Na deptaku w Ciechocinku

Obrazek użytkownika jazgdyni
Blog

 

 

Moi rówieśnicy zapewne pamiętają piosenkarkę Danutę Rinn. Piękny kawał kobiety. Taka, jakby przytuliła, to tracisz oddech na minutę. Bo ona była z tych, co lubią przytulać. Wspaniały głos i wulkan energii.

Mój tytuł, to właśnie jedna z jej popularnych piosenek.

Choć chyba najbardziej zapadł w pamięć jej autentyczny przebój - „Gdzie ci mężczyźni”

Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy,
mmm, orły, sokoły, herosy!?
Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów,
gdzie te chłopy!? - Jeeeee!

Dookoła jeden z drugim jak nie nerwus, to histeryk,
drobny cwaniak, skrzętna mrówa, niepoważne to, nieszczere.
Jak bezwolne manekiny przestawiane i kopane,
gęby pełne wazeliny, oczka stale rozbiegane.
Bez godności, bez honoru, zakłamane swoje racje
wykrzykuje taki w domu śmiesznym szeptem po kolacji,
śmiesznym szeptem po kolacji, śmiesznym szeptem po kolacji... [*]


 


 


 

Tak... No więc ponownie regenerujemy się w Domu Zdrojowym w Ciechocinku. Ostatni raz byliśmy tuż przed pandemią. Teraz, a wtedy, to różnica kolosalna. Jakby cofnięcie się w czasie o 20 lat, do poprzedniej epoki – lat 90-tych.


 

Z Gdyni do Ciechocinka mam prostą i dobrą drogę. Na luzie, bez szaleństw dwie godziny z postojem na kawę w połowie drogi. Cały czas na A1.

Jeździmy za własne pieniądze, bo nie mamy sił pertraktować z NFZ. Lecz za to w uzdrowisku mieliśmy pewne przywileje. Dobry pokój tylko dla nas. Kameralną restaurację, a nie stołówkę na 500 osób. Oraz najważniejsze – zabiegi takie, jakie sobie sami wybraliśmy. Autentycznie warto na to wydać trochę grosza.


 

Teraz, ciągle jeszcze w covidowym czasie, widać skutki pandemii i lockdownów. Personel zredukowany. Codzienny pomiar temperatury. I nie ma już przytulnej restauracji tylko wspólna, klasycznie komunistyczna jadłodajnia. Lecz co najważniejsze – jakość zabiegów nie spadła. Po dwóch dniach jestem porządnie sponiewierany, przez te wszystkie masaże, ćwiczenia, borowiny, lasery i kąpiele solankowe. Wycisk, jak dla siatkarzy przed mistrzostwami.

A kuracjuszy jest mnóstwo. I bardzo dobrze. Po tym wirusie, państwo powinno każdemu zapewnić rehabilitację. Tu dopiero widać, co się stało; w jak kiepskiej kondycji są ludzie. Ilu na wózkach inwalidzkich, ilu ledwo się porusza. Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej aż tak było.


 

Jeżeli jeszcze jakiś głupek sobie kpi i durnowato lekceważy wirusa, to powinien sobie przeczytać w ostatnim DoRzeczy wywiad z Piotrem Semką. Bardzo lubię i szanuję tego redaktora. To zawsze panisko pełną gębą z górnej półki. Wyważony w opiniach, świetny publicysta, a do tego koneser i smakosz. Bardzo, że tak powiem sarmacki. No i też z Trójmiasta.

Covid19 rozwinął się u niego gwałtownie tak, że prosto z domu, karetką trafił pod respirator, a potem nawet pod płuco-serce. Był nieprzytomny ponad 30 dni. Teraz, po ponad półrocznej chorobie, zaczyna odzyskiwać siły i sprawność fizyczną i co najważniejsze – pamięć i swój kognitywny talent.

O tych pamięciowych kłopotach słyszę w koło nieustannie. No i sam, jak i żona mamy z tym do czynienia. A ponieważ swoje lata mamy, to niepokoimy się, czy jest to problem, który przeminie, czy może choroba wyzwoliła demencję.

