Dom Elżbiety XIV XV i XVI część
Cześć XIV
Elżbieta zarumieniła się i zaczęła strząsać z sukienki niewidoczny paproch. Ten nagły komplement całkiem rozbił jej myśli.
Chciała coś powiedzieć, zabłysnąć…ale tylko wydukała:
- Może dlatego, że wczoraj Andrzej wyrwał mnie wprost od sprzątania, pewnie miałam gdzieś na placach pajęczynę.
- Nie żartuj – powiedział poważnie – naprawdę dostrzegam zmianę w twoim wyglądzie. Tu nie chodzi o tą śliczną sukienkę, choć wyglądasz w niej oszałamiająco. Co w tobie się zmieniło…wiem, to głupie, ale… zresztą nie ważne. Może to ten dom tak na mnie działa. Wiesz, przychodziłem tu do twojej babci, od czasu jak doktor Waliszewski zmarł. Byłem jej lekarzem. Tu nie ma żadnej przychodni, więc jak nie mam dyżuru w szpitalu, rozumiesz? Twojej babci najbardziej doskwierała samotność, mama Andrzeja była jej najlepszą przyjaciółką, mimo, że różniło je wszystko i stasus społeczny i wiek. Choć nie ujmuję nic Kanusi, to fantastyczna kobieta…żebyś nie myślała, zresztą sam ją uwielbiam i przyjaźnię się z Andrzejem od zawsze.
- Słuchaj – przerwała mu Elżbieta – jestem okropna! Idziemy do kuchni i zrobię herbatę, mam jeszcze kawałek drożdżowego ciasta od Kanusi, to pogadamy. Nie będziemy tu stali. Chciałabym ci wiele rzeczy opowiedzieć. Dziwne, ale bardzo dobrze czuję się w twoim towarzystwie. A nie należę do osób…nie należałam – poprawiła się – które szybko nawiązują kontakty towarzyskie.
Skierowali się w stronę kuchni. Piotr jakby przez przypadek musnął delikatnie jej plecy. Poczuła dreszcz, ale było to bardzo przyjemne.
Potem w kuchni pochyleni na filiżankami z herbatą spoglądali na siebie, Eli serce waliło jak szalone, bo chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej, a ona mogła na niego spoglądać zupełnie bezkarnie, bo był jej jedynym towarzyszem.
- Wiesz – przerwał ciszę Piotr – wracając do twojej babci i do tego domu, zawsze gdy tu wchodziłem czułem jakby przekraczał całkiem inny świat, świat tajemnicy, może iluzji, sam nie wiem jak to określić. Nie poczułaś tego, gdy tu przyjechałaś?
- Nie wiem. Wiesz, jak się na tym głębiej zastanowić, to coś w tym jest. Wydaje mi się, że ten dom mną kieruje, może to nagła chęć poznania tego, czego nie zdążyłam nigdy poznać. Widzisz od babci w spadku dostałam srebrny kluczyk. No i tu się coś zaczęło, znalazłam to co ten kluczyk otwiera, choć nikt przede mną tego nie odnalazł, jakby to coś czekało, bym to ja to odkryła. Nie dziwne?
- O cholera! – zawołał – więc co to, jeśli można wiedzieć?
- Pamiętnik tej Zofii Mioduckiej.
- To ta od napisu na lustrze, tak?- Uśmiechnął się.
- Nabijasz się ze mnie?
- Ależ skąd, rozumiem, że to odkrycie bardzo cię poruszyło.
- Nie baw się w psychologa, proszę. Nie napisałam tego na lustrze, naprawdę. Gdy zapytałam się Kanusi o tą Zofię, wylądowała w szpitalu. Ten pamiętnik na moich oczach sam się zamknął, no i mam sny…sny o dziewczynie w białej sukni. Dziś poszłam kupić sobie jakiś ciuch – wstała i zaprezentowała sukienkę – sukienka sama jakby do mnie przylgnęła.
- Hm…mówisz, że Kanusia dostała tego ataku po tym jak jej się zapytałaś o tę Mioducką?
