Zamach. IV Wersja polskiego śledztwa

Obrazek użytkownika 1Maud
Kraj

Polska prokuratura, badająca przyczyny katastrofy w Smoleńsku, przyjęła 4 wersje katastrofy smoleńskiej:
Wersja I towady konstrukcyjne TU-154M, defekty sprzętu powstałe wskutek złej obsługi przez personel naziemny i defekty urządzeń zaistniałe w czasie lotu. Wersja II to zachowanie (działanie lub zaniechanie) załogi, w tym: błąd w technice pilotowania, niezdyscyplinowanie załogi w powietrzu (naruszenie przez załogę regulaminowych zasad lotu), niedoszkolenie załogi. Wersja III to zła organizacja i zabezpieczenie lotu, w tym: nieprawidłowości polskiego personelu naziemnego i nieprawidłowości rosyjskiego personelu naziemnego. Wersja IV obejmuje "zachowanie osób trzecich (np. zamach terrorystyczny, sugestie i oczekiwania od załogi określonego postępowania). Pierwsze trzy wersje zawierają spectrum przyczyn technicznych samego samolotu i wyszkolenia załogi. Wersja czwarta wydaje się być odpowiedzią na oczekiwania opinii publicznej; z jednej strony hipotezy o zamachu, z innej –o naciskach na pilotów. Zajmijmy się hipoteza o zamachu.
Zamach może być wykonany najprzeróżniejszymi metodami, od podłożenia ładunków wybuchowych, poprzez celowe uszkodzenie urządzeń metodą mechaniczną bądź meaconing, do np. zestrzelenia. Dla skuteczności zamachu musi być spełniony warunek: pewność obecności celu w określonym miejscu, w określonym czasie. Jeśli zamach ma być demonstracją terrorystów, to jest to warunek wystarczający dla realizacji zamachu. Jeśli jednak zamach ma być pozorowaniem wypadku, to muszą być spełnione kolejne warunki: przyczyny wypadku muszą być wysoce uprawdopodobnione, a śmierć celu najlepiej „ukryć” wśród śmierci innych ofiar. Tak, aby przyczyna nie była zbyt oczywista. Dla pewności, że mimo zachowania tych warunków, prawda nie wyjdzie na światło dzienne, należy zapewnić sobie dostęp do miejsca katastrofy i kontrolę nad przebiegiem śledztwa.
Tak np., jak w RPA ( roztrzaskał się samolot prezydenta Mozambiku, zginęły 43 osoby w tym wielu ministrów), gdzie oficjalny komunikat Komisji brzmiał: „1)samolot prezydenta Mozambiku był w pełni sprawny, 2) wykluczono akt terroru lub sabotażu, 3) załoga nie przestrzegała procedur obowiązujących przy lądowaniu, 4) załoga zignorowała ostrzeżenia GWPS.”ZSRR oskarżyło RPA o zastosowanie meaconingu. „Po kilkunastu latachokazało się, że w tym akurat przypadku rację mieli komuniści. W styczniu 2003 r. Hans Louw, były agent służb specjalnych rasistowskiego reżimu RPA, przyznał, że samolot został strącony wskutek celowego zakłócenia sygnału satelitarnego przez południowoafrykańskich agentów”.
Które z elementów celowego zamachu były spełnione w przypadku Tragedii Smoleńskiej?
1.Obecność celu na miejscu zamachu. W przypadku katastrofy smoleńskiej, lista pasażerów była jawna. O okolicznościach, w jakich doszło do podzielenia polskich władz na dwie delegacje, pisać szczegółowo nie potrzeba.
2. Uprawdopodobnienie przyczyn wypadku: Po ogłoszeniu przyczyn wypadku samolotu CASA, głośno było o nieprawidłowościach w polskim lotnictwie wojskowym. Przypominam je tutaj, ponieważ praktycznie wszystkie elementy z tego raportu występują w różnych konfiguracjach w prasie i w wypowiedziach różnych ekspertów z Polski i Rosji.:
„-niewłaściwy dobór załogi do wykonania zadania, niewłaściwa współpraca załogi w kabinie, występowanie w rejonie lotniska Mirosławiec niekorzystnych warunków atmosferycznych, wystąpienie dezorientacji przestrzennej załogi w wyniku niewłaściwego podziału uwagi w czasie lotu bez widoczności ziemi, wyłączenie sygnalizacji dźwiękowej urządzenia EGPWS pozbawiające załogę informacji o niebezpiecznym zbliżaniu się do ziemi, (odpada),nadmiernym przechyleniu samolotu oraz o przejściu przez poszczególne progi wysokości podczas zniżania (podczas obu podejść do lądowania), brak obserwacji wskazań radiowysokościomierza, zarówno podczas pierwszego, jak i drugiego podejścia do lądowania, brak obserwacji przyrządów pilotażowo-nawigacyjnych w końcowym etapie drugiego podejścia do lądowania, nieumiejętne sprowadzanie samolotu do lądowania przez krl PAR, niewłaściwe komendy radiowe krl PAR, sugerujące w ostatniej fazie lotu przeniesienie wagi załogi na zewnątrz kabiny samolotu, błędna interpretacja wskazań wysokościomierzy przez załogę, próba nawiązania kontaktu wzrokowego załogi z obiektami naziemnymi podczas lotu bez widoczności ziemi niezgodnie z obowiązującymi procedurami, niewłaściwa analiza warunków atmosferycznych przez załogę przed lotem, nieustawienie wysokości decyzji (minimalnej wysokości zniżania).”
Były złe warunki meteorologiczne. Analizujący te warunki niektórzy komentatorzy, wskazują na informacje, które są dość zastanawiające dla naturalnego występowania mgieł (wysokie ciśnienie atmosferyczne-polecam blog Alamanazora z danymi). Tutaj wkraczamy już w obszar kolejnego warunku: kontrola nad dochodzeniem przyczyn takiego „wypadku”. Otóż jak pamiętamy, po kilku dniach doszło do ostrego wystąpienia Edmunda Klicha, co zaowocowało zmianą szefostwa polskiej KBWL: Klich został akredytowany przy rosyjskiej Komisji, a szefem polskiej został Jerzy Miller. Edmund Klich narzekał na współpracę z prokuratorami Komisji Wojskowej oraz na to, że Polacy są petentem. Dlaczego? „Specjalista z komisji został zaproszony przez prokuratorów polskich do współpracy w czasie wysłuchiwania meteorologa – mówił. Spotkało się to ze zdecydowanym protestem strony rosyjskiej, jako niezgodne z zaleceniem Załącznika 13 i zabronione przepisami krajowymi. – Powiedziałem panu Grochowskiemu, – bo ja kierowałem wojskowymi tylko przez pana Grochowskiego, nie samodzielnie – żeby go odwołał albo jeśli chce dalej tam pracować, to zostaje już wśród prokuratorów, a ja powołam z kraju kogoś innego – kontynuował.” Prokurator Parulski natomiast twierdził, że jest to działanie na szkodę Polski….
