koniec lata

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Za wcześnie zacząłem pisać o jesieni (na szczęście mało kto zauważył te perełki), przecież trwa lato i jeszcze przez parędziesiąt godzin mać.. trwa mać, nim się skończy.

Ten koniec (i parę innych) jest jeszcze przed nami, tedy na razie nie mamy żadnej jesieni, a koniec lata.

Niezależnie od swego początku koniec cieszy się większym zainteresowaniem - może dlatego, że zazwyczaj łatwiej go zauważyć i uwiecznić, choćby szło samego o pana Millera czy pana Martyniuka, cóż dopiero, gdy nie idzie o żadną Wuderwaffe ale zwyczajny kij, który wprawdzie końce ma dwa, ale operacyjny, czyli użyteczny, jest tylko jeden.

Właśnie skończyły się prace parlamentu i rozmaite kije - nierzadko samobije - wycofane zostają z użytkowania przez niewidzialną rękę tego jakiegoś rynku, na którym szukają odpowiedniego sprzętu ci, co chcą psa uderzyć albo komuś popędzić kota, przezorni mający już torby i zacietrzewieni którzy upatrzyli sobie jakieś konkretne ucho, nie mówiąc o cudotwórcach, ponurych pijakach czy radosnych birbantach z fan-clubu Bregovicia albo wędkarzach-amatorach.

Część wycofanych egzemplarzy wróci zapewne na rynek po ometkowaniu i zmianie opakowania (niektóre sztuki właśnie zamieniane są na siekierki), ale sygnały płynące ze źródeł dobrze poinformowanych i pozostających pod stałą kontrolą służb sanitarno-epidemiologicznych wskazują na spadek popytu na kije i wzrost popytu na pały.

Wygląda na to, że gdy lato się skończy, część zapasów czy nawet zasobów zostanie wycofana z rynku i przeznaczona na cele społeczne, o czym świadczyć mogą coraz liczniejsze przypadki wdrażania wybranych egzemplarzy do zawracania przynajmniej Wisły, skoro nie udało się z Kołem Historii.

Na razie, póki lato trwa, możemy się radować czym kto woli
- ja na przykład raduję się niezmiernie z odkręcenia od foteli poselskich i senatorskich takich tabliczek, które znaleźć się tam nigdy nie powinny; mała rzecz, a cieszy.

Które tabliczki powrócą,zobaczymy jesienią; na razie wciąż mamy lato, a panowie Niesiołowski & Wenderlich nie mają dostępu do sejmowej laski, co również mnie cieszy - choć nie satysfakcjonuje.

Obawiam się, że to jeszcze nie koniec; nie ten, i nie taki, na jaki wspomnieni panowie mozolnie pod laską pana Schetyny sobie zapracowali.

***

Wśród wielu różnych końców tego lata trzeba by odnotować zakończenie postępowania w sprawie pewnej tablicy, która znalazła się na pewnym głazie w sposób co najmniej tak tajemniczy, jak nielegalne napisy na nagrobkach w sławnym w całym świecie Jedwabnem czy nieco mniej na razie sławnym Ossowie, po czym znalazła się w zainteresowaniu mediów, a następnie organów, ale nie na długo.

Rozumiem, że wobec konieczności wnikliwego zbadania wraku samolotu nazywanego już teraz czasem "rządowym tupolewem" aparat państwowy nie może się zajmować takimi duperelami jak nagrobki, pomniczki czy inne trwałe ślady historii, której znajomość nie jest potrzebna do umacniania mądrych sojuszy i dobrosąsiedzkich relacji, ba, może je utrudnić.

Nie podobają mi się jednak końce niektórych spraw : sprawy tablicy na głazie w Smoleńsku, sprawy tablicy na głazie w Strzałkowie, sprawy ossowskiej czy sprawy jedwabieńskiej, ponieważ są to końce niewłaściwe i "spraw" (duperelnych czy nie) bynajmniej nie kończą.

Niezależnie od tego, ilu ekspertów będzie się trudzić nad gromadzeniem kolejnych dowodów absolutnej niewinności strony rosyjskiej w sprawie ubiegłorocznego "zdarzenia lotniczego", ilu renomowanych psychologów i psychiatrów będzie niezbicie wykazywać absurdalność supozycji, jakoby
ofiary owego "zdarzenia" zostały skazane na śmierć i z premedytacją skrytobójczo zamordowane przez obcych czy swoich wrogów, ilu funkcjonariuszy policji, prokuratury czy sądownictwa, podpisując oficjalne dokumenty stwierdzi, że "nie było" lub "nie ma" tej czy innej "sprawy" - owe SPRAWY, których jest doprawdy zbyt wiele, nadal pozostaną sprawami do załatwienia.

Przyjaźni z Rosjanami, a może nawet z Rosją, z Ukraińcami i z Żydami, z Niemcami, ze Szwedami i z Czechami nie uda się zbudować na kłamstwach i taktownych przemilczeniach.

Pokornym cielętom udaje się possać dwie matki, ale tylko do czasu, gdy - równie pokornie - pójdą na rzeź.

Niemożność ustalenia przez powołane organy, kto dokonał profanacji polskiego, rosyjskiego czy żydowskiego śladu pamięci na terytorium naszego państwa - nie tylko wtedy, gdy nosi wyraziste cechy antypolskiej prowokacji, ale zwłaszcza wówczas - dowodzi, że jesteśmy wobec wrogów bezbronni nie tylko wskutek "profesjonalizacji" armii.

Źle się dzieje w państwie polskim pod koniec tego lata.

Jesienią ma być lepiej, ale ponoć połowa obywateli, czasem nawet zacnych, nie zamierza uczestniczyć w wyborach, więc
pewnie poprawi nam obecny "dobrostan" kto inny - nie my.