Moja hipoteza już od roku jest taka, że wirus wybrał sobie za miejsce ataku najstarszą część naszego mózgu, tę z tyłu głowy, niedaleko podstawy czaszki – mózg gadzi. To najstarsza część mózgowia, która kontroluje wszystkie funkcje życiowe, takie, jak bicie serca, oddech, ciśnienie krwi, czy pracę przewodu pokarmowego. Oraz z czego sobie nie zdajemy sprawy – poruszanie się, utrzymywanie równowagi. Kontroluje też hormony, enzymy i co właśnie przy tej chorobie jest ważne, system odpornościowy organizmu. A przy okazji, czuwa też nad prawidłową pracą mózgu. Stąd właśnie zaburzenia emocjonalne i percepcyjne (węch, smak, słuch), oraz niestety pamięć.

Może za parę lat sobie z tym diabelstwem poradzimy, jak już nauka i medycyna przestanie zajmować się biznesem, a zacznie poważnym leczeniem człowieka.


 

Kurcze – dygresje to moja poważna wada nie do pokonania. Kuruję się w Ciechocinku i tu ma o tym być.

Na parkingu dużo wypasionych bryk z całego kraju. Lecz w odróżnieniu od moich poprzednich wizyt, nie ma kuracjuszy spoza Polski. Widocznie przesączana na zachód propaganda totalnych idiotów robi swoje i obcokrajowcy boją się przyjeżdżać, bo jak powiedział geniusz służb specjalnych, były minister Sienkiewicz – policja w kraju zaczyna zabijać ludzi. Czy jakoś tak. A tradycyjne białe niedźwiedzie na ulicach to norma.


 

Jedna sprawa się nie zmieniła, co napawa radością. To nieodparta potrzeba kuracjuszy do uroków nocnego życia. Centrum rozrywkowe – Kawiarnia Zdrojowa, tuż przy wejściu i recepcji, już we wczesnych godzinach popołudniowych ma wszystkie stoliki zajęte, o czym informują plakietki „Zarezerwowane”. A gdy już zapadnie zmrok, a wodzirej dzisiaj nazywany didżejem, włączy aparaturę, różnokolorowe światełka i lasery powodują oczopląs, a gość za konsoletą chwyta mikrofon, by symulować śpiewanie, co najmniej na poziomie ubóstwianego ostatnio śp. Krzysztofa Krawczyka, wrota do raju i night clubu się otwierają i tłum, kuracjuszki w wieczorowych kreacjach; dziadkowie nieco luźniej, bo trzeba brać przykład z młodzieży, nawet w szortach i adidasach (ale ze skarpetkami), rozpoczynają pląsy. Chociaż trudno im się w tym ścisku poruszać, bo sala mała. Rekompensują sobie tę atawistyczną potrzebę tańca wymachując do rytmu rękoma.


 

Ochoty do uczestnictwa raczej nie mamy, bo oboje z żoną cierpimy na fobię społeczną.

Raz wyszedłem z budynku na zewnątrz na papierosa. Obok na ławce omawiało interesy dwóch klasycznych naszych prowincjonalnych żigolaków. Wiek już bliżej 50-tki, kruczoczarne włosy zabezpieczone żelem, cienki wąsik, obcisła skórzana kurteczka, białe spodnie, raz czarne buty i skarpetki. Prawdziwe modele.

Jeden tłumaczy drugiemu:

    • Ty słuchaj, nie ma co tu robić. Same kapcie. Warto wpadać jak jest więcej z NFZetu, to wtedy wszystkie są chętne do wyrwania.

Jak to pani Rinn śpiewała - drobny cwaniak, skrzętna mrówa, niepoważne to, nieszczere.

W porze tak zwanego dancingu, koronnego zwieńczenia dnia pełnego katowania na zabiegach, przed domem zdrojowym zaczynają się też przechadzać panienki. Nie za dużo, bo to małe miasteczko. I oczywiście też nie standardu call girl, czy escort.


 

Przed kolacją zaszliśmy z żoną do kompletnie pustej Kawiarni Zdrojowej, aby napić się drinka. Zjeździłem cały świat, żona nawet nie połowę i w barach bywaliśmy. I wszędzie zasada jest jedna – pokazująca, że barman nie oszukuje. Cokolwiek zamawiasz, on, albo ona stawia przed tobą kieliszek, lub szklankę i na twoich oczach nalewa alkohol, potem lód, a na koniec, co tam jeszcze to tego chciałeś, jeżeli to miał być regularny koktajl. Oczywiście nigdy gwarancji nie masz, że zawartość butelki trunku nie została już odpowiednio rozcieńczona. Cóż, takie ryzyko.

