Robotnicy satyry

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Blog

Kiedyś w pierwszej połowie lat 90. w pewnej knajpie na pewnej imprezie spotkałem ludzi z kabaretu Otto,

a ponieważ miałem całkiem niezły humor, to postanowiłem z kabareciarzami szczerze porozmawiać i powiedziałem im, jak Polak Polakom, że robią kabaret dla robotnika. Chłopaki nie wiedzieli, czy żartuję, czy ich podpuszczam, czy może jestem aż takim oszołomem, że głębi ich dowcipu, wyrażanego piosneczkami “nie dla idiotów”, zwyczajnie nie łapię, a „przecież każdy musi łapać”. W ramach rekompensaty wyznałem więc, że nie mam im wcale za złe tego, że robią prostacki, tępy do bólu, kabaret i w ten sposób zarabiają pieniądze, chodziło mi wyłącznie o to, że nie powinni się z tym kryć, iż robią coś na zasadzie ruskiego cyrku, gdzie jeden clown drugiego kopnie w tyłek (i to jest właśnie cholernie śmieszne), tylko powinni otwarcie proletariacki charakter swojego kabaretu eksponować, a sprawiają wrażenie, jakby chcieli uchodzić za jakichś intelektualistów silących się dla intelektualistów (garniturki, okularki, elegancja-Francja etc.).

Wspominam o tym, bo przeczytałem arcyciekawy wywiad z innym kabareciarzem z Kabaretu Moralnego Niepokoju (R. Góskim) i tak sobie myślę, że to już 15 lat minęło od tamtej rozmowy, a satyrycy na tym samym poziomie, co wtedy są, aczkolwiek pewien postęp daje się odnotować. To w ogóle bardzo ciekawe zjawisko - z jednej strony w tej samej buraczanej lidze „liryczni satyrycy” Andrus czy Daukszewicz (i im podobni), z drugiej - „młode, dziarskie kabarety”, a raczej „wiecznie młode”. Zwykle, tj. na przestrzeni lat, dobry kabaret kojarzył mi się z pewnym szydzeniem z oficjalnej ideologii (vide Pietrzak czy Laskowik w swych najlepszych latach, bo teraz ten ostatni to już niestety, nie), natomiast nigdy nie kojarzył mi się z aprobowaniem tejże ideologii, innymi słowy satyryk i kabareciarz to był ktoś idący pod prąd reżimu, a nie z prądem. Tymczasem okazuje się, że można robić kabaret właśnie na wspieraniu i szerzeniu określonej ideologii, a przy tym czuć się absolutnie spontanicznym.

Zadanie takiego „pracownika estrady” polega dziś zatem na tym, by odpowiednio się wyedukować w dogmatyce politycznej poprawności, a następnie, wykorzystując zdobytą wiedzę, konstruować „śmichu warte” widowiska, w których pod pozorem dobrej zabawy przemyca się zwykłą indoktrynację, np. tę związaną ze straszliwą homofobią, która dziś jest jednym z synonimów faszyzmu czy tę związaną z „państwem wyznaniowym” i „katolickim fundamentalizmem” (tu wiadomo, księża, mohery, Rydzyk, Kaczory itp. „tematy” dla kabareciarzy; „Ja pierdzielę, ksiądz!”, krzyczy w skeczu „Wizyta księdza” ów Górski, ale też zwraca się per „pan ksiądz”, kupa śmichu, naprawdę – link poniżej). Politpoprawność kojarzy się jednoznacznie z Ministerstwem Prawdy, ale i pracownicy gazet, które aspirują do trzymania się z daleka od MP, wiedzą, że drwiny drwinami, ale swój haracz czasami złożyć diabłu trzeba, toteż półgębkiem przyznają się do postępowości. I tak J. Cieślak z „Rz”, niby specjalizujący się w muzyce i rozrywce, wie, że są granice, których przekroczyć nie wolno (czyli takie np. jak zamienienie się w „polskiego kołtuna” („Podejmuje pan tematy, które są związane z narodowymi obsesjami”) czy, nie daj Boże, homofoba i ksenofoba („Waszym hitem jest skecz „Narzeczony z Niemiec”, o ojcu, którego syn ma niemieckiego kochanka”). Tych granic potrafią się znakomicie trzymać bezkompromisowi polscy satyrycy, ale i tak, mimo że znakomicie wyczuwają mądrość etapu, zdarzają się im mrożące krew w żyłach przygody i to gdzie – w Niemczech, panie, w Niemczech. Tam zaś mieć niemiłą przygodę (vide słynny przelot J. Rokity), to prawdziwe nieszczęście:

„Ostatnio z wielką radością zagraliśmy ten numer w Berlinie, na bis. Publiczność była polska, ale wywołaliśmy wielkie poruszenie także poza widownią. Okazało się, że w Niemczech nie można używać gestów i symboli związanych z faszyzmem. A ja przecież mówię „Heil Hitler!” i podnoszę łapkę. Do tej pory wydawało mi się, że wyszydzam faszyzm, a nie reklamuję, jednak niemiecki akustyk odebrał to inaczej. Na szczęście nas nie zakapował. Polscy organizatorzy uspokoili go, a nawet włożyli coś do kieszeni. Zachował się dokładnie tak jak ojciec z naszego skeczu, który zgadza się na homoseksualny związek syna, przekupiony trzema mercedesami. Wszyscy jesteśmy ideowi, ale nie do końca.”