I nie byłoby może w tym nic niepokojącego, bo w końcu meteorolodzy mogą wydawać ekspertyzy na podstawie wyników badań, gdyby nie na przykład takie doświadczenie z przeszłości:.”Profesor Maryniak był członkiem komisji badającej wypadki iłów 62 – „Kościuszki” i „Kopernika”. Dochodzenia prowadził w czasach, kiedy w ustaleniach istotną rolę odgrywał czynnik polityczny. Producentem wadliwych samolotów był przecież bratni ZSSR. – Do obu tych spraw zostało delegowanych po pięciu, sześciu przedstawicieli radzieckich. Towarzyszyli nam, ale nie dopuszczaliśmy ich do śledztwa. Baliśmy się, że będą ginąć dowody „.(Jak widać nawet za komuny i wielkiej miłości do Wielkiego Brata, stosowano zasadę ograniczonego zaufania. Dzisiaj w imię jakiegoś pojednania, zaufanie ma być bezwarunkowe!). „Polscy eksperci zwrócili się do radzieckich producentów z pytaniem, czy mieli przypadki rozpadania się turbiny silnika iła 62. – Odpowiedzieli, że tak, ale tylko w laboratorium. I przesłali także zdjęcia. Przyjrzeliśmy się im uważnie. Okazało się, że było na nich mniej elementów turbiny, niż my znaleźliśmy po wypadku w terenie. To dało nam do myślenia, bo świadczyło o kłamstwie Rosjan. Gdyby rzeczywiście zdjęcia pochodziły z próby laboratoryjnej, byłyby na nich wszystkie elementy – wspomina prof. Maryniak.” Kolejny wypadek Ił 62 Kościuszko, miał analogiczne przyczyny.” W moskiewskiej prasie Rosjanie pisali, że Polacy kierują się emocjami i nie potrafią swoich hipotez udowodnić naukowo. Mieli jednak pecha. Kilka miesięcy później, 5 października 1987 r., inny samolot, tym razem tupolew, leciał do Mediolanu, a doleciał do Milanówka. Silnik uległ uszkodzeniu, na szczęście jednak pilot zdołał wrócić na lotnisko i wylądować. Tupolew miał zainstalowany taki sam silnik jak „Kościuszko”. – I okazało się, że awarie silnika były identyczne! Porobiliśmy porównawcze fotografie silnika „Kościuszki”, który uderzył w ziemię, i samolotu, który doleciał. Złośliwie powklejałem je obok siebie tuż przy orzeczeniu ekspertów radzieckich – opowiada Maryniak.”
Z opisanych przykładów wynika, że dostęp polskich specjalistów do materiałów źródłowych jest bardzo ograniczony, a wiarygodność ekspertyz rosyjskich, może być mocno wątpliwa.
Co robili Polacy dla zabezpieczenia terenu katastrofy do dnia, w którym oficjalnie zaczęła działać Komisja BWL? Nie wiadomo. Wiadomo, że zaraz po wypadku, teren został otoczony przez 180 funkcjonariuszy rosyjskich służb. Wiemy, że: Następnego dnia po katastrofie, w niedzielę11 kwietnia, do Rosji udał się zespół wojskowych specjalistów, którzy zajmują się badaniem okoliczności katastrofy. Dołączyli oni do powołanej przez Rosję, – jako państwo-gospodarza – komisji. Jak informuje płk Wiesław Grzegorzewski, dyrektor Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON, polski zespół liczy 26 osób, kieruje nim płk pil. Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Polacy pracują wspólnie z biegłymi rosyjskimi, jednak w skład komisji wchodzi tylko czterech członków wojskowego zespołu. Pozostali są ich doradcami. Przy międzynarodowej komisji akredytowani są także przedstawiciele Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych działającej przy Ministerstwie Infrastruktury, w tym jej przewodniczący Edmund Klich. Spośród pięciu członków PKBWL, dwóch zostało włączonych w skład polsko-rosyjskiej komisji, trzech jest ich doradcami. W poniedziałek, 12 kwietnia, odbyło się posiedzenie robocze zespołu badającego zdarzenie lotnicze, polscy specjaliści przystąpili do pracy po dopełnieniu formalności związanych z uwierzytelnieniem. Edmund Klich jest zastępcą przewodniczącego polsko-rosyjskiej komisji – kieruje nią Rosjanin, również cywil.Z komunikatu na stronach „Lotniczej Polski” wynika, że polscy specjaliści przystąpili na dobre do działań na 3 dzień po katastrofie.Liczba biorących udział w bezpośrednich działaniach była bardzo ograniczona. W 96 autopsjach uczestniczył 1 anatomopatolog z Polski. Wyniki badań: z dostępnych obecnie źródeł wiemy, że jako przyczynę śmierci podano „mnogie obrażenia”. Spora część samolotu była już zabrana z miejsca, ciała znajdowały się w Moskwie. Szef lotów z wieży w Smoleńsku przechodził właśnie na emeryturę, a żarówki z lamp przy pasie startowym dawno ( w kilka godzin po wypadku) zostały wymienione.
Po katastrofie CASA, Edmund Klich, jako szef cywilnej KBWL, mówił „Podczas śledztwa trzeba powściągnąć emocje, zracjonalizować działania. Miejsce wypadku zawsze zabezpiecza policja lub wojsko. Odgradza się je taśmami od przygodnych gapiów. Śledczy z komisji krok po kroku badają teren. Oglądają wrak samolotu. Istotne są oględziny zwłok. Na podstawie ich położenia i stwierdzonych obrażeń można się czasem zorientować, kto pilotował samolot… Śledczy wiele godzin poświęcają oględzinom miejsca. Jeśli wrak leży w jednym miejscu, może to świadczyć, że samolot rozbił się w całości. Gdy części są porozrzucane na dużym terenie, najprawdopodobniej maszyna rozsypała się już w powietrzu. Dokumentację zaczyna się od zrobienia szkicu terenu. Na nim zaznaczane są znajdowane części i ich położenie. Robi się zdjęcia i dokładnie je opisuje. Ważne są notatki z własnych spostrzeżeń. Trzeba je robić bardzo dokładnie, nigdy bowiem nie wiadomo, co w późniejszej fazie dochodzenia będzie istotne. Potem części przewozi się do hangaru i ustawia na obrysie samolotu, który uległ wypadkowi…. Członkowie ekipy na miejscu ustalają listę świadków. Zasadą jest, że zeznania składają w miejscu, w którym stali w momencie wypadku. Świadek określa bowiem położenie samolotu względem siebie…. Z doświadczeń ekspertów badających sprawy wypadków wynika, że z zebraniem zeznań nie należy zwlekać. Pamięć świadka szybko mogą bowiem „zainfekować” ludzie, z którymi się kontaktuje. – Zawsze może się znaleźć jakiś były weteran wojskowy, żołnierz, który był w lotnictwie i liznął trochę wiedzy. Jak ma wyobraźnię, dobuduje do tego teorię i przekona świadka, że widział on lub słyszał co innego niż w rzeczywistości…” Wyjaśnieniem najtrudniejszym do zaakceptowania są proste błędy wytrawnych, doświadczonych pilotów. Przykład: „okazało się, że lider grupy brał silne leki, które nie pozwalają nawet na prowadzenie samochodu.”.
Z zaleceń w polskich i międzynarodowych przepisów prawa wynika:„§ 11. 1. Działania podejmowane na miejscu wypadku powinny być wykonywane w taki sposób, aby bez uszczerbku dla poszkodowanych jak najmniej naruszyć stan, w jakim znalazł się statek powietrzny lub jego szczątki bezpośrednio po wypadku, oraz aby nie zostały zniszczone lub zatarte pozostawione ślady.”.
Jak wiemy, na terenie wypadku w Smoleńsku, skutecznie zaniedbano wszystkie zasady: od początku chodzili po miejscu tragedii ludzie, zaorano ziemię, ścięto drzewa. Prawie miesiąc od tragedii znajdowano szczątki samolotu, rzeczy ofiar … A Edmund Klich, jako Akredytowany przy rosyjskiej Komisji, mówił już nie tak stanowczo, jak przed wypadkiem: „Przy tak wielkiej katastrofie jest bardzo dużo bardzo drobnych elementów. Z punktu widzenia technicznego i badania te małe elementy nie mają znaczenia– stwierdził Klich”.

