o przerywaniu
Najważniejszym wydarzeniem minionej soboty było zbliżenie polsko-ukraińskie, przerwane przez niezawisłego sędziego dziesięć sekund przed końcem dziesiątej rundy.
Do zbliżenia doszło w stolicy Dolnego Śląska, na razie nie mającego autonomii, ale wystarczająco już zeuropeizowanego, by pokazać Europie Lupę.
Polskim telewidzom pokazano jedynie profesora Baumana,
którego wystąpienie przerywał, acz nieskutecznie, kaszel.
Niemiecki kanał telewizyjny obsługujący polskojęzyczne terytorium Unii przerwał emisję niekodowanego sygnału na czas transmisji wspomnianego zbliżenia ukraińsko-polskiego.
Sygnał docierał jedynie do odbiorców którzy zdecydowali się zapłacić 40 PLN za możliwość oglądania na ekranie swego telewizora jak Ukrainiec za masakruje Polaka za amerykańskie pieniądze, z przerwami na reklamy.
Telewizji publicznej nie było stać na transmisję tego wydarzenia - podobnie jak rozmaitych innych spektakli odbywających się - czy to w ramach naszej prezydencji czy Kongresu Kultury Europejskiej - we Wrocławiu.
"Limit" środków przeznaczonych na działalność misyjną TVP został już wyczerpany i na zaspokojenie wymagań Chantal Mouffe czy Krzysztofa Pendereckiego, choć to krajowiec dewizowy, nie pozwala.
Jest w końcu, jak wiadomo, straszliwy światowy kryzys
i tele-tubylcom wystarczyć musi taki "Voice of Poland"
jaki się wyrwie z młodych piersi i z gardeł sponsorów, którym przerywać nie wolno nikomu.
*****
Kto, komu, kiedy i gdzie, a także co, przerywać może
to sprawa niejasna i bardzo niekiedy tajemnicza (nie mam na myśli przejawów regulaminowego rygoryzmu pana marszałka Niesiołowskiego w Sejmie czy pana mecenasa Kalisza gdziekolwiek bądź, byle przed kamerami; tutaj tajemnic nie ma, wszystko jest jasne jak uśmiech pana posła Mirosława Sekuły).
Od lat gnębi mnie ciekawość, kto jest podmiotem ukrytym
zdania "Przerywamy naszą transmisję żeby przenieść się (tu czy ówdzie)" wygłaszanego przez profesjonalnie uśmiechnięte osoby prowadzące program telewizyjny, które wprawdzie w przerywaniu uczestniczą, ale o nim
nie decydują samodzielnie.
Nie jest to pluralis maiestatis, ani - z pewnością - pluralis modestiae, lecz wskazanie (tak, jak tu czyni nierzadko pan premier przy użyciu zaimka "my" albo suffiksu "-my czy -śmy") że decyzja była zbiorowa i zapadła w trybie niejawnym.
Do pobudzenia ciekawości, kto i z jakim głosem brał udział w owej decyzji, gdzie i kiedy, w jakim trybie ją podjęto, i czy sporządzono na tę okoliczność jakieś dokumenty, taki suffiks zupełnie wystarczy - a wiadomo, że ciekawość to zaledwie pierwszy stopień.
Jeśli ktoś jest chorobliwie dociekliwy, zastanawiać się może nad motywami takiego czy innego przerwania, żeby wiedzieć, czy ma się cieszyć, czy oburzać - albo po prostu zrozumieć, w czym rzecz.
Powody przerwania dostępu do komercyjnej telewizji na czas transmisji na której może ona w ten sposób zarobić dodatkowo parę euro zrozumieć łatwo; oburzać się nie ma na co.
Powody przerwania walki na ringu "przed czasem" mogą być niekiedy mniej oczywiste - nie aż tak, jak powody ataków kaszlu sędziwego oratora o spracowanym gardle, ale i tu nie ma powodów do oburzenia - a ten czy ów może znaleźć nawet powody do jakiejś satysfakcji, inna rzecz - niskiej, czy wysokiej.
Jakie były motywy przerwania w pół słowa transmisji publicznego wystąpienia pana prezydenta w Tomaszowicach
nie mam pojęcia; nie wykluczam, że podanie numerów list wyborczych do publicznej wiadomości musiało nastąpić bezzwłocznie po ich wylosowaniu, bo tak stanowi prawo.
Jestem jednakowoż oburzony, że nie mogłem zobaczyć i usłyszeć, jak pan prezydent kończy.
Nie wystosowałem do Rady Etyki Mediów żadnego protestu w tej sprawie jedynie dlatego, że nie mam pewności, czy decyzja o nagłym przerwaniu wspomnianej transmisji nie była umotywowana racją stanu i/albo chrześcijańskim miłosierdziem.
Takich przerw przydałoby się nam znacznie więcej.
****
Kto ma taką skłonność i czas na jej folgowanie, może oddać się rozmyślaniom nad treścią słowa "przerywanie" oraz bogactwem kontekstów, w jakich dziś występuje.
Kampania wyborcza ujawnia wyraziste różnice poglądów deklarowanych przez kandydatów różnych partii głównie w kwestii przerywania - jego dopuszczalności, zakresu i sposobów finansowania.
Niezależnie od tego, czy chodzi o przerwanie procesów życiowych jednostki - w tym lub innym okresie rozwoju albo degeneracji, czy o przerwanie jakiegoś procesu inwestycyjnego, ekonomicznego, badawczego, społecznego, historycznego albo sądowego (choćby przygotowawczego), różnice są, jak napisałem, bardzo wyraziste.
Może dlatego w przerywanym jedynie gromkimi brawami i transmitowanym aż do samego końca przez obie telewizje, publiczną i zaprzyjaźnioną, bardzo ważnym przemówieniu najważniejszego dziś polskiego polityka do członków najważniejszej obecnie politycznej "formacji" pojawiła się, nabrzmiała treścią i rozkwitła w kategoryczny imperatyw dobra rada Van der Welde'a : NIE PRZERYWAĆ !
Mam wrażenie, że Donald Tusk pomylił konteksty.
Był czas, że coś przecie - przerwał.
Był - potem - czas, kiedy jego partia miała możność dokonania (zaiste - niełatwego) wyboru i dokonała go, ulegając głosowi natury albo lidera; tak czy owak, zaszła. O wiele za daleko.
Nie mam pojęcia, jakie jest, jakie będzie stanowisko wyborców wobec groźby - czy szansy - przerwania bytu tego, co ujawniają badania prenatalne.
O ile pamiętam stanowisko Platformy Obywatelskiej, to dopuszcza ona przerywanie ciąży patologicznej (a nawet karze swoich posłów, mających inne zdanie).
Nie wiem, czy suweren zechce pozostawić przy życiu ciężko upośledzonego bękarta.
Zwolenników przerywania jest chyba zbyt wielu.
Jest czas zbierania plonów, czas żniwny i a żniwa muszą się odbyć, choć rok był nieurodzajny.
Co komu obrodziło - zobaczymy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 695 odsłon
Komentarze
Świetne. Jak zawsze
12 Września, 2011 - 14:58
Kto z pokolenia ukształtowanego przez Michnika wie kto to był Van der Welde?
Leopold