Ciemnia

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Tym, co mnie jawi się jako najciekawsze w aferze hazardowej, nie jest to, że odsłaniane są powiązania polityków z szemranymi biznesmenami, bo o czymś takim to, podejrzewam, każdy w miarę rozgarnięty obywatel naszej republiki bananowej wie, lecz sama warstwa oligarchów oraz skala ich „wszechmocy”, jeśli chodzi o możliwości wpływu na instytucje państwowe. Z tego też powodu uważam, iż afera ta ma kluczowe znaczenie nie tylko w krótkiej i, jak się wnet przekonamy, tragikomicznej historii tryumfalnego wypłynięcia, a następnie sromotnego zatonięcia pewnej platformy, lecz w ogóle do ukazania prawdziwego obrazu Polski po 20 latach „neverending story”, czyli „transformacji”. Jedno bowiem ze słów przez te wszystkie lata przewijało się i w rozmowach Polaków, i na ulicy w trakcie demonstracji protestacyjnych różnych grup zawodowych (z policjantami włącznie): „złodzieje”. Teraz zaś możemy na własne oczy zobaczyć, jak całe to złodziejstwo od kuchni wygląda.

I jedna jest w tym pociecha. Nikomu, nawet osobom niespecjalnie interesującym się polityką, nie trzeba w jakiś wyrafinowany sposób tłumaczyć, na czym złodziejstwo polega, jeśli te osoby stykają się na co dzień z realiami życia, np. gospodarczego, dokładnie wiedzą, ile spraw zwyczajnie „nie da się” załatwić, ile spraw jest traktowanych na zasadzie spychologii, no i ile trzeba się nachodzić, by jakąś sprawę „ruszyć z miejsca” (choćby w dziedzinie budownictwa). Oligarchowie natomiast mają jakiś taki nieziemski czar w sobie, że otwierają się przed nimi wszystkie szafy, wszystkie szuflady, wszystkie urzędy, wszystkie drzwi... dosłownie tak, jakby cała ta polska infrastruktura administracyjna i finansowa dla nich była zmajstrowana (vide głośny artykuł „Szybki wyciąg Sobiesiaka”). Oczywiście możemy się tylko cieszyć z tego, że przynajmniej dla części polskich obywateli (może nieco zamożniejszych od nas, ale co to komu szkodzi) realizowany jest od jakiegoś czasu program „przyjazne państwo”. Nie powinniśmy być zarazem małostkowi jak ten przysłowiowy szewc, co zazdrości księdzu, że biskupem został. Problem tylko w tym właśnie, iż w ramach wyjaśniania afery aferałów, reflektory zaczęły padać nie tylko na naszych wesołych polityków (któż nie pamięta wesolutkiego Gleba, który błyszczał i w śniadaniach Olejnikowej, i w Jedynce, i w Trójce, i w ogóle cały kochał go medialny półświatek), ale i na pociągających za sznurki oligarchów, którzy, jako ludzie cienia, za blaskiem światła nie przepadają. To coś tak, jak Jaruzel, który ma uczulenie na światło, odkąd przeszedł na stronę ciemności i w czarnych okularach chodzi. Uczulenie na światło zdradzają też takie sumienia, które pogrążone są w długoletnim i cierpliwym usprawiedliwianiu wszelkich ludzkich łajdactw i grzechów, no ale to osobna, eschatologiczna, że tak powiem, sprawa.

Można by się wprawdzie zastanawiać, czy przypadkiem oligarchowie, wyszedłszy stopniowo na światło dzienne, nie sprawią kolejnego cudu (pierwszym był cud uwłaszczenia nomenklatury, czyli samowyłonienia się „ekstraklasy polskiego byznesu”), tj. nie utrą nieco nosa tym politykom, i tym instytucjom, które chciałyby prześwietlić nie tylko fizjonomię, lecz i interesy oligarchów. Wydaje się jednak, że sprawy zaszły już za daleko i – o ile jakieś szersze siły bezpieczeństwa nie wstawią się w obronie tego czy innego oligarchy (a to środowisko już nie jest tak skonsolidowane jak za peerelu z tej choćby racji, że „byznes to byznes”, więc na czyjąś działkę, gdy się zwolni, można ochoczo wsiąść i prowadzić własny interes) – nie mają za bardzo dokąd pójść. Jednego zaś możemy być pewni, tj. tego, że oligarchowie do filantropów nie należą, a zatem, jeśli ktoś nagle uzna, iż miejsce takiego czy innego oligarchy jest... za kratkami, to możemy się spodziewać kontrakcji tego typu, że taki oligarcha prędzej pociągnie za sobą większość zaprzyjaźnionych z nim państwowych urzędasów (od najniższego szczebla po najwyższy) niż sam się da uwędzić na tym grilu. To może być przepiękny finał zbiegający się z innym ekscytującym końcem.