Od pierwszych godzin po wypadku, jak wiemy z wypowiedzi Edmunda Klicha, Rosja nalegała na zastosowanie procedury badania wypadku wg Konwencji Chicagowskiej. Tak naprawdę, procedurę ta zatwierdzono w kilka dni później.
Co by się stało, gdyby Polska wyegzekwowała zapisPorozumienia zawartego pomiędzy Ministrem Obrony Narodowej Polski a Ministrem Obrony Rosji z 7 lipca 1993 r. dotyczący ruchu powietrznego wojskowych statków powietrznych RP i FR.? Ano z automatu „„Wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”. Tłumaczenie strony polskiej, ze w porozumienie nie określało tak dokładnie procedur, jak konwencja chicagowską, między bajki włóżmy. Jak widać, żadna konwencja nie zmusi strony rosyjskiej, dla zachowania jakichkolwiek procedur. A wspólna Komisja oznacza jedno: równoprawny dostęp do wszystkich działań od momentu wypadku, dla Polaków i Rosjan. Dlaczego nie chcieli wspólnej komisji Rosjanie, można się domyślać. Dlaczego uległa strona polska, trudno zrozumieć.
Jak widać z tego wywodu, wszystkie przesłanki umożliwiające IV wersję hipotezy śledczej, są bardzo uprawdopodobnione. Dojście do prawdy jednak będzie trudne, bo materiały, na jakich śledczy się będą opierać, będą materiałami przygotowani przez stronę, w której interesie ewidentnie leży od początku, aby za katastrofę winić stronę polską. Chyba, że jak w przypadku RPA, kogoś ruszy sumienie. Mnie zamachem śmierdzi. I to coraz mocniej.

