kartka wyborcza dok.

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Nie jest pewne czy zaduma jest lepsza, czy gorsza od zadymy; niełatwo też porównywać owoce, po których można to poznać, kiedy już nadgniły albo je skandyzowano.

Dobrym przykładem jest Powstanie Warszawskie, o którym mogę pisać, ponieważ w nim nie zginąłem (co mogło się zdarzyć, gdyby nie to, że nie było mnie wówczas w Warszawie), dożyłem natomiast takich czasów, gdy mówić i pisać można wszystko, co tam komu przyjdzie do głowy, zazwyczaj bezowocnie.

Porównywać owe głowy też trudno, a nawet niebezpiecznie, bo może się trafić ministerialna, albo - odwrotnie, tak tęga, czy tak szlachetna, że z niczym nieporównywalna.

Gdy jednak jakieś ich owoce trafią już na rynek, po czym stają się orężem w jakiejś zadymie, przedmiotem czyjejś zadumy (choćby nad ceną), albo dekoracyjnym elementem tak zwanego "wystroju" jakiegoś (czyjegoś) wnętrza, można coś niecoś powiedzieć i o głowach, z których się wydobyły, niczym Atena z głowy Zeusowej.

Niejeden wyborca chciałby móc stanąć przed jakimś drzewem wiadomości dobrego i złego by -pro publico bono- sięgnąć po owoc zakazany, ale łatwiej przecież sięgnąć po głowę - tj. do głowy, i ryzyko nieporównywalnie mniejsze, więc się sięga; sięgnąłem i ja.

Dwie głowy, które mi wpadły w ręce, należą do politycznych konkurentów, może nawet przeciwników (tego nie jestem pewien, bo to politycy), których łączy krytyczna opinia o Powstaniu : są bardzo niezadowoleni, że było, i uważają, że było by lepiej, gdyby go nie było.

Gdybym miał więcej rąk, oprócz głów Sikorskiego i Korwina. które teraz trzymam, mógłbym pokazać telewidzom niejedną, równie znaną, gadającą mniej więcej to samo - a gdyby za mną wyświetlono nieco inne tło, zmieniając tekst na pasku, równie zgodnie gadały by owe głowy o innym warszawskim powstaniu coś zupełnie innego i z pewnością nie padło by słowo "katastrofa", choć tak stało się ostatnio popularne.

Te miłe przejawy narodowej, a przynajmniej ponadpartyjnej zgody, stoją w pewnej sprzeczności z dowodową argumentacją którą (moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie) przedstawiają poszczególni opiniodawcy dla uzasadnienia swych poglądów; przedstawiane argumenty są bowiem różne.

Korwin, znany ekscentryk, różni się nawet sam ze sobą, raz pisząc o "ponad stu", raz o "ponad tysiącu", a nazajutrz o "ponad dwóch tysiącach" zabitych Niemców; gdybym miał czas i więcej cierpliwości, doczekałbym się może i siedemnastu tysięcy, o których pisze Norman Davies(prof. Buszko pisał w "Historii Polski", PWN 1985, s.396, że "Niemcy stracili ok. 26 000 żołnierzy" ), ale po co mi takie szczególiki, skoro znam kategoryczną konkluzję ? Mikke locuta.

Sikorski, który nie jest już ministrem obrony (przeszedł więc do ataku), nie jest też historykiem z wykształcenia, jak jego obecni przełożeni; urodził się prawie dwadzieścia lat po Powstaniu a w czasie swych uwieńczonych licencjatem z filozofii i politologii studiów zagranicznych nie miał chyba zbyt wielu okazji do ślęczenia w archiwach, bowiem jako członek pewnego elitarnego klubu musiał uczestniczyć w jego statutowej działalności (wg. Wikipedii było nią biesiadowanie).

Nie mając wiedzy źródłowej można oczywiście mieć poglądy; byłbym zdziwiony, gdyby Janusz Korwin-Mikke nie oceniał negatywnie wydarzenia historycznego, które wiąże się w Jego pamięci ze stratą Matki, a Radosław Sikorski nie brał w takich i podobnych przypadkach pod uwagę ewentualności, iż jego słowa dotrzeć mogą, na przykład, do uszu ministra Ławrowa, z którego wrażliwością musi się liczyć nie tylko aktualny szef polskiej dyplomacji.

W opinii publicznej jest jednak - powinno być - miejsce także dla tych, którzy nie muszą się liczyć ze słowami i nie zamierzają swoich uczuć kanonizować - to znaczy czynić obowiązującym kanonem, ale chcą je wyrazić, niekoniecznie w formie tak artystycznej jak to potrafi pan Jan Pietrzak, bo talenty rozdzielone są nierówno.

Nie rozumiem, dlaczego Polska świętująca Powstanie 1944 r.
oddając hołd jego ofiarom i bohaterom, nie upomina się o wyrok Historii, skazujący na wieczną niesławę morderców i reżimy, którym służyli, dokonując dzieła zagłady Miasta.

Milion obcych żołnierzy czekających, na rozkaz swojego Generalissimusa, na lewym brzegu Wisły, aż wykonany będzie do końca przez obcych najeźdźców okupujących naszą ziemię straszliwy rozkaz ich Fuehrera, obydwa obce mocarstwa : Rosja Stalina i Niemcy Hitlera, a także obie partie spod czerwonych sztandarów WKP(b) i NSDAP, oskarżać trzeba o ludobójstwo przy każdej okazji, dopóki upiory imperialnego totalitaryzmu nie przestaną krążyć po Europie, której grożą i dziś.

Dyplomatyczne przemilczanie kwestii odpowiedzialności za zbrodnie, popełnione przez wrogów Polski na Polakach, jest obrzydliwe - ale taka jest pewnie i cała ta dyplomacja.

Szukanie odpowiedzialnych za te zbrodnie - ba, winnych ! wśród wybitnych postaci Państwa Podziemnego i członków Rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie jest kontynuacją antypolskiej dywersji propagandowej - zbrodnią stanu.

Sugerowanie, że powstańczy czyn zbrojny był przejawem karygodnej nieodpowiedzialności i głupoty politycznej, jest przejawem głupoty zwyczajnej, albo cynizmu, który charakteryzuje, między innymi, zdrajców.

Każdy może mieć własne zdanie, ale nie każdy - rację.
Warto posłuchać "Marsza Mokotowa", albo "Warszawskich Dzieci", nim się otworzy gębę, żeby coś palnąć o tym Powstaniu, albo -co radzę- zamknie ją, żeby pomyśleć.

Nie zginąłem w Powstaniu; nie było mnie w Warszawie, więc nie miałem okazji pomścić brata, zamordowanego na Pawiaku rok wcześniej.

Do pomszczenia miałbym krzywd więcej, bo rodzina była patriotyczna, więc może to i lepiej że żyję, i nikt mi niczego wybaczać nie musi, a ja - mogę próbować, bo nie bardzo nadaję się na mściciela.

Zapomnieć - nie potrafię.

Nie można bez przerwy myśleć o odpowiedzialności za tę czy inną katastrofę, ale kto był winien, dobrze jest wiedzieć i pamiętać.

Choćby po to, żeby katastrof było trochę mniej.

Brak głosów