LWY SALONOWE - TRAKTAT SYLWESTROWY

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz
Humor i satyra

Salon III RP to obiekt kultowego uwielbienia ortodoksów Platformy.

A tak między nami Polakami, grono dętych kabotynów zmutowane z popłuczyn komuszej wierchuszki w okresie gruntownej przepierki polskich mózgów nazwanym patetyczne Trzecią Rzeczypospolitą.

Ów z pozoru spolegliwy gatunek rodzaju Homo Sovieticus na pierwszy rzut oka zdaje się być nad wyraz przyjazny naturze. Lecz, jak nie daj Boże usłyszy nazwisko Jarosław Kaczyński wybałusza gały, krztusi się, złorzeczy, bluzga obelgami, prycha, warczy, szczerzy kły i tocząc pianę kąsa, co i gdzie popadnie.

Rzucająca się w oczy cofka umysłowa tej nowofalowej „elity” stoi w ewidentnej sprzeczności z teorią rozwoju osobniczego gatunków Karola Darwina, która zakładała, że ewolucja od małpy człekokształtnej postępuje do dzisiaj w trendzie rozwojowym.

Nie znane dotąd nauce odwrócenie tego trendu wynika w tym przypadku z ślepej uległości wobec generowanego przez Michnika ciśnienia mutacyjnego tak zwanej „poprawności salonowej”. W efekcie, bezkrytyczna wiara w złote myśli redaktora z Czerskiej pozbawiła na amen to zabawne bractwo zdolności trzeźwego myślenia.

Salon III RP odnalazł nad Wisłą nader mu przyjazne środowisko powszechnego omamienia wizją wiecznie zielonej wyspy. W tej ekologicznej niszy masowego zidiocenia salon poczuł się na tyle swojsko, iż zaczął z niepojętym dla nauki powodzeniem ewoluować do tyłu, mówiąc jaśniej od form mózgu resztkowego do bliskiej debilnego absolutu postaci całkowicie odmóżdżonej.

A niezbite dowody na odkorowanie salonowych „elit” to kłapanie na okrągło, że jest cudnie, dziecięca ufność w zapewnienia Jacka Rostowskiego, że Polskę ominie kryzys, a także infantylna wiara w cuda, jakie obiecywał Premier. Przysłowiową „kropkę nad i” postawiła ufność w dobrą wolę Rosji w sprawie wyjaśnienia śledztwa smoleńskiego.

Ta tragikomiczna inwolucja w pierwszym rzucie ogarnęła egzotyczną menażerię pań profesorowych, ministrowych, mecenasowych, doktorowych... et consortes, a także kurzo-mózgie flamy nadwiślańskich biznesmenów. I nie długo trzeba było czekać by ich śladem podążyli ich partnerzy, którzy zawsze wiedzą lepiej (ang. ego trip).

Salon III RP żywi się przeświadczeniem o własnej doskonałości, bezgranicznym uwielbieniem generalissimusa Tuska, polityką miłości, tańcami na lodzie i „Szkłem Kontaktowym” nazywanym pieszczotliwie „szkiełkiem”. Wzorem wiecznie naćpanych niedźwiadków Coala, pogrążona w permanentnym błogostanie populacja salonowa wegetuje podług niezmiennego od lat biorytmu: „ranna kupa – południowa kawa w mieście – papu – szkiełko – siusiu – lulu”. Do szczęścia zaś starcza jej przeświadczenie, że „zawsze wie lepiej”.

Nie wierzy w nic poza tym, co głosi Adam Michnik i robi tylko to, co Adam Michnik nakazuje, a z otoczeniem komunikuje się za pomocą gładko przyswajalnych frazesów wyczytanych w „Gazecie Wyborczej”. Dlatego też, w politycznych rozmowach przerywa chamsko w pół zdania bo się boi, że zapomni. Na co dzień trzyma się kodeksu Palikota, który jej służy za biblię.

„Autorytety” salonu III RP – o ironio! – zwane „moralnymi”, podobnie jak nigdy niczym nie zrażeni domokrążcy od Świadków Jehowy, niestrudzenie się włóczą po tak zwanych mediach mainstreamowych mędząc upierdliwie, że już czas najwyższy by wrosłą w polską duszę dewizę „BÓG, HONOR i OJCZYZNA podmienić rymującym się sloganem „TUSK, WIERNOPODDAŃSTWO i UEROPAŃSZCZYZNA”.

Modelowy salonowiec ubiera się wyłącznie w najdroższych butikach, co zwykle skutkuje wrażeniem jakby nie miał lustra w domu.

Rutynowo grywa w golfa żeby zaszpanować wysokością składki przed takimi samymi jak on kretynami. I choć z trudem odróżnia drivera od cepa, pozbawiony poczucia obciachu, za odpowiednią opłatą startuje we wszystkich turniejach.