http://www.zycie.ca/2009/06/czesc-giniemy
http://lotniczapolska.pl/Dane-z-czarnych-skrzynek-wstepnie-odczytane,12782
http://lotniczapolska.pl/Edmund-Klich:-nie-wiadomo--co-mnie-obowiazywalo,13180
http://www.mi.gov.pl/2-4822ffecb3544.htm
http://www.obmawiamy.pl/24/katastrofa-tupolewa-to-byl-meaconing/
http://gazetapolska.pl/artykuly/kategoria/54/3007/to-byl-zamach-mowia-eksperci-polski-i-niemiecki
http://www.onet.tv/ostatnia-minuta-lotu-tu-154,6690976,1,klip.html#m=6690976,c=1

Brak głosów

Komentarze

Ciekawy artykuł. Wiele rzeczowych informacji, nieemocjonalna narracja. Polecam .
rm

Vote up!
0
Vote down!
0
#62003

Artykuł z dnia: So, 10 kwietnia 2010, 23:46 Kategoria: Publicystyka
Anna Pietraszek: "Ta lista pasażerów krążyła po prostu ot tak, już od kilku dni, z maili na maile"
O tym, że lista pasażerów była znana wszystkim od dawna; że polskie służby miały obowiązek nie dopuścić do lotu prezydenta, polityków i generałów jednym samolotem; o tym, że prezydent miał kilka dni temu postanowienie wyjazdu do Katynia pociągiem z wdowami i sierotami katyńskimi... - o tym wszystkim w rozmowie z Robertem Witem Wyrostkiewiczem mówi red. Anna Pietraszek, doradca zarządu Telewizji Polskiej w wywiadzie dla Portalu NaszaPolska.PL. (tu)
 

Vote up!
0
Vote down!
0
#62068

Polecam dwa artyk.

wywiad z Olegiem Zakirowem, byłym oficerem KGB w rzepie plus minus http://www.rp.pl/artykul/61991,486700_Nic__prosze_pana___nie_mam.html
jak zeskanuje tekst to wkleje
oraz
z Andriej Iłłarionowem, były doradcą Władimira Putina
http://www.rp.pl/artykul/486145_Rosyjskie_sledztwo_budzi_watpliwosci.html

Rosyjskie śledztwo budzi wątpliwości
Jacek Przybylski 27-05-2010, ostatnia aktualizacja 27-05-2010 20:47

Obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy pod Smoleńskiem: błąd pilota - przekonuje Andriej Iłłarionow, były doradca Władimira Putina w rozmowie z Jackiem Przybylskim
Donald Tusk i Władimir Putin na miejscu katastrofy prezydenckiego Tu-154, 10 kwietnia 2010 r.
źródło: AP
Donald Tusk i Władimir Putin na miejscu katastrofy prezydenckiego Tu-154, 10 kwietnia 2010 r.
+zobacz więcej

* Katastrofa Tu-154: pytania do Rosjan

Był pan jednym z pięciu sygnatariuszy listu rosyjskich dysydentów wyrażającego zaniepokojenie przebiegiem śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dlaczego go państwo napisali?