Nie ma zresztą jak piękne klamry, które spinają jakąś epokę. Najpierw mieliśmy „obalenie komunizmu”, a teraz obalenie polskiej armii. Oczywiście, w czasach pokoju i postępu silna i nowoczesna armia nie jest nam w ogóle potrzebna (zresztą, na zdrowy rozum, co jest w Polsce jeszcze do bronienia?), ponieważ pieniądze podatników trzeba lokować w innych ważnych obszarach życia kraju, takich jak utrzymywanie piekielnej biurokracji, budowa drugiej siedziby „parlamentu europejskiego”, wydawanie broszur unijnych, walka z globalnym ociepleniem czy dostosowywanie polskiego prawa do „wymogów unijnych”. Poza tym, obalenie, jak wiemy, wcale nie musi oznaczać zniszczenia czegoś. Tak więc obalono komunizm, by czerwonym żyło się lepiej i weselej niż za peerelu, zaś polską armię można obalić, by trwał jakiś twór armiopodobny, a nawet superarmia składająca się ze zdrowych, młodych byczków, odpornych na stres. Jak się takich byczków zbiera? Oczywiście po naukowemu, tj. badając ich kod genetyczny, kiedy to ustala się, jaki kto jest, jaki będzie i jaka z chorób może mu się przyplątać. Nie wiem, ale czytając o tym, nasunęło mi się skojarzenie z tradycjami pewnej niemieckiej armii, która dobierała sobie mięso armatnie także według najlepszych genetycznych, a nawet antropologicznych wzorców. Niemcy, jak pamiętamy, poszli tak daleko, że utworzyli specjalne instytucje, gdzie najzdrowsi mogli przekazywać, że tak powiem, swój materiał genetyczny najzdrowszym niemieckim kobietom, powiększając liczebność aryjskiej rasy. Jednakże oprócz wzorców niemieckich są też południowoamerykańskie i afrykańskie, czyli armie prywatne finansowane przez rozmaitych narkotykowych królów, a u nas jest w rolę takich królów mogliby wejść oligarchowie.

100 tys. luda to nie tak wiele jak na 40-milionowe państwo, ale należy się cieszyć z tego, co jest, bo, jak słyszałem rano w Trójce od zadowolonego z siebie min. Klicha, bardzo wzrosły zarobki w tej armii (w ogóle kwestia podwyżek to było to, co najbardziej emocjonowało szefa MON-u). Nie należy się też martwić tym, że tyle pieniędzy idzie akurat na misję w Afganistanie, bo, jak znowu stwierdził Klich, ten sprzęt wróci, jak wrócił sprzęt z misji w Czadzie. Wprawdzie może być tak, że sprzęt wróci w dość już zużytym stanie i może być też tak, iż sam Klich już dawno szefem ministrem nie będzie, ale kto by wybiegał tak daleko w przyszłość?

System oligarchiczny ma bowiem to do siebie, iż żyje on „bieżącą chwilą”. Tak zresztą postępuje, jak podejrzewam większość złodziei – nie przejmują się dniem jutrzejszym, bo kto wie, co może on przynieść. Jednemu złodziejowi przynosi więzienie, innemu śmierć gdzieś w trakcie napadu, jeszcze innemu kalectwo w wyniku gangsterskich porachunków itd. Ludzie cienia swą siłę czerpią z tego, iż w cieniu mało kto ich widzi oraz z tego, że ciemności wielu obywateli się zwyczajnie boi. Gdy w końcu jednak ktoś skieruje jakiś silny reflektor na te rozmaite zakamarki, gdy się odsłoni tę florę i faunę, która się w nich zagnieździła, gdy widać już, że państwo zostało niemal do spodu zdemontowane, to obywatele mogą się osobiście przekonać, co tak naprawdę się stało, no i – jeśli zechcą – wziąć się nareszcie za tępienie złodziei.

http://www.rp.pl/artykul/419342_Szybki_wyciag_Sobiesiaka.html
http://www.rp.pl/artykul/421822_Kaminski_zeznaje_przed_komisja.html
http://www.rp.pl/artykul/421778_BBN__biedaarmia_to_fakt.html
http://www.tvn24.pl/-1,1638859,0,1,wojsko-chce-stworzyc-superzolnierzy,wiadomosc.html

Brak głosów