No tak, gdyby bowiem tak się okazało, że KMN zamiast wyszydzać, to szerzy faszyzm, to dopiero by się z hukiem skończyła kariera młodych i zdolnych satyryków (zniknęliby z maratonów gwiazd w telewizjach) i skończyłaby się także dla nich „historia świata”, którą satyrycznie się zajmują. KMN miałem okazję widzieć ostatnio w „komedii” w reż. O. Lubaszenki („Złoty środek”), stanowiącej coś w rodzaju hołdu reżysera dla środowisk gejowskich (na pewno „polski kołtun się jeży”, gdy słyszy o tego rodzaju filmach). Zresztą na konferencji prasowej związanej z tym filmem był przedstawiciel tychże środowisk, będący nie tylko projektantem kostiumów do filmu, ale i pojawiający się na planie, oprócz przedstawionych w nim jednopłciowych „par” męskich i żeńskich. Naprawdę warto ten film obejrzeć, bo gdybym o nim opowiedział z detalami, to by mi pewnie nikt nie uwierzył, iż takie gnioty można w Polsce kręcić. O ile jeszcze A. Przybylska jakoś się broni jako aktorka pierwszoplanowa, o tyle scenariusz jest tak zrypany właśnie przez te powracające ukłony reżysera wobec homośrodowisk, że ma się poczucie narastającego zażenowania. W finałowej scenie już po wszystkich perypetiach u stóp kościoła stoi m.in. para zakochanych w sobie głównych bohaterów (granych przez Przybylską i Bobrowskiego) oraz para gejów.

Kto wie, może dziś nonkonformiści po prostu realizują się zawodowo i życiowo za pomocą jakichś funduszy unijnych? Czy jest coś w tym złego? Nic, absolutnie nic, oczywiście. Gdyby natomiast tak wicher dziejów zawiał, że mielibyśmy znowu socrealizm, to ci wszyscy satyrycy szydziliby ze szczekaczek imperialistycznych, bibisyna, karłów reakcji, grubych lichwiarzy, militarystów NATO itd. W podobnych rejonach sytuowaliby się nonkonformistyczni literaci i hiphopowcy. Na tym bowiem polega porządna kultura i subkultura. Sam Górski wyraża swoje credo następująco: „Z jednej strony jesteśmy dumni z naszej polskości, z drugiej – ciągle nam polskość przeszkadza”. No, zawsze można spróbować robić kabaret po niemiecku, nie? Tu dopiero otwierają się horyzonty.

http://www.rp.pl/artykul/423591_Zeglarz__sternik_i_okret.html
http://www.youtube.com/watch?v=8EWywzJa-Ew („Wizyta księdza”)
http://www.youtube.com/watch?v=-yMHFYzRXCw („Teczka z IPN-u”)
http://www.youtube.com/watch?v=vjfLWJ0CG8g&feature=related („Mohery” kabaretu Neo-Nówka, gdzie m.in. jest mowa o gazetce „Moher Girl”, a w niej poradnik „Jak rozpoznać Żyda” oraz o Telewizji Trwam Erotica)

Brak głosów

Komentarze

Fajne podsumowanie, wspolczesnego, plastikowego "nonkonformizmu", ktory jest tak konformistyczny i prostacki, ze az zbiera na wymioty. Niestety kabareciaze tego typu sa dla lemingow bezspornymi autorytetami.

I oto znowu dochodzimy do tego samego wniosku: lemingoza jest najbardziej niszczaca choroba wspolczesnej Polski. A najgorsze jest to ze, zdaje sie, nikt nie umie jej leczyc. Proba leczenia leminga "sila argumentow" jest zupelnie nieskuteczna, leming wije sie jak wegorz, zmienia tematy, ucieka z niewygodnych dla niego terenow, nawet czesto podaje nieprawdziwe informacje, tylko i wylacznie po to aby spokojnie wrocic na lono swojej lemingowosci, gdzie czuje sie bezpieczny i najwazniejsze: nikt nie zmusza go do myslenia, bo myslenie leminga boli.

Vote up!
0
Vote down!
0
#44337