Andriej Iłłarionow: To zaszczyt być nazwanym dysydentem, ale ja formalnie nim nie jestem. Wiele lat pracowałem w rosyjskim rządzie. Byłem m.in. doradcą ówczesnego prezydenta, a obecnego premiera Władimira Putina. W niektórych sprawach popieram politykę rosyjskich władz, a w innych – jak stosunek do praw człowieka, demokracji i wolnych mediów – przyjmuję postawę krytyczną.

Jeśli zaś chodzi o list otwarty, to napisaliśmy go, bo katastrofa w Smoleńsku była wielką tragedią, zarówno dla Polski, jak i Rosji. Sam byłem jednym z tych wielu Rosjan, którzy zapalili świeczki przed polskimi konsulatami i kładli kwiaty przed ambasadami.Katastrofa ta zdarzyła się przy okazji uroczystości upamiętniających ofiary Katynia. Historia zaś zna wiele przypadków tajemniczej śmierci osób, które próbowały się dowiedzieć, co się stało w Katyniu, i przekazać tę wiedzę światu. Katastrofa samolotu z Władysławem Sikorskim na pokładzie wydarzyła się wkrótce po tym, gdy poprosił on Międzynarodowy Czerwony Krzyż o śledztwo w sprawie Katynia. W 1946 roku podczas procesów norymberskich jeden z polskich prokuratorów, Roman Martini, został zamordowany, gdy przekonywał, że zbrodnia była dziełem NKWD. W maju 1946 jeden z członków rosyjskiej delegacji w Norymberdze – Nikołaj Zoria – wyrażał wątpliwości co do tego, że Niemcy byli sprawcami tej zbrodni. Następnego ranka znaleziono go martwego w pokoju hotelowym.

Sugeruje pan, że na polskiego prezydenta dokonano zamachu?

Tego nie wiemy. Wbrew obietnicom śledztwo w sprawie katastrofy nie jest ani transparentne, ani dynamiczne. Polska strona nie ma pełnego i swobodnego dostępu do dokumentów i zgromadzonych dowodów. Polakom późno udostępnia się czarne skrzynki, choć niemal od razu było wiadomo, że są one w dobrym stanie i można odczytać ich zapis. Obawiamy się więc, że śledztwo nie jest prowadzone we właściwy sposób i dlatego napisaliśmy list otwarty, który wysłaliśmy do "Rzeczpospolitej", "Gazety Wyborczej" i dziennika "Polska The Times".

A jak według pana powinno wyglądać śledztwo?

Spójrzmy, jak badano sprawę katastrofy nad Lockerbie w 1988 roku. Nikt nie przeżył, a samolot rozpadł się na ogromną liczbę malutkich kawałków. Pozbieranie wszystkich dowodów, stwierdzenie, że na pokładzie doszło do eksplozji, ustalenie, gdzie umieszczona była bomba i kto ją tam umieścił, zajęło śledczym trzy lata. Gdy ginie tak wiele osób, trzeba dokładnie przeanalizować wszelkie możliwe hipotezy. Oczywiście, pod koniec może się okazać, że przyczyna była prozaiczna. Nie można jednak lekceważyć żadnego scenariusza. Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości.

Po 11 września w USA nie badano jednak hipotezy zakładającej, że za atakiem na WTC stała tajna grupa amerykańskich oficjeli, choć niektórzy Amerykanie w taki spisek wierzą. Czy śledztwo, o którym pan mówi, nie tworzyłoby niepotrzebnie teorii spiskowych?

Staram się unikać teorii spiskowych. I chciałbym myśleć, że to nie był spisek. Proszę mi jednak pozwolić przypomnieć śmierć Aleksandra Litwinienki w Londynie. Wiele osób myślało, że to był przypadek, a pracownicy brytyjskiego Scotland Yardu – choć mają opinię najlepszych na świecie – przez ponad 20 dni nie byli w stanie dojść do prawdy. Sprawę udało się wyjaśnić dzięki próbce moczu, którą pobrano na krótko przed śmiercią Litwinienki. To wtedy się dowiedziano, że otruto go przy użyciu materiałów radioaktywnych. Gdyby nie pobrano tamtej próbki, do dziś nie wiedzielibyśmy, iż było to morderstwo wykonane z zimną krwią i przy dużym udziale środków rządowych. Chciałbym być absolutnie pewny, że przy wyjaśnieniu katastrofy prezydenckiego samolotu zostaną użyte przynajmniej takie środki jak w przypadku sprawy Litwinienki.