- Tak. Wiesz, ona mnie przed nią ostrzegała, powiedziała, że będzie chciała mną manipulować. Że babcia też się jej obawiała. Choć, gdy wczoraj do mnie przyszła i się jej o nią zapytałam, nie chciała mi nic powiedzieć. Wiesz, jeszcze jedno. Jak wczoraj jechaliśmy do szpitala z Andrzejem, Andrzej jechał przez las, bo mówił, że droga krótsza, coś przewinęło nam się przed maską samochodu. Mogłabym przysiąc, że to była kobieta w białej sukni, zniknęła jak się pojawiła…a wydaje mi się, że i Andrzej widział to samo, choć mówił, że to na pewno zwierzę, wracaliśmy już normalną drogą.
Część XV
Słuchaj – powiedział Piotr po namyśle – chętnie bym ten pamiętnik zbadał. Wraz z tobą – dodał szybko. – Ja ze swej strony, mogę pogrzebać w księgach parafialnych. Bardzo mnie twoja opowieść zaintrygowała, bo z tego co mówisz, mogliście wczoraj zobaczyć ducha. Wiem, to mało racjonalne, ale ten napis na lustrze, to, że mówisz iż widziałaś, jak się sam pamiętnik zamknął i to na twoich oczach. To cholernie ciekawe, a zarazem mało racjonalne, przyznasz? To przecież nie film z dreszczykiem, a zwyczajne życie.- na chwilę przerwał, by potem dodać – Kanusia na pewno wie coś więcej, może coś strasznego o tej Mioduckiej…
- Na pewno. Mówiła przecież, że babcia się też jej bała. Ale wiesz, wydaje mi się, że Zofia u mnie szuka zrozumienia, może rozgrzeszenia.
- No tak, pamiętnik, pytanie na lusterku, bardzo możliwe, że ciebie sobie po prostu wybrała. Ale , wybacz, że się tak mądrze z duchami, zjawami, nigdy nie wiadomo, może to bardzo zły duch? Jak…wiesz, o naszym lesie krążą legendy, że w największej gęstwinie, gdzieś, gdzie słońce nawet dotrzeć nie może, żyję wiedźma. Jak byliśmy chłopakami, ja, Andrzej i jeszcze kilku, postanowiliśmy poszukać tej czarownicy… zapytaj się Andrzeja jak mi nie wierzysz.
- Czemu mam nie wierzyć? Pewnie sama bym też, będąc dzieckiem chciała takie rzeczy sprawdzić.
- No więc właśnie. Więc wybraliśmy się sporą gromadą, było lato, upał straszny. Wszyscy chcieliśmy chyba rozwiać te bajdy o czarownicy. Zaopatrzyliśmy się w noże, w razie czego, picie, jedzenie…pamiętam jak Kanusia nas ostrzegała, byśmy nie zapuszczali się zbyt głęboko w las. Bo rodzicom powiedzieliśmy, że chcemy biwakować na brzegu lasu, by nas puścili, bo las naprawdę ma złą sławę. Wielu ludzi tam zaginęło, a ci co w końcu wrócili, opowiadali straszne rzeczy.
- No i co? Odnaleźliście domek Baby Jagi?
- Wiesz, to nie było zabawne. Myśmy właściwie nic nie widzieli, ale…miałaś kiedyś zbiorowe uczucie, że drzewa chcą cię pochwycić? Albo, że nagle z upału, robi się tak nieprzyjemnie zinmo, że wszędzie, nawet na tobie osiada szron?
- Naprawdę?
- Tak, najgorsze było to, że gdy zaczęliśmy uciekać w panice, las zamiast rzednąć, robił się gęstszy, jakby chciał nas zatrzymać. Wpadliśmy w panikę i zaczęliśmy nawoływać o pomoc. Okazało się, że byliśmy kilka kroków od głównego traktu, tego, którym jechałaś ostatnio z Andrzejem.