Nie jestem bywalcem barów w Polsce. Uważam, że najlepszy drink to ten, który sam sobie przygotuję. Zresztą to też rzadkość, bo jestem miłośnikiem dobrych win. Więc tak oto, w Kawiarni Zdrojowej miałem okazję zobaczyć, jak to się robi.

Pani barmanka, ma tę swoją niższą stronę, która jest niewidoczna dla klienta. I tam właśnie wszystko, nie na moich oczach się działo. Sama wybrała szkło, sama nalała czegoś, nie wiem czego, wrzuciła cytrynkę i rozcieńczyła, tak, jak prosiłem, zimną wodą gazowaną. Dało się to wypić, ale co piłem, nie wiem.

Przypomniała mi się stara PRLowska komedia z niezapomnianym Wiesławem Michnikowskim. Był on w tym filmie roztargnionym urzędnikiem, czy pracownikiem jakiegoś, nie pamiętam, laboratorium. Gdy w restauracji do posiłku zamówił wódkę, zamyślony, przez roztargnienie zaczął mieszać trunek używanym normalnie w pracy alkoholometrem. Kelner zesztywniał, ruszył na zaplecze, a po chwili cały personel knajpy namierzał i obserwował, wyimaginowanego tajniaka, który pewnie prowadzi niezapowiedzianą kontrolę. Natychmiast podmieniono mu szklaneczkę naz wódkę o właściwym procencie, kuchnia przygotowała jakieś dodatkowe frykasy i aż do końca posiłku i wyjścia atmosfera w knajpie była skrajnie naelektryzowana w poczuciu zbliżającej się katastrofy.

Ile to lat było temu? Sześćdziesiąt? Lecz jak widać pewne tradycje nie umierają.


 

Pierwsze masaże mam dzisiaj o 7:05. Więc czas kończyć. A jak jeszcze coś fajnego rzuci się na oczy to opiszę.

Cześć.

 


 

 

[*] ]]>http://teksty.org/danuta-rinn,gdzie-ci-mezczyzni,tekst-piosenki]]>

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

- zainteresowała mnie ta część opisu "mózgu gadziego".

Jak czytałem przed laty to jedyny narząd - organ w człowieku który się nie upija alkoholem (alkohol tylko tam nie dociera :) - a kołysanie "po" to sygnały z błędników w uszach i rzęsek które pokrywa płyn (alkohol go rocieńcza) - i wysyła błędne sygnały do mógzgu (robią się tam w błędniku takie a'la fale morskie) - o faktycznej pozycji pion, skos czy poziom oraz pośrednie stany położenia w przestrzeni człowieka.
Osobna sprawa to izolacja po alkoholu aksjonów i synaps w mózgu i mylenie przekazów sygnałow miliprądowych - to dlatego wtedy długo szukamy klucza od drzwi własnego domu ;) choć zawsze na trzeźwo wiemy doskonale gdzie jest.

Przyjemnego wypoczynku życzę a pogoda jak na zamówienie - przynajmniej w centralnej Polsce.

PS- cytat: "Dało się to wypić, ale co piłem, nie wiem" - odrazu poczułem polskie klimaty.

Vote up!
0
Vote down!
0

Motto na dziś: "Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć".

#1630291

Polskie klimaty, w sasiednim blogu jest ich przewodnia mysl czyli
"lepiej byc znanym alkoholikiem niz anonimowym". Jestesmy dumni gdy
o nas sie mowi ze mamy mocne glowey i mozemy wypic wiadro wodki.
Jest nawet organizowany konkurs kto wypije wiecej wodki gdy konkurenci
juz beda lezeli pod stolami.
Niestety prawda jest taka ze to nic innego jak degeneracyjna metoda
unicestwiania narodu. Cukier krzepi a wodka jeszcze lepiej.
Potem gdy mamy zniszczone uzywkami organizmy liczymy na cud dwu
tygodniowej odnowy raz w roku poprzez sanatoryjne kapiele czy masaze.
Prawda jest taka ze o zdrowie trzeba dbac nie dwa tygodnie w roku lecz
caly rok. Nie sa potrzebne zadne masaze czy kapiele solankowe.
Potrzebny jest zwyczajny aerobik przynajmniej pol godziny kilka razy
w tygodniu. On pozwala obnizac cisnienie poprzez uelastycznianie naczyn
zwanych sercem obwodowym. Zwapnione zyly powstaja wtedy gdy nie ma
szybkiego krazenia krwi. Odkladaja sie w nich substancje jak w rurach
kanalizacyjnych gdy przeplyw substancji jest z mala predkoscia.
Aerobik nie tylko ze prowadzi do uelastycznienia zyl, ale takze do
rozcienczania krwi. Mozg dostaje informacje ze krazenie jest utrudnione
gdy wzrasta jego intensywnosc i wtedy zmienia sklad krwi do poziomu
jej mniejszej gestosci. Alkohol natomiast zabija w systemie trawiennym
tzw probiotyki, czyli bakterie niezbedne do prawidlowego funkcjonowania
ukaldu pokarmowego. Dlatego po kazdym wiekszym pijanstwie odczuwamy
rdoznego rodzaju zaklocenia w trawieniu. Jest powszechnie znanym faktem
ze w organizmie ludzkim nastepuje co pol roku wymiana wszystkich komorek.
Zatem zmiana trybu zycia na zdrowy daje rezultaty w kazdym wieku.
W zdrowym ciele zdrowy duch.
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