Po katastrofie rosyjskie władze wykonały wiele przyjaznych gestów, które mogą świadczyć, że im też zależy na wyjaśnieniu sprawy.

Szczerze powiedziawszy, miałem i mam wrażenie, że podejście członków rosyjskich władz do tej kwestii jest tylko formalne.

Współczucie wyrażane przez Dmitrija Miedwiediewa czy Władimira Putina nie było szczere?

Nie chcę mówić o konkretnych osobach. Przechodząc do samego śledztwa, to po pierwsze uważam, że sposób jego prowadzenia nie spełnia standardów badania tego typu katastrof. Po drugie przez ostatnie 45 dni nie spełniono obietnic dotyczących dostarczenia materiałów ze śledztwa i ujawnienia części z nich opinii publicznej. Po trzecie wreszcie obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy – błąd pilota.

Bo takiego błędu nie można wykluczyć.

I ja go nie wykluczam. Ale tego typu wnioski powinny być ogłaszane dopiero po zakończeniu śledztwa, przeanalizowaniu oraz odrzuceniu innych hipotez na podstawie jasnych dowodów. W przeciwnym razie twierdzenia o błędzie pilota są czystą spekulacją. W tym wypadku wygląda jednak na to, że nie mamy do czynienia ze spekulacją, lecz konsekwentną kampanią prowadzoną bez przerwy od 45 dni.

Bardzo dużo uwagi poświęcono analizie czarnych skrzynek, co oczywiście jest postępowaniem właściwym i potrzebnym. Dotąd nie mamy za to wiarygodnych przekazów dotyczących informacji, jakie kontrolerzy lotów przekazywali pilotom. Wiemy, że pogoda zepsuła się tak bardzo, że żaden samolot nie mógł wylądować co najmniej 40 minut przed zaplanowanym czasem lądowania samolotu prezydenckiego. Jak ta informacja została przekazana? Jaka była reakcja załogi? Najważniejszą rzeczą jednak jest sprawa położenia samolotu. Dlaczego, gdy zaczął kosić czubki drzew, znajdował się co najmniej 100 metrów niżej, niż powinien? Dlaczego zboczył o 40 metrów na lewo od kursu, który powinien był przyjąć? Czy kontrolerzy lotów nie widzieli na radarach jego pozycji? A jeśli widzieli, to dlaczego nie ostrzegli pilotów? Dlaczego po prostu nie zabronili lądowania, do czego mieli prawo?

Takie pytania padały już wiele razy. Wiemy, że kontroler lotu nie zachowywał się ściśle zgodnie z procedurami, a trzy dni po katastrofie odszedł na emeryturę. Dlaczego tak szybko? Zamiast rozwinięcia tego wątku słyszymy długie dyskusje na temat tego, kto poza załogą był w kokpicie. Początkowo miała to być kobieta, potem się okazało, że to jednak mężczyzna.

Sugeruje pan, że polski rząd daje zbyt dużą wiarę w zapewnienia rosyjskich władz? Premier Donald Tusk wielokrotnie zapewniał, że ma zaufanie do rosyjskich śledczych.

Jeżeli premier Tusk rzeczywiście tak mówił, to popełnił ogromny błąd. Niezależnie od osobistych relacji ostatnia rzecz, jaką może zrobić szef rządu, to zaufać komukolwiek spoza swojego kraju. To podstawy dyplomacji, które mają zastosowanie nawet do najbliższych sojuszników. Sam spędziłem trochę lat w rządzie i wiem, że w polityce zagranicznej nie można postępować w ten sposób. Jako osoba prywatna może pan wierzyć, komu chce, bo jeśli się pan pomyli, to tylko pan poniesie odpowiedzialność za swój błąd. Ale urzędnik państwowy, premier, prezydent, nie mają do tego prawa. Stosunki międzynarodowe to branża, w której nie można poprzestać na zaufaniu. W Rosji mamy takie powiedzenie: "ufaj, ale sprawdzaj".

W Polsce też mamy. Władze w Warszawie szybko wykluczyły jednak hipotezę, że za katastrofą mogły stać władze rosyjskie.

Każdy śledczy wie, że dopóki ostatecznie nie wyjaśni się danej sprawy, nie może wykluczać żadnej hipotezy. Historia zna wiele przykładów śledztw, w których scenariusz, choć początkowo wydawał się absolutnie niemożliwy i niewyobrażalny, ostatecznie okazywał się prawdziwy. Niedaleko miejsca, w którym rozmawiamy, mieści się Muzeum Szpiegostwa. Umieszczono w nim slogan: "nic nie jest takie, jakie się wydaje". To ważne hasło, gdy ma się do czynienia z tego typu katastrofami. Wraz ze znajomymi zebraliśmy 44 pytania, na które mimo publikacji raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wciąż nie znamy odpowiedzi. Zaczęliśmy również gromadzić przypadki jawnych kłamstw. I mamy już 27 przykładów kłamstw, które trafiły do mediów i przez jakiś czas obowiązywały.

