Czeski film
Nikt chyba się nie spodziewał, że tak wielką traumę będą przeżywać zwolennicy „platformy” i że tak komicznie to będzie wyglądać. Trauma jest zrozumiała, ponieważ poparcie dla króla sondaży miało zwłaszcza w ostatnich dwóch latach charakter kompletnie irracjonalny i w dodatku podszyty jakąś nieprawdopodobną wprost nienawiścią do L. Kaczyńskiego. Ludziom rozkochanym w królu sondaży nie przeszkadzało ani to, że nie spełnił on żadnych wyborczych obietnic, że okazał się nijakim, słabym, nieudolnym premierem, że jest lekceważony na arenie międzynarodowej – wprost przeciwnie – można było odnieść wrażenie, iż im bardziej jest niesłowny i beznadziejny, tym właśnie lepiej, bo jego kandydatura „zrobi na złość” zwolennikom PiS-u. Sprawy polskie przestały się więc dla fanatycznych zwolenników „platformy” zupełnie liczyć, nawet afera hazardowa okazała się „pseudoaferą”, indolencja i kompromitacja rządu stały się nieistotne - ważne było tylko i wyłącznie to, by ukochany Tusk zajął wreszcie ten prezydencki tron i zamknął pewien historyczny proces „odzyskiwania III RP”. A tu nagle pyk, jakby się film urwał. Widownia siedzi na sali, a projekcji dalszej nie ma.Jak więc się zachować w takiej chwili? Oczywiście, udawać, że film wyświetlany jest dalej, śmiać się i klaskać, jakby coś rzeczywiście działo się na ekranie. Jednakże o ile w irracjonalnym poparciu dla, co tu dużo kryć, słabego polityka, jakim okazał się Tusk, można było się jeszcze silić na spontaniczność, tak w akceptacji stanu rzeczy, w którym król sondaży rzeczywiście zamienia się w króla sondaży, a nie kandydata na prezydenta, trudno znaleźć u chwalców Tuska resztki spontaniczności. Chwalcy przypominają odrzuconą kobietę, która przez zęby i łzy zapewnia, że „on nadal mnie kocha”. Oczywiście, miłość niejedno ma imię, jednakże w przypadku poparcia politycznego, to nie jest tak łatwo zachować uwielbienie wyborców, jeśli działa się zupełnie wbrew ich oczekiwaniom. To tylko zupełnie bezmyślni ludzie są w stanie odczytywać w obecnych ruchach Tuska jakąś genialną strategię i wielbić go nadal.Nie pamiętam już który z dziennikarzy jakiś czas temu, gdy premier dokonywał generalnego remontu w swoim gabinecie ciemniaków, wywalając ministra za ministrem, prorokował, że w drodze do prezydentury Tusk poświęci nawet własną partię, czyli w ostatecznym momencie oderwie się od swojego środowiska, wskazując, że to ono było zepsute, nie on i zostanie po prostu prezydentem, jego partia zaś będzie mogła nawet ulec rozpadowi. Nie chce mi się szukać w Sieci, kto coś takiego twierdził, ale chciałbym widzieć minę tego komentatora dzisiaj. Gdyby bowiem Tusk mógł się oderwać od swojego środowiska, to zapewne by to zrobił, problem tylko w tym, że Tusk bez swojego środowiska nie byłby w stanie zdziałać nic, bo cała jego siła związana jest właśnie z tymże środowiskiem. Brutalnie i przenikliwie aż do bólu, opisuje to w swym najnowszym felietonie K. Wyszkowski. Mówiąc krótko, bez zaplecza Tusk nie byłby nawet królem sondaży, a co dopiero premierem czy „stuprocentowo pewnym wygranej” kandydatem na prezydenta.Jedyne więc, co mógł on zrobić w sytuacji tonięcia „platformy”, było rzucenie się do ratowania „tego, co się da”. Tylko bowiem kompletnie zamroczeni obserwatorzy (to określenie z pozoru wewnętrznie sprzeczne, ale wyobraźmy sobie np. kogoś, kto jest kompletnie pijany i patrzy na ulicę, trzymając się oburącz ogłoszeniowego słupa) uznać mogli, że to M. Kamiński ze swymi „wściekłymi psami” sprokurował aferę hazardową i „zamach na rząd”. Skoro zatem Tusk faktycznie zaczął „strzelać do swoich”, to w monolicie stanowiącym zaplecze króla sondaży, musiało pojawić się poważne pęknięcie zgodnie z zasadą „nie taka była umowa”. Środowisko platformerskie szło do wyborów jako „partia fachowców” i „cudotwórców”, praktyka ich rządzenia pokazała jednak, iż jest to zwyczajna, brutalna partia władzy, która nawet nie kryje się z tym, że instytucje państwowe i prawo traktuje