***

Każdy koniec ma jakiś początek, każdy skutek ma jakąś przyczynę, więc muszą być powody tego "consensusu", bodaj czy nie jedynego, który wyrażają słowa "nie jest dobrze", od czasu do czasu wymykające się nawet panu ministrowi Rostowskiemu.

Jakiś powód tego, że nie jest dobrze, musi być : ktoś nam, mówiąc otwartym tekstem (choć za to czasem już zamykają), szkodzi.

Niestety, tutaj "konsens" się kończy.

Wybitni mężowie obecnego stanu, Komorowski i Niesiołowski, podobnie jak niemniej wybitny mąż pani redaktor Appelbaum, nie mówiąc już o egzegetach czystej prawdy tej miary, co pani Paradowska, pan Lis czy pani Środa, informowali mnie wprawdzie niejednokrotnie, iż to "PiS szkodzi Polsce", ale dowodów, mimo silnego wsparcia jurydycznego nie tylko ze strony niezłomnego mecenasa Kalisza, nie przedstawili nawet i wówczas gdy PiS zajęty był już tylko "survivalem", a oczywiste szkody wyrządzał Polsce zupełnie kto inny.

Pan profesor Szewach Weiss onegdaj wskazał bardzo trafnie w swoim pięknym liście inną, znacznie mniejszą populację szkodzących Polsce : chuliganów z Jedwabna, ale dopóki nie zostaną oni zidentyfikowani, ujęci, osądzeni i skazani niejeden szczery Polak może podejrzewać, że szkody owe są efektem działalności jakiejś obcej agentury, niekoniecznie zaraz Mossadu, bo nie wiadomo przecież, kto steruje od lat antypolską dywersją propagandową.
Ja tego nie wiem, i wiedzieć nie chcę, ale tych chuliganów szkodzących Polsce chciałbym móc zobaczyć na własne oczy - choćby w telewizji, bo to bezpieczniej, i upewnić się, że są "z Jedwabna", a nie skądinąd.

Lokalizacja zła bardzo by mogła ułatwić jego zwalczanie, ale takie na przykład polityczne morderstwo w Łodzi nie dostarczyło mi wiedzy o mieszkańcach tego miasta (wiem, że morderca nie był łodzianinem, w przeciwieństwie do pana Niesiołowskiego czy pana Drzewieckiego)i nie mógłbym się opowiedzieć ani za tezą, że to miasto niewinnych ofiar, ani za taką, że wszelkie zło z Łodzi pochodzi, zwłaszcza że to miasto znacznie większe od Jedwabnego, a nawet od Sopotu.

Ludzie lewicy nakłaniają mnie do uznania za gniazdo zła, zagrażającego nie tylko lewicy, ale i Unii Europejskiej, ten kawałeczek miasta Torunia, na którym gospodarują ojcowie redemptoryści - ale trudno mi uwierzyć na stare lata, że gromadka patriotycznych klechów stanowić może większe zagrożenie dla dobra wspólnego Polaków niż taka na przykład pani Doda, pani Senyszyn czy pani Nowicka, każda z osobna, choć przecie nie samotna.

Wyjaśniam, że za dobro wspólne uważam wiarę i miłość, póki słowo "wierność" funkcjonuje w języku polskim a słowo "miłość" bywa rozumiane tak, jak rozumiem je ja, nie tylko przeze mnie.

Nie mam zamiaru oskarżać wymienionych wyżej pań; za to, co wybierały, nie przede mną odpowiadać będą, gdy przyjdzie na to czas - jak każdy.

Skoro jednak wizerunek Polski współtworzą dziś "chuligani z Jedwabna", "moherowe berety" i "kibole" trzeba może go uzupełnić egzemplifikacjami równie wyrazistymi o innej wymowie, do czego najlepiej nadawały by się chyba kobiety - Polki piękne, mądre i dobre, jakich jest niemało, choć coraz mniej, jak mi się zdaje.

Zajęcie należnych im miejsc przez "celebrytki" jest bardzo bolesnym ciosem w dobro wspólne Polaków, dla których ich Ojczyzna jest matką, żoną i umiłowaną kochanką - godną szacunku, wierności i miłości.

Żadnego z tych uczuć dla żadnej z wymienionych celebrytek nie żywię, nad czym ubolewam, ale nie moja to wszak wina, że serce mam większe od penisa, nie mówiąc o portmonetce; niechże będzie moja strata, nie żałuję.

Na liście szkodników mam jeszcze zanotowanych antysemitów, zoologicznych antykomunistów, hurrapatriotów, oszołomów i etosowców, ruso- i ksenofobów, katoendeków i zwolenników teorii spiskowych - lista jest długa, zapiski pochodzą z różnych okresów, więc są tak też dogmatycy i rewizjoniści, wrogowie klasowi i sługusy imperializmu, kapitalistyczne hieny i niedobitki arystokracji, kułacy i prywaciarze, obszarnicy i fabrykanci..

Dużo tego, i wciąż przybywa coś nowego, nie mam siły żeby to jakoś uporządkować, ale w potrzebie mogę przywalić tę czy inną etykietkę dowolnej osobie, nawet jeśli nie wiem co to znaczy "kryptoanarchosyndykalista" albo "liberalny postmodernista" czy inny "cwel", bo język mamy bogaty.

Wniosek, że wszyscy - każdy na swój sposób - szkodzimy Polsce, wydaje mi się bardzo prawdopodobny.

Nie wiem, czy Jej nie zaszkodzę jeszcze bardziej niż do tej pory, ale zamierzam udać się do lokalu wyborczego i oddać swój głos na człowieka, który będzie mnie w tym szkodzeniu wyręczał, bo sam nie mam siły.

Koniec lata tuż, tuż.

Brak głosów