Niby jakie?

Tuż po katastrofie usłyszeliśmy, że pilot cztery razy podchodził do lądowania. Wszyscy na lotnisku wiedzieli, że była tylko jedna próba lądowania. Przez wiele dni powtarzano jednak kłamstwo o czterech próbach. Potem zaczęto rozpowszechniać dezinformację, że polski pilot był niedoświadczony. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że miał wystarczające doświadczenie. Mówiono, że nie znał rosyjskiego i nie mógł się porozumieć z wieżą. To też było kłamstwo. Wreszcie nieprawdziwy okazał się czas katastrofy. W kabinie pilotów nie było też żadnej kobiety.

Ponad 50 tysięcy Polaków żąda od premiera Tuska utworzenia międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy. Czy zdaniem pana jej powoływanie miałoby jeszcze jakiś sens?

Międzynarodowa komisja powinna powstać tuż po katastrofie. Mówiło o tym wiele osób. Nienaciskanie w tej sprawie na rosyjskie władze było błędem polskiego rządu. Obecnie nie wiemy, jakie dowody zniszczono, a które przetworzono tak, by nic nie dało się już wykryć. Warto przy okazji przypomnieć inne śledztwo, prowadzone w 1944 roku pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki przez Radziecką Komisję Specjalną w Katyniu. Jego wyniki były jawną manipulacją, ale kłamstwo o niemieckiej odpowiedzialności obowiązywało przez 50 lat. Mimo że niszczono wiele dowodów, międzynarodowej komisji udało się jednak ustalić prawdę. Nie ulega więc wątpliwości, że prędzej czy później międzynarodowa komisja badająca katastrofę pod Smoleńskiem powinna powstać.

Może ona jednak dojść do tych samych wniosków, co autorzy raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.

Byłaby to dobra wiadomość. Wszyscy mieliby wówczas pewność, że dla wyjaśnienia tej sprawy zrobiono wszystko, co było można.

Jak rosyjskie władze zareagowałyby na próbę stworzenia takiej komisji?

Nie można wykluczyć negatywnej reakcji. Najpierw musielibyśmy jednak widzieć zainteresowanie tą kwestią polskiego rządu. Tymczasem w sprawie śledztwa zajmuje on bierną postawę. Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wrażenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę też u Bronisława Komorowskiego.

Po katastrofie władze Rosji wykonały wiele propolskich gestów. Polscy politycy mogli je wziąć za dobrą monetę.

O tym właśnie pisaliśmy w liście otwartym. Wydaje się, że dla polskiego rządu udawanie zbliżenia z obecnymi władzami Rosji jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Tymczasem powołania międzynarodowej komisji z udziałem Czerwonego Krzyża domagał się w Moskwie Władysław Sikorski, choć zdawał sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji dla siebie i dla jego rządu na uchodźstwie. W 1943 roku toczyła się krwawa wojna, a istnienie Polski stało pod znakiem zapytania. Mimo to Sikorski uznał, że nie może zignorować losu polskich oficerów, i zażądał prawdy. Dobrych relacji – nieważne, jak piękne słowa i deklaracje padają – nie da się zbudować na kłamstwach.

Dlaczego rosyjskim władzom miałoby zależeć na śmierci Lecha Kaczyńskiego?

Chcę myśleć, że rosyjski rząd nie maczał palców w tej katastrofie. Nie można jednak zapominać o wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że Lech Kaczyński poleciał do Katynia 10 kwietnia, a nie 7. Najpierw prezydenckie zaproszenie do Auschwitz w upokarzający sposób odrzucił Dmitrij Miedwiediew. A po zaproszeniu przez Władimira Putina na uroczystości do Katynia Donalda Tuska robiono wszystko, by nie przyleciał na nie Lech Kaczyński. Te okoliczności pokazują, że w najlepszym razie toczono z Polską grę, która miała upokorzyć jedną część polskiego społeczeństwa i ustanowić dobre, specjalne relacje z drugą. Działania rosyjskich władz można uznać za ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski. Taką politykę rosyjskie władze uprawiały od kilku lat, nie traktując polskiego prezydenta z szacunkiem, który należy się każdej głowie państwa.

Czym naraził się Kaczyński?

Wojna o polskie mięso, opóźnienie porozumienia między Rosją a UE czy fakt, że był on głównym sprawcą tego, iż Rosja nie zwyciężyła podczas ataku na Gruzję. Jeszcze ważniejszy był jednak jego udział w czyszczeniu wojskowych służb wywiadowczych z ludzi, którzy byli związani z rosyjskimi służbami. To była największa wina Kaczyńskiego i nie ma wątpliwości, że w Rosji dla niektórych osób było to niewybaczalne.