zupełnie instrumentalnie, co szczególnie widać w pracy komisji śledczych i ich przewodniczących z Bożej łaski. Nawet media publiczne, których pracownicy na głowach stawali, by przychylić „platformie” nieba, zostały przez ciemniaków zdegradowane i spauperyzowane tak, że teraz urządza się akcje składkowe, by te środki przekazu jakoś przetrwały obecny rok, ponieważ zaczyna brakować pieniędzy na wynagrodzenia.W ramach moszczenia sobie miejsca jako partia władzy, ciemniacy nie przewidywali nie tylko „powrotu kaczystów”, ale i „podzielenia się” tą władzą z innymi ugrupowaniami, ale przede wszystkim nie brali w ogóle pod uwagę tego, że ktoś będzie ich z ich konsumowania władzy rozliczał. Z tego też powodu odradzano Tuskowi pozostawianie Kamińskiego na stanowisku szefa CBA, grożąc, iż jest to bomba z opóźnionym zapłonem. Premier uparł się i szefa CBA nie zmienił, zrezygnował jednak z koordynowania służb specjalnych, pozostawiając im (zwłaszcza ABW) wolną rękę, co być może miało stanowić warunek zapewniający „równowagę sił”, a może było wyrazem naiwnej wiary, iż ludzie „platformy” nie będą aż tak pewni siebie i swej bezkarności, jak Gleb czy Miro. Gdy jednak przyszła chwila próby Tusk natychmiast wywalił Kamińskiego i doprowadził do przejęcia CBA przez właściwych ludzi. Akcja ta, tak jak i bezprecedensowa akcja rzeszowskiej prokuratury, była zupełnie spóźniona, ponieważ szambo przebiło i nie sposób było udawać, że wokół fachowców i cudotwórców, roznosi się bardzo ostry smród. I tak już niestety pozostało do dziś. Podstawowa kwestia polega więc na tym, czy obecny rząd się utrzyma i jak długo, a więc, czy Tuskowi uda się opanować konflikt wewnątrz PO. Jeśli ktoś jest w stanie uwierzyć w „cywilizacyjne zmiany” po tych wszystkich „zmianach”, jakie widzieliśmy przez ostatnie dwa lata, to życzę szczęścia i jakiegoś dobrego lekarza. Tusk miał życiową szansę na początku swoich rządów (jeszcze w czasach głęboko przedkryzysowych), kiedy faktycznie mógł dokonać śmiałych posunięć przy sporym poparciu społecznym, do których dziś mógłby się odwoływać „odżegnując się” od „pałacowych luksusów”. Jeżeli zaś szykuje się do takich śmiałych posunięć w trzecim roku swoich rządów, to naraża się jedynie na kolejną śmieszność. Prawdziwą swą siłę pozna on właśnie teraz, gdy zobaczy, kto w jego środowisku jest po jego stronie, a kto uznał, że pięć minut króla sondaży bezpowrotnie minęło. Podejmując taką a nie inną decyzję Tusk faktycznie stchórzył. Podejrzewam zresztą, iż ta decyzja nie była tylko wynikiem obserwacji rozkładu środowiska platformerskiego i narastającego konfliktu, lecz i dobrych rad rozmaitych życzliwców, którzy przetłumaczyli Tuskowi, iż tak naprawdę to on wcale swej stuprocentowo pewnej prezydentury nie potrzebuje. Ci życzliwcy zaś wiedzieli, choć tego Tuskowi nie powiedzieli, iż jego ewentualne poświęcenie się kampanii prezydenckiej i oderwanie się od „platformy” może pozostawić tę ostatnią na pastwę drążących „pseudoaferę” barbarzyńców, gdy tymczasem pozostawienie króla sondaży na stanowisku premiera może pozwolić na ręczne posterowanie wymiarem sprawiedliwości. To sterowanie jest możliwe przy spełnieniu dwóch warunków, o ile Tusk na to pójdzie i o ile nie znajdą się ludzie w wymiarze sprawiedliwości niesterowni. Jeśli więc premier chce jakoś zachować twarz, to pozostaje mu jedynie dokończenie wiwisekcji jego środowiska (na co na razie się nie zanosi) – w przeciwnym razie króla sondaży zmiecie ta sama lawina błotna, która już zabiera jego ludzi z wierzchuszki. http://www.niezalezna.pl/article/show/id/30237
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 648 odsłon
Komentarze
FYM,HGW musi na gwałt zbudować wielką oczyszczalnię, gdyż
29 Stycznia, 2010 - 17:27
w przeciwnym razie ta lawina g... POdniesie o kilka klas zanieczyszczenie Wisły!
pzdr
antysalon
Swietne.FYM-ie w dobie handlu emisjami i czym tam sie da...
30 Stycznia, 2010 - 08:44
.....nie sprzedalbys troche czasu?
Detergent