- A może sami się straszyliście i ulegliście zbiorowej panice, co? Byliście przecież dziećmi. Drzewa jednak nikogo nie chwytają, a chłód mógł być spowodowany brakiem światła, weszliście w gęsty las, a byliście mocno rozgrzani słońcem.
- Możesz mi nie wierzyć, jasne byliśmy dziećmi. Ja też nie muszę ci wierzyć, że pamiętnik się sam zamyka, a duchy piszą po lustrach, prawda? – W głosie Piotra słychać było odrobinę irytacji.
- Nie gniewaj się – powiedziała skruszona Ela – po prostu chciałam jak ty przeprowadzić analizę zdarzenia z realnego punktu. Wierzę, że coś was tam przestraszyło. A co opowiadają ludzie o tym lesie? – Zwróciła się do Piotra, który spoglądał na zegarek.
- Słuchaj, dochodzi druga. Niestety muszę się pożegnać, jeśli nie chcesz, że mną jechać do Kanusi. Mam na wsi kilka wizyt domowych, a potem muszę zdążyć na mój dyżur w szpitalu. Wybacz, nie zauważyłem, że tak szybko z tobą mija czas. – Uśmiechnął się smutno. – A o lesie i różnych legendach opowiem ci kiedyś indziej. Jeśli oczywiście zechcesz – dodał szybko, jakby bojąc się, że kiedyś indziej już nie zechce słuchać.
- Druga!? – Wykrzyknęła Ela – o drugiej umówiłam się z Andrzejem. Poczekaj chwilę, tylko wezmę coś w razie gdyby się ochłodziło i możemy iść razem, ok.?
Piotr uśmiechnął się i skinął głową na znak, że poczeka. A Ela w panice szukała czegoś, czym by mogła się w razie czego okryć. W końcu złapała ten nieszczęsny różowy sweterek, bo…wstyd jej było, że Piotr, musi jeszcze na nią czekać.
Wyszli z domu, na dworze panował okropny upał, fala gorąca, aż ich cofnęła. W domu było przyjemnie i chłodno, więc ich organizmy przeżyły szok termiczny.
- Nie myślałam, że jest aż tak gorąco – zauważyła Ela, próbując upchnąć swój sweterek do torebki.
- Ja też nie – odparł – zwłaszcza że w twoim domu panuje tak przyjemny chłód. Oddam cię w ręce Andrzeja , bo idę najpierw do pani Lisieckiej. – Uśmiechnął się, wpatrując jak Ela próbuje wcisnąć rękaw swetra, który już nie chciał się zmieścić do torebki. – Chyba na razie nie będzie ci ten sweterek potrzebny? – Zapytał.
- No nie, ale jakby się wściekł i nie chce cały się zmieścić – powiedziała zrezygnowana. Zrbiła nieszczęśliwą minę i przewiesiła sweter przez torebkę.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, mogę ci ten sweterek wziąć do swojej torby, oddam ci go w szpitalu.
- Nie chcę cię fatygować, daj spokój, poradzę sobie, najwyżej go zgubię, co nie będzie wielką tragedią.
- Dawaj – powiedział rozkazująco – wyglądasz w nim uroczo, więc będzie tragedia – uśmiechnął się przy tym tak ujmująco, że Ela bez protestów oddała mu sweter.
Andrzej stał już przy samochodzie z uśmiechem.
- Witam – zawołał z daleka – widzę, Piotr, że nie tracisz czasu – spoglądał to na Elę, to na Piotra.
Część XVI
Oboje zmieszali się po słowach Andrzeja. Elżbieta już otwierała usta, by się jakoś wytłumaczyć, gdy odezwał się Piotr;
- Zazdrościsz? – Zapytał lekko ironicznie. – Wiesz, proponowałem Elżbiecie, że podwiozę ją do szpitala, ale…- zawiesił głos – podobno umówiła się z tobą, więc jako dżentelmen ją odprowadziłem.
Teraz zmieszał się Andrzej, zwłaszcza, że Maryla stanęła w progu sklepu i spoglądała w ich stronę. Zapadło niezręczne milczenie, które zaczęło się nieprzyjemnie przedłużać. Ela zerkała raz na Piotra, raz na Andrzeja i zaniepokoiło ją, że mężczyźni zaczęli spoglądać na siebie wrogo.
