Bilansowanie

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Blog

Dzisiaj rano, tkwiąc w korku na Al. Jerozolimskich, włączyłem sobie dla polepszenia nastroju TOK FM, a tam dwóch dziadków analizowało prasę. Widać było, że robią to z marszu, bo nie tylko szeleścili gazetami, ale co chwilę było „yyyy” oraz podobne wtręty, gdy improwizowali na temat treści artykułów z „GW” i innych „gazet lub czasopism”. Potem zresztą było jeszcze weselej, ponieważ pojawił się program EKG, no i, rzecz jasna, eksperci od ekonomii, przy czym rozmowę jeden z dziadków okraszał takimi powiedzeniami, jak „Walnąć kasę” czy „Goń się, chłopie” (co nie było do eksperta, lecz miało wyrażać stan mentalności Polaków rzucających się np. na unijne dotacje, a którzy nie wiedzą, jak racjonalnie je wykorzystać). Polszczyzna w TOK FM to temat rzeka, więc nie będę odbierał chleba prof. J. Bralczykowi, który specjalizuje się w analizowaniu języka politycznego.

Najciekawsze było coś innego. Gostkowie z werwą zabrali się za zadymianie problemu kolejnej dziury w finansowaniu służby zdrowia, dziury szacowanej na jakiś miliard złotych z czymś. No i ekspert mówi, że ciężko będzie, bo z usługami będzie jeszcze gorzej, a przecież podatnicy powinni mieć przyzwoity dostęp do usług, za które ze swych pieniędzy płacą. Na co dziadek, z werwą, a jakże, że właściwie, to nic złego się nie dzieje, ponieważ – tu uwaga – jeśli ludzie spostrzegą, że są problemy z publiczną służbą zdrowia, to udadzą się do prywatnych jednostek i w ten sposób to się zbilansuje.

Dziadkowi chodziło o to zapewne, że jeśli człowiek nie dostanie się do przychodni finansowanej z jego podatków, to sobie pójdzie do prywatnej, zapłaci personelowi medycznemu i tak czy tak się wyleczy. Wyjdzie mu (temu człowiekowi, bo przecież nie dziadkowi z TOK FM) to więc na zdrowie. To, że tenże frajer zapłaci najpierw instytucjom państwowym zajmującym się „ochroną zdrowia”, które przeżrą, zmarnotrawią, roztrwonią jego pieniądze, a następnie z reszty swojej pensji zapłaci lekarzowi prywatnemu, to nie jest żaden problem, skoro bowiem frajer pochował sobie jeszcze zaskórniaki, to niech płaci, co ma bowiem z tymi złotówkami robić? Przepić, by zdrowie do reszty stracić?

To jest dopiero bilans! Wyskakiwać z pieniędzy (czy jak często mawiają eksperci w serwisach ekonomicznych „z naszych pieniążków”) można bez końca, oczywiście, dopóki się je ma. Dlaczego zaś podatnik ma sobie coś chować, skoro państwo potrzebuje jego pieniędzy. Tyle instytucji potrzebuje jego pieniędzy. Kryzys jest, daj żesz człowieku jakieś pieniądze. Dróg nie ma, weź się zrzuć, człowiecze, nie baw się w burżuja. Bezrobocie rośnie, weź coś sypnij groszem, nie bądź krwiopijcą. Bezdomni są na dworcu centralnym – daj choć parę złotych, przecież ty masz dom.

Republika bananowa pod względem finansowania zrobiona jest jak wór bez dna. Z każdym rokiem potrzeba od podatników coraz więcej pieniędzy, żeby się zbilansowało. A jak się nie zbilansuje, to drze się z ludzi ostatni grosz za pomocą przeróżnych (mniej lub bardziej dobrowolnych) danin, a jak podatnicy już nie chcą dawać, to się im pokazuje pustą państwową kasę i mówi: „widzicie, do czego doprowadziliście swoim skąpstwem?” A ponieważ wielu ludziom już wbito do głowy, że w Polsce jest kapitalizm (wprawdzie nie dodano, że nomenklaturowy, ale podatnicy przecież widzą to na kilometr), to tymże ludziom kapitalizm kojarzy się z rosnącym z roku na rok fiskalizmem oraz drenowaniem kieszeni, pomijając już klasyczne neopeerelowskie sitwiarstwo, czyli „system dojść”, bez którego z niczym nie można wystartować, bo zaraz pojawiają się pośrednicy, żądający niezbędnych za swe pośredniczenie gratyfikacji. Ekonomiści jednocześnie kiwają z ubolewaniem głowami, że może i fiskalizm rośnie, ale przecież, mopanku, płace rosną i sypią wyliczeniami GUS-u, jak to w kolejnym kwartale o 1% średnia krajowa poszła diabelnie w górę (a pańcie w serwisach ekonomicznych pocieszają nas, jak to w tym kwartale „zarobiliśmy więcej pieniążków”). Nikomu zaś we łbie się nie zamajaczy to, iż może rosnący fiskalizm jest właśnie regularnym, systematycznym „bilansowaniem” wzrostu płac, czyli że im więcej „pieniążków” dostajemy, tym śmielej po nie ręce wyciąga urzędnicza brać.

Brać ta zaczyna się zatem zachowywać jak rabusie, którzy wpadłszy do naszych domów, pytają: „gdzie jeszcze coś cennego pochowaliście?” Brać wie, że bilansowanie coraz gorzej wychodzi, ponieważ lud ciemny zaczyna kupować od przemytników, mrówek etc., w ten sposób złośliwie „omijając przepisy”. „Wymykają się nam!”, wrzeszczy szef-pokurcz ubezpieczalni do Mr. Incredible, gdy ten ostatni radzi klientom, jak korzystać z kruczków prawnych. „Czy działam nielegalnie?”, pyta Mr. Incredible. „N-nie”, odpowiada szef. „Mam pomagać ludziom tak?”, ciągnie Mr. Incredible. „Tak”, odpowiada szef, „ale chodzi o naszych ludzi! Nasi udziałowcy cię nie obchodzą, hę?” (Polecam nie tylko tę scenę ze znakomitego filmu „The Incredibles”, którego tytuł przetłumaczył jakiś mędrzec jako „Iniemamocni”).

Udziałowcy III RP drą z nas ostatnie pasy. Być może, gdy któregoś dnia otworzymy pustą lodówkę, zrozumiemy, w jaki wielki szwindel nas wpakowali – i na czym polega ich bilansowanie.

Brak głosów