W salonowym towarzystwie dobrze widziany jest rodowodowy pies rasowy, wszystko jedno jaki - byle drogi. W dobrym tonie jest również służąca, najchętniej podupadła księżna lub hrabina z Ukrainy. Od czasu do czasu Salon III RP zbiera się na tarle w miejscach „elitarnych”, gdzie się chełpi ilością hotelowych gwiazdek na wyspach skąd właśnie powrócił, obfitością kafelków Versace w domowej łazience i mocą silników świeżo zakupionych audic i beemek.

W modzie są również ekskluzywne „babskie party”, czyli spędy co znaczniejszych snobek w mieście, gdzie w straszliwym harmidrze i aurze spowitej dymem z drogich papierosów, wszystkie mówią na raz, przy czym żadna żadnej kompletnie nie słucha.

Przynajmniej raz w roku salon bywa na wystawnych balach nazywanych charytatywnymi, gdzie z bombastycznym rozmachem rzuca ostentacyjnie na tacę stówę przeświadczony, że się raz na zawsze wyzbył wyrzutów sumienia.

Jest zawsze obecny na organizowanych (na koszt podatnika) dla podobnych mu bufonów galach i festiwalach, gdzie wciśnięty w nie chcące na nim za cholerę leżeć stroje wieczorowe skrycie marzy, że może go złapie kamera, bądź przynajmniej o nim wspomni w VIVIE na ostatniej stronie świeżo zwerbowany współpracownik „Szkła Kontaktowego”, nieco wypłowiały salonowiec nad salonowcami, niejaki Jerzy Iwaszkiewicz.

Logo gatunkowe tej pociesznej menażerii to przebrany w gang od Armatniego butny kretyn z markowym cygarem w zębach, nie odróżniający aromatu Cochiby od swądu skisłego ogórka.

Nieodłącznym przymiotem rasowych salonowców nowej generacji jest nabyty cichcem na bazarze sygnet z herbem, noszony na małym palcu, by wszyscy widzieli.

Nie mniej charakterystyczny jest zakodowany w genach totalny deficyt wszelkiej wrażliwości, poczucia estetyki oraz słuchu muzycznego, co mu jednak nie przeszkadza bywać na wszystkich bez wyjątku koncertach galowych i premierach w filharmonii i operze.

Symptomatyczne jest również obwieszanie się brylantami i złotem w najtęższe upały, a także, paradowanie w długich po kostki drogocennych futrach przez okrągły rok kalendarzowy.

Co ciekawsze okazy można sobie obejrzeć w porze południowej w warszawskim „Pędzącym Króliku” i krakowskiej „Loży”, gdzie w trosce o fryzurę i kosztowne efekty chirurgii plastycznej salonowe eksponaty tkwią w żółwim bezruchu, co turyści bardzo często biorą za lokalną ekspozycję gabinetu figur woskowych.

„Najzabawniejsze” jest jednak, że niczym nie zrażony salon III RP tkwi w najświętszym przekonaniu, iż jest rzeczywiście Salonem Rzeczypospolitej.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)

Źródło oryginalne - patrz:
http://salonowcy.salon24.pl/376878,lwy-salonowe-traktat-sylwestrowy

Brak głosów

Komentarze

Dziękuje za te chwile radości i pokładu dobrego humoru,którymi nas pan zalał.Dzięki temu jest nas więcej.Dorzucę do tego pewną anegdotę.
Nasze lwy salonowe z naczelną miłośniczką butów (red. Olejnik) obnoszą się z kaloszami firmy Hunter.Jest zapewne szczyt i sznyt salonowej mody,ach i och ... dla mnie to zwykłe gumiaki,w których królowa Elżbieta II wchodzi do obory.A co do dykteryjki;
Kolega jadąc do pracy SKM-ką założył oliwkowo-wściekło żółte gumiaki owej firmy,zaraz nad nim za szczebiotała dama lat 20,30,40> ???(nie potrzebne skreślić z powodu widocznego nadużycia botoxu,lamp itp.),gdzie i jakim butiku w stolycy kupił te nadobne gumiaki.Bo ona podziwia panią redaktor Stokrotkę i jej styl ubioru.
Kolega odparł że sponsorem wyprzedaży tak nobilitowanego obuwia,jest...Ministerstwo Obrony Wielkiej Brytanii które tak nieopatrznie sprzedało w cenie 15 funtów cały strój przeciwchemiczny(gumiaki Huntera w komplecie) a mogło tak na naszej elicie zarobić...A te piękne buciki założył,w celu odbioru kanału burzowego na remontowanej trasie E 65 kolejowej.

Morał tego spotkania jest dwojaki:

Jaka słoma takie elyty

Berecik,kufajka i gumiaki pasują do stroju wieczorowego jak pięść do nosa.

Pozdrawiam z miasta miecza i dwóch ryb(dorszy ?)

Lyander

Vote up!
0
Vote down!
0
#210656

 I "smieszmo to i straszno". Aż się boję, bo mam amstaffa. A może właśnie dlatego jestem  w gronie "elyty" i podatku mi nie odprowadzą? :)

Vote up!
0
Vote down!
0

zdumiona

#210683