- No to co, jedziemy? – Zapytała, spoglądając na Andrzeja. Przywołała na twarzy lekko niepewny uśmiech. – Piotr – zwróciła się do drugiego mężczyzny – dzięki ci za wszystko i mam nadzieję, że spotkamy się w szpitalu.
Obaj, jakby przebudzili się z letargu. Andrzej przetarł oczy, Piotr potarł skronie.
- Cholera – jęknął Andrzej – miałem chęć ci walnąć.
- Ty też? – Zdziwił się Piotr – To było, jakbym dostawał jakiejś furii, wściekłość narastała we mnie jak piana w szklance piwa.
- Długo tak będziecie stali? – Doszedł ich zirytowany głos Maryli – Chciałabym, by Andrzej wrócił przed zamknięciem sklepu.
- Już jedziemy – odkrzyknął Andrzej w stronę Maryli i wskoczył do szoferki, otwierając drzwi z drugiej strony, by mogła wsiąść Elżbieta.
- Tak, ja też będę się zbierać, bo oprócz Lisieckiej, mam dwie wizyty.
- To do widzenia – szepnęła Ela wspinając się do kabiny.
- Do widzenia Elżbieto – szepnął Piotr prawie niedosłyszalnie.
Potem jeszcze chwilę obserwowała go, jego sylwetkę, sposób poruszania, nim zniknął jej z oczu, za zakrętem. Westchnęła i spojrzała z lękiem w stronę Andrzeja, ale ten, był zajęty prowadzeniem samochodu. Nie chciała, by Andrzej zauważył jej słabość do Piotra.
Kiedy dojechali na miejsce, okazało się, że Kanusia jest w dużo lepszej formie niż wczoraj. Spacerowała sobie przed szpitalem, oczekując na nich
Około czwartej dołączył do nich Piotr, bo jak mówił, chciał przed dyżurem spokoje odwiedzić Kanusię.
Zaprosił ich na lody, do szpitalnego barku. Tam rozmowa zeszła na dzieciństwo Andrzeja i Piotra, więc Ela się tylko przysłuchiwała. Kanusia mówiła dużo i z ożywieniem, wspominała, opowiadała jacy to z nich byli huncwocie. Wszyscy bawili się przy tym świetnie, choć Ela dostrzegła w oczach Andrzeja i Piotra jakieś niepokojące błyski, chyba Kanusia też to dostrzegła, bo od czasu do czasu spoglądała na mężczyzn z niepokojem.
Elżbieta bała się też poruszyć temat Mioduckiej i ze względów zdrowotnych Kanusi i że obaj panowie ich nie odstępowali.
W końcu Piotr spojrzawszy na zegarek zauważył, że niestety będzie się musiał oddalić, by przygotować się do dyżuru. Andrzej też nagle jakby zaczął się spieszyć. Kanusia też stwierdziła, że powinna się trochę położyć, skoro ma taką możliwość, więc wkrótce pojechali.
Drogę powrotną odbywali w milczeniu. Andrzej się nie odzywał, a Elżbieta rozmyślała o Piotrze i o tym, że w końcu nie oddał je swetra, więc pewnie jutro ją odwiedzi.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 645 odsłon
Komentarze
masz dyszkę
24 Lutego, 2010 - 22:07
i pewnie musimy czekać do jutra.
Marika
Mariko
24 Lutego, 2010 - 22:18
nie koniecznie, chyba jeszcze zrobię taką jedną sklejkę
" Upupa Epops ".
" Upupa Epops ".
czekam z niecierpliwością
24 Lutego, 2010 - 22:24
czytać lubię jak mnie wciągnie nie ważne czy dzień czy noc.
Marika
Zaraz wkleję, żeby być na bieżąco, potem tak dobrze już nie
24 Lutego, 2010 - 22:29
będzie, sorry.
" Upupa Epops ".
" Upupa Epops ".