę, a niemały kawałek pewnie Gowina.

Jeśli ktoś się niebawem podpali pod kancelarią premiera, warto sprawdzić, czy to nie były trener od body language - ze wstydu.

To oczywiście żart; chyba nikt nie wątpi, że tego uczucia ani specjaliści od wizerunku", ani "ludzie Plaformy" nie znają, nawet ze słyszenia.

Niestety - nie tylko oni.

Kłaniam się więc - pozostałym, a przy okazji informuję, że naprawdę nie jestem wielbłądem.

Prawda jest taka, że dawałem się, i nie raz, robić w konia, ale potem wyrosły mi skrzydła, no i tak teraz wygląda to, co mi z nich zostało.

AT

Twoja ocena: Brak Średnia: 1 (1 głos)

Komentarze

dopiero zdementowana wiadomość staje się wiarygodna, pozostaję w nadziei, że jest pan co najwyżej jednogarbny.

Z uszanowaniem

cui bono

Vote up!
0
Vote down!
0

cui bono

#367409