JanStefanski

#1630321

- do uprawiania czynnego sportu i dbania o zdrowie co właśnie czynię. Nie ma dla mnie problemu osiągnąć na rowerze "góralem" 50 km/h w sprincie czy przejechać dobrym tempem 25/30 km/h z 70 km do 100 km dookoła Warszawy odwiedzając po drodze Zalew Zegrzyński.

Wielu moich kolegów którzy nadużywali alkoholu zakończyło swoją drogę na tej ziemii. Gdyby wszyscy tak korzystali z alkoholu jak ja to zapewniam że 95% producentów by zbankrutowało :)

Te "polskie klimaty" to bardziej mi chodziło o zachowanie barmanki z tym robieniem drinka pod stołem.
Podobnie się zachowują ekspedyjentki w sklepie gdzie mieszkam kiedy kroją wędlinę - inna jest na wystawie a za ladą przez którą nic nie widać kroją inną - to takie trochę sztuczki magiczne ;)

Vote up!
0
Vote down!
0

Motto na dziś: "Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć".

#1630328

Rower fantastyczna sprawa, trzeba jednak uwazac na to by bylo dobre siodelko nie

ugniatajace prostaty. Nie wiem czy w Warszawie macie na tym rowerowym torze

gladki asfalt? Jezeli ktos w mlodosci uprawial jazde na lyzwach, to z cala pewnoscia

jest w stanie zarazic sie jazda na lyzworolkach. Ta aktywnosc powoduje ze ciagle

ruchy skretne tulowia wytapiaja tluszcz z okolic pasa.  Dla niektorych ciezko jest

przekroczyc bariere strachu, bo upadek na asfalt to nie to samo co na lod.

Jednak rpzy zakladaniu niezbednych zabezpieczen, mozna

uniknac urazow. Polecam sprobowac.

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

JanStefanski

#1630387

- wszystko należy robić z umiarem i stosownie do sytuacji i wieku (młodość ma swoje, trochę inne prawa ale to już mam za sobą :) choć czasem było "grubo" ale opatrzność widocznie czuwała nade mną.
Wygłupy i łażenie po drzewach czasem na wys. 3 piętra (może nawet wyżej) - to jedno z mnniej ryzykownych czynności jakie sobie przypominam.

Jazda rowerem jest trochę ryzykowna ale znam przypadek gdzie osoba będąca w mieszkaniu na 1-szym piętrze przed telewizorem była ofiarą wypadku komunikacyjnego który wydarzył się na ulicy obok. Auto uderzyło w latarnię i elemet na samej górze oderwał sie i z impetem wpadł przez okno raniąc bardzo poważnie osobę w tym mieszkaniu.
Tak jak autem trzeba patrzeć i reagować - sytuacja niepewna nie dająca się przewidzieć to trzeba zwolnić a czasem się zatrzymać nawet gdy się ma pierszeństwo przejazdu bo rowerzysta tak jak pieszy zawsze przegra w kolizji z autem.

Na dziś pływanie i jazda rowerem jest jak najbardziej opdpowienim sportem dla mnie - nie wyczynowo ale wysiłkowo-turystycznie (biegi obciążają stawy dolnych kończyn i łatwiej o urazy czy kontuzję).

Rower tak mam wyregulowany (czytam i porady na forach rowerowych) - że po przejechaniu 60 km wyjechałem jeszcze sobie pojeździć po mieście dla przyjemności. Siodełko wygodne (nie wyczynowe) - ale jadąc nie siedzi się cały czas, czasem się wstaje i jedzie na wyprostowanych nogach przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą aby poprawić obieg krążenia krwi. To taka gimnastyka na rowerze.