Czy chce pan powiedzieć, że służby specjalne podjęłyby ryzyko organizacji zamachu na prezydenta? Nie brzmi to wiarygodnie.

Toteż ja wcale nie myślę, że tak było. Ale gdy w 2004 roku w Katarze został zamordowany Zelimchan Jandarbijew (były prezydent Czeczenii – red.), wiele osób też nie mogło uwierzyć, że stały za tym rosyjskie władze. Również w 2004 roku mało kto myślał, że kandydat na prezydenta Ukrainy Wiktor Juszczenko może zostać otruty. A w 2006 roku nikt sobie nie wyobrażał, że ktoś mógłby zorganizować morderstwo w centrum Londynu z użyciem radioaktywnego polonu. Dwa lata później nikt się nie spodziewał, że rosyjskie wojska przekroczą uznawaną na całym świecie granicę niepodległego państwa, że będą okupować znaczną część gruzińskiego terytorium i zdecydują się na bombardowania, w których zginęły setki ludzi. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać.

Lech Kaczyński był jednak głową państwa, które jest członkiem NATO!

No i? A co NATO mogłoby zrobić? Przecież NATO wznowiło pełne stosunki z Moskwą zaledwie kilka miesięcy po agresji na Gruzję. Dlatego co najmniej dwa razy bym się zastanowił, zanim powiedziałbym, kto w tej grze jest twardszy.

Z rosyjskimi władzami trzeba grać twardo?

Nie mogę dawać rad rządom innych państw. Polska sama musi zdecydować, jaka polityka będzie dla niej najkorzystniejsza. A jeśli chodzi o dobro świata, to już lata 30. XX wieku pokazały nam, że jeśli agresor nie zostanie powstrzymany na samym początku, to rośnie w siłę tak bardzo, że potem trudno go powstrzymać.

W liście pojawiła się pozytywna ocena odezwy do Rosjan, jaką wygłosił Jarosław Kaczyński. Rzeczywiście mu pan uwierzył? Przecież Jarosław i Lech Kaczyńscy uchodzili za rusofobów. A tu nagle apel do "przyjaciół Rosjan".

Rzeczywiście, rosyjskie media nazywały ich rusofobami. Ale trzeba odróżniać rzeczywistość od propagandy. Przeczytałem wystąpienia obu polityków i nie znalazłem w nich nic, co świadczyłoby o rusofobii. Apel Jarosława Kaczyńskiego do narodu rosyjskiego brzmiał dla mnie szczerze. Gdyby Donald Tusk czy Bronisław Komorowski wygłosili podobne lub jeszcze lepsze apele do narodu rosyjskiego, to o nich też wspomnielibyśmy w liście. Niestety, żaden z nich tego nie zrobił.

A o co chodzi w państwa apelu wzywającym do obrony polskiej niepodległości? Pana zdaniem jest ona zagrożona?

Patrząc na to, jak przebiega śledztwo w sprawie katastrofy, nie widzę żadnych prób ratowania polskich interesów. Nie mówię, że Polska nie powinna mieć przyjaznych stosunków z innymi krajami, w tym z Rosją. W przeciwieństwie do rosyjskich władz nie wskazuję, na kogo powinni głosować Polacy. Uważam tylko, że niezależnie od tego, kto będzie u władzy, nie powinien rezygnować z obrony polskiego interesu narodowego. Wówczas relacje polsko-rosyjskie będą mogły być oparte na wzajemnym szacunku. Niestety, wygląda na to, że polskiemu rządowi bardziej zależy na udawaniu, że ma dobre relacje z rosyjskimi władzami, niż na odkryciu prawdy. Tymczasem dobre stosunki można zbudować na prawdzie, nie na kłamstwie.

Andriej Iłłarionow

Urodził się w 1961 roku w Leningradzie (obecnie Petersburg). Jest jednym z najbardziej znanych na świecie rosyjskich ekonomistów i krytyków polityki Kremla. W latach 2000 – 2005 był doradcą gospodarczym ówczesnego prezydenta Rosji Władimira Putina. Do dymisji podał się na znak protestu przeciwko prowadzonej przez niego polityce. Publicznie oznajmił wówczas, że Rosja przestaje być krajem demokratycznym i że dochodzi w niej do nagminnego ograniczania swobód politycznych. Twierdził, że kraj jest rządzony przez wielkie korporacje kierujące się własnymi interesami. Krytykował też między innymi decyzję o uwięzieniu i skazaniu Michaiła Chodorkowskiego oraz faktycznej "nacjonalizacji" należącego do oligarchy koncernu naftowego Jukos. Był jednym z 34 sygnatariuszy opublikowanego 10 marca 2010 roku w Internecie manifestu "Putin musi odejść". Obecnie pracuje w waszyngtońskim liberalnym think tanku – instytucie CATO.

Rzeczpospolita

Vote up!
0
Vote down!
0
#62160