Jeżdżąc dalej sprzęt musi być dopasowany do użytkownika, to warunek komfortowej jazdy (w aucie też) - nie ma to wielkiego znaczenia przy jeździe 2km do 5 km ale w dłuższej podróży już tak. Nawet rozstaw dłoni na kierownicy ma znaczenie i ma być odpowiednikiem rozstawu barków.

Mieszkam koło W-wy ale jeżdżę tam czasem i rowerem latem. Jeśli chodzi o "tory rowerowe" - to chodzi oczywiście o ścieżki i jest z tym różnie, czasem to asfalt gładki czasem nie a czasem z kostki betonowej, niekiedy adoptowane są lokalne drogi.
W Polsce dopiero od niedawna projektuje się ciągi komunikacyjne uwzględniające i ścieżki rowerowe (chyba nawet jest to warunek dotacji z UE).
W gotowej infrastrukturze dróg i budynków w mieście czasem bardzo trudno jest wkomponować drogę dla rowerów i trzeba to zrozumieć.

Jest jeszcze jeden plus na turystykę rowerową - więcej widać :) autem człowiek przemknie i niewiele pamięta co było po drodze.
W mieście natomiast kiedy zmyliłem drogę to zawsze mogę się cofnąć po chodniku lub jak mi się nie raz zdarzyło po schodkach wnieść rower na wiadukt-estakadę czasem most i pojechać w przeciwnym lub dowolnym kierunku. Warto może dodać że w kolejach podmiejskich przewóz roweru jest bezpłatny.

PS - w młodości na łyżwach trochę jeździłem - na rolkach nigdy ale mijam "rolkarzy" i widzę że trzymają nawet niezłe tempo jazdy a z jednym nawet bym miał czołowe zderzenie ale w porę się zorientowaliśmy że mamy kurs kolizyjny :)

Vote up!
0
Vote down!
0

Motto na dziś: "Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć".

#1630397

Pozwolę sobie na nieco separatystyczne zdanie.

- Długotrwała jazda rowerem, jeżeli nie jest idealnie dopasowany, to murowane zapalenie jąder i problemy z prostatą.

-  Nasze nogi, układ kostny i stawy, biodra i przede wszystkim kolana, mechanicznie nie są przystosowane do biegania (mielibyśmy wtedy kolana zginające się do tyłu). Do poruszania się skokami mamy za małe stopy i słabe kostki. Tak więc optymalnym treningiem na trasie jest chód marszowy. Najmniej szkód dla organizmu, a dobrze wykonany angażuje całe ciało i spala najwięcej.

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1630400

Twoje zdanie nie jest separastyczne tylko uzupełniające.

Pisząc tu komentarze zawsze jest "walka" aby napiasać jak najkrócej ale jak najpełniej na dany temat i czasem się świadomie pomija niektóre wątki.

Z tego co mi wiadomo to pływanie jest najmniej kłopotliwe i nie powodujące dodatkowych urazów czy dolegliości dla organizmu i angażujące wszystkie grupy mięśni.

Siłownia również jest OK ale pod fachową kontrolą.

O biegach zwanych joggingiem już wspomniałem i dodam że nawet lekarze nie zalecają amatorom zbyt intensywnie uprawiać tego sportu a szczególnie osobom z nadwagą.

Domowa gimnastyka też ma swoje plusy ale jazdy rowerem nic nie zastąpi. O tym też wspomniałem że nie można usiąść i siedzieć całą, długą trasę - trzeba zrobić i postoje choć by po to aby się napić ale i wczasie jazdy należy co jakiś czas się unieść a jak się mocno ciśnie to w natularny sposób przyjmuje sie pozycję prawie stojącą i cały ciężar się przenosi na nogi.

Dodam tylko że tak jak we wszystkim wskazany jest umiar.

Vote up!
0
Vote down!
0

Motto na dziś: "Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć".

#1630404

Witam

Z tym piciem Polaków jest lekka przesada. Po prawdzie to jesteśmy w średniej światowej.

Moje osobiste obserwacje, więc 100% pewne.

  • Dokerzy we Francji, rozładowujący ręcznie towar, o 13:00 mają przerwę na posiłek i odpoczynek. W tym czasie zjadają kanapkę z całej bagietki i popijają to butelką wina (do dna)..
  • Prace stoczniowe w Anglii kończyliśmy o 17:30. Wtedy brytyjski inżynier ze strony stoczni zapraszał na s do pobliskiego pubu, gdzie sam wychylał 5 kufli pintowych piwa. Fakt, piwo tam słabsze od naszego, ale ilość rekompensuje procenty. Po przyjściu do domu, przed i po kolacji, wychyla jeszcze dwa skocze.
  • W Norwegii i Finlandii są ostre restrykcje państwowe przy zakupie alkoholu. Gdyby tam była taka swoboda zdobycia alkoholu, jak u nas, to państwa te by upadły.
  • Czesi żłopią piwo nieustannie. Bawaria też. Włosi też wypijają butelkę wina dziennie. A Amerykanie z wyższych grup (higher middle class) praktycznie są przycięci codziennie gdzieś tak od 13-tej.

 

Nadużywanie alkoholu nie jest jednoznacznie i wspólnie określone na świecie. I jest z tym różnie. Azjaci kochają picie, lecz ich wątroba nie produkuje jak u nas właściwego enzymu, więc szybko się zalewają.

W tym temacie też nalezy dyskutować bez emocji i propagandy.

Vote up!
0
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1630332

U nas jednak to wyglada nieco inaczej. My po prostu, przynajmniej tak ja to odbieram

staramy sie zalewac. To znaczy nie kontrolujemy tego lecz picie kontroluje nas.

Kiedys bedac w Niemczech poznalem jednego faceta ktory byl typowym socjalowcem

z wygladu i z zachowania.  Pewnego dnia szedl do domu prowadzac rower i zataczajac

sie. Jednak mial swiadomosc tego ze w takim stanie mnie poznal. Zapytal mnie wiec

czy ludzie poznaja po jego chodzie ze jest pijany?

Nie wyobrazam sobie by Polak mial tego typu obawy, tym bardziej taki ze srodowiska

chronicznych socjalowcow. Jezeli by mial taki obawy to tylko takie ze moze trafic

do izby wytrzezwien i byc przez sluzbe okradziony na przyklad z zegarka.

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

JanStefanski

#1630385

Może to kwestia własnego towarzystwa, w którym się człowiek obraca?

Na spotkaniach, gdzie króluje moje pokolenie, biesiaduje się dyskutuje i pije, nawet tak, że spokojnie można by usiąść za kierownicą. Tylko we Włoszech, bo tam limit jest 0,8 promila, a u nas absurdalne zero, przez co nawet po kieliszku wina trzeba wzywać taksówkę.

Lecz gdy jestem na imprezie, gdzie rządzą młodzi - a tu tak określam wszystkich poniżej 50-tki, to pije się ostro, a nawet bardzo ostro. To nowy styl życia korpo-niewolników, dla których wszystko musi być szybko i mocno.

Pijaństwo w Polsce przeobraziło się od komuny i lat 90-tych mocno. I chyba jednak sumarycznie osłabło. Ciekawym zjawiskiem jest sprzedaż tych tak zwanych "małpek". Co to oznacza? Przecież dumny Polak nigdy poniżej połówki na głowę nie kupował?

 

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1630392

Witam

Właściwie to powinno być Niezwykły Polak, bo nie ma wielu takich, z którymi można się wymieniać wiedzą.

Mózg gadzi jest autonomiczny, jego praca nie dociera do świadomości. A głównym zadaniem jego, jest utrzymanie życia i należytej homeostazy, tu jako równowagi i sprawnego działania wszystkich naszych organów - od rytmu bicia serca, po ruch robaczkowy w procesie trawienia.

Ciekawostka - mały mózg gadzi ma więcej neuronów niż cała reszta mózgowia. Tylko architektura i połączenia neuronowe są dużo prostsze.

 

Z utrzymywaniem równowagi i zawrotami głowy sprawa czasami jest bardziej skomplikowana niż dysfunkcja ucha środkowego. Przeżyłem paskudne vertigo, gdzie przy obrocie głowy, wytworzony obraz powoli, z opóźnieniem podążał do nowego centrum uwagi.

Dopiero po powrocie do domu, mądry profesor z AM zdiagnozował, że powodem było chwilowe niedotlenienie mózgu, gdy słuchawki ochronne i nietypowa pozycja pracy, spowodowały nacisk na tętnice szyjne.

 

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1630333